Zaskakujące jest to, że nie piszę a czytają

Gdy serwis Blox zakończył swą działalność, przeniosłem wpisy z tamtego bloga na Word Press i tak powstał niniejszy, archiwizacyjny blog. Teksty udało się uratować lecz bez powiązania z ilustracjami. Część ilustracji ręcznie pododawałem. Niestety nie było to wierne odtworzenie wyglądu poprzednich wpisów. Sporej części ilustracji jeszcze nie dodałem. Ciągle brakuje czasu i trudno ustalić które były przy którym wpisie. Dlatego niektóre są ilustracyjnie osierocone. Taka nieco odtworzona archiwizacja jest jak po powodzi w bibliotece – mimo wysuszenia książek całość nie jest taka jak dawniej.

Nie zamierzałem już dodawać nowych wpisów, za wyjątkiem nielicznych, kierujących na nowy blog Profesorskie Gadanie. Moim zdziwieniem jest to, że ten stary blog, choć pod nowym adresem, ciągle jest odwiedzany. U góry statystyka z trzech ostatnich lat. Widać wzrastającą liczbę odwiedzin i to mimo braku nowych wpisów i braku działań promocyjnych. Tak jak ze starymi książkami – nie ma nowych wydań lecz stare są ciągle czytane. Na nowej odsłownie blog odnotował już pół miliona odwiedzin (Pół miliona odwiedzin czyli co się kryje za liczbą i kamieniem milowym). Na tym jest już blisko 17 tysięcy odwiedzin, w tym ponad 13 tys. odwiedzających. Nie wiem skąd i dlaczego. Wymagałoby to dokładniejszej analizy.

Tu raczej nie będzie przybywało nowych wpisów. Po nowości zapraszam na https://profesorskiegadanie.blogspot.com/.

Walka z nieistniejącymi demonami czyli edukacja BEZ pamięci (polemika)

Ponoć jest jakaś edukacja bez pamięci. Najpierw przeczytałem artykuł na portalu Edu News (BEZy autorstwa Roberta Raczyńskiego). Po dyskusji w komentarzach pojawiła się odpowiedź pana Raczyńskiego, zamieszczona na jego autorskim blogu (Polemika z nielubianym stylem czyli jak zyskałem nowego subskrybenta), adresowana do mnie personalnie. Skoro była adresowana osobiście, to dłuższą odpowiedź zawarłem na swoim blogu: BEZ argumentów nie ma dyskusji czyli polemika z denializmem edukacyjnym.

Link do mojej odpowiedzi zamieściłem w komentarzach na blogu p. Raczyńskiego, pod odpowiednim artykule. Szybko pojawiła się odpowiedź:

