Jako biolog czynnie uprawiający naukę powinienem dużo o GMO wiedzieć. Sam co prawda w zasadzie badań nad GMO nie prowadzę (niżej wyjaśnię dlaczego użyłem słowa „w zasadzie”) ale z racji zajęć ze studentami biotechnologii temat ten jest często poruszany i dyskutowany na wszelkie sposoby. Mimo to z dużą przyjemnością przeczytałem książkę Marcina Rotkiewicza „W królestwie monszatana. GMO, gluten i szczepionki”. Poznałem sporo nowych dla mnie faktów. I mimo, że z głównymi tezami książki się zgadzam to czuję niedosyt i mam jedną zasadniczą uwagę. O tym będzie niżej.
Książkę gorąco polecam, zarówno przeciętnemu zjadaczowi chleba jak i biologom czy biotechnologom. To nie jest książka biologiczna. Marcin Rotkiewicz przestawia ciekawą opowieść społeczną. Obszerniej wyjaśnia tradycyjne sposoby udomawiania roślin, o samych technikach GMO niewiele pisze. Bo nie jest to podręcznik dla biotechnologów. Obszerniejsze wyjaśnienie technik tradycyjnego rolnictwa potrzebne jest Autorowi to uzmysłowienia, że owo tradycyjne rolnictwo także modyfikuje rośliny i to w sposób genetyczny. Od siebie dodam, że jest bardzo płynna granica między GMO w szerokim rozumieniu a GMO w wąskim rozumieniu. Bo w szerszym znaczeniu … organizmy rozmnażające się płciowo ze swej natury wykonują chcąc nie chcąc modyfikacje genetyczne potomstwa. Na tym bazuje ewolucja. Oraz zabiegi hodowlane, stosowane przez człowieka od kilku tysięcy lat. Zmieniają się tylko narzędzia, precyzja i szybkość.
Wspomniałem o niedosycie. Moim zdaniem Autor zbyt dużą wagę przywiązuje do jednego człowieka (Jeremy Rifkin) i jednej organizacji (Greenpeace), przez co niechcący upodabnia się do stylistyki teorii spiskowych. Co prawda w kilku miejscach próbuje nakreślić społeczne tło i inne uwarunkowania, niemniej jest (jak dla mnie) tego zbyt mało. I nie wyjaśnia groźnego fenomenu teorii negacjonistów-denialistów nie tylko w odniesieniu do GMO, ale i innych aspektów współczesnego życia (o których wspomina już w tytule książki).
Mimo tego niedosytu książkę gorąco polecam, bo każdego tygodnia spotkać można takie apele (w mailach, na portalach społecznościowych, w mediach):
„Przyjaciele i Przyjaciółki!
Monsanto rusza ze sprzedażą megatrucizny, która zabija napotkane na swojej drodze rośliny… chyba że są zmodyfikowanym genetycznie produktem Monsanto. Co gorsza, przenosi się przez wiatr, zatruwając tereny, które nie były nią pryskane.”
Megatrucizna? Przenosi się przez wiatr? O takich nieporozumieniach obszernie opowiada Marcin Rotkiewicz w swojej książce „W królestwie monszatana”. GMO w popkulturze traktowane jest jako współczesny szatan, czarownica, wiedźma, z którymi trzeba walczyć, bo grozi nam zagłada. W sumie w społecznościach ludzkich nic się nie zmieniło od stuleci. Zmienia się tylko nazwa owej czarownicy. Tym razem jest to koncern Monsanto. W książce Rotkiewicza znajdziecie dokładne wyjaśnienie, dlaczego to ten koncert tak podpadł (jakie firma popełniła błędy marketingowe i wizerunkowe).
