Napójka łąkowa czyli ciemna strona warmińskiego Wójtowa

napjka_akowaJedno zdjęcie z warmińskiego ogródka, wykonane telefonem z damskiej torebki, uruchomiło serię niezwykle intrygujących zdarzeń. Dostrzeganie szczegółów jest efektem edukacji i wiedzy. Człowiek głupi, ciemny i o ubogim zasobie wiedzy – w tym przypadku przyrodniczej – niewiele widzi, niewiele dostrzega. Mowa o lokalnej bioróżnorodności i aktywności społecznej. Ale po kolei.

Najpierw było zdjęcie z podpisem „gość w ogródku”. Niby zwykły robal, kto by tam na robale zwracał uwagę. A jednak, przyrodnicza wrażliwość na lokalną specyfikę czyni wiele dobrego. Pozwala dostrzegać piękno, w tym przypadku urodziwej, włochatej gąsienicy.

Co prawda zdjęcie nie jest najlepsze, bo nie widać wszystkich szczegółów, ale wydaje się, że jest to gąsienica napójki łąkowej, motyla o ciekawym behawiorze. Niby nic wielkiego, ktoś zrobił zdjęcie, ktoś zidentyfikował. Ale to dopiero początek historii.

Jeżeli to kolejna ciekawa ćma to może powinniśmy być „wioską ciem”. Wójtowo – wieś jak wieś. Podolsztyńska, stare siedliska o bogatej historii, otoczone nowymi domami. Co ją może wyróżniać? Kapitał ludzki. Bo przyroda jest taka jak i gdzie indziej. Ale nie wszyscy potrafią patrzeć i dostrzegać.

Tak, to kolejna ćma i interesujący gatunek, o którym można interesująco opowiadać. Wcześniej był to zawisak tawulec (przeczytaj: A zawisak to ćma czy motyl?). Zdjęcie zrobione telefonem, zaowocowało krótką opowieścią na blogu. A potem spotkaniem w stylu śniadanie na trawie i malowaniem kamieni. Na jednym kamieniu namalowałem właśnie tego wójtowskiego zawisaka. Motyl, który stał się jednym z pretekstów do spotkania na wiejskim placu, rozmów o przyrodzie i urokliwie prowincjonalnym byciu ze sobą. Niby nic wielkiego (śniadanie na trawie). Ale takie spotkania rozwijają się w wartościowe inicjatywy społeczne.

A tymczasem w Wójtowie, na wspomnianym placu wiejskim, postawią starą budkę telefoniczną. Że nie mam sensu, bo przecież wszyscy i tak korzystają z telefonów komórkowych? Ale w tej budce będą… książki. Taka nietypowa, wiejska półka bookcrossingowa. Kolejny powód by się spotykać i robić coś razem. A co ma wspólnego półka bookcrossingowa z ćmą napójką łąkową? Otóż w toczącej się rozmowie, do następujących ustaleń doszliśmy. Już za niecały tydzień, w ramach Tygodnia Bibliotek, będziemy na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej UWM w Olsztynie malowali na starych dachówkach mole książkowe (Biblioteki inspirują czyli Molariusz Warmińsko-Mazurski). Dojadą także dachówki ze starego siedliska w Wójtowie. I namaluję na jednej właśnie napójkę łąkową – jako warmińskiego mola książkowego. A potem, dachówka z Biblioteki Uniwersyteckiej pojedzie do Wójtowa i ozdobi tę bookcrossingową, wiejską budkę telefoniczną. Inspirujący Tydzień Bibliotek i lokalna bioróżnorodność. By edukować, poznawać i więcej dostrzegać tego, co się dzieje wokół nas. Książki uczą tak samo jak spotkania i dyskusje.

Skoro pojawiła się kolejna interesująca ćma, to może ćmy Wójtowa jako wyróżnik tej miejscowości? Czyli ciemna strona (od ćmy a nie od ciemności) warmińskiego Wójtowa. Tytuł jest już więc rozwikłany. Teraz pora na opowieść o samej napójce, ćmie o aluzyjnej nazwie.

Barczatka napójka czyli napójka łąkówka (Euthrix potatoria syn. Philudoria potatoria) to motyl nocny z rodziny barczatkowatych. Co w niej niezwykłego? Gąsienice tego gatunku piją stosunkowo duże ilości wody w postaci kropel rosy i deszczu, zbierających się na liściach rośliny pokarmowej. Stąd jej nazwa – napójka. Od picia rosy. Ćma co w młodości rosę pije. Nieco romantycznie.

Barczatka napójka (napójka łąkowa) występuje na terenach podmokłych, w pobliżu jezior, rzek i torfowisk. Gąsienice żerują na ostrych trawach, trzcinie i pałce wodnej. Spotkać je można od września do czerwca, z przerwą na sen zimowy. Na wiosnę, po przezimowaniu, gąsienice budują nisko nad ziemią, przyczepione do źdźbeł traw lub pni drzew, białawe oprzędy, w których następuje przepoczwarczenie. Dorosłe motyle (stadium imago) obserwować można od końca czerwca do połowy sierpnia. Jak typowe ćmy prowadzą nocny tryb życia. Rozpiętość skrzydeł od 46 do 54 mm. Brzeg skrzydeł jest lekko falisty. Samiec ma skrzydła żółto-pomarańczowe z odcieniami brązu (można go rozpoznać po dużych, grzebykowatych czułkach i ciemniejszej barwie skrzydeł). Samica jest nieco większa i nieco jaśniejsza w ubarwieniu: od jasnożółtego do żółtobrunatnego. Charakterystyczne dla tego motyla są dwie białe plamki w ciemnej obwódce, znajdujące się na górnej stronie skrzydeł pierwszej pary. Na zewnętrznej części tylnego skrzydła znajduje się przyciemnienie.

Gatunek obecny w całej Europie od Półwyspu Iberyjskiego po Ural. W Polsce gatunek występuje na całym obszarze kraju. Niezbyt rzadki, można się go spodziewać w wielu miejscach. Ale teraz mamy udokumentowane występowanie w Wójtowie. Czyli jest o czym opowiadać.