(Robert Raczyński:) „Odpowiedź na co? Odpowiedź, którą chciał Pan usłyszeć (powtórzoną zresztą po raz kolejny)? No cóż, niektórzy tak mają, że rozumieją tylko odpowiedzi, których sami sobie udzielą.
Co można wyczytać z tej? Zaklinanie rzeczywistości, niechęć uznania, że istnieją inne punkty odniesienia lub inna wrażliwość, ucieczkę do przodu i rewolucyjny zelotyzm. Przyklejanie łatek, wygodną dla siebie, stronniczą interpretację cudzych wypowiedzi i typowe dla „obudzonych” środowisk okołoszkolnych „kto nie z nami, ten przeciw nam”. Na dodatek, totalny brak dystansu do swojej własnej aktywności, traktowanie wszystkiego jako ataku na wyznawane wartości i ego, wygodnie utożsamione i wpasowane w dominujący paradygmat. Skłonność do zerojedynkowego albo albo. Belferskie gadanie o rzeczach oczywistych, rzekomo niezrozumiałych dla tych, którzy o oczywistościach nie zwykli dyskutować. I wreszcie udawanie, że przesłanie, z którym się zawzięcie „dyskutuje” jest niejasne i niezrozumiałe, mimo własnego zainteresowania w postaci własnych przykładów i odnalezionego linku do wypowiedzi na ten sam temat.
Wnioski? Bardzo wielu ludziom, nieraz autentycznie zaangażowanym w rozwój oświaty, doskwiera „kompleks” niespełnienia. Nie są w stanie zrozumieć, dlaczego ich słuszna „rewolucja” jeszcze nie doprowadziła do „ostatecznego zwycięstwa”. Oczekują, że cały świat, w uznaniu ich nadzwyczajnej przenikliwości i dobroci, uklęknie i złoży im hołd dziękczynny. Nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że jakiekolwiek podejście pedagogiczne nigdy nie jest jedynym i ostatecznym (mody przychodzą i odchodzą, skuteczność cały czas taka sama, a może nawet maleje). Że każde ma swoje wady i zalety, jak wszystko na tym świecie. W reakcji na ten kompleks, poszukują potwierdzenia swoich koncepcji nie w klasie, czy sali wykładowej, ale w internetowym sporze, sparringu z „przeciwnikiem”, któremu wreszcie można dołożyć za wszystkie, najczęściej urojone, krzywdy. Powodzenia Profesorze, być może taka terapia Panu służy.
A teraz, dla pełnej jasności, przyznam, że wszelka działalność publicystyczna z jakiegoś „kompleksu” wynika. Moja pewnie też. Czy będziemy sobie udowadniać, czyje kompleksy są większe? Nawet jeśli moje, to ja z pewnością nie będę: wszczynał sporu, tam, gdzie go nie ma, udawał, że polemizuję z kimś, a nie z wizją, która mi po prostu organicznie i bez kontrargumentów nie pasuje, przekonywał, że istnieje tylko jeden zrozumiały rodzaj narracji i nie rozumiem po polsku, oczekiwał eksplanacji kwestii w danym środowisku ogólnie znanych i wkładał własnych interpretacji w usta dyskutanta.”

A ponieważ tam pewnie byłaby niewidoczna to równolegle z zamieszczonym komentarzem umieszczam swoją odpowiedź i tu (z małym uzupełnieniem na końcu).

„Odpowiedź na co?” Na zadane pytania i postawione wątpliwości czy istnieje rzeczywiście edukacja „bez pamięci”. I tej odpowiedzi ad rem nie uzyskałem mimo kilku pytań i ponagleń. Można więc z dużą pewnością sądzić, że nie ma żadnej edukacji bez pamięci z którą Robert Raczyński tak namiętnie walczy. Niezmiernie dziwi pytanie „Odpowiedź na co?”, gdy wcześniej Autor napisał osobny, długi,  adresowany personalnie z nazwiska i imienia tekst, nazwany polemiką. A więc zwraca się do mnie imiennie i tytuł wskazuje na dyskusję. Skąd zatem zdziwienie odpowiedzią? Słowo „polemika” to tylko kolejny zabieg retoryczny dla własnego monologu? Autor pozoruje polemikę i nie życzy sobie odpowiedzi?

Koń jaki jest każdy widzi (wystarczy przeczytać jego i moje wypowiedzi w rzeczonej sprawie). Kolejne 360 słów (2573 znaki ze spacjami) a niewiele (jeśli w ogóle) treści z odpowiedzią merytoryczną (w zakresie edukacji bez pamięci, o które pytałem i o których próbuję dyskutować), za to wiele dużo epitetów i ocen. Dużo słów by zakryć pustkę merytoryczną i zwykłe kłamstwo.

Wykazałem, iż Robert Raczyński polemizuje z nieistniejącym bytem, wymyślonym, istniejącym tylko w jego wyobraźni. A skoro wykorzystany został do dyskusji to jest to zwykłe kłamstwo. Mądrzej było przeprosić za wymyślony byt niż ciągnąć to kłamstwo, ubierając w wielkie słowa. Z Jego wypowiedzi w tym temacie wyłania się obraz apodyktycznego i autorytarnego nauczyciela, nie znoszącego sprzeciwu. Uczeń czy czytelnik ma się słuchać i nie dyskutować. Bo jak nie to spotka się z dużą liczbą poniżających i deprecjonujących określeń (ruki po szwam, ma być widać kto tu rządzi i kto ma prawo głosu a kto jak ryba głosu nie ma). Nauczyciel podający jeden sposób myślenia i interpretowania, a kto nie zaakceptuje to się go zmiesza z błotem. Dowali jeśli trzeba. Nic dziwnego, że ma problemy z dokonaniem zmian w edukacji.

