Powstawanie gatunków na drodze krzyżówek międzygatunkowych – wyłom w darwinizmie?

porosty Informacja o powstaniu nowego gatunku zięb Darwina na archipelagu Galapagos, opublikowana przez małżeństwo Grantów i współpracowników, wywoła duże zainteresowanie i swoistą sensację w wielu mediach. Oto zaobserwowano bardzo szybkie powstanie nowego gatunku (w ciągu dwóch pokoleń tych ptaków) w wyniku krzyżówki międzygatunkowej. Szybkość i sposób nie mieści się w klasycznym modelu darwinowskiej ewolucji. Cóż to oznacza?

W podręcznikach do biologii ewolucję darwinowską opisuje się jako proces powolny, pojawiania się drobnych zmian genetycznych (np. mutacji), które w wyniki doboru naturalnego prowadzą do powstania nowego gatunku. Czasem w formie rozchodzenia się (dywergencji) gatunków podobnych. A więc powolny proces i prowadzący do dywergencji, rozdzielania się nowych gatunków. A tu zupełnie inaczej: nowy gatunek w wyniki połączenia (mieszaniec międzygatunkowy).

W udokumentowanym przez Grantów przypadku jeden samiec obcego gatunku przyleciał na jedną z wysp i skrzyżował się z samicą innego gatunku. I tak powstała populacja, która jest osobnym gatunkiem. Podobnych danych od wielu lat jest dużo więcej. Dlaczego więc dopiero teraz wywołują sensację? Być może dopiero teraz dojrzewamy do zmiany paradygmatu.

Ale najpierw kilka wyjaśnień. Teoria Darwina dotyczy powstawania gatunków drogą doboru naturalnego. I w tym sensie wymieniony wyżej przykład niczego nie obala. Prawo doboru naturalnego jak najbardziej jest w mocy i nie zostało podważone. Co więc zostało podważone lub co nowego wnoszą takie obserwacje? Nowość dotyczy źródła zmienności, która dalej poddawana jest doborowi naturalnemu. Do tej pory w teorii ewolucji podawane były przykłady zmienności, powstającej w wyniki mutacji w obrębie osobnika (gatunku). Krzyżówki międzygatunkowe wskazują na jeszcze jedną przyczynę zmienności: hybrydyzację międzygatunkową. Nie dwa (gatunki potomne) z jednego ale jeden z dwóch. Dotyczyć to może gatunków spokrewnionych, gdy w szczególnych przypadkach przełamana zostaje bariera rozrodcza.

Od wielu lat dowodów na takim proces jest wiele. Na przykład nasze żubry powstały jako krzyżówka międzygatunkowa. Badania genetyczne wykazały, że współczesny Homo sapiens ma w sobie część genów po Neandertalczyku i Homo erectus. Musiało więc dochodzić w przeszłości do krzyżówek międzygatunkowych. Przy okazji kolejny raz podważany jest dogmat biologii, że gatunki nie krzyżują się, a jeśli już to nie wydają płodnego potomstwa (przykładem był muł). Przypomnę, że możliwości mieszania się gatunków jest znacznie więcej i znamy to od dawna, tylko nie zostały te fakty włączone do spójnej teorii. Teraz być może nastąpi zmiana paradygmatu. Nie będzie to jednak obalenie darwinizmu a jedynie rozszerzenie, dopełnienie tej teorii.

Od lat znamy na przykład hybrydyzację u żab zielonych czy tworzenie się poliploidów u ryb oraz u roślin. Na koniec nawiążę do załączonej wyżej ilustracji – porostów. Porost to organizm, powstały po integracji dwóch zupełnie odmiennych gatunków: grzyba i glonu. A więc gatunków wcale nie blisko spokrewnionych. W wyniku powolnego procesu powstał zupełnie nowy poziom organizacji, nowy gatunek i samodzielny byt biologiczny. Nie klasyczne ”rozdzielanie” a sumowanie i powiększanie. Nie podważa to teorii doboru naturalnego lecz wskazuje na jeszcze inny mechanizm powstawania różnorodności (która też podlega selekcji naturalnej). W drzewach filogenetycznych trzeba będzie wprowadzić zmiany: już nie tylko rozgałęzianie się linii rozwojowych (tak jak gałęzie i konary w drzewie ), ale i zrastanie się w jedno różnych takich linii. No cóż, czasem i na prawdziwym drzewie dochodzi do zrośnięcia się gałęzi…

Takie zjawiska widzimy od dawna… ale ich nie dostrzegamy. Do tego ostatniego potrzeba nowa teoria, nowy paradygmat.

Potęga mózgu… i plotkowania w czasach Facebooka

27657443_10213882420928041_685146990205505375_nEwolucja człowieka i naszego mózgu intryguje od lat. Mimo wielu badań i wielu nowych faktów ciągle zostaje sporo niewiadomego. „Potęga mózgu. Jak ewolucja życia społecznego kształtowała ludzki umysł” trojga autorów” Clive Gamble, John Gowlett, Robin Dunbar, wydana w Krakowie w 2017 roku, jest popularyzatorskim pokłosiem dużego projektu badawczego (psychologia, socjologia i archeologia). Przedstawia dokładnie teorię (hipotezę) mózgu społecznego, mówiącą, że to życie towarzyskie (w tym plotki) odpowiedzialne było za ewolucyjny wzrost mózgu. Jedna, zintegrowana opowieść o ewolucji człowieka. Wszystkiego nie ma (wielu innych, konkurencyjnych hipotez-opowieści nie zawarto), ale jest bardzo dużo aktualnych informacji i spójnej wiedzy. Jest to zajmująca opowieść o tym, „jak w toku ewolucji nasze mózgi społeczne wytworzyły zdolność myślenia globalnego”. Główna teza: „odwieczny związek między naszymi mózgami (…) a wielkością, podstawowych jednostek społecznych, w jakich żyjemy”. Mózg społeczny umożliwia tworzenie i utrzymanie relacji z większą liczbą współplemieńców. Liczba Dunbara wynosi 150 osób. Te zależności ukształtowały się wiele tysięcy lat temu. A teraz istniejemy w znacznie większych społecznościach. I jak sobie radzimy?

Autorzy bardzo dokładne przedstawiają różnorodne dowody. Czasem jest zbyt dużo powtórzeń w kolejnych rozdziałach (ale dla osób po raz pierwszych wkraczających w te tematykę i tę hipotezę społecznego mózgu to dobry zabieg). Komentują wiarygodność swoich dowodów i przedstawiają historię badań nad ewolucją człowieka i jego rosnącego mózgu.

Nawet w dużej aglomeracji, jak twierdza autorzy, „świat (…) osób, które faktycznie znamy – składa się zazwyczaj z niewielkiej liczby około 150 osób.” To górna granica liczby ludzi, z którymi możemy utrzymywać relacje. Tak przynajmniej było przez kilkadziesiąt tysięcy lat. W toku ewolucji u hominidów mózg pozwalał na coraz większą liczbę relacji i kontaktów, co skutkowało coraz większymi grupami, a to ułatwiało zarówno obronę przed drapieżnikami jak i zdobywanie pożywienia. W przeszłości rozrastał się mózg, a w zasadzie jedna jego cześć. A czy teraz, gdy dysponujemy pismem i elektroniką, swoistą pamięcią zewnętrzną, funkcjonalnie nie utrzymujemy szerszych kontaktów i relacji? Jeśli tak, to ewolucja kulturowa byłaby przedłużeniem ewolucji biologicznej. Już nie rozrasta nam się mózg a przybywa pamięci zewnętrznej. Na przykład w postaci smarfonu.

Autorzy piszą, że „liczba twarzy, jakie potrafimy zidentyfikować, wynosi maksymalnie 1500-2000” a przecież to wziąć dużo mniej niż liczba mieszkańców, naszej miejscowości. Od kilku lat ponad połowa ludzkości mieszka w miastach a nie małych wioskach. Narzekamy na Facebooka i smartfony, ale one w rzeczywistości zaspokajają naszą odwieczną potrzebę kontaktów międzyludzkich. Może to dobry sposób na utrzymanie więzi w globalnym świecie? Tego oczywiście nie ma w książce, ale na podstawie lektury takie rodzą się pytania.

„Świat społeczny zdominowany jest przez przyjaciół i znajomych z pracy”. A ja bym dodał, że także w coraz większym stopniu przez „znajomych” z Facebooka. Internet nie tyle pozwala nam zawierać nowe znajomości co przede wszystkim podtrzymywać kontakty zawarte w realu. Wiele grup Facebookowych dobrze funkcjonuje dlatego, że od czasu do czasu ich członkowie spotykają się w bliskim kontakcie.