Teraz pora na wyjaśnienie słowa ćma. Ma ono kilka znaczeń (współczesnych i dawniejszych): 1. Ćma to motyl nocny, 2. to także duża ilość, chmara, 3. ciemność, mrok, a nawet 4. brzydka pogoda, mżawka, zawierucha (lokalnie i gwarowo). Etymolodzy wskazują, że słowo ćma wywodzi się ze starosłowiańskiego tma, oznaczającego ciemność, mrok, a to z kolei pochodzi ze praindoeuropejskiego tem – ciemny, w znaczeniu wielkie mnóstwo, chmara, mrowie. Tuman to kalka z języka tureckiego – dziesięć tysięcy. W języku rosyjskim tuman czyli mgła, pochodzić może od dużej ilości a może od ćmić – osłabiać widoczność, przyciemniać, przesłaniać (tak dużo, że aż nie widać?). Ćmić to także pobolewać, mdlić. Ta mroczna chmara tępy ból przynosi… Zatem ćma zapewne bierze swoje znaczenie od mroku lub od dużej liczby. Dużo ich w nocy przylatuje do światła, zwłaszcza na terenach pierwotnych i o dobrze zachowanej przyrodzie. Nasi przodkowie widywali duże ilości motyli nocnych. Możliwe więc, że jest słowem bardzo starym, jeszcze wywodzącym się z języka praindoeuropejskiego, gdzie mrok i duża ilość znaczyło to samo.

I jeszcze jedno znaczenie, o którym chcę wspomnieć w nawiązaniu do Warmińsko-Mazurskiego Molariusza i malowania dachówek: ćma to ćmuk, ćmok, upiór. W Bestiariusz Słowiańskim Ćmok to nazwa potwora, pochodzącego z dawnych wieków. Pamięć o nim przetrwała najdłużej na Wielkopolsce. Ten starosłowiański demon miał skrzydła, albo jak nietoperz albo jak ćma (zatarło się w pamięci). Może i sama Ćma była kiedyś nazwą nocnego demona, bestii mitologicznej. Ćmok lub Ćma funkcjonowały w opowieściach naszych przodków, w kulturze oralnej (mówionej). Nie przetrwał do czasów słowa pisanego i bibliotek (bo nikt nie spisał, na utrwalił na malowanym obrazie). Zostały tylko niewyraźne, ćmawe ślady. Dlatego w czasie Tygodnia Bibliotek, malując mole książkowe, namalujemy także ćmę napójkę łąkową. Przy okazji opowiadając różne historie i pijąc, jeśli nie rosę to chociaż kawę czy herbatę, na tarasach Biblioteki Uniwersyteckiej.

I tak powstanie pierwszy Warmińsko-Mazurski Molariusz. A jedna z dachówek zawędruje do Wójtowa, by tworzyć ciem-ną stronę (historię) warmińskiej wsi. Ciemna historia czyli lokalna historia ciem. Z warmińskiego Wójtowa. A wszystko za sprawą spostrzegawczości i telefonu z damskiej torebki.

Fot. Beata Jakubiak.

Źródła:

Wikipedia https://pl.wikipedia.org/wiki/Barczatka_nap%C3%B3jka

Heintze J., Motyle Polski – atlas – część pierwsza. Wyd. II uzupełnione, WSiP, Warszawa, 1990.

Malmor I., Słownik etymologiczny języka polskiego, ParkEdukacja, Warszawa, 2010.

Brucken A., Słownik etymologiczny języka polskiego. PiW, Warszawa, 1974.

Zych P., Vargas W., Bestiariusz słowiański – rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, BOSZ, Olszanica 2015.

Co zmienią polowania w rezerwacie Las Warmiński

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ogromnie mnie zmartwiła i zbulwersowała informacja o planach wprowadzenia polowań w rezerwacie Las Warmiński. Naukowo i turystycznie miejsce to odwiedzam od wielu lat. Jest dla mnie poligonem doświadczalnym. Zarówno jeśli chodzi o chruściki rzeki Łyny i znajdujących się tam jezior oraz drobnych zbiorników i źródeł, jak i antropogenicznych przekształceń krajobrazu.

Las Warmiński to pole badawcze dla wielu naukowców (badania te pozwolą lepiej zrozumieć funkcjonowanie przyrody i bardziej racjonalnie z niej korzystać), historia wielowiekowych przekształceń ekosystemów i regeneracji przyrody. To bogata historia. Napisałem kilka publikacji naukowych, zrealizowane zostały prace magisterskie i jeden doktorat. Jeszcze w czasach WSP przyjeżdżałem tu ze studentami na letnie praktyki.

Rezerwat Przyrody Las Warmiński to obiekt dobrze mi znany. To jednocześnie obszar Natura 2000 i fragmenty leśnego kompleksu promocyjnego – przykład zmian w sposobie użytkowania lasu i dostrzeżenia wartości biologicznych i turystycznych.

Oprócz badań naukowych Las Warmiński wielokrotnie odwiedzałem turystycznie i rekreacyjnie. Wiele osób spotykałem. Przyjeżdżałem ze studentami, także zagranicznymi, pokazując piękno warmińskiego krajobrazu, metody ochrony przyrody i dbania o bioróżnorodność. Była także współpraca z leśnikami, sadzenie lasu czy nawet zbieranie śmieci, pozostawionych przez turystów. Znając uroki terenu zaproponowałem nakręcenie filmu w ramach cyklu Dzika Polska. I film powstał. Opowiada nie tylko o chruścikach i owadach ale także o całej przyrodzie i historii.

Dlaczego bardzo martwią mnie zapowiedzi polowań w Lesie Warmińskim? W rezerwacie? Po pierwsze dlatego, że takie polowania mocno uderzą w wizerunek turystyczny regionu. Może polowania zwabią dewizowych myśliwych, co lubią strzelać do wszystkiego (tak jak kiedyś partyjnych dygnitarzy z Warszawy i Moskwy). Ale zniszczy wizerunek turystyczny dla znacznie liczniejszych turystów. Dla regionu oznacza to straty finansowe (gospodarcze).

Bo jak będą polowania to będzie zakaz wstępu do Lasu i mandaty za przeszkadzanie w polowaniu (nie mówiąc o ryzyku postrzelenia). Las Warmiński to przyrodnicze zaplecze rekreacyjne Olsztyna, wizytówka regionu. To po co nam rezerwaty i parki narodowe, gdy można wycinać wiekowe dęby i strzelać, do wszystkiego co się rusza? Dziesięciolecia starań w zakresie ochrony przyrody legną w gruzach. Zmarnowany wysiłek wielu pokoleń. To nie jest wcale dobra zmiana…

Wcześniej był to rewir łowiecki dla sekretarzy KC PZPR (rządowy obszar Łańska). Pozostałością są asfaltowe drogi w lesie… by dygnitarze mogli wygodnie dojechać. Do niedawna stał jeszcze „domek Gierka”, myśliwski domek z wygodnym dojazdem drogą asfaltową z ośrodka rządowego w Łańsku. Pamiętam jeszcze go jak stał. Nocowaliśmy tam ze studentami w czasie praktyk. Zostały tylko fundamenty. Załączone dwa zdjęcia przedstawiają ten obiekt z różnych okresów…

Czy zwierzęta zagrażają Lasowi Warmińskiemu? A czy nie wystarczą tereny łowieckie wokół rezerwatu? I te liczne ambony tam stojące? Czy przyroda polska nie będzie już chroniona nawet w rezerwatach i parkach narodowych?