W edukacji sporo się dzieje. Nie wszystkie nowinki są sensowne, nie wszystkie opierają się na zweryfikowanych modelach czy rozwiązaniach. Tym bardziej warto dyskutować i analizować każdą propozycję czy praktykę. Dlatego dopytywałem o to (iluzoryczne) nauczanie „bez pamięci”. Zamiast konkretów merytorycznych otrzymałem emocjonalne wodolejstwo.

Nie dało się emocjonalnie zaszantażować i epitetami przestraszyć adwersarza, jedynki nie da się wstawić, to już tylko kasowanie pozostało?

Nie mam nic przeciw rozważaniom, nawet oryginalnemu poglądowi na świat. Na swoim blogu może Pan Raczyński pisać to, co się mu podoba i jak się podoba. I nie zabierałbym głosu, gdyby nie zamieszczenie na portalu Edu News i w ten sposób włączenie do dyskusji publicznej. Wobec kłamstw/manipulacji/zmysleń/konfabulacji (niepotrzebne skreślić) trudno milczeć, a przynajmniej od czasu do czasu warto głośno wyrazić sprzeciw. Za dużo mamy tego w przestrzeni publicznej.

Tak więc i ja publicznie zabieram głos, wskazując, że to zwykłe zmyślanie i dyskutowanie z nieistniejącymi bytami. Zanim to kategorycznie sformułowałem, najpierw się dopytywałem, bo może coś nie zostało jeszcze dopowiedziane, bo piszący może nie wie, że jego myśli nie są właściwie odbierana.

Robert Raczyński napisał „Protestuję przeciw niczym nieusprawiedliwionemu wprowadzaniu środków i technik edukacyjnych, których jedynym uzasadnieniem jest ich odmienność i „nowoczesność”, pięćdziesięcioprocentowa szansa na zadziałanie, a weryfikacją, widzimisię prowadzącego zajęcia.” Tyle tylko, że jak z dotychczasowej wymiany zdań wynika, żadnego „BEZ-pamięci” w edukacji nie ma. Ani w proponowanych pomysłach przez teoretyków ani indywidualnych działań nauczycielskich w szkole.  Zaskoczył mnie tak dziwaczny pomysł, wielu rzeczy dziejących się w edukacji nie znam, dlatego dopytywałem. Lecz zgodnie z moim cichym przypuszczeniem okazało się to zwykłą fantazją. Powiem wprost – zwykłym kłamstwem.

Mimowolna niewiarygodność przekazu z dygresją o wielokulturowości

1470221_10201847561264071_1657082272_n

Spotykanie się z ludźmi bywa inspirujące i ekscytujące. Bo jest to poznawanie nowych światów. Ekscytujące jest wtedy, gdy doświadcza się tego, o czym wcześniej można było przeczytać w książkach i esejach.

Niedawno spotkałem się z bardzo trafną myślą o tym, że żyjemy w społeczeństwie wielokulturowym*. I nie chodzi o różne etniczne kultury ale różne sposoby komunikowania się, patrzenia na świat. Niby mówimy tym samym językiem polskim, ale zupełnie innymi pojęciami. Stąd nawet nie wiemy dlaczego nie potrafimy się porozumieć. Życie w europejskiej wielokulturowości rodzi potrzebę nauczenia się bycia gościem w obcej kulturze i bycia gospodarzem dla innokulturowców. W obu przypadkach potrzebna empatia i otwartość. Ale wcześniej potrzebna jest świadomość odmienności języka i znaczeń. Tę niestety trudno sobie uświadomić, koncentrując się tylko na etniczności.

