Upowszechnianie wiedzy i komunikacja: blogi i uproszczenia (relacja z Wrocławia cz. 5.)

15380411_1198370920243378_7566912759558642931_nBlogi to nowa forma upowszechniania wiedzy, zarówno w sensie dziennikarskim jak i formy komunikacji akademickiej (uzupełnienie konsultacji i wykładów). Czy w krótkiej formie można ustrzec się zbytnich uproszczeń i strywializowania? Na dodatek pisać może każdy. Zatem pojawiają się obawy, że w blogowym upowszechnianiu wiedzy zbyt są duże uproszczenia, czasem wieje nudą i monotonią. Trudnością w pisaniu jest i to, że nie widać odbiorcy i jego reakcji. Zatem czy w blogowych opowieściach literatury faktu uda się uniknąć zbytnich uproszczeń a z drugiej strony nudy? Potrzebny jest złoty środek, ale wymaga wysiłku i czasu (lub pieniędzy).

Blog przez swą częstotliwość i otwartą formułę jest jak serial z niezaplanowaną fabułą. Jeśli się trzymać jednego, wąskiego tematu, to może stać się nudny i skierowany do wąskiego grona odbiorców. Z drugiej strony duża różnorodność może być grochem z kapustą, o wszystkim po trochu.

Blog jest jak serial, tematyczny felieton, lub książka w tworzeniu. Szeroko lub wąsko tematyczny (jednotematyczny). Mój ma już prawie 13 lat, zmienia się jego koncepcja i możliwości techniczne. W tej chwili jest już opublikowanych ponad 1900 wpisów o różnej wielkości, temacie i jakości. Czytelnik widzi tylko fragment i wycinek (pojedyncze wpisy), nie zna całości i historii (chyba, że wierny i stały czytelnik, albo zmotywowany, by krok po kroku przeczytać wszystkie lub wiele wpisów). Książkę całościowo zaplanowaną trzeba przeczytać w całości, by zrozumieć o co w niej chodzi. Blogi i seriale czytamy/oglądamy wyrywkowo. Czasem tylko pojedyncze wpisy. Czy nowy czytelnik przegląda wszystkie wpisy? Trudno się po blogu poruszać – jest jak przewijanie papirusu. Tak jak każda forma i blog jest ułomny.

Koncepcją mojego bloga jest to, by był jako uzupełniająca forma kontaktu i komunikacji. Jest dla studentów (w szerokim słowa tego znaczeniu) uzupełniającym repozytorium z materiałami pomocniczymi. Zacząłem z myślą o swoich studentach, potem pomysł rozszerzył się znacznie w kierunku edukacji ustawicznej i pozaformalnej. Jest także sposobem na głośne, otwarte myślenie i porządkowanie pomysłów.

Drugim celem mojego blogowania było pokazanie codziennego życie naukowca z całą różnorodnością i wielowymiarowością. Stąd różnorodne wtręty z życia codziennego i pozaakademickiego. One też wpływają na jakość pracy, czasem są inspiracją. W ciągu tych kilkunastu lat można zobaczyć zmiany, jakie dokonują się w szkolnictwie wyższym i roli uniwersytetów.

Blog charakteryzuje się częstością wypowiedzi, systematycznością ale i wyrywkowością. W pewnym sensie jest jak karczma – te dobre są stale odwiedzane, cytowane, „przedrukowywane” (udostępniane). Na przykład już od dłuższego czasu przedruki z tego bloga pojawiają się na portalu Lumen, niektóre, dotyczące edukacji, na portalu edunews.pl, wcześniej przyrodnicze na portalu przyrodniczym Gazety Olsztyńskiej (tematyka dotycząca różnorodności biologicznej naszego regionu). To tylko przykłady, gdyż publikowanie na wolnej licencji (creative commons) ułatwia upowszechnianie wiedzy.

Inną nową formą upowszechniania nauki są filmy, także te amatorskie, zamieszczane nie tylko na statycznych stronach www ale i na portalach społecznościowych (np. Facebook) czy kanale YouTybe. Możliwości komunikacji jest coraz więcej i stopniowo ich się uczymy jako społeczność akademicka. Nie bez potknięć i zagmatwanych poszukiwań. Uczymy się obsługi technicznej sprzętu i oprogramowania jak i dostosowania do poziomu odbiorcy.

Z kolei książka – ta najbardziej zasłużona dla upowszechniania wiedzy forma – to długa opowieść, zwarta, zamknięta, zaplanowana, jednorazowa. Możemy ją zobaczyć dopiero w zakończonej formie. Poza tradycyjnymi papierowymi jest coraz więcej e-booków i innych wersji elektronicznych. Zmniejszone koszty i łatwość techniczna powoduje, że są coraz powszechniejsze.

A czy w różnorodnych formach upowszechniania wiedzy szukamy informacji czy inspiracji, pytań czy gotowych odpowiedzi?