„Potęga mózgu. Jak ewolucja życia społecznego kształtowała ludzki umysł” to fascynująca lektura i dobra opowieść. Nie wymaga specjalistycznego, wcześniejszego przygotowania. Każdy może przeczytać i zrozumieć. „Liczba 150 wyznacza granice naszej zdolności poznawczej do pamiętania, przywoływania i reagowania w sposób uporządkowany i społecznie produktywny.” Tak. Tak na pewno było, gdy jedyną pamięcią był nasz mózg. Ale w czasach, gdy zaczęliśmy zapisywać na papierze a potem na dyskach komputerów, serwerów i telefonów, nasza pamięć dostała znakomite rozszerzenie i wzmocnienia. To, co się nie zmieści w neuronach, zmieści się w „krzemie”. Być może współcześnie, gdy jesteśmy narażeni na zalew informacji i kontaktów (mnóstwo ludzkich twarzy), to szczególnego znaczenia nabiera wybiórczość i… korzystanie z pamięci zewnętrznej. Na przykład w smartfomie. Tak jak jest z pamięcią krótkotrwałą i pamięcią długotrwałą. Nie można i nie warto wszystkiego pamiętać. Ale trzeba mieć dostęp do tego, co potencjalnie się przyda.

Opowieść o ewolucji hominidów, pięściakach, narzędziach, kulturze i archeologii. Dobrze się czyta. Nasza rozszerzona komunikacja zaczęła się od iskania. Potem był śmiech, pieśni aż powstał język. A jego pierwszą funkcją było… plotkowanie i w ten sposób utrzymywanie więzi. „Średnio spędzamy dwie godziny dziennie na interakcjach socjalnych” (pomijając te zawodowe). Skoro we współczesnym świecie bardzo dużo czasy spędzamy w pracy (albo szkole)… to może dlatego Facebook jest takim wentylem, umożliwiającym utrzymywanie więzi społecznych (przekraczając czas i odległość)?

Język i Facebook to przede wszystkim budowanie więzi. Autorzy „Potęgi mózgu” piszą, że większość kont użytkowników na Facebooku posiada 100-250 znajomych a przeciętne grupy liczą 100-200 osób. Zaciekawiło mnie to. Warto to sprawdzić.

„Facebook czy Twitter, opierają swój sukces na ludzkim pragnieniu utrzymywania kontaktów społecznych.” Może więc nie są takie złe? Może warto je „oswoić” i dobrze wykorzystać w życiu codziennym jak i … szkole.

Jeszcze jeden ciekawy wątek. Świat cyfrowy ponad 7 miliardów ludzi, w dużym stopniu pozostających w relacjach w skali nigdy wcześniej nieznanej ludzkości, tworzy zupełnie nowe zjawiska. Może dopiero w tej skali mocniej uwidacznia się konektywizm (naszej wiedzy, tworzonej w relacjach, w sieci i w formie rozproszonej). Na przykład w 1950 roku liczba słów w języku angielskim wynosiła około pół miliona. W roku 2000 Google wskazuje, że jest już ich jeden miliom (przybywało średnio 8 tysięcy słów rocznie). Giną języki, ale i powstają nowe słowa. Ciekawe ile słów jest współcześnie w języku polskim. I czy ich przybywa. Podkreślić trzeba, że ten milion słów istnieje jedynie w sieci powiązań. Przecież pojedynczy człowiek nie zna tylu. Regularnie wykorzystuje i rozumie zaledwie do 60 tysięcy. Zatem globalna wiedza rozproszona umiejscowiona jest w sieci. Kiedyś była to sieć komunikujących się ludzi i ich wspólna pamięć. Teraz jest podobnie, tyle tylko, że tworzymy znacznie liczniejsze grupy…. Mimo, że nasz mózg się nie powiększył. Bo moim zdaniem ewolucję biologiczną zastąpiła ewolucja kulturowa i wytworzenie „pamięci zewnętrznej” . Na przykład w zwykłym telefonie.

Komputery, które umożliwiły lot ludzi na Księżyc miały mniejszą moc obliczeniową niż nasze telefony komórkowe. Ale w pewnym sensie te smarfony także zabierają nas w podróż zupełnie niebywałą. Podróż do noosfery (postulowanej przez Teilharda de Chardin).

Czytaj także:

Eksperyment – o historii nauki na przykładzie mózgu

26904637_10213758477349529_6946229260562871822_nStulecie badań nad ludzkim mózgiem. Ale w rzeczywistości coś znacznie więcej. Jeśli dowolnej, jednej rzeczy przyglądać się (rozważać) wystarczająco długo, to można zobaczyć i zrozumieć cały świat. Bo świat jest całością wielu elementów ze sobą powiązanych różnymi relacjami.

„Eksperyment. Opowieść o mrocznej godzinie w dziejach medycyny” Luka Dittricha to książka niezwykła (wydana w Krakowie w wydawnictwie Znak), wielowątkowa i wielowymiarowa, jakkolwiek poświęcona jest jedynie jednej osobie, jednemu początkowo niezamierzonemu eksperymentowi. Ale autor umiał zbudować znakomitą opowieść, niczym detektywistyczny kryminał. Z licznymi wątkami osobistymi, co zwiększa emocjonalny odbiór tej wypowiedzi. Umie trzymać w napięciu i ciągle do akcji wprowadzać dodatkowe elementy. Dlatego poznajemy nie tylko kilkadziesiąt lat badań nad ludzkim mózgiem. Książka skłoniła mnie do licznych refleksji i skojarzeń.

Lektura jest trudna (emocjonalnie), czasem wstrząsająca, ale gorąco polecam, zarówno czynnym naukowcom (dowolnej specjalności) jak i zwykłym czytaczom, poszukujących niebanalnych doznań czytelniczych. Jest napisana przez dziennikarza a nie naukowca, stąd więcej ciekawie prowadzonych opowieści niż uporządkowanej podręcznikowo wiedzy akademickiej.

Bardzo dobra książka. Trochę wstrząsająca, bo pokazująca także brzydszą stronę nauki i naukowców. Ale pokazuje również postęp w badaniach, etyce i metodologii. Pokazuje dojrzewanie metody naukowej (jeśli oczywiście ktoś zwróci na to uwagę). A wszystko wokół mózgu.

Kwintesencję znajdziemy na końcu (jak w dobrym kryminale): „niektóre historie są takie, że im dłużej się im przyglądać, tym szersza staje się perspektywa i zaczynają obejmować coraz więcej części świata.” Luke Dittrich opowiada o medycynie, o nauce, o naturze ludzkiej, o własnej rodzinie. Przeczytałem w kontekście innych, niedawnych lektur o ewolucji Homo sapiens, ewolucji mózgu, kulturze i języku. Być może dlatego dostrzegałem inne fragmenty w tej wielowątkowej opowieści. Zaskoczyła mnie długa historia potyczek nauki z myśleniem magicznym. Wydawało mi się, że myślenie racjonalne i nowożytna nauka eksperymentalna zaczęła się w Renesansie, gdy uczeni odeszli od ksiąg by sprawdzić doświadczalnie w terenie przeróżne fakty i hipotezy. Nie byli pierwsi. Zaskoczył mnie wątek z Hipokratesem (przecież to starożytność!). Ten grecki lekarz zasłynął tym, że „w medycynie nie ma miejsca dla bogów”. Hipokrates „odrzucił magię, spirytualizm i religię, na których opierała się większość jego poprzedników [w odniesieniu do diagnozowania i leczenia chorób, co znakomicie koresponduje z epilepsją, jednym z głównych wątków tej książki]. Zamiast tego usiłował zlokalizować źródła ludzkich dolegliwości w naszym fizycznym otoczeniu i w samym ciele.” Już 2,5 tysiąca lat temu Hipokrates skrytykował „magów, oczyścicieli, żebrzących kapłanów i szarlatanów”, którzy pod pozorami boskości ukrywają swą własną niewiedzę o tym, jaką należy stosować terapię. A jeszcze wcześniej, w starożytnym Egipcie, 3600 lat temu w papirusach o tematyce medycznej, znaleźć można porady dla lekarzy, oparte na doświadczeniu (inne znane papirusy egipskiej medycyny ograniczały swoje zalecenia do zaklęć i dziwnych mikstur). Zatem już wtedy powstawała nowoczesna medycyna, jaką znamy obecnie, oparta na empirii.

Gdzieś w tle widzimy jak zmieniał się nasz stosunek do ludzi chorych, zwłaszcza umysłowo chorych, jak rodziły się etyczne zasady prowadzenia badań naukowych. Współczesne standardy nie istniały od zawsze, okupione zostały wieloma cierpieniami. Zmieniał się i zmienia stosunek do zwierząt, używanych w eksperymentach. Można powiedzieć, że jako ludzkość dojrzewaliśmy i dojrzewamy. W medycynie od zawsze ścierały się dwa podejścia „po pierwsze nie szkodzić” i „lepiej zrobić coś niż nic.” I jest to znakomity punkt wyjścia dla różnorodnych rozmyślań, nie tylko medycznych.