W poniedziałek 10 czerwca uczestniczyłem w spotkaniu „Czy można wymyślić przyszłość?, czyli o sensowności tworzenia lokalnych strategii i polityki kulturalnej.” Do CEiKu zwabił mnie temat oraz goście z daleka: Edwin Bendyk – dziennikarz, publicysta i pisarz, pracuje w tygodniku „Polityka” oraz Bohdan Skrzypczak – doktor nauk humanistycznych o specjalności pedagogika społeczna, animator i pedagog społeczny, wykładowca w katedrze Pedagogiki Społecznej na Wydziale Nauk Społecznych i Resocjalizacji.
Dyskusja była ciekawa ale…. momentami nurząca (dyskusja z sali bardzo ożywcza i ciekawa ale wstęp prelegentów był zbyt długi i niezbyt jasny w przekazie). Uświadomiłem sobie różnice w stylu i komunikacji między naukami „humanistycznymi” (w szerokim sensie) a przyrodniczymi. O tym napiszę innym razem, bo to temat intrygujący i ciekawy. Dopiero uświadomienie sobie różnicy w kulturze, ułatwiło znieść trudy i nudne fragmenty spotkania.

Ale ja o czym innym chcę teraz opowiedzieć i raczej marginalnym dla całego, ciekawego spotkania. O niewiarygodności przekazu. Dużo mówili prelegenci o systemie, jako czymś złych i krępującym kulturę. O systemie bardzo ogólników i niekonkretnie (coś w stylu ONI). W pewnym momencie pan Bendyk stwierdził, że trzeba zmienić sposób myślenia, że zbyt mocno system finansowania wypacza myślenie i działania w kulturze. Że żeby coś zmienić, trzeba stanąć obok systemu. Zabrzmiało fajnie, ale pojawił się zgrzyt niewiarygodności, który niczym łyżka dziegciu zepsuł cały efekt przekazu.
Tą łyżką dziegciu było narzekanie na pieniądze z UE, rozdzielane odgórnie, które kieruje wysiłek nie tam gdzie trzeba. I z tym był się zgodził. Nawet przyklasnął. Ale z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę przypuszczać, że obaj prelegenci przyjechali w ramach projektu finansowanego pośrednio lub bezpośrednio z jakiegoś grantu. To stawanie obok systemu odebrałem bardzo niewiarygodnie… i mało przekonywująco, mało autentyczne.

Chwała CEiKowi za pozyskiwanie takich środków i organizowanie zarówno badań jak i spotkań. Ale jeśli mówi się o stawaniu obok systemu… a finansowo tkwi się w tym systemie, to brzmi to bardzo niewiarygodnie.
Czy to był tylko taki wypełniacz czasowy? Skoro jest honorarium za prelekcję, to trzeba mówić określoną ilość czasu?

Prowincja, ta daleka od szosy i stolicy (przecież Olsztyn taki jest), jest ciekawa świata i oczekuje objaśnienia rzeczywistości. Dlatego tak licznie na różne spotkania przychodzimy. Ale nie zadowoli nas ględzenie o politykach czy bliżej nieokreślonych ogólnikach. Chcemy konkretów i jasnego, wyrazistego przekazu.

Zdjęcie wyżej zamieszczone, zostało przeze mnie tendencyjnie wybrane, ale jest charakterystyczne. Język ciała zdradzający brak otwartości, brak autentycznej chęci otwarcia się na tubylców i pełnej komunikacji. Mówienie bardziej do siebie, swoich notatek i w „obecności publiczności” niż do ludzi. Bo to drugie wymaga słuchania. Było to odtańczenie pewnego rytuału, niezbyt zrozumiałego dla innokulturowców, przynajmniej części. Dla mnie to był zgrzyt, bo jestem przyzwyczajony do innych form wygłaszanie referatów. Ale może ten zgrzyt wynika z faktu, że nie rozpoznałem i nie uświadomiłem sobie obecności w innej kulturze? Że nie postarałem się zrozumieć tę inną kulturę? Że nie nauczyłem się być gościem?