Do niedawna zawzięci wycinacze drzew mówili „drzewa to se chrońcie w rezerwatach”… I to już nie jest aktualne. Bardzo niedobra jest ta zmiana.

Czytaj także: Kolejna wojna min. Szyszki. Wpuszcza myśliwych do rezerwatu

Las_Warminski_rezerwat

Zmrocznik przytuliak z Uroczyska Deresze

DereszeWiele par oczu potrafi zobaczyć więcej niż jedna para, nawet specjalisty. Dlatego rozwija się nauka obywatelska. To znaczy – wykorzystanie wiedzy i aktywności tak zwanych wolontariuszy. Mogą oni być w wielu miejscach jednocześnie, obserwować, dokumentować i przesyłać dane do ośrodków naukowych. Z dużej liczby danych, nawet obarczonych niedokładnością czy drobnymi błędami, można wykonać bardzo ciekawe analizy. Sam jestem zaskoczony informacjami, jakie pojawiają się w komentarzach i w korespondencji, w nawiązaniu do opublikowanych na blogu krótkich informacji przyrodniczych. Mimo że nie jest to żadna zorganizowana akcja udało się zebrać sporo interesujących informacji o zasięgu występowania niektórych gatunków owadów i roślin – widać przesuwanie się granic zasięgów.

Przykładem niech będzie zdjęcie gąsienicy motyla, które wykonano w Uroczysku Deresze (okolice wsi Giławy na Warmii). Wystarczy zwykły aparat fotograficzny, zintegrowany z telefonem komórkowym. Gąsienica zwróciła uwagę swoim nietypowym wyglądem i ubarwieniem. Nie trudno było ją rozpoznać, wystarczyło sięgnąć do entomologicznych książek – to, że akurat gąsienica jakiegoś zawisaka, to było widać na pierwszy rzut oka. Wystarczyło sprawdzić którego. Osobiście nigdy tego gatunku w terenie nie widziałem – jedynie namalowałem na butelce, bo niezwykle urokliwy.

Na górnym zdjęciu (fot. Katarzyna Przedwojewska) gąsienica zmrocznika przytuliaka (Hyles gailii syn. Celerio galii), motyla (nocnego, czyli ćmy) z rodziny zawisakowatych (Sphingidae). Dolne zdjęcie, już z postacią dorosłą, także jakiś czas temu otrzymałem (od pani Magdy Markiewicz z Motylarni w Marcinkowie k. Mrągowa). Ale niestety zbyt długo leżało w „szufladzie”. Tym sposobem jednocześnie opisuję znaleziska larwy i imago rzadkiego gatunku.

Zmrocznik przytuliak (podobny do niego jest zmrocznik wilczomleczek, znacznie częstszy i łatwiejszy do zaobserwowania) jest gatunkiem holarktycznym, czyli o szerokim zasięgu występowania. Występuje w całej Polsce. Jest jednak gatunkiem stosunkowo rzadkim, dlatego nie często jest widywany. Gąsienice żerują na wierzbówce kiprzycy (Chamaenerion angustifolium) oraz na przytulii pospolitej (Galium mollugo) i przytulii właściwej (Galium verum). Nazwę gatunkową motyl wziął od rośliny, przytulią zwanej, a nie od przytulania. Jeśli już to przytula się roślina. A zmrocznik – bo to typowy motyl nocny, aktywny o zmroku. Poza wymienionymi roślinami gąsienice czasami żerują także na innych gatunkach roślin zielnych.

13427848_1176582589061317_5097959965885545915_nDorosłe motyle można spotkać od początku maja do początku lipca, a jeśli występuje drugie pokolenie to także w sierpniu i połowie września. Gąsienice spotkać można od lipca do października (uwzględniając drugie pokolenie). Gąsienice żerują o zmierzchu i za dnia, w nasłonecznionych miejscach: przy rowach przydrożnych, przy torach i na łąkach. Spotkać je zatem można na śródleśnych łąkach, zrębach, nasłonecznionych stokach, parkach, ogrodach oraz przy drogach i torowiskach.

Przepoczwarczenie następuje w czasie zimy, w oprzędach na ziemi lub płytko pod jej powierzchnią.

Motyle dorosłe (imagines) latają w słoneczne dni i o zmroku. Samce przylatują do samiczek także w godzinach popołudniowych (co odróżnia je od innych zawisaków z grupy sphinksów).

Bibliografia:

Buszko Jarosław, Atlas motyli Polski. Część II. Prządki, zawisaki, niedźwiedziówki, Warszawa 1997.

Heintze Jerzy, Motyle Polski, atlas, część pierwsza. Warszawa 1990

Zmrocznik przytuliak (wikipedia) https://pl.wikipedia.org/wiki/Zmrocznik_przytuliak

Szablak krwisty na przystanku czyli czekanie na okazję

14055022_158671641203594_53531032610080554_nPrzystanek kojarzy się z czekaniem (oczekiwaniem). Ale co do tego ma ważka szablak krwisty (Sympetrum sanguineum)? Już wyjaśniam. Będzie także o edukacji pozaformalnej w nietypowej formie i o planach na przyszłość.

W dobie powszechnych samochodów osobowych czekanie najczęściej kojarzymy ze staniem w korku lub na światłach (sygnalizacja świetlna). Ale dawniej powszechniejsze było wystawanie na przystanku, czekanie na okazję by ktoś podwiózł, gdy autobusu długo nie było. A generalnie z czekaniem na autobus. Bo a nuż przyjedzie trochę szybciej (więc trzeba być wcześniej). A zazwyczaj autobus się spóźnia, zwłaszcza przy złej pogodzie. Lub z powodu korków. Tak jak w sezonie turystycznym w okolicach Zakopanego. Nie dość że autobusy jeżdżą poza planem (różnie spóźnione, czasem bardzo dużo) to niekiedy jadą inną trasą, by ominąć korki. A przy okazji niektóre przystanki…

Jednym słowem przychodzisz na przystanek i czekasz. Sam lub w towarzystwie. Czekanie kojarzy się z nudą. Wiejski przystanek to miejsce publiczne, gdzie młodzież dawniej przesiadywała, wypisywała różne frazy na ścianie, i brzydkie i miłosne. Edukacja dość wątpliwa, czasem tanie wino i papierosy. Edukacja na przystanku kojarzy się z czymś złym, niepożądanym. I te nasze wiejskie przystanki (miejskie też) wyglądają zazwyczaj marnie: brzydkie, pogryzdane, zdewastowane.