Fot. Ewa Krawczyk (Cold Spring Harbor Laboratory)

Czytaj także:

Europa – odważna, młoda dziewczyna w pociągu

10364144_10203055451300567_4119936243852824499_nPociąg z prowincjonalnego miasta. W pociągu młoda dziewczyna, bez biletu, bez znajomości języka polskiego, bez polskich pieniędzy i bez karty kredytowej. Uśmiechnięta i odważna, kontynuuje swoją podróż. Na szczęście żyjemy w Europie i kulturowym, życzliwym otwarciu na innych.

Znała jedynie grzecznościowy zwrot „dzień dobry”, a potem po angielsku poprosiła konduktora o bilet. Najwyraźniej nie zrozumiał. Młoda kobieta zwróciła się do podróżnych, z prośbą o pomoc. Ta szybko nadeszła. Odważna dziewczyna. Z pomocą przygodnego pasażera wyjaśniła, że nie ma biletu i chce kupić do Warszawy. Oraz że nie ma polskich pieniędzy tylko euro. Nie miała też karty kredytowej, więc nie bardzo jest jak sprzedać jej bilet. Ale konduktor podrapał się po głowie i znalazł rozwiązanie. Życzliwość i zrozumienie dla podróżującego obcokrajowca.

Kocham taką Polskę, życzliwą i otwarta na innych, podróżujących. Niestety, to tylko fragment, ten lepszy, Bo przecież zdarzają się i pobicia, chamskie zaczepki w miejscach publicznych, z jawną niechęcią dla obcych i imigrantów. „Polska dla Polaków” oznacza po prostu „Polskę dla buraków”. Ale na taką wizję na szczęście nie ma powszechnej zgody. Polska jest zintegrowaną częścią Europy (Unii Europejskiej), strukturalnie, kulturowo i duchowo. A buraki? Byli, są i będą. Różnorodność kulturowa każdego narodu. Byleby tylko nie zawłaszczali Polski, narzucając swoją strachliwą i agresywną niechęć. Przeciętni ludzie są życzliwi i otwarci. Są gościnni. Wbrew telewizyjnej propagandzie i mowie nienawiści.

Póki co cieszę się, że odwiedzają nas młodzi ludzie i z poczuciem bezpieczeństwa wsiadają do publicznego pociągu, zdając się na otwarcie i życzliwość „tubylców”. Czyli nas. My też przecież często podróżujemy i oczekujemy od gospodarzy życzliwej pomocy.

Wspólna europejska tożsamość. Widoczna wśród zwykłych ludzi w prowincjonalnym mieście.

A zdjęcie ślimaka na polbkruku? To pamiątka z sympatycznego pikniku na uniwersytecie, z dowcipnymi, młodymi ludźmi. Graliśmy w kapsle, tak jak kiedyś na podwórku. Ślimak się do nas dołączył. Życzliwie przyjęliśmy jego obecności i powolne podróżowanie, po wyznaczonej trasie.

Europa ma różne oblicza. Pierwszego września przypominamy sobie rok 1939. To gorsze oblicze naszego kontynentu. Oby nigdy nie wróciło… Doceniam Unię Europejską jako znakomity pomysł i projekt na Europę bez wojen, z uśmiechniętymi dziewczynami, bezpiecznie podróżującymi po różnych zakątkach naszej wspólnej ojczyzny. Lub młodymi mężczyznami, grającymi dla rozrywki na podwórku w kapsle. I dyskutującymi.

Ziewanie – zmiana obyczajów pod wpływem sukcesów stomatologii?

Bostezo_de_mujerOstatnio często widzę młodych ludzi w miejscach publicznych ziewających i nie zasłaniających ust. Na wykładach ze studentami także widuje takie sytuacje. W takich przypadkach czuję się lekko zakłopotany. Jest mi to obce kulturowo. Na wykładzie krępuję się zwrócić uwagę… bo może się przecież student (płci obojga) nudzić i tak ostentacyjnie zwraca mi uwagę? A w pociągu czy innym miejscu publicznym też nie czułbym się zręcznie zwracając uwagę osobie w gruncie rzeczy dorosłej. Multikulti już jest i to bez imigrantów czy zagranicznych gości.

Dlaczego od małego uczono mnie zasłaniania buzi w czasie ziewania, tak że weszło mi to w nawyk (nawet jak jestem sam)? Myślę, że szerokie otwieranie ust i pokazywanie wnętrza jamy ustnej jest nieestetyczne. A kiedyś stan uzębienia był fatalny, różne ubytki i oznaki próchnicy. Teraz sytuacja znacznie się zmieniła. To sukces stomatologów i edukacji prozdrowotnej (jak i efekt zasobniejszych kieszeni Polaków). Teraz zęby młodych ludzi są zdrowe, zaleczone, estetycznie upiększone. Może dlatego zmieniły się obyczaje towarzyskie? Może teraz pokazywanie swojego starannie zachowanego uzębienia nie stanowi estetycznego dysonansu dla otoczenia?