Na sali było kilka innych zgrzytów międzypokoleniowych i międzykulturowych. Obserwowanie tego było niezwykle ekscytujące. Bo doświadczałem tego, o czym czytałem w książkach, m.in. o zupełnie innym sposobie myślenia młodego, cyfrowego i mobilnego pokolenia. Ale to opowieść na inną okazję.

* – wielokulturowość nakłada pewne zobowiązania na edukację. Musimy się nauczyć żyć w społeczeństwie wielokulturowym. Nie tylko w wieloetnicznej i wielowyznaniowej Europie, ale i w różnych systemach myślowych i komunikacyjnych. Musimy nauczyć się być gościem u innych i być dobrym gospodarzem dla innych. Wymaga to otwartości. Nie trzeba przyjmować innej kultury, nie trzeba się zmieniać. Ale trzeba umieć dialogować z innymi.

Uzupełnianie zdjęć do wpisów

W wolnym, wakacyjnym czasie systematycznie uzupełniam zdjęcia do wpisów. Po automatycznych przenosinach wszystkie ilustracje zniknęły. A ponieważ ten blog jest jak stara książka – ciągle ktoś do niej zagląda – to lepiej niech będą kompletne wpisy, tak jak je kiedyś zamieściłem. Zniknęły co prawda komentarze, tych niestety nie odzyskam. Większość jednak została zarchiwizowana w plikach tekstowych, dużo wcześniej. Jeśli kiedyś napisze wreszcie książkę z wpisami blogowymi, to i niektóre komentarze się tam znajdą.

Tymczasem wracam do pracy „ilustratorskiej” i poprawiam zauważone błędy literowe w starych wpisach.

Zmuszony do przenosin

Ponieważ Blox zamyka serwis i usuwa blogi, próbuję przenieść starego bloga. Przeniosłem wpisy. Zdjęć nie udało się automatycznie załadować. Musiałbym do blisko dwóch tysięcy wpisów ponownie, ręcznie dodawać. Może kiedyś to zrobię. Ale szybciej zbiorę te wpisy w książkę i wydam :).

I znowu muszę się uczyć. Opowiadać

14444847_10209484172454578_1420755242180590460_o

Tymczasem zapraszam na nowego bloga, już od roku wypełnianego treścią: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/

Przypominam, blog Profesorskie Gadanie ma nowy adres internetowy

Nieśmiało przypominam, że blog Profesorskie Gadanie od kilku już miesięcy rozwija się pod nowym adresem internetowym. 

https://profesorskiegadanie.blogspot.com/

Stare wpisy tu oczywiście zostają. Do końca internetowego świata albo i dłużej.

Powyższe zdjęcie pochodzi z Olsztyńskiej Wystawa Dalii 2018 i ilustruje  opowiadanie bajki edukacyjnej w plenerze (kamishibai). Fot. Zofia Barankiewicz (przy okazji dziękuję za udostępnienie zdjęcia).

Domowe eksperymentowanie czyli „Laboratorium w Szufladzie. Anatomia Człowieka”

W dawnych latach bawienie się w lekarza na podwórku, by poznać anatomię człowieka, miało niecny podtekst. Czy zatem można w domowych warunkach poznawać anatomię człowieka? Anatomia człowieka wydaje się ostatnim tematem, który można byłoby proponować do amatorskiego zgłębiania wiedzy. Sekcje na człowieku? Brrr.  A jednak to możliwe dzięki dobrze przemyślanej książce „Laboratorium w szufladzie. Anatomia człowieka”,  autorem której jest Zasław Adamaszek. Oczywiście żadnych sekcji nie ma. Za to dużo majsterkowania. 

„Laboratorium w szufladzie. Anatomia człowieka” to kolejna pozycja przydatna nauczycielom, rodzicom i uczniom, wydana przez Wydawnictwo Naukowe PWN. I tę książkę polecam.