„Królestwo monszatana” jest ciekawą opowieścią o zmaganiach postępu z ignorancją. Rozumienie rzeczywistości potrzebne jest każdemu człowiekowi (obywatelowi). Biotechnologia i rozumienie zjawisk ekologicznych we współczesnym świecie są kluczowe, równie ważne jak technologie elektroniczne. Bez tej wiedzy można codziennie podejmować nierozsądne decyzje. O kilku przykładach pisałem już wcześniej:
- O istocie życia czyli czy krowa jedząca paszę z GMO sama staje się GMO
- Nieprzewidziane skutki straszenia GMO
- Serek wolny od GMO – rzecz o informacji zbędnej i bałamutnej
- Bez GMO, czyli o bałamuceniu konsumentów
Co znaczy „naturalnie i lokalnie wytwarzana żywność”? Można się domyślać, że jest zdrowsza i bardziej przyjazna dla środowiska. Ale dlaczego? Czy potrafisz, drogi czytelniku, to wyjaśnić?
GMO jest słowem wytrychem i producenci na wyścigi umieszczają na etykietach, że ich produkty są bez GMO. Jeśli na opakowaniu z kurzymi jajami znajduję napis „bez GMO, nie karmione paszą z GMO” – to co to znaczy? W jaki sposób GMO z paszy miałoby przenieść się na kurę i dostać do jajka? Na tych samych opakowaniach często brakuje informacji czy jajka pochodzą od kur z wolnego wybiegu czy klatkowego (a przecież to ma zasadnicze znaczenie a nie mityczne GMO). Czy kury dostawały profilaktycznie antybiotyki, czy i jaka była pasza? Bo tym, co rzeczywiście zagraża naszemu zdrowiu, są związki biologicznie czynne (hormony, antybiotyki), czy inne substancje np. dioksyny, herbicydy itd. To one dostają się do organizmu kury a potem my to zjadamy i nasz metabolizm się z tymi substancjami boryka. Coś wiemy, że dzwoni, ale nie bardzo wiemy w którym kościele. Zatem podstawowa wiedza biologiczna i… rolnicza przydatna jest każdemu człowiekowi. W powszechnym obiegu czasami funkcjonują dawno nieaktualne informacje.
Książka Marcina Rotkiewicza to także dobry przykład jak się toczą w przestrzeni publicznej spory denialistów i ekspertów, na czym polega retoryka wojujących negacjonistów i jak powinien wyglądać sensowny dialog na dowolny temat. W pewnym sensie pokazuje czym różni się dyskurs naukowy od ulicznej kłótni.
Z przekonaniem polecam „Królestwo monsztana”. A potem proponuję sięgnąć do książek biologicznych by zrozumieć czym jest ewolucja, zmienność genetyczna, organizmy modyfikowane genetycznie itd. GMO samo w sobie nie jest niczym złym. Tak jak nóż – może służyć do krojenia chleba lub smarownai masła. Ale można nim też zabić inną osobę. Czy zakazać wytwarzania sztućców kuchennych bo ktoś mógłby kogoś nimi zabić? Głupota totalna. Podobnie z GMO. Zależy co to za modyfikacja i jakie skutki mogą być w wyniku użytkowania. Problem złożony, warto już teraz się dokształcać by móc nawet ze znajomymi toczyć sensowne rozmowy. I podejmować racjonalne decyzje w sklepie. Albo w czasie wizyty u lekarza, w sprawie szczepień profilaktycznych.
Na koniec wyjaśnię stwierdzenie „Sam co prawda w zasadzie badań nad GMO nie prowadzę”. Chruściki (Trichoptera) jako takie były wykorzystywane do badań nad skutkami jednej z odmian kukurydzy GMO, zawierającej geny odpowiedzialne za produkcję toksyny bakteryjnej. Znam te badania z literatury, sam takich nie prowadziłem. Ale badania naukowe prowadziłem w uprawach wierzby, przeznaczonej do celów energetycznych. Hodowlane odmiany wierzby nie były klasycznym GMO – wytworzone zostały „klasycznymi” metodami rolniczymi. Chodzi o uzyskanie najbardziej optymalnych odmian. Moje badania dotyczyły bioróżnorodności w takich uprawach.