Ziewanie – związane ze zmęczeniem, brakiem pobudzenia lub potrzebą snu, jednak występuje także podczas niedotlenienia oraz przy wybudzaniu się]. Ludzkie ziewanie jest silnym przekazem niewerbalnym, może posiadać różne znaczenia w zależności od sytuacji, w jakiej wystąpi. Przyczyny ziewania nie są dokładnie poznane. (za Wikipedią)

Zdjęcie u góry, auro: Lusb – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=29055252

Produkować z troską o Ziemię, żywić z troską o konsumenta

W połowie października miałem okazję uczestniczyć w konferencji pt. „Produkować – z troską o Ziemię. Żywić – z troską o Konsumenta”, zorganizowaną przez Departament Rozwoju Obszarów Wiejskich i Rolnictwa Urzędu Marszałkowskiego woj. warmińsko-mazurskiego,  pod patronatem Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego Gustawa Brzezina. Na spotkanie w Osadzie Danków (urocze miejsce) w Wielimowie k. Miłomłyna, przyjechali przedstawiciele z trzech województw.

Spotkałem osoby, które znałem tylko internetowo. W realu można dużo owocniej podyskutować. I zaplanować działania w przyszłości. Posłuchałem o rolnictwie ekologicznym i niezwykłych lekcjach muzealnych. Zdziwiło mnie to, że zapotrzebowanie na produkty zdrowej, ekologicznej żywności jest dużo większe niż możliwości produkcji. Co prawda jest sporo gospodarstw ekologicznych i tradycyjnych ale mało jest przetwórców. Być może dobrym rozwiązaniem byłoby sprzedawać żywność ekologiczną… na miejscu. Do tego potrzeba nowych inicjatyw i współpracy. A na rozwój obszarów wiejskich są pieniądze (PROW 2014-2020). Rozmówcy podkreślali, że łatwe pieniądze się skończyły, Teraz pora na innowacje (czyli trzeba ruszyć szarymi komórkami).

Być może wsparciem dla żywności wysokiej jakości będą inkubatory przetwórstwa lokalnego. Skoro certyfikowanie produktów jest kosztowne i daje mało korzyści niewielkiemu producentowi, to być może szansą są produkty tradycyjne. Te potrzebują tworzenia legendy produktu.

Niezwykle dla mnie ciekawym było wystąpienie o działaniach kucharza … w muzeum (Wilanów). Interaktywne muzeum i rekonstrukcja kulinarna wraz z odtwarzaniem dawnych smaków. Muzea wyglądają już inaczej. Można w nić zjeść. I wcale nie chodzi o zaspokojenie głodu. Chodzi o pogłębioną podróż w przeszłość. I poznawanie starych odmian roślin i ras zwierząt. To także dobry pomysł dla regionalnego dziedzictwa kulinarnego, kulturowego i przyrodniczego. By sami turyści przyjechali do nas i do producentów ekologicznej żywności. Aby się to jednak udało, potrzeba współpracy, współpracy i innowacyjności. Bo w turystyce nie chodzi o samo jedzenie i spanie. Potrzebna jest także niebanalna przygoda.

Nad Kanał Elbląski nie pojechałem tylko posłuchać i w kuluarach podyskutować. Przygotowałem krótki referat o zupie z pokrzyw, zakopiańskiej litworówce i maści czarownic do latania. A do prezentacji przygotowałem degustację. Bo same słowa i obrazy nie przemawiają tak dobitnie jak własne doświadczeni. Chciałem pokazać namacalny przykład współpracy nauki z gospodarką (małymi, rodzinnymi firmami) oraz opowiedzieć o Wimlandii. Czyli o budowaniu legendy marki i wspieraniu lokalnej produkcji .

Z pomysłami i inspiracjami wracam na uczelnię, by podzielić się ze studentami (już w tym tygodniu, bo po co odkładać?). Opowiedzieć i spróbować od razu pomysły zrealizować. By studentom przekazywać nie tylko informacje (wiedza) ale stwarzać okazję do działania i nabierania doświadczenia w rzeczywistej pracy (współpraca z przedsiębiorstwami).

Uliczna inauguracja roku akademickiego

medycy_na_ulicy

Miałem umówioną wizytę u lekarza. A ponieważ było jeszcze trochę czasu postanowiłem pójść pieszo. Przez moją ulubioną starówkę. Najpierw usłyszałem muzykę. Myślałem, że to jakieś omamy. Potem zobaczyłem na ulicy kolumnę ludzi dość dziwacznie ubranych. Dziwacznie jak na XXI wiek. Szli Starą Warszawską. Dość szybko zorientowałem się, że to Wydział Nauk Medycznych. Ale w togi, nawiązujące stylistyką do Średniowiecza, ubrani byli nie tylko członkowie Rady Wydziału, ale i studenci. Szli z flagami na zamek, gdzie jak co roku odbywa się ślubowanie studentów. Wszak Mikołaj Kopernik był medykiem.