Za sprawą artystów świat może być jednak inny. Anna Wojszej od jakiegoś czasu maluje przystanki. I nie jest to zwykłe malowanie lecz z podtekstem edukacyjnym. Utrwala lokalną bioróżnorodność. Przykładem jest szablak krwisty, który znalazł się na jej przystankowym dziele (pośród innych roślin i owadów).

Szablak krwisty (Sympetrum sanguineum) jest jednym z pospolitszych gatunków szablaków, żyjących w Polsce. Samce mają pięknie ubarwiony odwłok. Podobne czerwone zabarwienie ma także kilka innych gatunków. Ale można je od siebie odróżnić. Samica szablaka krwistego jest żółto-brązowa lub czerwonawa, a po bokach ma niebieskawy nalot.

Szablaka krwistego w stadium imago (czyli owada dorosłego) najczęściej spotkać można od czerwca do października nad różnego typu niewielkimi zbiornikami i stawami rybnymi (zwłaszcza tymi okresowo osuszanymi). Omawiane ważki jaja składają najczęściej poza wodą (a przecież jak wiadomo larwy ważek żyją w wodzie!), gdzieś na brzegu zbiornika, wśród traw i mchów. Jaja mają wielkość około 1 milimetra, uważne oko więc może je wypatrzeć. Trzeba tylko wiedzieć czego i gdzie szukać. No i kiedy. Na początku szablakowe jaja są białe a potem ciemnieją i stają się ciemnobrązowe. Zimują szablaki w stadium jaja. Dopiero wiosną kolejnego roku, gdy zbiornik wypełnia się wodą, jaja zalewane są wodą i wylęgają się z nich larwy. Larwy więc tak jak na ważki przystało żyją i rozwijają się w środowisku wodnym.

Jasne jest już więc powiązanie szablaka krwistego z przystankiem i czekaniem. To jaja tych ważek oczekują na zalanie wodą a za sprawą artystki z Wipsowa szablak krwisty znalazł się na przystanku w Wójtowie. A skoro już są przyrodniczo ozdobione przystanki, które cieszą oko przejeżdżających i oczekujących, to wpadłem na pomysł by wykorzystać je edukacyjnie. Taka edukacja przyrodnicza na przystanku. Nie jakieś tak odkrycia małolatów typu „ch… i p… w nocy gwizda” ale edukacja przyrodnicza, przybliżająca lokalną przyrodę. Kiedyś byliśmy blisko niej, teraz znacznie częściej poznajemy świat z telewizji i internetu. A że prawie każdy ma już smartfon z internetem, to zamierzam dołączyć do już istniejących ilustracji przystankowych krótkie opowieści o tym, co na przystanku. By sobie poczytać. Na przykład o czekaniu w czasie czekania.

13938039_158671724536919_8465559600083746074_o

Na letniej konferencji w Warszawie (Inspiracje 2016 – zobacz wystąpienie)  podawałem przykład przystanków, wymalowanych przez Annę Wojszel, jako możliwość nietypowej edukacji pozaformalnej. Właśnie się dowiedziałem, że pomysł ten naśladować będą w Wielkopolsce. Jak powstaną, to pokażę.

Wszystko zaczęło się mniej więcej dwa lata temu na plenerze w Tumianach, gdzie miałem okazję spotkać się z Anną Wojszel i w czasie pracy rozmawiać o różnorodności biologicznej wokół nas. Powstały nie tylko warmińskie malowane kamienie. Ale narodził się pomysł gadających dachówek… a teraz dojrzał i wykrystalizował się pomysł z edukacyjnymi przystankami. Dużo pracy przede mną by te przystanki edukacyjnie przemówiły donośnym głosem, słyszalnym daleko. Jak już skończę, to pokaże rezultaty.

Tymczasem jeszcze jedno wyjaśnienie autorki, jakie niedawno pojawiło się na Facebooku „Tu powstanie warmińska łąka” – tak napisałam na ścianie, zaczynając prace nad nowym, malowanym przystanku autobusowym na drodze DK 16 – Wójtowo w czasie ulewy :-)… i powstała łąka z kwiatami, trawami, ważkami, motylami i warmińskim słońcem. Przystanki autobusowe – miejscem nieformalnej edukacji przyrodniczej i piękną wizytówką Warmii… Łąki, kwiaty, ważki… Myślę, że to właśnie stanie się naszą nowoczesną warmińską tożsamością…dziękuję Stanisławowi Czachorowski emu za inspirację”. To ja dziękuję, za tak owocną i przyjemną współpracę. Inspiracja idzie we dwie strony. Efekt synergii.

Warto zajrzeć na stronę „Artystycznie malowane przystanki

Niniejszy wpis ilustrowany jest fotografiami Anny Wojszej.

13620239_1240438509301338_5559714645170625874_n1

Sząbruk. Niezwykłości przyrody regionu – co żyje w źródle

13590319_10208738305928381_2181717559289337689_nKiedy za oknem pada deszcz, to można porozmyślać. Szum spadających kropel, jest jak uspokajająca muzyka. Część wody spłynie od razu, ulicami, odpływami burzowymi do rzeki, potem do morza. Ale część wsiąknie i zasili wody podziemne. Po jakimś czasie, może po kilku miesiącach, może po kilku latach a może nawet po kilkudziesięciu, woda wypłynie na powierzchnią. Miejscem tego wypływu są źródła.

Podobnie jest z mądrymi słowami: po jednych spłyną, w innych zapadną, i „wypłyną” po jakimś krótszym lub dłuższym czasie. Staną się ożywczym źródłem czegoś nowego.

Muzyka, którą gra Pro Musica Antiqua, powstała wiele lat (stuleci) temu. Teraz ponownie do nas „wypływa” i możemy cieszyć się dźwiękami.

Ale wróćmy do źródeł, obiektów przyrodniczych bardzo małych. Małe jest nie tylko piękne ale i wpływowe. Miejsca wypływu wody, źródliska, w naszym regionie najczęściej znaczą żelaziste nacieki. W zetknięciu z tlenem atmosferycznym utleniają się związki żelaza i wytrąca się nierozpuszczalny tlenek żelaza. Niczym rdza. U nas przeważają źródła typu helokrenowego. Małe wysięki z cienką warstwą wody to unikalne siedlisko dla fauny i flory. Nie ma co prawda u nas stygofauny, ale życie biologiczne jest równie ciekawe.