Zaskakujące może być stwierdzenie, że „w pewnych okolicznościach człowiek, mając mniej mózgu, może rozumować jaśniej i wydajniej.” Tym łatwiej możemy zrozumieć fakt, że w porównaniu do naszych przodków z paleolitu mamy mniejsze mózgi…

W medycynie przez wiele dziesiątków lat „umarli uczyli żywych” oraz „upośledzeni oświecali nieupośledzonych”. Teraz dzięki nowoczesnej aparaturze możemy badać mózg przyżyciowo i (chyba) bez szkody dla badanych. A i tak mózg ludzki dla nas jest nieustającą zagadką. Tym samym kultura.

Jak bardzo zmienia się nasza etyka widzimy na przykładach dawnych, naszych ludzkich przekonań. W latach 40. XX wieku prezes Amerykańskiego Towarzystwa Neurologicznego twierdził, że „ludzi, którzy cierpią na niedorozwój umysłowy, powinno się zabijać” (eutanazja „kompletnie, beznadziejnie niedorozwiniętych; pomyłek natury”). To klimat epoki i wielu innych poglądów, jakie wtedy w naszych społeczeństwach funkcjonowały. Dzięki lekturze Eksperymentu łatwo dostrzec jak się zmieniamy jako społeczeństwo.

Jak to się stało, że w obozach koncentracyjnych zbrodniczych eksperymentów dokonywali wykształceni lekarze a nawet wybitni naukowcy? Przyczyną jest cale społeczeństwo jako takie. Bo to „zasady przewodnie obowiązujące w państwie nazistowskim spowodowały moralne upodlenie narodu niemieckiego, a to moralne upodlenie doprowadziło do fizycznego upodlenia innych istot ludzkich”. Zbrodnie nazistowskich lekarzy „były nieuniknioną konsekwencją złowieszczych doktryn, za którymi się opowiedzieli.” Niech będzie to dla nas przestrogą na teraz i w przyszłości. Im dłużej będziemy wpatrywali się w przeszłość, tym łatwiej zrozumiemy zagrożenia teraźniejszości.

Miejscami mroczność Eksperymentu wynika z faktu, że dostrzegamy samych siebie. Tego, jak patrzymy na innych ludzi, chorych, imigrantów, obcych…

Być może jednym ze źródeł antynaukowych ruchów (takich jak ruch antyszczepionkowych) jest utrata zaufania, które pojawiło się w wyniku wcześniejszych procedur i eksperymentów.

Mnie najbardziej zaintrygował wątek rozwoju nauki i samej metodologii. Na czym polega nauka? „Każde kolejne pokolenie bierze szkice stworzone przez ludzi, którzy byli przed nim, i poprawia je, czasem wprowadzając niewielkie ulepszenia, dodając przecinki lub opuszczając zdania, a czasami dokonując bardziej drastycznych zmian, usuwając całe rozdziały albo pisząc zupełnie nowe. Wszyscy oni są redaktorami i wszyscy, a przynajmniej co najlepsi, muszą z pasją podchodzić do zmiany cudzego szkicu, jeśli w ogóle mają doprowadzić do jakiegoś postępu.” Nauka ma nie tylko kumulatywny charakter, ale tak jak mózg musi zapominać, by normalnie funkcjonować. Tak, nawet uczenie się polega także na zapominaniu. Czasem zdarzają się rewolucje naukowe (zmiana paradygmatu). I nauka ma zawsze charakter zespołowy. To, co w najnowszych trendach filozofii nauki nazywa się konektywizmem. Jak w mózgu. Zatem nauka jest jak mózg. Próbując zrozumieć funkcjonowanie naszego mózgu zrozumiemy funkcjonowanie całego świata. W tym, na przykład nauki.

Dopatrzyłem się także elementów trzeciej rewolucji technologicznej, np. „Dla osoby cierpiącej obecnie na amnezję smartfon może się jednak stać nie tyle uzupełnieniem, ile substytutem, protezą hipokampu.” A dla nas rozszerzeniem mózgu, pamięcią zewnętrzną. Z całą pewnością zmienia to nie tylko funkcjonowania naszego osobistego mózgu ale i całej ludzkości.

Prawie 500 stron… ale warto przeczytać. To wciągająca lektura, czasem wstrząsająca. Na pewno pouczająca.

Ps. W czytanej książce zauważyłem dwa, irytujące mnie błędy w pisowni nazwy gatunkowej człowieka (Homo sapiens). Na stronach 108 i 289 pojawia się „homo sapiens”. Czytałem egzemplarz „przed ostatnią korektą”. Mam więc nadzieję, że korekta te błędy wyłapała. Czytelniku, możesz zabawić się w naukowca i samemu sprawdzić w swojej książce.  Jeśli te błędy zostały… to świadczą o stanie wiedzy przyrodniczej wśród „humanistów” (tłumaczy, literaturoznawców, korektorów itd.). Jeśli te błędy nie zostały usunięte w tak dobrym wydawnictwie, to znaczy, że trzeba głośniej bić na alarm. Wszak dotyczy to człowieka .

Smok wawelski i Homo sapiens czyli o podobieństwach systemów biologicznych i kulturowych (językowych)

1024pxSmok_wawelski_szkieletFascynujące jest to, że można analizować coraz więcej systemów biologicznych i kulturowych i doszukiwać się podobieństw, analogii czy wręcz wspólnego, uniwersalnego sposobu działania. Ogólna teoria systemów coraz bardziej może się krystalizować. Wymaga tylko analiz interdyscyplinarnych.

W naukach biologicznych coraz więcej wiemy o molekularnych mechanizmach naprawy DNA. Bo okazuje się, że jest wiele czynników, które codziennie w różnorodny sposób uszkadzają zapis genetyczny w DNA. W przenośni można by napisać, że jest wiele molekularnych chochlików czyniących psoty. Ale i są molekularni korektorzy – strażnicy poprawnego zapisu. Zupełnie niedawno, w 2015 roku, nagrodę Nobla z chemii przyznano trzem badaczom (Tomasowi Lindahlowi, Paulowi Modrichowi oraz Azizowi Sancarowi) za badania mechanizmów naprawy DNA. Jest więc w każdym organizmie swoista „Rada Dbałości o Poprawność Języka Genetycznego”, zapisanego w DNA. Sposób zapisu w DNA zmienia sens genów, replikacji itd.

Na całe szczęście te mechanizmy naprawcze nie działają ze 100 procentową skutecznością. Bo trochę zmienności jest przydatne jako podglebie dla ewolucji. Przy odczytywaniu ‘błędów” inne struktury inaczej rozumieją ten sens i powstają nieco inne białka czy inaczej działają mechanizmy regulacyjne. Ot, takie małe nieporozumienie na poziomie molekularnym ale z widocznymi fenotypowo efektami. Czyli zmiany są szkodliwe i trzeba je naprawiać, ale troszkę zmienności też się przydaje. Organizmy biologiczne szukają tego złotego środka i harmonii.

W kulturze, w zawłaszcza w języku również dochodzi do różnych, przypadkowych, nieprzewidzianych zmian w zapisie słów. Sposób zapisu zmienia sens (znaczenie) a więc i końcowe efekty. Co chciał przekazać nadawca a co odczytał odbiorca (kodowanie i odkodowanie)? Słowo lud i lód wymawia się tak samo (może kiedyś było inaczej?). W rozmowie, to z kontekstu zdania i opowieści musimy wyłowić czy chodzi o lud czyli ludzi, czy też o lód jako stan skupienia wody (język jest całościowym system i lód musi pasować do lodów). W razie czego zawsze możemy dopytać. Inaczej jest w piśmie (słowach zapisanych), nie widzimy autora i dopytać nie możemy. To z ortografii i interpunkcji odczytujemy sens. Lud od ludzi, lód od lodu. Rosnąca różnica między językiem mówionym a językiem pisanym wynika z ewolucji. Język jest czymś żywym, pismo jest bardziej skostniałe… bo ma więcej cenzorów i „naprawiaczy”, strażników poprawnej np. polszczyzny, dbających o standardy. Ale nawet i w piśmie dokonuje się powolna ewolucja. Kilkadziesiąt lat temu chruściki pisano jako chróściki (co mnie kiedyś mocno zdziwiło, gdy dotarłem do przedwojennych publikacji. Coś, co dziś jest błędem, kiedyś było poprawne… (dzisiejsza poprawność wtedy była błędem).

Dobrze, że są słowniki oraz srodzy poprawiacze i strażnicy poprawnej ortografii i wymowy. Niemniej na szczęście i oni nie są skuteczni w 100%… bo język się zmienia i ewoluuje.