Prawie jak uliczny teatr, ludzie przystają, przyglądają się. Nie sposób studentów i kadry akademickiej nie zauważyć. Wielce sympatyczne i widowiskowe służące dobrej integracji Uniwersytetu z miastem i vive versa. Ale myślę, że ta wysmakowana celebra służy także i studentom. Mogą poczuć większą identyfikację z Wydziałem i Uniwersytetem. A głębsza identyfikacja to i większa motywacja do ciężkiej pracy.

Tylko pozazdrościć Wydziałowi Nauk Medycznych mądrego nawiązania do tradycji.

Skansen czyli Święto Ziół faryzejsko cenzurowane

skansen_1Cudze dzieci szybko rosną (w naszym oczach). Bo widzimy je od czasu do czasu i wtedy łatwo zauważamy zmiany we wzroście. Swoje, oglądany codziennie, mimo, że tak samo rosną, wydają się nam jako nie zmieniające się. Bo różnice są słabo zauważalne. Łatwej dostrzegamy duże zmiany niż te małe, a że widzimy swoje dzieci codziennie, to i wydają się nam ciągle takie same. Trzeba więcej dystansu by wyraźnie różnice zauważyć.

Telewizora w domu nie mam, ale w czasie wakacyjnych wojaży, przy śniadaniu lub w hotelu, oglądałem publiczną telewizję. Zmiany na gorsze widać bardzo wyraźnie. Przecierałem oczy i uszy ze zdumienia. Siermiężna, partyjna propaganda jak za dawnych, komunistycznych czasów…

Skansen kojarzy się z muzeum ludowym, z przeszłością. Z gromadzeniem nie tylko muzealnych eksponatów ale i z odtwarzaniem dawnych zawodów, z rekonstrukcjami dawnego stylu życia. Odnoszę wrażenie, że w publicznych mediach mamy jeden wielki skansen PRL-u… Ale z nieco inną retoryką, bo widać jak Polska „brunatnieje”.

Ale po kolei. Jak co roku w olsztyneckim skansenie (dokładnie: Muzeum Budownictwa Ludowego – Park Etnograficzny w Olsztynku) odbyło się Regionalne Święto Ziół. Podobnych imprez w ciągu jest więcej (np. Targi Chłopskie itd.). Znacząco ożywiają codzienną pracę wystawienniczą. Na tegoroczne Święto Ziół także zjechały tłumy zwiedzających (zobacz zdjęcia), zabrakło nie tylko miejsca na parkingu ale tworzyły się bardzo długie kolejki do kasy biletowej. Swoje produkty rzemieślnicze i lokalne wystawiło wielu małych producentów – to przy okazji znakomita promocja naszego regionu (rejestracje samochodów zdradzały przyjezdnych z różnych części Polski). Pod względem liczby stanowisk porównywalne z Europejskimi Targani Produktów Regionalnych, które niedawno odwiedziłem w Zakopanem. Jednym słowem sukces edukacyjny i kulturalny.

Wybierając się na Święto Ziół do Olsztynka umieściłem na Facebooku link do mojego tekstu o bylicy pospolitej, z komentarzem „Tak dla przypomnienia, przed dzisiejszym Świętem Ziół w olsztyneckim skansenie.” Gdy wróciłem, znalazłem dopisek innej osoby „Raczej Świętem Marii Wniebowziętej.” A co ma piernik do wiatraka? Ironiczny przytyk rozumiem, ale wynika on z powierzchownej oceny i jest zupełnie nietrafiony. Święto Ziół to nazwa imprezy edukacyjnej w skansenie. Owszem, w programie była nawet msza święta w zabytkowym kościółku. Uczestniczyłem (dlatego przytyk nietrafiony). Oprawę muzyczną zapewnił zespół folklorystyczny z Ełku „Kapela Trzy Czwarte”, specjalnie napisali muzykę do mszy świętej. Niezwykłe przeżycie i tłumy ludzi uczestniczący w tej mszy świętej. Wyjątkowej i mocno prawdziwej mszy. Było przecudnie, było także poświęcenie ziół – oczywiście nie ma to znaczenia teologicznego tylko kulturowo-tradycyjnego.

Złośliwa w/w uwaga pojawiła się bo w nazwie „Święto Ziół” nie ma wyeksponowanego „patriotyzmu” i państwowo-kościelnego święta? (a czy nazwa jest ważna czy treść? To nie było zamiast ani przeciw – była to przede wszystkim impreza edukacyjna!). Tak na marginesie, flagi państwowe były wywieszone. To ostentacyjne obnoszenie się z wiarą i religijnością (osoby zamieszczającej cytowany komentarz) jest takie faryzejskie... i pisowskie. Gorszy wierzących i niewierzących. A propos – święto religijne nosi nazwę, jeśli się nie mylę – Święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (zatem poprawiający sam nie bardzo rozumie, chyba na pokaz bardziej niż z sensem).