Źródliska często rozpoznać można po żółto kwitnącej śledzienicy skrętolistnej. Mała, niepozorna roślina kwitnąca już w marcu (a i w lutym można spotkać zakwitającą). Można powiedzieć że prawdziwy zwiastun wiosny. Ciekawostką jest to, że zapylana jest przez ślimaki. Innym niezwykle interesującym mieszkańcem źródeł helokrenowych jest chruścik krynicznia wilgotka (Crunoecia irrorata), gatunek chroniony i parasolowy (dla ochrony źródeł). Łatwy do przyżyciowego oznaczenia. A jeśli w źródle występuje, to znaczy że fauna ma w miarę naturalny charakter (warta jest ochrony). I można się tam spodziewać wielu innych źródliskowych gatunków: chrząszczy, wodopójek, ślimaków, muchówek itd. Na przykład nitnikowca Gordius aquticus. Leniwie poruszający się pasożyt o niecodziennym kształcie.

Źródło jest swoistą dziurką od klucza, przez które można „podglądać” cały ekosystem (krajobraz). Uwidaczniają się w nim różnorodne procesy, np. reżim hydrologiczny w skali wieloletniej, zanieczyszczenia wód podziemnych, sposób użytkowania otaczającego źródło zlewni. Dlatego źródliska wzbudzają zainteresowanie ekologów.

Kameralny kontakt z przyrodą wycisza nas i tak jak muzyka, łagodzi obyczaje. To właśnie przy źródliskach miały miejsce liczne objawienia, np. w pobliskim Gietrzwałdzie.

W wakacyjnych wędrówkach po Warmii i Mazurach, warto przysiąść przy źródle. By napić się czystej i chłodnej wody i by porozmyślać o przyrodzie, o życiu, o ludziach. Kameralnie posłuchać głosów przyrody i cieszyć się jej widokiem. Nawet jak komary dokuczają.

Zobacz letnie koncerty kameralne oraz więcej zdjęć na facebooku.

13559043_10208738314688600_593389709935168873_o

Malowane dachówki wyczarowane z gliny

12091163_1078349638843560_3701878115688649012_oW przyrodzie wszystko jest ze sobą powiązane. W kulturze chyba także. W majowy weekend malować będziemy dachówki i kamienie w Skansenie w ramach pikniku pt. „Jarmark sztuki nie tylko ludowej. Wyczarowane z gliny.” Będzie przyrodniczo i kulturowo i w powiązaniu z dziedzictwem. To będzie sztuka nie tylko ludowa. Dlaczego kamienie, dlaczego dachówki? I dlaczego bioróżnorodność?

1 maja 2016 r. w olsztyneckim Skansenie można będzie zobaczyć dawne zawody związane z gliną, ulepić garnek, a z nami pomalować dachówkę. 30 zabytkowych dachówek i trochę kamieni przygotował Skansen. Ale może dowieziemy dodatkowo jeszcze inne. Będzie co zjeść. Będą ludzie, z którymi można porozmawiać. My przy malowaniu opowiadać będziemy Wam o lokalnej przyrodzie: grzybach, roślinach, zwierzętach, trochę o dawnych zwyczajach. O zupie z pokrzywy i maści czarownic do latania i o Wimlandii. Jednym słowem o dziedzictwem przyrodniczym i kulturowym regionu. A Ania Broda zagra na wileńskich cymbałach i zaśpiewa.

Dachówki są z gliny. Ale najpierw były kamienie. Gdzieś w głębi ziemi gorąca lawa, która się wydostała, ostygła, skaliste góry tworzyła. Te smagane przez wiatr, wodę i mróz, kruszą się na coraz drobniejsze fragmenty: głazy, kamienie, kamyki. Płynąca woda frakcjonowała efekty wietrzenia, oddzielając żwir od piasku i od iłu. Ten ostatni osadzał się w wolno płynących odcinkach rzek, wraz z resztkami organicznymi. Tak powstały zwały gliny. A glinę wykopano i z niej zrobiono dachówki, cegły, garnki, kafle.

W każdej dachówce jest więc zaklęty kamień… z długą historią bycia w przyrodzie. Pamięta ruchy górotwórcze, wulkany oraz lodowiec (lądolód). I pamięta rzekę z żyjącymi tam chruścikami. A może jeszcze coś więcej?

Taka dachówka, leżąca przez lata na warmińskiej czy mazurskiej chałupie, oborze, stodole, kościele czy przydrożnej kapliczce, nie jedno widziała, nie jedno słyszała. Nie jedną rozmowę, nie jedno granie i śpiewanie. Ma swoją historię. A my jej nie wyrzucamy. Malujemy i dodajemy nową treść i nową historię. Podobnie z kamieniami, szarymi, niepotrzebnymi.

Pomalowaną przez siebie dachówkę lub kamień można będzie zabrać ze sobą. Albo zostawić na wystawę. Kto będzie malował? Stanisław Czachorowski, Ania Wojszel, Agnieszka Pacyńska-Czarnecka, Ania Broda… i może jeszcze inne osoby dołączą. Wy też możecie do nas dołączyć, zapraszamy do Olsztynka 1 maja br. w godzinach 10.00-16.00. Do skansenu – Muzeum Budownictwa Ludowego – Park Etnograficzny w Olsztynku.

A 25 maja zapraszam na Wydział Biologii i Biotechnologii, gdzie w ramach światowego Dnia Fascynujących Roślin i majówki z etnobotaniką malować będziemy łąkę na dachówkach. Rośliny i owady zapylające. I co tam tylko jeszcze z kwitnącą łąką lub śródleśną polaną się wiąże.

Co jeszcze będzie pierwszego maja w Olsztynku? Przede wszystkim zawody związane z gliną. Garncarstwo – jako jedno z najstarszych rzemiosł – polega na rękodzielniczym wyrobie glinianych naczyń i przedmiotów codziennego użytku. Formy gliniane toczone na kole garncarskim uznaje się za naczynia dopiero po ich wypale w piecu garncarskim. Wśród najbardziej typowych efektów pracy garncarza należy wymienić przede wszystkim: miski, kubki, garnki, dzbanki, butle, dwojaki, donice a także kafle piecowe. W cegielniach z gliny wypala się cegły i dachówki. Czy obecnie istnieje jeszcze tradycyjne garncarstwo? Czy któreś jego cechy pozostały do dzisiaj? Jak to rzemiosło wygląda współcześnie? Odpowiedzi na te pytania będzie można odnaleźć podczas „Jarmarku sztuki nie tylko ludowej. Wyczarowane z gliny”, który odbędzie się 1 maja w godz. 10:00-16:00. Towarzyszyć będzie kiermasz rzemiosła, sztuki i regionalnych kulinariów, na którym nie zabraknie wyrobów z dziedziny garncarstwa, ceramiki, wikliniarstwa oraz malarstwa. Odbędą się pokazy: wyrobów ceramicznych, toczenia naczyń na tradycyjnym kole garncarskim i ich wypału w piecu. Będzie można uczestniczyć w warsztatach lepienia z gliny, malowania kafli piecowych, malowania dachówek oraz hartowanych garnków dawnej garncarki. Dla dzieci teatrzyk zagra „Zawody naszych dziadków”. Odbędzie się również prelekcja o kaflarstwie ludowym oraz wystawa etnograficzna pt. „Powstało z gliny. Rzemiosło czy sztuka.” Na scenie wystąpi Węgojska Strużka oraz zespół Babsztyl.