Dla komunikacji ma znaczenie jak się niektóre słowa i zwroty zapisze (że przytoczę klasyczny przykład jest różnica czy zrobisz komuś laskę czy łaskę – jedna kreseczka a zmienia sens, podobnie jest w DNA, czasem mała, niepozorna zmiana czyni wiele ). Ma znaczenie czy coś zapiszemy Homo sapiens czy homo sapiens (w niektórych komunikatorach nie można użyć kursywy, ale duże i małe litery zawsze są dostępne). Pierwszy zwrot odnosi się do nazwy gatunkowej (krótsza forma, bo pełna zawiera także nazwisko i rok, tym czasem aspekt ten pomińmy). Na świecie są miliony gatunków. Istnieją więc w zoologii, botanice itd. specjalne kodeksy a sami naukowcy rygorystycznie pilnują, by używać poprawnych, jednoznacznych nazw gatunkowych. Mają być unikalne i niepowtarzalne. W języku potocznym, np. polskim, nazwy nie są już tak rygorystycznie pilnowane. Dany gatunek może mieć kilka, równoprawnych nazw, np. stokrotka, stokrotka pospolita, stokrotka łąkowa, stokrotka trwała. Nazwa naukowa jest jednoznaczna: Bellis perennis. Przy okazji przypomnę, że polskie nazwy gatunkowe piszemy małą literą.

Skoro trzeba stworzyć miliony nazw naukowych dla milionów gatunków to… potrzeba dużej inwencji i kreatywności. Czasem dochodzi do tego dowcip. Przykładem jest Smok wawelski.

Niecałe 10 lat temu, jednemu ze znalezionych skamieniałości dinozaura nadano naukową nazwę gatunkową Smok wawelski. Na całym świecie nie ma problemu (bo nie znają języka polskiego i nie rozumieją słów „smok wawelski” ani kontekstu kulturowego opowieści o smoku spod Wawelu), tylko w Polsce może być zamieszanie. Bo można zapisać tę nazwę na trzy sposoby: Smok wawelski, Smok Wawelski i smok wawelski. I za każdym razem będzie inny desygnat (będzie oznaczało coś innego).

Tak, w świecie szybkich zmian, zmienia się i język mówiony i język pisany. Połapać się w tym czasem trudno.

Na ilustracji wyżej szkielet smoka wawelskiego, zwanego także smokiem z Lisowic (autor: Panek – Praca własna, GFDL, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=22708287)

Czytaj także:

ps. W poprzednim wpisie na blogu użyłem zwrotu „zapisać dużą literą”. Zostałem przez kilka osób zganiony, za niepoprawną formę, np. „Ani z dużej, ani dużą. Wielką literą, panie poprawiaczu.” Miałem wątpliwości już na etapie pisania, co jest formą poprawną. Dlatego wcześniej sprawdziłem. Otóż Słownik Języka Polskiego PWN podaje taką informację: „Jedni wolą pisać dużą literą, inni wielką literą to kwestia wyłącznie upodobań, żadnych zakazów ani nakazów tu nie ma. Trzeba tylko pamiętać, aby nie pisać z dużej (wielkiej) litery, gdyż wyrażenia te mają złą opinię w wydawnictwach poprawnościowych, mimo że ich frekwencja w tekstach jest duża. ”  (źródło: sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wielka-litera-czy-duza-litera;443.html ).

Pewnie dla mnie nie jednego są tylko duże i małe litery. Stąd wielka i duża są synonimami (ten sam desygnat). Ale może kiedyś było inaczej, może były wielkie, duże i małe litery i każda co innego znaczyła (a przy okazji inaczej wyglądała). Dlatego wśród reguł było zaczynanie zdania wielką literą. Ale chyba coś w sposobie pisania się zmieniło. Niemniej został gdzieś zakaz-reguła w świadomości wielu osób. Codzienna praktyka wprowadziła zmiany na tyle istotne, że językoznawcy dopuszczają poprawność obu form.

Być może podobne zjawiska występują na poziomie molekularnym. Inspirujące byłoby poszukanie takich analogii.

Homo sapiens sponiewieramy przez historyka

Nie jestem statystycznym Polakiem – lubię czytać. I to przede wszystkim literaturę faktu. Właśnie skończyłem kolejną „cegłę” Normana Daviesa pt. „Na krańce świata. Podróż historyka przez historię”. Wspaniała lektura, 824 strony, a czyta się lekko z przyjemnością i mocno edukacyjnie ! Rozochocony zabrałem się za kolejną książkę, kupioną w okresie świątecznym. I niestety poległem przy trzecim rozdziale.

Ewolucja człowieka oraz wzajemne przenikanie się ewolucji biologicznej i kulturowej jest fascynującym tematem. W ostatnich latach, dzięki badaniom genetycznym oraz odkryciom skamieniałości, dużo się nowego pojawiło. Powstały także bardzo ciekawe teorie dotyczące powstania mowy i wykorzystania ognia do przygotowywani pokarmu. Koncepcje te bazują na wielu szczegółowych odkryciach z różnych dziedzin ale i na bardzo oryginalnych przemyśleniach. Dzieje się więc dużo i można czytać kolejne, ciekawe pozycje.

Przechodząc między półkami w księgarni, pośród wielu interesujących, nowych pozycji (z żalem nie kupiłem… na razie!) , zauważyłem „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuvala Noaha Harariego. Przejrzałem spis treści – zapowiadał ciekawą lekturę. Zajrzałem na ostatnią stronę okładki… i zmroził mnie notoryczny błąd humanistów „homo sapiens”. Dlaczego w książce, wydanej przez poważne wydawnictwo PWN i PZWL znajdują się tak podstawowe błędy? Przecież naukowa nazwa gatunku człowieka brzmi Homo sapiens ! Pisany z dużej litery i kursywą (tak, wiem popełniłem błąd językowy, poprawnie powinno być dużą literą – razi dusze humanistów i językoznawców?). Czy reklamowany bestseller może zawierać takie błędy? Szybko poszukałem w treści nazw gatunkowych i wyłowiłem poprawnie zapisane Homo erectus, Homo floresiensis itd. Uf, to pewnie tylko błąd wydawnictwa i osoby mało kompetentnej, która pisała reklamową treść okładki. Kupiłem.

Wczoraj zacząłem czytać. I się przeraziłem w tekście notorycznie pojawia się „homo sapiens”. Wynika z tego, że to chyba albo poważny błąd tłumacza (Justyn Hunia) albo wydawnictwa albo… samego autora. Musiałbym dotrzeć do oryginalnego hebrajskiego a potem angielskiego wydania. Czytałem dalej i niesmak się pogłębiał. Ewidentnie autor popełniał błędy nie tylko w nazwie gatunkowej człowieka ale i w licznych uproszczeniach biologicznych.

Yuval Noah Harari – ktoś to jest? Szybko na Wikipedii znalazłem biogram i dorobek. To historyk (to teraz rozumiem te błędy). Nawet w haśle na polskiej Wikipedii o autorze były błędy z pisownią Homo sapiens. Szybko poprawiłem. Widać hasło do Wikipedii pisał także jakiś „humanista”, wzorując się na wydanej książce. To wskazuje, że błędy popełniane przez poważane i wiarygodne wydawnictwo łatwo się rozchodzą. Nawet jeśli w oryginale był błędny zapis to PWN na etapie tłumaczenia i przygotowania do druku mogło poprawić! Pośpiech jest złym doradcą i wrogiem solidności. Ewidentnie książka jest merytorycznie (to wina autora) i stylistycznie (językowo) niedopracowana (to pewnie wina tłumacza).

mapka

Jakość książki widać po załączonej ilustracji. To nie tylko błędnie zapisana nazwa naukowa człowieka, ale i błędnie zamieszczone objaśnienia. W tej postaci jest bzdurą. Tylko podstawowa wiedza o ewolucji hominidów pozwala stwierdzić, że zasięg występowania neandertalczyka jest tam, gdzie sugeruje owa mapa „inne gatunki człowieka, 100 tysięcy lat temu”. Homo sapiens chyba jest dobrze oznaczony. Pisze chyba, bo tylko domyślam się intencji autora.

Nie mam nic przeciwko temu, żeby historycy pisali rozprawy o ewolucji Homo sapiens, zwłaszcza jeśli jest to opowieść o ewolucji biologicznej i ewolucji kulturowej (tu przecież pojawia się historia). Ale wypadałoby poprawnie pisać przynajmniej nazwy gatunkowe. Bo przecież ma znaczenie czy napiszemy lud czy lód. Wymawia się tak samo, ale znaczy coś innego. Podobnie z Homo sapiens – w tej postaci to nazwa gatunkowa, a w formie „homo sapiens” to określenie stylistyczne tak samo jak homo faber czy homo ludens. Sposób zapisu zmienia sens i treść. W teście jest często fraza „homo sapiens”. Tłumacz polski mógł to w wielu miejsca zastąpić „człowiek” lub „ludzie”. Sens byłby poprawny a nie raziło by kłującym w oczy błędem pojęciowym i ignorancją biologiczną.

Temat jest ciekawy, ale lektura okazała się mordęga, bo ciągle w oczy kłuło, np. „a Chińczycy geny [odziedziczyli] Homo erectusa” – nazw naukowych się nie odmienia. Bardzo ciekawie zapowiadająca się w książce „rewolucja poznawcza” opisywana jest za pomocą takich sformułowań „Można by to nazwać mutacją Drzewa Wiedzy. Dlaczego wystąpiła ona w DNA homo sapiens, a nie neandertalczyków?”.