I nie poświęciłbym temu większej uwagi gdyby nie inny fakt. Otóż patronami imprezy edukacyjnej w Olsztynku było m.in. Radio Olsztyn i TVP3. Na próżno jednak szukałem na stronach Radia Olsztyn informacji o Święcie Ziół w Olsztynku. Nie było także relacji w telewizji regionalnej, ani 15. sierpnia ani 16. Mimo, że ekipa była. W dniu 15. sierpnia br. regionalne Informacje (TVP3) wypełnione były informacjami… z Warszawy. Pokazywano władze. Z regionu oczywiście pokazano uroczystość religijną ze Świętej Lipki. Odniosłem wrażenie, że sposób myślenia mojej znajomej z Facebooka jest taki sam jak mediów publicznych (albo odwrotnie). Im się tylko z jednym kojarzy. I jest tylko jeden sposób pokazywania rzeczywistości. Stąd moje skojarzenie z medialnym skansenem PRL-u. W Olsztynku nie było władz.. więc po co pokazywać? No i Święto Ziół – przy powierzchownym i pobieżnym oglądzie nie widać „patriotyzmu” ani „kościelności”. Święto Ziół było wartościową imprezę kulturalną i edukacyjną. Nie zabrakło nawet wątków czystko religijnych w znakomitej oprawie. Ale nie było faryzejskiego obnoszenia się… stąd niezauważone. Mimo, że ważne w kontekście regionalnym.

Typowy skansen ma to do siebie, że wchodzimy tam tylko na chwilę. Nawet jeśli uczestniczymy w rekonstrukcji lepienia garnków, pieczenia chleba, mielenia ziarna na żarnach… to wychodząc ze skansenu wracamy do normalnej i współczesnej rzeczywistości. Z „medialnym skansenem” w mediach publicznych jest inaczej. To ciągle trwa. Dobrym rozwiązaniem pozostaje jedynie zmiana programu lub… pozbycie się telewizora. Radia słucham (wybrany program) a informacje wyszukuję w internecie. Jednak nieustannie sącząca się propaganda wpływa na ludzkie zachowania a te już dotykają nas codziennie…. Nie tylko na Facebooku. Mam jednak nadzieję, że ten „medialny skansen” też się niebawem skończy i powrócimy do normalności i normalnych mediów, zwłaszcza publicznych.

skansen_2

Upcycling z przydrożnych okruchów

12593615_10209002158924541_3998539428172291304_oIdąc po drodze (ale nie asfaltowej), spotyka się historię. Trzeba patrzeć tylko pod nogi. Widać przemijanie.  To nie tylko kamyki ze skamieniałościami ale i fragmenty ceramiki. Ślad po ludziach, którzy mieszkali w okolicy. Wywożone z gruzem w koleiny i dołki. Okruchy, które prowokują do rozmyślań. O drodze. A malując te skorupki rozmyśla się ponownie. Inny wymiar upcyklingu (upcyclingu). I zbierania pamiątek z wakacji.

Przyroda województwa warmińsko-mazurskiego jest stosunkowo silnie przekształcona. Nie zachowało się wiele elementów pierwotnej puszczy czy dawnych ekosystemów. Najciekawszym ekologicznie – moim zdaniem – elementem są procesy zachodzące pod wpływem różnorodnych działań człowieka. Na przestrzeni dziejów oddziaływanie człowieka miało różny charakter. Skutki tych działań są widoczne, zarówno na poziomie ekosystemów jak i w składzie gatunkowym roślin i zwierząt. Obserwowanie tych ciekawych zjawisk przyrodniczych może być niezwykle interesujące z turystycznego i edukacyjnego względu.

W okolicach Olsztyn, Ełku czy Elbląga nie ma już dziewiczej przyrody, która mogłaby konkurować z walorami Bagien Biebrzańskich, Puszczy Białowieskiej czy Bieszczadów. Specyfiką jest różnorodny krajobraz kulturowy ze śladami działalności człowieka, od pradziejów do historii najnowszej. W ukształtowaniu krajobrazu dostrzegalne są także elementy ciekawej historii regionu: wielokrotne migracje, kolonizacje i wysiedlanie ludności. Ta wielowiekowa wielokulturowość dość dobrze wpisuje się w specyfikę ogólnoeuropejską. Niemalże przy każdej drodze polnej, brukowanej czy nawet asfaltowej dostrzec można unikalną i specyficzną przyrodę, a pobliżu drogi, w krajobrazie kulturowym, odszukać można ślady wielowiekowej historii.Trzeba tylko umieć patrzeć.

W czasie wakacyjnych wędrówek po Warmii i Mazurach (oraz innych historycznych krainach naszego regionu) proponuję oryginalną „przygodę detektywistyczną” w poszukiwaniu śladów przyrody, łączących zarówno historię społeczności lokalnych (a aspektami ogólnoeuropejskimi takimi jak np. wyprawy krzyżowe, I wojna światowa, II wojna światowa) z walorami przyrodniczymi.