Zdjęcia – Ania Wojszel

Więcej na ten temat:

http://muzeumolsztynek.com.pl/pl/aktualnosci/news/majowka-wyczarowana-z-gliny.html

http://dziedzictwo-kip.blogspot.com/2016/04/majowka-wyczarowana-z-gliny-tez-tam.html

Muzyka, w której słyszę chruściki

kamienie_i_ania_broda_2Muzyka odzyskana i wydobyta z przeszłości, nadjeziorna. Wyszperana przez Anię Brodę w Krainie Tysiąca Jezior. Angielski tytuł przygotowywanej płyty (Thousand Lakes) ma ułatwić wyjście tej przecudnej, folkowej muzyki poza prowincjonalne opłotki. W daleki świat.

Muzyka nadjeziorna, w której słyszę chruściki i brzęczące nad wodą owady. Przypomina mi się na przykład wyjątkowy i związany z jeziorami chruścik Hydroptila dampfi. On gdzieś w tych nutach na pewno jest. Mały, niepozorny acz wyjątkowy. A może jest i motyl szlaczkoń siarecznik? A może cytrynek latolistek?

Muzyczne warmińsko-mazurskie motywy przywracanie do życia są jak malowane butelki. stare dachówki czy polne kamienie. Kiedyś potrzebne, potem zapomniane i wyrzucone, pod płot, na strych, gdzieś do leśnego rowu. Dlatego wspieram projekt Ani Brody (więcej na stronie Polak Potrafi). I Ty też możesz zostać współproducentem wyjątkowej płyty z muzyką Krainy Tysiąca Jezior.

Dziedzictwo niematerialne jest jak życie, wymaga ciągłego odtwarzania, trwania. Nie można odłożyć gdzieś do szafy czy na strych. By żyła musi być ciągle odtwarzana, musi dźwięczeć wypiewywana i odgrywana. Dziedzictwo niematerialne jest ulotne i trudne do zachowania. Wymaga stałej pracy, troski i nieustannego wykorzystywania. Muzyka towarzyszy człowiekowi od dziesiątków tysięcy lat. A może nawet setek. Ale zapisujemy nutami i zarejestrowanymi dźwiękami na płytach i plikach ją dopiero od niedawna. Wcześniej przekazywana była z ust do ucha, w bezpośrednim kontakcie człowieka z człowiekiem, kultury z kulturą. Tworzona jest w kontekście czasów i miejsca. We wspólnocie ludzi, którzy w codziennej pracy oraz różnorodnych uroczystościach czy chwilach wyjatkowych nie tylko rozmawiają ale i śpiewają.

Śpiew i muzyka ułatwiają zapamiętanie treści (opowieści). Są jak rym i rytm w poezji. Pozwalają zapamiętać długie historie. Kiedyś rozmawialiśmy i śpiewaliśmy przy pracy, w życiu codziennym. Bez sprzętu elektronicznego sami wypełnialiśmy przestrzeń domową śpiewem i muzyką. Ten świat i te umiejętności odchodzą w przeszłość.

Na powrót wymyślamy sposoby życia wspólnotowego, na podwórku i ulicy. Już nie przy darciu pierza czy międleniu lnu. Przy wspólnym śpiewaniu, malowaniu kamieni czy zakładaniu trawnika między parkingami. Drugim kontekstem, w którym powstaje muzyka są instrumenty i technika. To jak potrafimy zbudować przyrządy do wydawania dźwięków wpływa na muzykę, jaką tworzymy i w jakiej uczestniczymy. W niepamięć odchodzą dawne instrumenty, bo teraz są doskonalsze, lepsze, elektryczne. Ewoluuje zatem i muzyka. Ale dzięki wytrwałym poszukiwaczom przeszłości odzyskujemy nie tylko historie minionych czasów ale i dźwięki archaiczne i przez to niezwykle egzotyczne.

Nawet w nowoczesności czerpiemy z dawnego dziedzictwa, również tego niematerialnego. Bo są rzeczy nieprzemijające w swojej wartości. Niedawno zakończył się rok Oskara Kolberga. Ale nie zakończyła się praca wielu osób, przywracających do życia dawne dziedzictwo muzyki regionalnej. Jedną z tych pracowitych osób jest Ania Broda. Liczę, że najnowsza płyta będzie mogła być wydana. Jeśli chcesz, wesprzyj i ty: https://polakpotrafi.pl/projekt/ania-broda-plyta.

Malowanie kamieni przy współczesnym, miejskim „łuskaniu fasoli”. Rozmowy i śpiewanie. Bo z muzyką łatwiej zapamiętać nawet zawiłe, ludzkie historie. Ponadto pojawia się dodatkowa treść, harmonia i piękno. Zostań współproducentem niebanalnych treści z prowincji.

Zobacz też:

kamienie_i_ania_broda_3

kamienie_i_ania_broda_1

Wyzwolenie Olsztyna, którego nie było (krótka opowieść z morałem)

Kontekst wszystko zmienia, a przynajmniej dużo. Kiedyś, za PRLu było wyzwolenie Olsztyna. Teraz przypominany jest dramat ludności cywilnej Prus Wschodnich, gdy weszła Amia Czerwona, dramat Niemców, Warmiaków, Mazurów. Olsztyn był zdobyty, bo nie był częścią przedwojennej Polski. Reszta kraju była wyzwolona, bez względu jak odnosimy się do faktu, że to ZSRR na nas napadł 17 września 1939 r. Bo Wilno, gdy wkraczała armia niemiecka przepędzając Sowietów, czuło się wyzwalane. Nie wiedzieli jeszcze czym jest okupacja niemiecka a doznali już wielu krzywd od Sowietów. Moja mama, jako dziecko trzymane na rękach, witała Niemców kwiatami, a przynajmniej przyjaznym machaniem rąk. Przez bardzo krótki moment na Wileńszczyźnie poczuli się wyzwalani. Złudzenie szybko prysło.

Po II wojnie światowej, tereny napadnięte w 1939 r. przez Rosję, zostały poza granicami Polski. W granicach znalazły się tereny okupowane od początku przez faszystowskie Niemcy. Te w pełni można uznać za wyzwolone (a przynajmniej zastąpione znacznie łagodniejszą okupacją). Były też tereny zdobyte (tak jak Warmia i Mazury) i przekazane Polsce, jako swoista rekompensata za ziemie zagarnięte przez ZSRR i swoiste reparacje wojenne. Ideologicznie było jednak podkreślane jako wyzwolenie i „powrót do macierzy” po utracie przed wiekami.