Anatomia człowieka wydaje się trudną dziedziną do samodzielnego eksperymentowania. W połączeniu z majsterkowaniem, czyli prostym i samodzielnym wykonaniem modeli, poznawanie anatomii człowieka i zrozumienie działania różnych narządów staje się możliwe. I fascynujące. Sam jestem zaskoczony. 

„Anatomia człowieka” to książka, dzięki której samodzielnie można odkrywać jak fascynujący, niezwykły i tajemniczy jest ludzki organizm. Miliardy neuronów układu nerwowego, tysiące kilometrów naczyń krwionośnych, setki metrów powierzchni sorpcyjnych w jelitach i płucach. Nasze serce pompuje cysterny krwi, a więzadła są mocniejsze niż powłoki kamizelek kuloodpornych. Gdzie to wszystko się mieści i jak działa fascynująca maszyneria, którą co dzień widzimy w lustrze – nasze ciało? Czy można zrobić własne domowe laboratorium anatomiczne? W co je wyposażyć? Z czego skonstruować wykrywacz kłamstw, fonokardiograf, dermatoskop i transiluminator? Te egzotycznie brzmiące słowa to nazwy przyrządów, które pomagają poznawać tajniki naszych organizmów. Możemy je badać bezpiecznie w domowym lub szkolnym laboratorium. Przy okazji wyposażyć się też we własnoręcznie zbudowane modele anatomiczne. Odkryć, jak działa wspaniała biochemiczna maszyneria, jaką są nasze ciała!

I jeszcze kilka słów o autorze. Jest elektronikiem z powołania a chciał być neurochirurgiem. Zaskakujące i owocne jest połączenie tych dwóch dziedzin zainteresowania. Współczesne osiągnięcia medycyny pokazują, że ten mariaż właśnie ma miejsce. Na przykład ślimakowe implanty słuchu lub sterowane cyfrowo protezy narządów ruchu. Zasław Adamaszek został jednak przy elektronice, a medyczne zainteresowania zawiodły go do Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej. Praca tam była dekadą ogromnej, naukowej przygody. Później, samodzielnie już, konstruował i produkował urządzenia elektroniczne wspomagające słuch i wzrok. Zawodowy zwrot związał jego losy z Centrum Nauki Kopernik, które miał przyjemność przez sześć lat współtworzyć. I to doświadczenie edukacyjne widoczne jest w rekomendowanej książce. 

Książkę poleca m.in. blog Profesorskie Gadanie.

Przenosiny bloga (nowy adres, treść ta sama)

dachowkaodwagi1

Po prawie trzynastu latach nieprzerwanego działania postanowiłem przenieść swojego bloga pod inny adres internetowy. Treść pozostanie ta sama.

Nowy adres: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/

Wiem, że to ryzykowna ale przy moich dość przeciętnych umiejętnościach  (nie znam języka html) nie potrafię na dotychczasowej platformie poprawić estetyki bloga i nie radzę sobie z reklamami. Zatem będę wygaszał wpisy w tym miejscu a cała aktywność przenoszę pod wskazany wyżej adres.

Zapraszam tu: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/

Mój blog wiele razy się zmieniał, dojrzewał. teraz kolejny krok. Zmienia się adres ale treść się nie zmienia. Nie zmienia się także wolna licencja, na której udostępniam publikowane treści.

Jeżeli brak wiedzy jest cierpieniem, to wiedza powinna być przyjemnością

Kamie_i_gadysz

„Jeżeli brak wiedzy jest cierpieniem, to wiedza powinna być przyjemnością. I tak jest rzeczywiście. Tych, co wiedzą, nie trzeba o tym przekonywać, bo wiedzą; a tych, co żyją w nieustannej ciemności, i tak nic nie przekona. (…) Dziś nauki – z jej morderczymi zastosowaniami – nie uznalibyśmy za bezpieczną i niewinna rozrywkę. Tym bardziej więc należy kontrolować przyjemności związane ze zdobywaniem wiedzy i z tym, że się wie. Tu z całą ostrością pojawia się problem dobra i zła.”

Michał Heller „Jak być uczonym” Wyd. Znak, Kraków 2009 r.