Najlepiej obserwuję się te ślady idąc, bowiem z okien samochodu nie widać szczegółów – zbyt szybko migają przed oczami. Jednym z ciekawszych śladów są liczne aleje przydrożne (jeśli akurat nie zostały wycięte). Wiele z nich posadzono bardzo dawno temu – miały ułatwiać wędrówki i przemieszczanie się wojsk. Znacznie wygodniej idzie się w cieniu niż w pełnym słońcu. A i przed deszczem łatwiej schronić się pod drzewami. Inne to pozostałości dróg polnych. Na przydrożnych drzewach często licznie występują porosty, silnie obrastające pnie drzew. W wielu są dziuple z mniej widocznymi mieszkańcami: grzybami (huby), owadami czy nawet chroniącymi się drobnymi ssakami. Za najbardziej medialnego mieszkańca przydrożnych dziupli można uznać chrząszcza – pachnicę dębową.

Jeśli zwrócimy uwagę na pobocze, to dostrzeżemy liczne martwe drobne zwierzęca: owady, płazy, ptaki. Zginęły w kontakcie z samochodami. Idąc drogami szutrowymi możemy dostrzec różne procesy erozyjne jak i … skamieniałości. Pochodzą one ze żwiru i kamieni, wysypanych na utwardzoną drogę. Najbardziej znane są „strzałki piorunowe” czyli belemnity. To spojrzenie na przyrodę sprzed wielu milionów lat oraz działalność lądolodu.

W wieli miejscach zachowały się drogi brukowane lub kostka granitowa. Gdzieniegdzie niezbyt estetyczne drogi z płyt betonowych. Te ostatnie to pozostałości po PGRach. Czasy minione, zapomniane. W niektórych miejscach spotykamy drogi piaszczyste, wygodne latem, zwłaszcza gdy podróżujemy rowerem. W innych, na ciężkiej gliniastej ziemi, po deszczach tworzą się kałuże w koleinach, wyżłobionych maszynami rolniczymi. Jeśli woda w tych koleinach utrzymuje się dłużej, to spotkamy w nich nie tylko różne owady wodne (komary, ochotki, chrząszcze wodne, pluskwiaki wodne) ale także żaby oraz rozwijające się kumaki.

Uważne oko w wielu miejscach zobaczy także pozostałości po człowieku – w wyrzuconym gruzie dostrzeżemy dawne cegły, fragmenty naczyń ceramicznych. Dawny fajans a czasem nowsza porcelana, szkło po butelkach. A z bardziej współczesnych także eternit, gruz budowlany, elementy plastiku. Ja zbieram okruchy starego fajansu. Talerze, z których jedli dawni mieszkańcy. Kubki, z których pili. A teraz uprawiam upcycling – maluje wcześniej zebrane okruchy przeszłości. Bezwartościowe? Wykorzystam jako element dydaktyczny do grywalizacji. Kreatywność przetwarza bezużyteczne w cenne i użyteczne.

Niektóre drogi, obecnie rzadziej uczęszczane, powoli zarastają. Najpierw roślinnością zielną i trawami, z ledwo widocznymi koleinami, później drogę przegradzają zwalone pnie drzew. Na starszych mapach widoczne drogi czasem w terenie są trudne do odnalezienie i przebrnięcia. Świadczą o zmieniających się szlakach komunikacyjnych i zmniejszającym się ruchu. W ślad za wychowująca się antropopresją pojawia się przyroda.

Pamiątki z wakacji mogą być różne.

Czym skorupka za młodu w mediach nasiąknie, tym później na ulicy trąci

13913544_10208987870807347_5882163322557166553_oCzas wakacji sprzyja wspominaniu. A wycieczki takie wspominanie dodatkowo prowokują. Odwiedzamy miejsca a jednocześnie przenosimy się w czasie. Chcę przypomnieć parę epizodów z dzieciństwa w konfrontacji z obchodzonymi uroczyście rocznicami państwowymi.

Górne zdjęcie wykonałem na wycieczce, w małym miasteczku, na bocznej ulicy. Stary, rozwalający się dom, miejsce okazjonalnych spotkań, chyba młodzieży. I miejsce bazgrania po ścianie. Zazwyczaj w takich miejscach są brzydkie, niecenzuralne słowa i „zaklęcia” klubów sportowych. Czasem inne wyartykułowanie tego, co w duszy gra lub co się bezmyślnie powtarza.