Dramat ludności cywilnej wcale nie był przypadkowy. Po ludzku możemy współczuć ale sami sobie byli winni (tego aspektu dotyczy morał dla współczesnych, także i Polaków). Mieszkańcy Prus Wschodnich z dużą akceptacją wybrali Hitlera (w niektórych rejonach nawet ponad 80% poparcia!)a w czasie wojny korzystali z niewolniczej pracy podbitych narodów, także w formie pracy przymusowej (wielu Polaków było tu na robotach). „Wyzwolenie” było zemstą, w wykonaniu głównie Armii Czerwonej, ale potem był szaber i niechęć do Warmiaków, wynikający z lat okupacji i doznanych krzywd (krzywd doznali także i zupełnie niewinni). Wielu zostało w miejscach, gdzie byli na robotach. Ten kontekst zmienia sporo. Bo piszę o przypadkowych kosztach i zbiorowej, wieloletniej odpowiedzialności zbiorowej. Nie wystarczy więc stać z boku i nie uczestniczyć w zbrodni. Lub zwykłej niegodziwości. Kiedy przyjdzie burza, wszyscy zmokną, także ci zupełnie niewinni…

Obecnie Rosja, putinowska, imperialna i agresywna, zagraża narodom Europy. Wojna już od ponad roku toczy się na wschodniej Ukrainie, a może rozprzestrzenić się na inne kraje (teraz doszła i do Syrii). Cokolwiek dalej się wydarzy, winni są Rosjanie, nawet ci milczący. Oby nie ponieśli takich kosztów jak ludność Prus Wschodnich, która upatrywała w Hitlerze szansy na rozwój gospodarczy, dumę i sukces. Niemcy gorzko zapłacili za imperializm, agresję i zbrodnie. Stracili ponad 10 milionów własnych obywateli, stracili sporo terytoriów, przez dziesięciolecia byli okupowani (NRD). I przez wiele lat musieli obnosić się ze stygmatem zbrodniarzy i ludobójców.

Historia zawsze odczytywana jest w kontekście czasu i miejsca. Jakkolwiek byśmy nie wartościowali przepędzenia większych zbrodniarzy (faszystowskie Niemcy), to Olsztyn nie był wyzwolony. Był zdobyty i przekazany Polsce. Możemy to świętować lub tylko wspominać. Natomiast wszelkie zbrodnie należy nazywać po imieniu. Niech będą przestrogą dla przyszłości i dla nas samych. Tu morał zasygnalizowany kieruję do nas samych, Polaków…

Nie ma już potrzeby fałszowania historii, np. generała Czerniachowskiego. Pomniki złej chwały można zlikwidować (i stało się tak na szczęście), a jak Rosjanie chcą, to niech zabierają do siebie. Ten generał zginął u nas zastrzelony przez własnych żołnierzy (wcześniej generał zastrzelił pomniejszego dowódcę, bo jadąca kolumna czołgów nie zrobiła miejsca do swobodnego przejazdu dla generała w limuzynie).

Chwalmy bohaterów, wspominajmy ofiary, nazywajmy zbrodniarzy po imieniu, ani nie umniejszając ani powiększając ich roli w tamtych czasach. I ich współczesnego znaczenia dla nacjonalizmów i fałszywych imperializmów. Demony wojny obudziły się w Europie a popularność zyskują demagodzy zapatrzeni w kult siły…. Nie dajmy się uwieść piewcom wątpliwej dumy i wielkości.

Ludzi przyciąga kultura

cyrkulicznyZapytany zostałem o kapitał ludzki i jaki z niego pożytek. Kapitał ludzki to coś mało widocznego. Widoczne są natomiast skutki jego aktywności. Jest jak powietrze, nie widać, ale nie mielibyśmy czym oddychać. Ale jeśli znajdą się w nim szkodliwe gazy, takie jak tlenek węgla (tego gazu także nie widać gołym okiem) – to zabija. W kulturze też bywają zjawiska toksyczne i destrukcyjne, że wspomnę tylko o nieufności, ksenofobii, zawiści i żądzy zemsty.

Innym przykładem zalet kapitału ludzkiego z naszego, warmińsko-mazurskiego podwórka jest dynamicznie rozwijająca się firma produkująca drukarki 3D. Powstała nie w oparciu o złoża gazu, ropy, węgla, nie w oparciu o wielką inwestycję. To tak zwana gospodarka innowacyjna, a ta opiera się na ludziach dobrze wykształconych. Chcemy mieszkać w miejscach atrakcyjnych i tam, gdzie się dobrze żyje, gdzie jest pięknie. A skoro tam mieszkamy to i tam idą nasze podatki.

To między innymi kultura szeroko rozumiana przyciąga ludzi i tworzy miejsca pracy w oparciu o kapitał ludzki. Kraków nie wydaje pieniędzy na promocję, wydaje na kulturę i liczne festiwale. Promuje się skutecznie przez kulturę. Dyskretnie i nienachalnie. Przyciąga ludzi. Jakiś czas temu do jednego z dużych miast południowej Polski chciała się przenieść ze swoją produkcją duża firma „zachodnia”, zatrudniająca wykwalifikowany personel. Zrobiono rekonesans, by sprawdzić czy pracownicy będą mogli coś robić popołudniami w czasie wolnym od pracy. Sprawdzono więc ofertę kulturalną. I zrezygnowano z inwestycji. By dobrze pracować w nowoczesnej gospodarce ludzie potrzebują odpoczynku bardziej ambitnego niż grill i telewizor. Kapitał ludzki ma swoje wymagania. Dzięki łatwym podróżom i dostępowi do internetu, przemysłem kreatywnym ( swoim biznesem ) można kierować z odległości. Nie trzeba być stale na miejscu. Liczy się więc jakość życia i zamieszkania. Jednym z ważnym elementów jakości życia jest dostęp do kultury.

Lubię na przykład Olsztyńskie Lato Artystyczne bo stale się coś dzieje i to przez całe lato. Są duże imprezy, są i małe, kameralne, niemalże niszowe. Są i te z górnej półki, jak i te małe, uliczne, niemalże jarmarczne. Ale zawsze coś. Zachęca to do odwiedzin i nieplanowanych wyjść na Starówkę. I dobrze, że niektóre przedsięwzięcia promieniują na okolicę, tak jak występy w ramach Międzynarodowych Dni Folkloru. Zespoły które przyjechały do Olsztyna występowały także w okolicznych miejscowościach. Taka jest rola stolicy regionu – nie wysysać ale inspirować, ubogacać, wspierać, zasilać. Ale i bez tego wiele się w regionie dzieje, od przeglądów teatralnych, jarmarków związanych z dziedzictwem kulinarnym, do inscenizacji historycznych, wystaw, licznych koncertów i festiwali. Siłą regionu jest wielość rozproszonych działań kulturalnych. A jest ich coraz więcej.