W książce pojawiają się porównania także oderwane od rzeczywistości przyrodniczej, bo wielokrotnie autor podaje przykład lwa „podchodzącego stado bizonów”. Już zastanawiałem się czy autor ma głęboką wiedzę przyrodniczą i odnosi się do stanu w Ameryce Północnej sprzed okresu wyginięcia lwów na tym kontynencie. Nie, nie o to chodzi, tylko o brak elementarnej wiedzy: lwy żyją w Afryce (i Azji były jeszcze nie tak dawno) a bizony w Ameryce Północnej. Ale dla autora to bez różnicy…. Chyba, że tłumacz źle przetłumaczył, może to chodziło o afrykańskiego bawoła?

Wiedza przyrodnicza z zakresu ekologii, ewolucji, antropologii, etologii jest raczej powierzchowna i popkulturowa. Coś na pewno czytał i chciał opowiedzieć swoją historię. Tyle, że trudno czytać, gdy trafia się na takie fragmenty: „Dane, jakimi obecnie dysponujemy, wskazują, że zmiany we wzorcach społecznych, wymyślanie nowych technologii i zasiedlanie obcych środowisk były raczej wynikiem mutacji genetycznych i presji środowiska niż inicjatyw w sferze kultury.” Nie wiem jakiego skrótu myślowego użył autor, ale wychodzą z tego bzdury. I ignorancja biologiczna. Raczej jest to pisarstwo odtwórcze, mało wartościowe. „Tak jak długo Homo erectus [znamienne, że nazwy gatunkowe innych gatunków z rodzaju Homo pisane są poprawnie, a tylko Homo sapiens jest sponiewierany] nie ulegał dalszym mutacjom genetycznym, jego kamienne narzędzia zasadniczo nie zmieniały się – i to przeszło milion lat!”. Tak jakby postęp kulturowy wynikał z mutacji genetycznych…. To ogromne uproszczenie !

Gdy w trzecim rozdziałem trafiłem na „Teoria genu „objadania się” cieszy się powszechnym uznaniem”, to się załamałem. Totalne uproszczenia innych, znakomitych lektur, które niedawno czytałem. „Nastanie rolnictwa i przemysłu stworzyło parasol ochronny osobnikom o niskiej inteligencji. Pracując w charakterze nosiwody albo przy linii montażowej, można było przetrwać i przekazać swoje kiepskie geny kolejnym pokoleniom.” Poległem. Dalej niż do połowy trzeciego rozdziału nie dobrnąłem.

Stanowczo odradzam kupowanie książki Harariego „Sapiens. Od zwierząt do bogów.” Przytoczyłem tylko mały fragment dostrzeżonych błędów. Tematyka jest ciekawa, polecam znakomite książki: np. Adama Rutherforda „Krótka historia wszystkich ludzi którzy kiedykolwiek żyli”, Robina Dunbara (w bibliografii opisywanej książki nazwisko tego autora raz napisane jest poprawnie, a raz z błędem i to przy tej samej książce) „Człowiek – biografia” oraz „Nowa historia ewolucji człowieka”. Czy chociażby „Homo przypadkiem sapiens” Konrada Fiałkowskiego i Tadeusza Bielickiego. Jest jeszcze kilka innych, niezwykle wartościowych – sami znajdziecie.

Na koniec mała refleksja. „Sapiens” to pozycja mocno przereklamowana. Szkoda, że dotarła do bardzo wielu czytelników na całym świecie, bo upowszechnia nie tylko drobne błędy w pisowni nazw gatunku Homo sapiens (niestety nagminne u humanistów!) ale i sporo płytkich i błędnych koncepcji biologicznych. Wręcz archaicznych. Napiszę wprost – książka szkodliwa. I wtórna. Ale mocno reklamowana jako międzynarodowy bestseller, polecany przez wielkich tego świata (Barack Obama, Mark Zuckenberg i Bill Gates).

Druga refleksja jest także, że potrzeba jest powszechnej edukacji biologicznej, także skierowanej do samych naukowców. Wiedza biologiczna szybko się zmienia, postęp naukowy jest naprawdę szybki. I szkoda by w różnych książkach interdyscyplinarnych upowszechniane były stare, nieaktualne koncepcje ewolucyjne. W tym dotyczące człowieka. I mam na myśli trzecią kulturę a nie tylko proste upowszechnianie nauki (o tym niebawem napiszę szerzej i opowiem na ciekawym seminarium w Łodzi).

Może kiedyś przeczytam całego „Sapiensa”. Teraz z przyjemnością czytam „Tajemnicze życie grzybów” Roberta Hofrichtera (tłumaczenie Monika Kilis, Bartosz Nowacki).

WP_20171221_14_50_42_Pro

Czy pierwouste mówią ludzkim głosem w Wigilię?

Stajenka_betlejemskaLudowa tradycja głosi, w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Ale które? Czy tylko te, co były w stajence betlejemskiej w czasie narodzin Zbawiciela? Jak poglądowo przedstawiono na załączonej ilustracji, w stajence na pewno było więcej zwierząt niż tylko wół, osioł i inne zwierzęta gospodarskie. Były i roztocza najróżniejsze, zapewne wiele owadów, zapewne różne pasożyty. Bogaty zwierzyniec. Które zatem mogą mówić ludzkim głosem?

Czy jak ma się pragębę to można mówić? Mam na myśli pierwouste. W zasadzie istnieją od ponad 100 lat. To znaczy istnieją od wielu milionów lat na Ziemi, ale dopiero w 1908 roku Karl Grobben nadał im nazwę. Czyli dopiero od tamtego roku istnieją w naszej świadomości. Najpierw w nauce a potem przedostały się do programów szkolnych. I teoretycznie powinniśmy o nich pamiętać.

Pamiętacie, że istnieją pierwouste i wtórouste? Było o tym w szkole. Możliwe, że jeszcze za krótko pojęcie funkcjonuje aby zagnieździło się w tradycji ludowej (popularnej i powszechnej). Może jednak z czasem… coś nowego i ożywczego przedostanie się do ludowej (popkulturowej) opowieści bożonarodzeniowej.

Ciekawe więc o czym w Wigilię ludzkim głosem rozmawiają pierwouste. Jest to jakby nie było szansa dla współczesnych mieszczuchów – bo gdzież oni znajdą stajnię, oborę czy chlew, by podsłuchać o czym zwierzęta (krowa, koń, świnia to zwierzęta wtórouste, tak jak i my) rozprawiają? Ba, a czy współczesny mieszczuch wie czym się różni obora od stajni czy chlewa? Tak więc łatwiej będzie spotkać w mieście pierwoustego zwierzaka. Tylko najpierw trzeba wiedzieć kto on zacz, ten pierwousty.

Nazwy i systematyka to sposób porządkowania złożonej rzeczywistości. Nie tylko nazwy gatunkowe ale i wyższe grupy systematyczne porządkują naszą rzeczywistość. Grupujemy organizmy według jednakowych cech. Są więc ssaki, kręgowce, strunowce czyli wtórouste. To nasza syntetyczna wizja różnorodności biologicznej i ich ewolucji. Tak też w 1908 roku pojawił się podział zwierząt dwubocznych (Bilateria) na pierwouste i wtórouste. Dwa klady, które się kiedyś w historii życia na Ziemi rozeszły. Ale przecież ciągle ze sobą współistnieją w ekosystemach wszelkiego rodzaju. Nie jesteśmy sami.

Pierwouste zwane także po polsku jako pragębowce, pierwogębe a w języku nauki Protostomia, to  grupa (zoolodzy mówią klad – co niesie za sobą sporą treść ewolucyjną) zwierząt dwubocznie symetrycznych, u których „w rozwoju embrionalnym nie wytwarza się wtórny otwór gębowy, a otwór prowadzący do jamy gastruli (pragęba) staje się w rozwoju osobniczym właściwym otworem gębowym”. Czyli pierwotna „gęba” dalej służy temu samemu. Inaczej jest u wtóroustych (Deuterostomia), u których pragęba staje się otworem odbytowym. Otwór gębowy zawiązuje się na nowo, jest wtórny. Stąd nazwa – wtórouste. I my, jako ssaki, do wtóroustych się zaliczamy.

A jakie zwierzęta zaliczamy do pierwotnych? I jakie spośród nich mogły być w stajence, choć ich nie dostrzegamy zazwyczaj? Na pewno stawonogi (owady i pajęczaki), zapewne pasożytnicze płazińce, zapewne i niesporczaki. Wtórouste, takie jak wół czy osioł to w ludowej tradycji mówią w Wigilię ludzkim głosem. Ale może warto pogłębiać i poszerzać ludowa tradycję. Wszak nauka to część kultury.