Tego „napisu” (namalowanych znaków) nie zrobili ani niemieccy turyści ani imigranci. To namazali nasi, tutejsi. Symbol niemieckich faszystów i obok polski znak, polskich faszystów-nacjonalistów (Polska dla Polaków itd.). I to w miasteczku, które nadzwyczaj ucierpiało w czasie niemieckiej, faszystowskiej okupacji. W bardziej oficjalnym miejscu jest pomnik, tych co zginęli z rąk niemieckich faszystów. Czy przejmować się jakimiś napisami na przystanku lub na ruderze? Przecież to margines, patologia. Tak? To dlaczego takie znaki widzę na firmowanych przez rządzące Prawo i Sprawiedliwość (legalna władza, wybrana, jakby nie patrzył!) uroczystościach narodowych i państwowych? Czym skorupka na podwórku nasiąknie, nasączana medialną, oficjalną propagandą, tym na ulicy trąci. I nie tylko napisami. Jacy bohaterowie takie i zabawy…

1 sierpnia 2016 rok, Warszawa, masowe i uroczyste obchody wybuchu Powstania Warszawskiego. Dużo ludzi. Krwawa i tragiczna ofiara Polski w nieludzkiej wojnie. I takie same znaki na oficjalnych pochodach nacjonalistów (zdjęcie niżej, pobrane z internetu). Swastyka oficjalnie jest zakazana, ale pojawia się w nowej wersji, słowiańskiej, polskiej. Afirmacja i legalizacja podwórkowej chuliganerii? Uzewnętrznienie nastrojów?

13872986_430697373772068_67540319831035724_n

W czasach mojego dzieciństwa na podwórku, a zwłaszcza w czasie wakacji, bawiliśmy się w Indian. Winnetou. Gumka od wecków na głowie, zatknięte pióro gęsie, czasem bocianie, albo zwykle, od gołębia. Łuk z patyka i … walka o sprawiedliwość i wyzwolenie uciśnionych. Jacy bohaterzy takie i zabawy… Czasem bawiliśmy się w wojnę, walczyliśmy oczywiście z „niemcami-faszystami”. Dlaczego taka tematyka? Bo takie filmy „leciały” w telewizji, takie czytaliśmy książki. Bym zapomniał, był jeszcze Zorro.

Młody człowiek chce stanąć bohatersko po stronie dobra. Bohaterów i wzory czerpie z mediów (literatury, lektur szkolnych)… i rozmów domowych. Choć bardziej z mediów. A czym nasiąknie, tym potem żyje. Polscy nacjonaliści wzorują się także na faszystach. Są obecnie oficjalnie gloryfikowani jako patrioci… Co musieli czuć żyjący powstańcy warszawscy, gdy widzieli faszystowskie znaki… z którymi walczyli? Co czują ludzie, znający historię, gdy patrzą na telewizyjne relacje z Warszawy? Co czują owi „patrioci” przechodząc z faszystowskimi znakami i gestami obok pomników ofiar faszystów.

Rodzice – patrzcie w co i jak bawią się Wasze dzieci na podwórku. Przejdźcie się po zakamarkach uliczek i zaułków. Takiej Polski chcecie? Ona już wyłazi na ulicę. To nie jest zabawa. To jest życie.  Jacy bohaterzy takie i zabawy…

W domu nie mam telewizora. Ale w czasie wakacyjnych podróży mam okazję zobaczyć co „nadają” w państwowej telewizji. Tak siermiężnej, prymitywnej i wypaczającej propagandy dawno nie widziałem. Przypomina mi to czasy „głębokiej komuny”. Zakłamywanie historii idzie szeroką falą. Tego nie robią kosmici, za tą wykrzywiającą propaganda stoją konkretni ludzie. Z imionami, nazwiskami, z rodziną…

Jacy bohaterzy takie i zabawy…

źródło zdjęcia (dolnego)

Dojrzewanie cittaslow czyli po pizzę z Lamkowa do Barczewa

barczewoW naszym regionie (warmińsko-mazurskie) jest już 20 miasteczek cittaslow. To dużo, bo w Polsce jest ich 25. Liczbowo sytuujemy się tuż za Włochami, krajem z którego wyszła idea miast z powolnym życiem. Region turystyczny otwiera się na zupełnie nowych „konsumentów”, zarówno przyrodą, kulturą jak i stylem życia. Powolnego i pogłębionego życia. Wolniej znaczy dokładniej, dogłębniej, pełniej.

W lipcu odwiedziłem Barczewo. Pospacerowałem  po miasteczku. Odkryłem, że są już dwa lokale gastronomiczne. Oferta więc się rozwija. A przecież Barczewo jest w sieci cittaslow chyba zaledwie od dwóch lat.

Weszliśmy do baru-kawiarni-restauracji koło ratusza. Jakiś obcokrajowiec chciał zamówić pizzę, słabo znał język polski. Włączyłem się w rozmowę by mu pomóc i pośredniczyć. Zamówienie było nietypowe. Chciał pizzę na godzinę 18.00 na pole w Lamkowie. Za drugim sklepem w lewo. Zostawił numer telefonu, żeby było łatwiej trafić i zrealizować zamówienie. Najwidoczniej jacyś turyści rozłożyli się namiotowym obozem w Lamkowie. A zamówił jedną dużą pizzę, chyba wiejską. I twierdził, że tutejsza pizza jest wyśmienita. Dlatego przyjechał zamówić.