Region wypełniony teatrami, jarmarkami, przeglądami, festiwalami, muzeami – przyciąga. Kultura dostarcza emocji i wzruszeń. Ludzie szczęśliwi wracają do tych miejsc, gdzie zaznali pozytywnych emocji. Kultura znakomicie komponuje się z walorami przyrodniczymi Warmii i Mazur. Bo wypoczywając gdzieś w pensjonacie, gospodarstwie agroturystycznym, pod namiotem lub w ośrodku wczasowym miło się wybrać do pobliskiego miasteczka czy wsi na dowolne przedsięwzięcie kulturalne. Turysta nie samym chlebem, wodą i słońcem żyje. Zaznawszy emocji za sprawą kultury szeroko rozumianej, z pasją o tych miejscach opowiada innym. A gdy są turyści, to wydają pieniądze. Bo przecież gdzieś muszą spać (jeśli nie są jedynie przejazdem), coś jeść i kupować nie tylko pamiątki. Czasem przyjeżdżają ludzie na dłużej, lub jeszcze dłużej. Czasem osiedlają się na stałe.

Rozwijająca się marka cittaslow coraz bardziej przyciąga ludzi z całego świata. Dobre wspomnienia są znakomitą promocją. Chce się wracać i zachęcać innych do odwiedzin. Kultura przyciąga i jest niezależna od pogody. Tak samo atrakcyjna jest w deszczu jak i słoneczną pogodę, i zimą i wiosną i latem i jesienią. Bo podróżujemy by spotkać ludzi niebanalnych i by przeżyć przygodę.

Do rozwoju kultury potrzebni są przede wszystkim ludzie. Zatem warto w różnorodny sposób zachęcać artystów i ludzi niebanalnych, kreatywnych by nas odwiedzali, by tu inspirowali się, tworzyli i zostawali jak najdłużej. I tworzyć warunki do rozwoju kultury, także poprzez inwestycje twarde takie jak galerie, domy kultury, biblioteki, amfiteatry itd.

Jak inwestować w kapitał ludzki? Poprzez kulturę i edukację. Efekty będą, choć nie od razu łatwo zobaczyć je będzie można.

Kapitał ludzki – dwa obrazki z życia prowincji

Tomek_KulasKapitału ludzkiego nie widać, więc rzadko się w niego inwestuje. Co innego drogi, stadiony i wielkie budowle. Te od razu i z daleka widać. Nawet jeśli nie przynoszą dochodu i są obciążeniem na lata. Ludzi widać, ale nie widać tego, co mają w głowie i w duszy. Widać dopiero – po jakimś czasie – skutki ich działań.

Kapitału ludzkiego nie widać a on mocno wpływa na rzeczywistość. Dla niektórych ważne są pieniądze, więc wyraźnie napiszę i to, że kapitał ludzi przekłada się na lokalną (i krajową) ekonomię. Warto więc w niego inwestować, mimo że od razu nie widać efektów. Tak jak z ziarnem rzuconym w ziemię – trzeba poczekać aż wzejdzie i wyda plon.

Jak się ostatnio dowiedziałem, Kraków nie wydaje żadnych pieniędzy na promocję. Promuje się przez kulturę. Wydaje pieniądze na wiele festiwali i różnorodnych przedsięwzięć kulturalnych. W rezultacie marka Kraków jest rozpoznawalna i przyjeżdża coraz więcej turystów. To nienachalna , dyskretna promocja głębokiego kontekstu.

Teraz pora na dwa przykłady, zapowiedziane w tytule. Pierwszy z Barczewa. Niedawno odbył się tam fotospacer. Przejechało około 60 osób z Warszawy, Górowa Iławeckiego, gdzieś z Podlasia, Mrągowa, Olsztyna. Nie zabrakło oczywiście i osób miejscowych. Powstało wiele przepięknych zdjęć, udostępnionych i rozpowszechnionych w wielu miejscach internetowych. Piękno przyciąga. Goście odkrywali piękno małego miasteczka, zadziwiając nawet miejscowych. Znakomita promocja turystyczna przy niewielkim nakładzie. Ale nie zaistniałaby, gdyby nie kilka – kilkanaście osób z pomysłem i energią do nietuzinkowych działań. To właśnie ten mityczny kapitał ludzki. Ktoś musiał zrobić zdjęcia i wysłać na konkurs, potem wiele osób zmobilizowało się by „lajkować”. Tak wygrali w konkursie i zaistniał u nich fotospacer. A potem był włożony własny czas, przesmaczne ciasto i zaangażowanie. Gości zachwyciła barczewska gościnność. I o tej gościnności oraz urodzie warmińskiego miasteczka swoimi fotografiami opowiadają. Gdyby wynająć firmę reklamową za taką kampanię i takie zdjęcia trzeba byłoby bardzo dużo zapłacić. A i efekt byłby nieprzewidywalny. Bo zaangażowania i pasji ludzkiej nie da się kupić. Tak więc, gdyby ktoś chciał to może wyliczyć finansowy efekt barczewskiego kapitału społecznego.

Ania_Broda

Drugi przykład to Ania Broda, nietuzinkowa artystka, która zamieszkała w Olsztynie. Pod koniec lipca, podzieliła się z miastem swoimi przyjaciółmi (Jacek Hałas i Alicja Hałas)  i urządziła spontaniczny koncert z tańcami na Starówce. Nieco zaniedbany i zapomniany fragment miasta ożył. Niektórzy włączyli się w granie i śpiewanie, wielu tańczyło na ulicy. Można było zobaczyć zaskoczone i szczęśliwe miny turystów, także zagranicznych (Irlandii, Szwajcarii, Japonii itd.). Wartościowi ludzie, ów niewidoczny kapitał ludzki, przyciągają jak magnes. Bo coś niebanalnego wokół nich się dzieje. Coś niezwykłego.

Ludzie są jak ziarno wysiewane w rolę. Siejesz a nie wiadomo które w zejdzie. A może między ziarnem jest i kąkol lub innych chwast? Ścisła buchalteria zajmuje czas i energię a nie daje rezultatów. Bo co z tego, że nie wszystkie wysiane ziarno wzejdzie? To które się rozwinie wyda stukrotny plon. Przed wydaniem plonu nie rozpoznasz. Inwestujmy w kapitał ludzki i niespiesznie czekajmy na rezultaty,

Górne zdjęcie – Tomek Kulas.