Ale czy wiecie, że u wtóroustych otwór gębowy w rozwoju zarodkowym pojawia się wtórnie w innym miejscy niż pragęba? Można powiedzieć, że pierwouste są bardziej pierwotne. Mają jakieś pierwszeństwo, zaznaczone w planie budowy. Może więc one jako pierwsze powinny w Wigilię przemawiać? O czym by powiedziały w tę świętą noc?

Wiedza ma tę moc, która pozwala zobaczyć, dostrzec znacznie więcej. A co Ty byś w imieniu pierwoustych powiedział? W kontekście nocy wigilijnej.

Czytaj także: Wtórouste – ekstrawagancja i nonkonformizm naszego przodka

Monszatan czyli o co chodzi z tym GMO ?

Monszatan1Jako biolog czynnie uprawiający naukę powinienem dużo o GMO wiedzieć. Sam co prawda w zasadzie badań nad GMO nie prowadzę (niżej wyjaśnię dlaczego użyłem słowa „w zasadzie”) ale z racji zajęć ze studentami biotechnologii temat ten jest często poruszany i dyskutowany na wszelkie sposoby. Mimo to z dużą przyjemnością przeczytałem książkę Marcina Rotkiewicza „W królestwie monszatana. GMO, gluten i szczepionki”. Poznałem sporo nowych dla mnie faktów. I mimo, że z głównymi tezami książki się zgadzam to czuję niedosyt i mam jedną zasadniczą uwagę. O tym będzie niżej.

Książkę gorąco polecam, zarówno przeciętnemu zjadaczowi chleba jak i biologom czy biotechnologom. To nie jest książka biologiczna. Marcin Rotkiewicz przestawia ciekawą opowieść społeczną. Obszerniej wyjaśnia tradycyjne sposoby udomawiania roślin, o samych technikach GMO niewiele pisze. Bo nie jest to podręcznik dla biotechnologów. Obszerniejsze wyjaśnienie technik tradycyjnego rolnictwa potrzebne jest Autorowi to uzmysłowienia, że owo tradycyjne rolnictwo także modyfikuje rośliny i to w sposób genetyczny. Od siebie dodam, że jest bardzo płynna granica między GMO w szerokim rozumieniu a GMO w wąskim rozumieniu. Bo w szerszym znaczeniu … organizmy rozmnażające się płciowo ze swej natury wykonują chcąc nie chcąc modyfikacje genetyczne potomstwa. Na tym bazuje ewolucja. Oraz zabiegi hodowlane, stosowane przez  człowieka od kilku tysięcy lat. Zmieniają się tylko narzędzia, precyzja i szybkość.

Wspomniałem o niedosycie. Moim zdaniem Autor zbyt dużą wagę przywiązuje do jednego człowieka (Jeremy Rifkin) i jednej organizacji (Greenpeace), przez co niechcący upodabnia się do stylistyki teorii spiskowych. Co prawda w kilku miejscach próbuje nakreślić społeczne tło i inne uwarunkowania, niemniej jest (jak dla mnie) tego zbyt mało. I nie wyjaśnia groźnego fenomenu teorii negacjonistów-denialistów nie tylko w odniesieniu do GMO, ale i innych aspektów współczesnego życia (o których wspomina już w tytule książki).

Mimo tego niedosytu książkę gorąco polecam, bo każdego tygodnia spotkać można takie apele (w mailach, na portalach społecznościowych, w mediach):

„Przyjaciele i Przyjaciółki!

Monsanto rusza ze sprzedażą megatrucizny, która zabija napotkane na swojej drodze rośliny… chyba że są zmodyfikowanym genetycznie produktem Monsanto. Co gorsza, przenosi się przez wiatr, zatruwając tereny, które nie były nią pryskane.”

Megatrucizna? Przenosi się przez wiatr? O takich nieporozumieniach obszernie opowiada Marcin Rotkiewicz w swojej książce „W królestwie monszatana”. GMO w popkulturze traktowane jest jako współczesny szatan, czarownica, wiedźma, z którymi trzeba walczyć, bo grozi nam zagłada. W sumie w społecznościach ludzkich nic się nie zmieniło od stuleci. Zmienia się tylko nazwa owej czarownicy. Tym razem jest to koncern Monsanto. W książce Rotkiewicza znajdziecie dokładne wyjaśnienie, dlaczego to ten koncert tak podpadł (jakie firma popełniła błędy marketingowe i wizerunkowe).

„Królestwo monszatana” jest ciekawą opowieścią o zmaganiach postępu z ignorancją. Rozumienie rzeczywistości potrzebne jest każdemu człowiekowi (obywatelowi). Biotechnologia i rozumienie zjawisk ekologicznych we współczesnym świecie są kluczowe, równie ważne jak technologie elektroniczne. Bez tej wiedzy można codziennie podejmować nierozsądne decyzje. O kilku przykładach pisałem już wcześniej:

Co znaczy „naturalnie i lokalnie wytwarzana żywność”? Można się domyślać, że jest zdrowsza i bardziej przyjazna dla środowiska. Ale dlaczego? Czy potrafisz, drogi czytelniku, to wyjaśnić?

GMO jest słowem wytrychem i producenci na wyścigi umieszczają na etykietach, że ich produkty są bez GMO. Jeśli na opakowaniu z kurzymi jajami znajduję napis „bez GMO, nie karmione paszą z GMO” – to co to znaczy? W jaki sposób GMO z paszy miałoby przenieść się na kurę i dostać do jajka? Na tych samych opakowaniach często brakuje informacji czy jajka pochodzą od kur z wolnego wybiegu czy klatkowego (a przecież to ma zasadnicze znaczenie a nie mityczne GMO). Czy kury dostawały profilaktycznie antybiotyki, czy i jaka była pasza? Bo tym, co rzeczywiście zagraża naszemu zdrowiu, są związki biologicznie czynne (hormony, antybiotyki), czy inne substancje np. dioksyny, herbicydy itd. To one dostają się do organizmu kury a potem my to zjadamy i nasz metabolizm się z tymi substancjami boryka. Coś wiemy, że dzwoni, ale nie bardzo wiemy w którym kościele. Zatem podstawowa wiedza biologiczna i… rolnicza przydatna jest każdemu człowiekowi. W powszechnym obiegu czasami funkcjonują dawno nieaktualne informacje.

Książka Marcina Rotkiewicza to także dobry przykład jak się toczą w przestrzeni publicznej spory denialistów i ekspertów, na czym polega retoryka wojujących negacjonistów i jak powinien wyglądać sensowny dialog na dowolny temat. W pewnym sensie pokazuje czym różni się dyskurs naukowy od ulicznej kłótni.

Z przekonaniem polecam „Królestwo monsztana”. A potem proponuję sięgnąć do książek biologicznych by zrozumieć czym jest ewolucja, zmienność genetyczna, organizmy modyfikowane genetycznie itd. GMO samo w sobie nie jest niczym złym. Tak jak nóż – może służyć do krojenia chleba lub smarownai masła. Ale można nim też zabić inną osobę. Czy zakazać wytwarzania sztućców kuchennych bo ktoś mógłby kogoś nimi zabić? Głupota totalna. Podobnie z GMO. Zależy co to za modyfikacja i jakie skutki mogą być w wyniku użytkowania. Problem złożony, warto już teraz się dokształcać by móc nawet ze znajomymi toczyć sensowne rozmowy. I podejmować racjonalne decyzje w sklepie. Albo w czasie wizyty u lekarza, w sprawie szczepień profilaktycznych.

jajabezgmo

Na koniec wyjaśnię stwierdzenie „Sam co prawda w zasadzie badań nad GMO nie prowadzę”. Chruściki (Trichoptera) jako takie były wykorzystywane do badań nad skutkami jednej z odmian kukurydzy GMO, zawierającej geny odpowiedzialne za produkcję toksyny bakteryjnej. Znam te badania z literatury, sam takich nie prowadziłem. Ale badania naukowe prowadziłem w uprawach wierzby, przeznaczonej do celów energetycznych. Hodowlane odmiany wierzby nie były klasycznym GMO – wytworzone zostały „klasycznymi” metodami rolniczymi. Chodzi o uzyskanie najbardziej optymalnych odmian. Moje badania dotyczyły bioróżnorodności w takich uprawach.

Co by było, gdyby nikt nigdy nie uczył biologii i przyrody?

22090013_10212852642504224_2954311359434937321_nGdyby nikt nigdy nie uczył biologii czy przyrody (to szersze podejście do biologii, bardziej interdyscyplinarne i międzyprzedmiotowe)? Oj, to byłoby bardzo marnie, wręcz niebezpiecznie.

Było krótko, teraz pora na solidniejsze uzasadnienie. Po pierwsze we współczesnym świecie nie ma możliwości nauczenia się samemu wiedzy biologicznej, więc nie można zostawiać bo „samo się zrobi”. Po drugie znajomość praw biologii jest bardzo potrzebna do współczesnego życia.