Nie sztuką jest klienta zdobyć. Sztuką jest by powrócił (powracał). A powróci tylko wtedy, gdy z usługi będzie zadowolony. Ja zamówiłem naleśniki. Trochę czekałem. Ale były zrobione na miejscu (nie z mikrofali czy zamrażalnika). Warto było. Choć na razie w większości klienci wybierali jakieś dania fastfoodopodobne. Dobre rodzi się powoli. Ku mojemu zdziwieniu powtórnie usłyszałem mowę „zagraniczną”. Cittaslow zwabia. Ci turyści raczej nie szukają kebabów i hamburgerów…

Jeszcze tylko, żeby kelnerka była uśmiechnięta. A nie  taka markotno-znudzona-życiem-nieszczęśliwa. Widać, że jeszcze bez wprawy i zapału do pracy. Ale liczę, że i to się zmieni. Odwiedzam Barczewo od jakiegoś czasu i widzę systematyczny postęp. Cittaslow ma swój niepowtarzalny klimat.

Pora na kolejne wakacyjne, krótkie podróże po warmińsko-mazurskich cittaslow.

Sząbruk. Niezwykłości przyrody regionu – co żyje w źródle

13590319_10208738305928381_2181717559289337689_nKiedy za oknem pada deszcz, to można porozmyślać. Szum spadających kropel, jest jak uspokajająca muzyka. Część wody spłynie od razu, ulicami, odpływami burzowymi do rzeki, potem do morza. Ale część wsiąknie i zasili wody podziemne. Po jakimś czasie, może po kilku miesiącach, może po kilku latach a może nawet po kilkudziesięciu, woda wypłynie na powierzchnią. Miejscem tego wypływu są źródła.

Podobnie jest z mądrymi słowami: po jednych spłyną, w innych zapadną, i „wypłyną” po jakimś krótszym lub dłuższym czasie. Staną się ożywczym źródłem czegoś nowego.

Muzyka, którą gra Pro Musica Antiqua, powstała wiele lat (stuleci) temu. Teraz ponownie do nas „wypływa” i możemy cieszyć się dźwiękami.

Ale wróćmy do źródeł, obiektów przyrodniczych bardzo małych. Małe jest nie tylko piękne ale i wpływowe. Miejsca wypływu wody, źródliska, w naszym regionie najczęściej znaczą żelaziste nacieki. W zetknięciu z tlenem atmosferycznym utleniają się związki żelaza i wytrąca się nierozpuszczalny tlenek żelaza. Niczym rdza. U nas przeważają źródła typu helokrenowego. Małe wysięki z cienką warstwą wody to unikalne siedlisko dla fauny i flory. Nie ma co prawda u nas stygofauny, ale życie biologiczne jest równie ciekawe.

Źródliska często rozpoznać można po żółto kwitnącej śledzienicy skrętolistnej. Mała, niepozorna roślina kwitnąca już w marcu (a i w lutym można spotkać zakwitającą). Można powiedzieć że prawdziwy zwiastun wiosny. Ciekawostką jest to, że zapylana jest przez ślimaki. Innym niezwykle interesującym mieszkańcem źródeł helokrenowych jest chruścik krynicznia wilgotka (Crunoecia irrorata), gatunek chroniony i parasolowy (dla ochrony źródeł). Łatwy do przyżyciowego oznaczenia. A jeśli w źródle występuje, to znaczy że fauna ma w miarę naturalny charakter (warta jest ochrony). I można się tam spodziewać wielu innych źródliskowych gatunków: chrząszczy, wodopójek, ślimaków, muchówek itd. Na przykład nitnikowca Gordius aquticus. Leniwie poruszający się pasożyt o niecodziennym kształcie.

Źródło jest swoistą dziurką od klucza, przez które można „podglądać” cały ekosystem (krajobraz). Uwidaczniają się w nim różnorodne procesy, np. reżim hydrologiczny w skali wieloletniej, zanieczyszczenia wód podziemnych, sposób użytkowania otaczającego źródło zlewni. Dlatego źródliska wzbudzają zainteresowanie ekologów.

Kameralny kontakt z przyrodą wycisza nas i tak jak muzyka, łagodzi obyczaje. To właśnie przy źródliskach miały miejsce liczne objawienia, np. w pobliskim Gietrzwałdzie.

W wakacyjnych wędrówkach po Warmii i Mazurach, warto przysiąść przy źródle. By napić się czystej i chłodnej wody i by porozmyślać o przyrodzie, o życiu, o ludziach. Kameralnie posłuchać głosów przyrody i cieszyć się jej widokiem. Nawet jak komary dokuczają.

Zobacz letnie koncerty kameralne oraz więcej zdjęć na facebooku.

13559043_10208738314688600_593389709935168873_o