A było to tak. Dawno, dawno temu żyliśmy w środku procesów przyrodniczych. Niebo z gwiazdami było codziennie widoczne (współczesne miasta zaśmiecone są światłem i nawet w bezchmurną noc trudno dostrzec gwiazdy na niebie). Przyroda była wokół nas. To znaczy wokół naszych przodków (wokół nas też jest, ale zupełnie inna). Czy to myśliwy, czy zbieracz czy rolnik, codziennie się spotykał z roślinami, grzybami, zwierzętami, procesami przyrodniczymi. Uczył się od małego poprzez naśladownictwo i uczestnictwo w polowaniach, zbieraniu jagód, uprawie roli. Często leżał na trawie a w chacie słychać było nie tylko brzęczenie much ale i cykanie świerszcza za kominem. W pobliskiej rzece czy jeziorze chrząszcz brzmiał w trzcinie. Lub w sitowiu. Nasz przodek uczył się rozpoznawania roślin i zwierząt, które są jadalnie, które niebezpieczne, które przywracają zdrowie. Uczył się ustawicznie, przez całe życie i wiedzą się swoją dzielił. Od tego zależało jego życie. I przeżycie. Egzamin ważniejszy niż testy szkole, matura czy doktorat.

Współczesny młody człowiek żyje przeważnie w mieście (a i wieś miasto już przypomina). Dużo czasu spędza w budynkach, w pomieszczeniach, świat obserwuje przez … ekran telewizora, komputera, telefonu. Nie doświadcza. A jak na wsi, to także kontaktuje się z techniką i poznaje przyrodę za pośrednictwem mediów. Czasem dużo więcej wie o zwierzętach z Afryki (bo takie są filmy) niż o tych, co za progiem. A także tych co w domu. Dlatego nie dziwią sensacyjne wynurzenia o groźnych biedronkach azjatyckich (O gruźlicy, malarii i inwazji krwiożerczych ninja na moim balkonie). Poziom oderwania (wyizolowania) od rzeczywistości jest zatrważająco duży.

Niegdyś oczywiste wiadomości stają się współcześnie… egzotyczne. Bo skąd ma wiedzieć uczeń jak powstaje mleko, kiedy widzi tylko to w kartonikach na sklepowych półkach a nigdy nie widział żywej krowy. Nie mówiąc o dojeniu krowy czy kozy? Nawet w podręcznikach szkolnych znaleźć można sporo błędów (drobnych). Bo i sam autor czy ilustrator nie wie jak wygląda kłos jęczmienia. Zna pewnie tylko z innych ilustracji… Daleko od przyrody i świata naszych przodków.

Czy artysta powinien wiedzieć jak wygląda chrząszcz? Powinien. Bo na przykład w Szczebrzeszynie, co to z brzmiącego chrząszcza słynie, artysta nie wiedział (Bubel ze Szczebrzeszyna czyli wiedza przyrodnicza potrzebna jest nawet artyście). I stoi pasikonik jako pomnik chrząszcza. I to w dwóch egzemplarzach. Najpewniej ów artysta świat owadów znał z animowanego filmu o pszczółce Mai…  Chrząszcz czy pasikonik, co za różnica? Duża. I nawet to, że chrząszcze brzęczeć mogą, nawet w trzcinie. Oraz, że są ćmy co piszczą… na swojej trąbce (O motylu co trąbi, ludzi straszy i miód pszczołom podbiera).

Albo gdy się spotka żółtą żabę w Polsce, to uciekać, dzwonić na policję czy się zafascynować? (czyta: Żółta żaba z dojlidzkiego stawu co zamieszania narobiła)  Lub też czy warto wiedzieć jak wygląda barszcz Sosnowskiego i co oraz kiedy grozi, gdy się taką roślinę spotka? Azjaci pod reszelskim zamkiem, do broni (do kos)! 

Dlaczego Europejczycy podbili obie Ameryki i Australię (a nie odwrotnie) i jaki w tym udział miały udomowione zwierzęta, równoleżnikowe ułożenie Eurazji i odzwierzęce choroby? Jaki wpływ na rozwój cywilizacji miały i mają katastrofy ekologiczne? To wiedza jak najbardziej aktualna, bowiem żeby uniknąć kolejnej, a zarazem globalnej katastrofy o podłożu ekologicznym, trzeba rozumieć zjawiska przyrodnicze, w skali mikro i makro.

Co więcej, wiedza biologiczna dawno poszerzyła swoje obszary zarówno do skali mikro jak i makro. Wiemy dużo więcej niż wynika z doświadczenia pojedynczego człowieka. Stąd „na chłopski” rozum trudno pojąć z czego wynikają zmiany klimatyczne i jaki udział ma w tym człowiek, w tym nasze codzienne poczynania. A jeśli się nie rozumie, to trudno zaakceptować zalecane środki zaradcze w zakresie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. I mnożą się przeróżne teorie spiskowe „antyklimatyczne”….

Z drugiej strony poznanie sięgnęło świata mikro. I to nie tylko w odniesieniu do budowy komórkowej ale i biologii molekularnej. Stąd się biorą niezrozumiałe (a wynikając z ignorancji) obawy przed GMO (nawet tam, gdzie tego nie ma (O istocie życia czyli czy krowa jedząca paszę z GMO sama staje się GMO). Innym, znamiennym przykładem jest nasilający się ruch antyszczepionkowy. Przykładowe głosy owych denialistów wiedzy biologicznej przytaczam niżej. Przy okazji wyjaśnię, że kleszcze nie są owadami, a borelioza to choroba odbakteryjna.

Tak, bez wiedzy biologicznej trudno przeżyć nawet we współczesnym świecie. Trzeba się jej uczyć nie tylko w szkole. Dlatego jadę do Iławy na spotkanie, zorganizowane przez bibliotekę. A w przyszłym tygodniu rozpoczyna się Tydzień Otwartej Nauki. I z tej okazji opowiem o kolejnych pomysłach, jakie wykoncypowali Superbelfrzy RP oraz Wydział Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie.

O ewolucji, pasożytach i trolujących hejterach

dzbanecznikiPodobieństwo systemów żywych i kulturowych w moim odczuciu świadczy o jedność świata we wszystkich jego przejawach. Poszukiwanie podobieństw i jednolitych praw, niezależnie od poziomu organizacji od lat mnie zajmuje. Bez wątpienia jestem zwolennikiem ogólnej teorii systemów.

Życie to program czy struktura? Pytanie to powraca ze zdwojoną mocą w obliczu postępów w konstruowaniu sztucznej inteligencji. Czy na przykład możliwe jest trwanie człowieczeństwa… w układach krzemowych? To samo można powiedzieć o systemach żywych. Takie pomysły od dawna lęgną się w głowach ludzkich, że przypomnę tylko mojego ulubionego futurologa Stanisława Lema.

W niniejszym wpisie chciałem opowiedzieć o pasożytach. Organizmy żywe od miliardów lat żyją w obecności pasożytów i w interakcji z nimi. A skoro są pasożyty (tak jak i inne interakcje międzygatunkowe) to nasze organizmy ewolucyjnie przystosowane są do ponoszenia strat. Na przykład nasze organy są ponad niezbędne potrzeby. Bo zawsze coś nas podżerało. Dlatego teraz możemy żyć z jedną nerką, jednym płucem (mniej wydajnie ale jednak). Wcześniejsze przygotowanie na możliwe i prawdopodobne straty.

W układach kulturowych też mamy relacje podobne do pasożytnictwa. I też chyba można dopatrzyć się podobnych strategii radzenia sobie z obecności „pasożytów”. Na przykład internetowych trolli czy hejterów. Są jak pasożyty, niezdolni do samodzielnego życia. Pasożyt-troll, jest również uciążliwy, żyjący cudzym (cudzymi zasobami, cudza energią). Istnieje tylko wtedy, gdy może na kimś pasożytować. Komentuje cudze wpisy bo sam ich stworzyć nie potrafi. Sam nie napisze, potrafi tylko komentować, krytykować złośliwie w stylu „ja tylko pytam”, jak eunuch w haremie, niczego nie spłodzi (sam) ale zawzięcie się udziela.

Czym się różni pasożytnictwo od drapieżnictwa? Wielkością względem ofiary. Pasożyt jest mały (fajna z tego aluzja społeczna wychodzi). Nie zabija a szkodzi. Drapieżnik jest duży w stosunku do ofiary – zabija osobnika i zjada. W pewnym sensie „pasożytuje” na populacji.

Krawiec kiedyś szył ubrania, od początku do końca. Projektował, fastrygował, przymierzał i powstawał ubiór kompletny, dostosowany do osoby. Czym innym jest dokonywanie drobnych przeróbek. Gotowe ubranie, które tylko nieco poprawia, skraca, doszywa, modyfikuje, ceruje. Też umiejętności lecz nieco o węższym zakresie kompetencji. Możliwe jest tylko przy jednoczesnym funkcjonowaniu fabryk odzieżowych. W szerszym systemie utrata części funkcji (tak jak w relacjach pasożyt-żywiciel). Podobnie szewc szył byty. Teraz tylko naprawia – zredukowane umiejętności, zawężenie. Pasożyt także ma zredukowane struktury i funkcje, sam nie przeżyje. Podobnie z internetowym trolem. Żyje tylko kosztem innych. Sam z siebie nie potrafi niczego stworzyć, napisać (czegoś o znamionach całego utworu, pełnej wypowiedzi). Tylko komentuje. Złośliwie. Myśli, że jest to oznaką inteligencji. Takie światełko odblaskowe, błyszczy tylko światłem odbitym. Uciążliwy jak pasożyt.

Hejter jest anonimowy bo boi się oceny i weryfikacji, nie potrafi stworzyć spójnej całości. Nie jest malarzem tworzącym dzieło (lepsze lub gorsze ale dzieło). Jest jak wandal co bazgrze, sprayem wypisuje brzydkie wyrazy. Lub scyzorykiem wycina nieporadne słowa na drzewach lub meblach.

Ignorować czy zwalczać? Co bardziej kosztowne? Kiedy w tundrze pojawia się dużo owadów krwiopijnych to renifery migrują bardziej na północ. Trud wędrówki, by uwolnić się od komarów i innych licznych, sześcionogich krwiopijców. Ale gdy nękających much jest niewiele, to mniejsze koszty są, gdy je tolerujemy (mimo strat) niż zwalczamy (bo to także wymaga energii). Biologia ewolucyjna podaje wiele przykładów takich dylematów i bilansów energetycznych.

Mój osobisty troll też bywa uciążliwy. Musiałem zwiększyć ograniczenia na moim blogu (włączone moderowanie). Jest to uciążliwsze dla czytelników (bo później widzą swoje komentarze), i dla mnie jest uciążliwsze bo częściej muszę zaglądać na blog w formule administratora. Włączyłem moderowanie by nie upowszechniać treści rasistowskich, faszystowskich, agresji, wulgaryzmów i bzdetów. Dlaczego miałby taki hejter korzystać z mojego bloga, dość licznie odwiedzonego? Pasażer na gapę, roznoszący „choroby”. Bo i pasożyty często roznoszą patogeny. Na przykład takie kleszcze. To, że wypija trochę krwi, nie stanowi dla nas wielkiego problemu. Jednak borelioza czy odkleszczowe zapalenie opon mózgowych jest już dużo większym problemem. Kleszcze bywają wektorem dla dużo groźniejszych patogenów, infekujących skrycie i z opóźnieniem. Koszt energetyczny zwalczania pasożytów bywa niekiedy duży, dlatego czasem opłaca się cierpieć, zaakceptować straty bo zwalczanie będzie bardziej kosztowne.

Rośliny jako organizmy osiadłe, narażone są na eksploatację przez roślinożerców. Roślina nie ucieknie. Musi bronić się inaczej, np. bronią chemiczną czyli różnymi związkami trującymi lub „zniesmaczającymi”. Koszt syntezy trucizn bywa spory. Dlatego bywa tak, że dopiero po nagryzieniu liści przez foliofagi następuje wzmożona synteza różnych związków obronnych. Czasem rośliny wydzielają sygnały chemiczne ostrzegające inne osobniki o obecności roślinożerców i potrzebie uruchomienia fabryki chemicznej.

Pojawianie się głupawych wpisów mojego osobistego (antyeuropejskiego, denialistycznego i antynaukowego trolla) powoduje włączanie uciążliwszej funkcji moderowania komentarzy.

Pasożytnictwo istnienie w przyrodzie. Organizmy przystosowują się do ich obecności, uruchamiając różnorodne strategie obronne wtedy, gdy szkody stają się zbyt uciążliwe.

ps. Na zdjęciu dzbaneczniki, rośliny owadożerne. Bo nawet nieruchliwa roślina może być konsumentem (odwrócone role). Zdobywa azot, gdy brakuje go w glebie. Na wszystko znajdzie się sposób.

Europejska Noc Naukowców i bajka o chruściku z Jeziora Czarnego

22042249_10212810275925086_9013861102005371864_oO chruścikach, owadach wodnych z rzędu Trichoptera, opowiadałem już na różne sposoby i w różnych gremiach: w terenie na ćwiczeniach ze studentami, warsztatach bentologicznych, z foliami na rzutniku pisma (konferencje i zajęcia dydaktyczne, teraz już rzutniki pisma wyszły z użycia), z rzutnikiem multimedialnym na konferencjach naukowych, zajęciach dla studentów i wykładach popularnonaukowych dla uczniów, dorosłych i seniorów. Ba, malowałem chruściki na butelkach, kamieniach i dachówkach, tocząc przy okazji odpowiednie rozmowy. A w Europejską Noc Naukowców 2017 (29 września) po raz pierwszy o chruścikach opowiem w formie… bajki kamishibai. Sam namalowałem ilustracje (ciężko było, ale się podszkolę jeszcze). Tu mała dygresja – lekcje plastyki są w szkole przydatne, bo nie wiadomo co się w życiu przyda…

Z kamishibai zadebiutowałem rok temu, też na Nocy Naukowców. Opowiedziałem bajkę o cytrynku latolistku, która powstała we współpracy z ODN Target (Poznań). Potem kilka razy jeszcze występowałem przed dziećmi w różnych miejscach i edukacyjnych okolicznościach. Pokusiłem się także o przygotowanie wykładu dla studentów (było o komunikacji i stylach prezentacji, wykorzystałem myślografię). Niedawno przedstawiłem kamishibai na zajęciach z hydrobiologii dla studentów z Japonii… A teraz będzie premiera z opowieścią o chruściku z Jeziora Czarnego. Siwe włosy a ciągle się uczę. Takie czasy, takie czasy… Nowe formy edukacji i upowszechniania wiedzy są niezbędne bo świat wokół nas się zmienia bardzo szybko. Więc trzeba się uczyć, ćwiczyć, eksperymentować. I dzielić się doświadczeniem ze studentami oraz nauczycielami.

21125542_10212580533501669_6683019017086393624_o

Na Noc Naukowców 2017 przygotowałem z różnymi osobami (lubię współpracować) kilka propozycji. Już od lata można oglądać wystawę dachówek, Molariusz Warmińsko-Mazurski, powstałą w czasie Tygodnia Bibliotek, we współpracy m.in. ze studentami kierunku dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze. Na bazie tych dachówek powstała gra edukacyjna, w której można zauczestniczyć w godzinach 16.00 do 20.00 (Tajemnica Moli Książkowych z Uniwersyteckiej Biblioteki).

O 16:30 będzie premiera bajki kamishibai pt. „O chruściku z Jeziora Czarnego”). Ponownie bajki tej można będzie wysłuchać o godz. 19.00.

W godzinach 17:00-19:00 – odbywać się będą warsztaty konstrukcyjne „zrób sobie chruścika” – szycie i klejenie maskotek w kształcie chruścików, które poprowadzi pedagog i pisarka Anna Mikita. Można będzie także oglądać prawdziwe chruściki pod powiększeniem oraz na tablecie obejrzeć filmy o chruścikach.

Natomiast o godzinie 20.00 pojawią się … Wiedźmy i czarownice w laboratorium.

Zapraszam zatem na wspólne (rodzinne) poznawanie przyrody i robienie zabawek z byle czego oraz dyskusje o edukacji (i o chruścikach). Porozmawiajmy o przykładach wspólnych zabaw, nauczeństwa i edukacji pozaformalnej w przestrzeni publicznej. Jak blisko domu obserwować przyrodę i jak z niczego można zrobić zabawkę edukacyjną oraz tworzyć opowieści o przyrodzie (wykorzystując mobilny internet).

Chruściki to owady wodne (a ściślej amfibiotyczne), które w stadium larwalnym żyją w środowisku wodnym a dorosłe żyją na lądzie i prowadzą zazwyczaj nocny tryb życia. Larwy budują przenośne domki lub sieci łowne i norki. Są łatwe w obserwowaniu i występują wszędzie tam, gdzie są sprzyjające warunki (siedlisko wodne) – spotkać je można w całym kraju. Domki budują z przędzy jedwabnej, patyczków, części roślin, a także ze złota i drogich kamieni.

Jakie chruściki żyją w Jeziorze Czarnym? Do tej pory udało się ustalić, że w Jeziorze Czarnym w Olsztynie występują: Leptocerus tineiformis, Triaenodes bicolor, Ylodes simulans, Mystacides longicornis, Athripsodes aterrimus, Oecetis furva, Agraylea multipunctata, Limnephilus flavicornis (ten jest bohaterem bajki edukacyjnej), Limnephius politus, Limnephilsu extricatus, L. lunatus, L. rhombicus , Nepmotaulius punctatolineatus, Glyphotaelius pellucidus, Anabolia laevis, Oxyethira sp., Agraylea multipunctata, Orthotrichia sp., Cyrnus crenaticornis, Holocentropus picicornis, Agrypnia varia, Agrypia picta (oznaczenie niepewne), Phryganea grandis.

Czytaj więcej: