Jak Kłobuka do dziupli przeniosłem i co z tego wyniknęło

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kłobuka umieściłem w dziupli w roku 2006. Byłem w tym czasie na stażu w pensjonacie w Łajsie. Jednym z efektów tego stażu był opracowany prototyp przewodnika turystycznego pt. „Łajs – niecodzienny przewodnik turystyczny po okolicy, przyrodzie i historii”. W tym czasie powstawała Aleja Biskupów w sąsiednich Bałdach. Piękna aleja z dziuplastymi drzewami (zdjęcie obok) – unikalnym już siedliskiem dla specyficznej fauny saproksylofagów. Szukałem pomysłu na połączenie elementów kultury z przyrodą. W ochronie przyrody znane jest pojęcie gatunku parasolowego (osłonowego). Ale chciałem znaleźć „gatunek” o silnych konotacjach kulturowych, trochę baśniowy. Kłobuk jako duszek, demon domowy mocno utrwalony jest w kulturze Warmii i Mazur. Kłopot tylko taki, że to postać mieszkająca w obejściu (a nie w lesie), przedstawiana pod postacią czarnej, zmokłej kury, czasem sypiącej iskrami. Pachnica dębowa nie byłaby dobrym gatunkiem dla ochrony drzew dziuplastych w powiązaniu z dziedzictwem kulturowym. Przeniosłem więc Kłobuka do dziupli.Dla lepszego uzasadnienia przestudiowałem sporo opracowań etnograficznych, łącznie z mitologią Słowian. W ciągu kilku lat znajdowałem kolejne wątki i powstało na tej podstawie sporo felietonów i esejów. W latach 2008-2013 uklazywały się w Wiadomościach Uniwersyteckich felietony pod tytułem „Z kłobukowej dziupli”. Pod takim samym tytułem ukazywały się w latach 2013-14 felietony na stronie Radia Olsztyn .

Pierwszym ciekawym efektem, dla mnie zaskakującym, było wypatrzenie na stoisku z regionalnym rękodziełem… Kłobuka w dziupli! A więc się przyjęło. A gdy niedawno zainteresowałem się grywalizacją i questingiem, od bibliotekarzy przyszło zaproszenie na „Piknik z Kłobukiem” – na którym będę opowiadał o przyrodzie Warmii w połączeniu z dziedzictwem kulturowym.

Kłobuk to baśniowa postać a wcześniej demon domowy, chyba słowiański, na Prusy przywędrował wraz z osadnikami z północnego Mazowsza. Typowy demon domowy, przedstawiamy albo w kształcie człekopodobnym albo zwierzokształtnym (zoomorficznym). W tym drugim jak częściej w postaci zmokłej, czarnej kury.

Na sobotnim Pikniku z Kłobukiem, 13 czerwca 2015 r. w pogadance (wykład w terenie) zatytułowanej „Warmińskie pogadanki przyrodnicze – z kłobukowej dziupli„, będę opowiadał o tym, jak to dawniej było, gdy świat był całością a elementy przyrodnicze łączyły się ze światem mitów i demonów. Dawniej cała przyroda była postrzegana jako mocno powiązana z demonami i siłami nadprzyrodzonymi. Współcześnie oddzielamy te dwa różne światy, ale sporo elementów dawnego świata zachowało się w nazwach gatunkowych roślin i zwierząt (kłobuk jako nazwa podbiału, owady: rusałki, wieszczyce, świtezianki, topielice, bagniki itd.) oraz jako inspiracja dla literatury: baśnie, bajki, fantazy (w tym Sapkowski i Wiedźmin). Ślad dawnego patrzenia na świat wokół nas zachować się więc w literaturze, mitologii i zwyczajowych nazwach organizmów żywych. Poza Kłobukiem można przecież nawiazać do takich demonów jak: Bagiennik, Bies, Boruta zwany Leśnym, Lesij, Leszy, Borowy, Wodnik (Utoplec, Utopek w folklorze śląskim), Rusałki – zwane też boginkami, Licho itd.

Obserwowanie przyrody wokół nas jest niezwykłą przygodą, swoistą grą terenową w pochody (questing przyrodniczy). Można wykorzystać mobilny internet oraz aparat fotograficzny (czy dyktafon) do rozpoznawania tego, co wokół nas. Na wycieczkę warto więc zaopatrzyć się w odpowiednie książki przyrodnicze… i zacząć szukać w terenie roślin i zwierząt, zrobić zdjęcie lub nagrać odgłosy. Spróbować rozpoznać z pomocą książek lub konsultacji internetowych na portalach społecznościowych napotkane gatunki roślin, grzybów i zwierząt. A potem poszukać o nich informacji w książkach (trzeba wybrać się do biblioteki) lub internecie (też można skorzystać z biblioteki). I odszyfrować zwyczaje tych gatunków oraz związki z kulturą, z dawnymi legendami, mitami, wykorzystaniem w magii czy w medycynie (zioła i leki). A nawet w kuchni.

Na sobotnie spotkanie wybrałem krótkie opowieści o organizmach żywych, które można spotkać w okolicy plaży miejskiej: 1. Kłobuk prosto z dziupli, gatunki zające w dziuplach i martwym drewnie; 2. Podbiał jako kłobuk, właściwości lecznicze ziół (związek z magią); 3. Kwitnący czarny bez (sok i naleśniki z czarnego bzu); 4. Motyle rusałki: rusałka pokrzywnik, rusałka admirał, rusałka osetnik, wędrówki motyli; 5. Zmierzchnica trupia główka – ćma która piszczy i szepcze do ucha czarownic; 6. Bylica pospolita roślina magiczna, wykorzystywana w noc świętojańską do wyrobu wianków i do produkcji maści do latania (domena szamanów, czarownic i wiedźm); 7. Owady wodne i demony słowiańskie: świtezianki, topielice, bagniki; 8. Owady zapylające i hotele dla pszczół, murarka leśna, co mieszka w muszli ślimaka; 9. Latarnia wróżki i knapiatek oraz pasożytnicze błonkówki.

Od umieszczenia Kłobuka w dziupli minęło już blisko 10 lat. Na razie zaowocowało zaproszeniem na Piknik z Kłobukiem i pogadanką nad jeziorem. Ale w przyszłości planuję rozwój innowacji, w kierunku questingu i gier terenowych z Kłobukiem w tle. Czyli z elementami edukacji pozaformalnej z nawiązaniem do dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego.

Wcześniejsze moje teksty o Kłobuku:

W 2006 roku tak pisałem:

Kłobuk – to bajkowy stwór z mazurskich i warmińskich bajań wzięty. Ale w diable zwanym Kłobukiem odnaleźć można bardzo stare ślady mitologii Słowian i Bałtów. Kłobuk wywodzi się z pierwotnego mitu demona domowego (może mieć człowiekowaty kształt) albo z demona leśnego. Zatem Kłobuka należałoby szukać w drzewach dziuplastych. Samo słowo „kłobuk” najprawdopodobniej pierwotnie oznaczało koguta. Nic więc dziwnego, że najczęściej przedstawiany był jako czarny kogut lub zmokła czarna kura (późniejsze moje ustalenie doprowadziły co do głuszca z Polesia). Wedle niektórych podać ludowych Kłobuk lubi spać w beczce z pierzem. Skoro lubi miękkie posłanie, tym bardziej należałoby go szukać w dziuplach z miękkim próchnem. W czasie spacerów po okolicznych lasach i przydrożnych zadrzewieniach warto rozejrzeć się za warmińsko-mazurskim Kłobukiem. Tak jak mazowiecki Kusy, możliwe że chroni się w przydrożnych, dziuplastych drzewach, czyniąc psoty przeróżne. Obecnie drzewa dziuplaste spotkać można prawie wyłącznie przy drogach. A przy drodze i o człowieka łatwiej, aby go nastraszyć, oszukać, wywieść na manowce. Kłobuk – demon domowy, pochodzący z przyrody (wtedy najpewniej z lasu, choć „kołpak” jako czapka wskazywałby step i najazdy koczowników) albo jako zmarły przodek. Kłobuk to także prasłowiańskie imię własne. Pozostałością jest mazowiecka wieś Kłobukowo, która nazwę wzięła od osadnika o imieniu Kłobuk. Imię „Kłobuk” nie jest niczym nadzwyczajnym, jako że i występowały imiona „Boruta”.

Kłobuk przybył z Mazowsza, wtopił się w mitologię Bałtów (Prusów), ze względu na duże podobieństwa mitologiczne i przenikanie się kultur (czarny kolor, zwierzęta-demony przynależne Welesowi. „Członkowie kultur tradycyjnych żyją w ścisłej więzi z otoczeniem przyrodniczym, które ich karmi, odziewa, umożliwia przetrwanie i pomaga. Relacje te mają charakter zwrotny, bez odpowiedniej troski ze strony człowieka symbioza ze środowiskiem leśnym czy polnym zakończyłaby się klęską – taką sytuację jakże często możemy obserwować dzisiaj wokół nas”Ale nie oznacza to, że społeczności tradycyjne nie wpływają na środowisko. Nawet najbardziej prymitywne kultury przekształcają środowisko, także w sensie negatywnym. To raczej podkreślenie silnego związku kultury z przyrodą i wzajemnego się mieszania: wpływu przyrody na człowieka, pomieszanie zjawisk kulturowych, religijnych i przyrodniczych. „Pozwolili natomiast mówić przyrodzie pełnym głosem, przypisując jej świadomość i ustanawiają szereg personifikujących pierwiastków otoczenia, które określa się jako demony. Ich zadaniem jest pośredniczenie, mediacja między naturą a światem kultury. Wyobrażenia, mity i obrzędy związane z tą sferą codziennego kontaktu rozpowszechniane były w kręgu rodzinno-rodowym”

(…)

Magiczna moc czarnego bzu czyli o produkcie regionalnym słów kilka

10649971_10204087998553603_6036671924687903581_nSkoro zwierzęta korzystają leczniczo z różnych ziół (roślin), to najpewniej hominidy też tak czyniły. Homo sapiens z pewnością wykorzystywał na jeszcze większą skalę, bo potrafił znacznie precyzyjniej i skuteczniej porozumiewać się . Najpierw tylko przez naśladownictwo, potem już przez mowę, a później pismo i inne, współczesne kanały komunikacji. Dla naszych przodków bez czarny był jedną z wielu roślin, wykorzystywaną kulinarnie. Przetwarzanie umożliwiło wykorzystanie tego produktu znacznie szerzej, bowiem w procesie obróbki pozbyć się można substancji szkodliwych i nieprzyjemnych. Tak jak z grzybami (no niektóre bezpiecznie zjeść można dopiero po ugotowaniu).

Ale z całą pewnością roślina ta była wykorzystywana także leczniczo. Najpewniej ta funkcja była nawet ważniejsza. Pozostałości archeologiczne (obecność nasion) wskazuje, że był wykorzystywany czarny bez już w epoce kamienia (a najpewniej jeszcze wcześniej). Jest więc jedną z najstarszych roślin leczniczych. A że dawniej świat realny mocno splatał się ze światem duchowym, to na pewno wokół tej rośliny narastały różnorodne mity i praktyki magiczne. Bo przecież leczenie polegało na magii – tak wtedy postrzegano świat. Mało prawdopodobne, aby udało się odtworzyć te praktyki magiczne z dawnych wieków. Możemy się tylko domyślać, nieudolnie odtwarzać z fragmentarycznych informacji. Lub fantazjować. Dla produktu turystycznego fantazjowanie też jest ważne.

Przyroda mocno związana jest z kulturą – te sfery nieustannie na siebie wpływają. Zatem do opowieści o leczniczych i kulinarnych właściwości bzu czarnego warto dołożyć trochę mitologicznych opowieści. Nie ręczę, że wszystkie zebrane niżej informacje są prawdziwe. Sam nie potrafię oddzielić faktów od mniej lub bardziej poetyckiej kreacji (wyobrażania sobie dawnych społeczeństw). Najczęściej podawane są gotowe interpretacje. Z naukowego punktu widzenia ważne są natomiast metody i jasne oddzielenie obserwacji od interpretacji i domysłów. Niech więc to będzie opowieść łącząca literaturę faktu z literaturą fikcji.

Podobno jeszcze nie tak dawno polskich Kresach Wschodnich istniał przesąd, że wykarczowanie hyczki (bo tak nazywano bez czarny) to czyn świętokradczy i może sprowadzić rychłą śmierć. Może tak wierzono a może tylko próbowano w ten sposób ochronić przed niepotrzebną dewastacja leczniczego krzewu. W wielu krajach dawniej nie wolno było palić bzem w piecu, „bo mogło to wywołać u całej rodziny parch na głowie i na twarzy, a w najlepszym wypadku wrzody na różnych częściach ciała”. Być może taki przesąd chronił te delikatne krzewy przed spaleniem w piecu. Może uzasadnienie magiczne (i obłożone klątwą) było skuteczniejsze niż przemawianie do rozsądku, że roślina ta cenniejsza jest jako lek niż materiał energetyczny, że jak się w piecu spali to na wiosnę nie będzie leczniczego kwiatu a jesienią smacznych i leczniczych jagód. No bo ileż ognia z takich delikatnych gałązek? A czy my współcześnie czasem nie straszymy swoich dzieci, że jak będą niegrzeczne to tamten pan zabierze (tudzież Cygan, kominiarz, policjant itd.).

Jeszcze w XVII i XVIII w. w wielu miejscach obowiązywał zakaz ścinania i wyrywania krzewu czarnego bzu, wierzono bowiem, że w jego korzeniach żyje wąż, strażnik świata podziemnego (w odniesieniu do Słowian mógł to być Żmij, ewentualnie jakiś Kłobuk). W tym czasie bez czarny już był bardzo powszechnie wykorzystywany jako roślina lecznicza i surowiec do produkcji wina z czarnego bzu (o czym pisałem już poprzednio). W tym miejscu przyda się mała dygresja – jeśli w jakimś kraju spotkasz się z potrawą, której spożyć nie jesteś w stanie a nie wypada odmówić gospodarzom… wystarczy powiedzieć, że religia zabrania ci jedzenie (picia) tegoż. Uszanują. Może i kiedyś moce magiczne były lepszym zabezpieczeniem niż ogrodzenie z drutu kolczastego…. I chyba nie jesteśmy bardziej racjonalni a mniej magiczni niż nasi przodkowie sprzed wieków… tylko nasze zabobony są nieco inne, inne wierzenia i inne słownictwo.

Jak pamiętamy czarny bez intensywnie pachnie (zwłaszcza w okresie kwitnięcia) i jest rośliną ruderalną, rosnącą gdzieś na przychaciu, przypłociu na przydomowym śmietnisku (a więc w pobliżu obejścia w miejscu niezbyt reprezentacyjnym). Nie budzi zdziwienia etnograficzne odnotowanie zwyczaju, że miejsce pod krzakiem bzu miało moc magiczną i dlatego matki zanosiły tam nieuleczalnie chore dzieci, wierząc, że demony dopomogą w ich uzdrowieniu. Natomiast krzew. który zmarniał wiosną z niejasnej przyczyny, wróżył niechybnie suszę na polach i w studni. Czyli jakieś nieszczęście. Pewno zły duch z korzeni czarnobzowych wyniósł się i zamieszkał gdzie indziej (jak w studni – to wyschła).

Szacunek dla czarnego bzu czy to ze względu na lecznicze właściwości czy to powiązanie z mocami duchowymi (dawniej było to jedno) widoczny był i w tym, że wieśniacy jeszcze na początku XX w. zdejmowali nakrycia głowy, przechodząc koło krzaka bzu, gdy ten rósł niedaleko domu (wg „Magia ziół” Andrzeja Skarżyńskiego). Trochę więcej dawnych wierzeń i zwyczajów zachowało się dla Celtów. Wcześniej zetknęli się z piśmienną kulturą i więcej udało się dla potomnych zachować. Dla Celtów czarny bez miał właściwości demoniczne (bo lecznicze właściwości interpretowano siłami duchowymi a nie jak my teraz witaminą C, flawonoidami czy sambunigryną – ale czy ktoś widział flawonoidy? Wierzymy, że tam są, gołym okiem nie widać) – spalony w stanie zieloności, ściągał na otoczenie nieszczęście. Wierzono też, że czarny bez miał moc zapobiegającą małżeńskiej wiarołomności. Być może ten zwyczaj (przekonanie, wierzenie) było bardziej powszechne w dawnej Europie, bowiem w czasie ślubu panna młoda wplatała kwiat czarnego bzu we wianek. W każdym razie kwiat ładny i aromatyczny – na pewno urodzie dużo przydawał.

Dla Celtów czarny bez był krzewem świętym, oznaką nieskończoności życia. W kalendarzu druidów był trzynastym i ostatnim drzewem roku. A skoro koniec roku to jednocześnie koniec i początek, śmierć i narodziny. Z kolei Germanie otaczali czarny bez szczególną troską i składali mu ofiary z chleba, mleka i piwa. Ewentualnie jako roślina azotolubna wyrastał w miejscach składania takich ofiar. Istny dylemat co było pierwsze: jajko czy kura. Niemniej niemiecka nazwa tego krzewu „holunder”, nawiązuje do bogini Holdy, matki bogów, czczonej jako opiekunka ogniska domowego, patronka ludzi i roślin. Może stąd się wzięła kresowa nazwa hyczka?

Znając od wieków właściwości lecznicze krzewu bzu czarnego, przypisywano mu również znaczenie magiczne, wierząc, że krzew ten jest siedliskiem bogów, czarodziejek, elfów, ale i czarta. Z demonami trzeba się umieć obchodzić, by pomogły a nie zaszkodziły. A czyż w nowej formule nie możemy odnieść tego do leków? Trzeba znać proporcje i sposób stosowania, by pomogły a nie zaszkodziły. Podobno w mitologii Słowian (ale nie wiem czy jest to w pełni prawda czy tylko kreacja, uzupełniająca braki w pożądanym opisie dawnego świata) czarny bez był uznawany za święte drzewo duchów podziemia i przypisywano mu zdolność pośredniczenia pomiędzy światem żywych i zmarłych. Niewiele się to różni od zwyczajów Celtów i Germanów. Ale to nic dziwnego, bowiem mieszkaliśmy w jednej Europie a kultura, także ta niematerialna, mocno się mieszała.

Jak już wspomniałem, zrywanie, łamanie gałęzi itd. bzu czarnego obarczone było różnym tabu. Ale przecież do leczenia stosować trzeba, lub do wyrobu instrumentów muzycznych (o czym pisałem poprzednio). Na wszystko jest rada. Wedle śląskiego zwyczaju przed odłamaniem gałązki należało złożyć dłonie, uklęknąć przed rośliną i poprosić ją o wybaczenie słowami: „Pani bzowino, daj mi trochę swego drzewa, a ja Ci dam trochę mego, gdy w lesie wyrośnie.” Jak w każdej regule były i wyjątki oraz grupy uprzywilejowane. Tylko wdowom i sierotom można było ścinać dziki bez (bez tego cwanego, chłopskiego obiecywania gruszek na wierzbie i drzewa w lesie).

Myślę, że trochę magii przyda się i we współczesnym świecie… jako element marketingowy dla produktu regionalnego. Rozwijanie barwnych opowieści i zwyczajów przyda się zarówno sprzedawcom na targu jak i nobliwym hotelom ze zdrową żywnością. Goście poszukują niezwykłości, lokalności, oryginalności. Opakowanie także jest ważne. Zachwalając właściwości kulinarne czy medyczne, wymieniać można nie tylko skład chemiczny ze wszystkimi witaminami, flawonoidami, garbnikami i co tam tylko w metabolomie się znajdzie, ale i legendy, zwyczaje czy etnograficzne opowieści. To jest dodatkowe opakowanie potencjalnego, regionalnego produktu. Czarny bez jako jedna z kilku roślin znakomicie nadaje się na produkt regionalny z zastosowaniem kosmetycznym, kulinarnym leczniczym i… magicznym.

c.d.n.

zobacz też:

1. Czy wino lub nalewka z owoców bzu czarnego mogą być szkodliwe?

2. Bez czarny – zdrowie, uroda i biomuzyka

3. Jesień czarnym bzem się zaczyna

Zalotka większa z Biskupca czyli coś na noc świętojańską

zalotkawiekszaZbliżająca się najkrótsza noc to nie tylko wyznacznik lata, ale także osadzona gdzieś głęboko w naszej kulturze noc Kupały, obecnie nocą świętojańską zwana. Frywolna nazwa zalotki jakoś od razu nasuwa skojarzenia mitycznej nocy Kupały… i entomologów.

Zalotka większa (Leucorrhinia pectoralis) to ważka, ważna bo umieszczona wśród gatunków „naturowych” (umieszczonych na liście Natura 2000). Z tego względu w ostatnim czasie wzbudza duże zainteresowanie przyrodników i wszystkich „inwentaryzatorów”. Zatem zainteresowanie m.in. tym gatunkiem nie wynika z frywolności nocy świętojańskiej tylko europejskiego monitoringu przyrody.

A nie pierwszy to przykład polskich nazw gatunkowych wśród owadów, które dzięki fantazji entomologów w mniejszym czy większym stopniu nawiązują do dawnych wierzeń, zwyczajów, czasem dowcipem okraszone.  Może więc w noc świętojańską warto się wybrać na bezkrwawe łowy, szukając przyrodniczych niezwykłości z intelektualnym podtekstem kulturowym (i etnograficznym). Szukając kwiatu paproci czy Kłobuka w dziupli, pośród świtezianek, rusałek, zalotek, bagieńców, wieszczyc, kosmarków, topielic itd., być może jakieś ważne konteksty kulturowe uda się odnaleźć.

Zamieszczona fotografia zalotki wykonano zastała przez p. Piotra Kwiatkowskiego nad jeziorem Kraksy koło Biskupca.

Kłobuk, Żmij, smoki i GMO

kogutlezanyO Kłobuku pisałem już kilkakrotnie, relacjonując swoje poszukiwania i odkrycia. Na europejską Noc Naukowców (we wrześniu) przygotowuję wykład o Kłobuku i GMO, jak również o ochronie drzew dziuplastych. Co ma Kłobuk do GMO i do ochrony przyrody, jak i do regionalnej maskotki? Wyjaśni się we wrześniu. Będzie i o głuszcu i o związku z dawną Słowiańszczyzną, o migracjach ludności, a ślady prowadzić będą przez Polesie i północne Mazowsze.

Poszukując związków etnologicznych, aby połączyć elementy kultury, baśni ze współczesną biologią, przeglądam sporo książek archeologicznych i historycznych. Czytam właśnie „Archeologię Polski wczesnośredniowiecznej” prof. Andrzeja Buko. I tam znalazłem ciekawy ślad.

„Można (…) nawiązać do mitologii ludowej i wątku żmija (nie mylić ze żmiją!) – opiekuna ogniska domowego władającego piorunami [znakomite nawiązanie do warmińskiego i mazowieckiego Kłobuka, sypiącego iskrami, demona domowego – s.cz.], patronującego płodności, walczącego z potworami wodnymi. Wątek ten szczególnie żywy jest w mitologii Słowian południowych, gdzie owa istota ornito- a nawet antropomorficzna była opiekunem najważniejszych dóbr życiowych: wód i zasiewów. „Żmij” pojawia się w postaci ognistej smugi lub ptaka o solarnym charakterze, np. orła lub koguta [tu mamy znakomite odniesienie do warmińskiego Kłobuka – s.cz.]. Przeciwieństwem Żmija jest smok – istota akwatyczna, strzegący dostępu do żywej wody i w niej zamieszkujący. Siłą, która go niszczy, jest ogień lub żar słoneczny. Żmij atakuje smoki pochłaniające i zatrzymujące wodę.”

W opracowaniach etnograficznych można znaleźć informację, że „kłobuk to kapelusz, wzgórze, wzniesienie, czarny kapelusz, nakrycie głowy duchownych, kołpak – nakrycie głowy pochodzenia tureckiego.” A może wcześniej jeszcze, sarmackiego, awarskiego z czasów podboju przez koczowników? Na północnym Mazowszu, tzw. Mazowszu Starym, zachowały się dwie wsie: Kłobukowo (gm. Tłuchowo), Kłobukowo-Patrze (gm. Brudzeń Duży).

Zanim uda się wylansować Kłobuka jako maskotkę regionalną w zupełnie nowym acz historycznym ujęciu z domieszką nowoczesnej biologii, trochę zdjęć Bab pruskich w Olsztynie . Może i tak uda się finalnie zrobić z Kłobukiem?

A co wspólnego ma Kłobuk z Babą pruską? Ano to, że ta baba to nie baba tylko chłop, i zwłaszcza z rogiem (obfitości) w dłoni nawiązuje do bardzo starego symbolu ludów indoeuropejskich. Znakomicie się demonologicznie i etnograficznie uzupełnia Kłobuk z Babą pruską. Do tego dołączę współczesną biologię i Genetycznie Modyfikowane Organizmy, w kontekście integrującej się Europy. Na razie nie zdradzę szczegółów tej opowieści :).

ps. na zdjęciu kogut z Łężan…

Za Kłobukiem dotarłem na Polesie…

polesieosendowskiNierozwiązane zagadki siedzą gdzieś w kącie głowy i jak tylko pojawi się coś naprowadzającego na trop, zaraz wyłażą z zakamarków i przypominają się. Warmiński Kłobuk i jego etnograficzne pochodzenie również siedzi mi gdzieś nad głową, w zakamarku między innymi myślami.

Na kolejne ślady natrafiłem podczas lektury fascynującej książki Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego pt. „Polesie”. Napisana gdzieś w 1926 r., po raz pierwszy wydana w 1934, a teraz ponownie (2010). To przyrodnicza i etnograficzna podróż na koniec świata. Egzotyka jak na Nowej Gwinei czy Nowej Zelandii… a jednocześnie tak blisko! Po Huculszczyźnie, to drugie moje etnograficzno-przyrodnicze odkrycie… świata który już chyba nie istnieje.

Polesie, ukryte pośród niedostępnych bagien na długo zatrzymało archaiczne zwyczaje słowiańskie i nie tylko. Ze zdziwieniem natrafiłem na wątek Kłobuka. Najpierw napotkałem zdanie „z ostrowów krzykiem uprzedzany o pościgu surowego a ciemnego jak noc listopadowa, kłobuczego ihumena-Greczyna.” A więc kłobuk to coś czarnego i przypominającego nakrycie głowy prawosławnych duchownych. To nie pierwszy związek słowa „kłobuk” z nakryciem głowy prawosławnych kapłanów. Pytanie rodzi się takie: czy najpierw była nazwa „czapki” (może słowo z Bizancjum?) a potem przeniosło się na Kłobuka…. czy też wygląd owego nakrycia lub samego duchownego przejął dawne słowo, bo w czymś przypominało? Prawosławie na Rusi od X wieku. A więc związek bardzo stary. Niemniej chyba wiąże się z czarnym i z religią-duchowością, a więc jakąś magicznością bliska naszemu warmińskiegu Kłobukowi.

Poleszucy zachowali aż do XX wiele z starych, słowiańskich wierzeń-zwyczajów-rytuałów, nawiązując do dawnych Drewlan i Dulebów. Ze wspomnianej książki dowiedziałem się, że Poleszucy szczególną magiczną sympatią darzyli głuszce – kuraki leśne. To czarne ptaki. Może jakiś dawny związek z magią słowiańską, wierzeniami? Ważne, że czarny i że leśny i samiec zwany kogutem a samica kurą (jak to u kuraków).

I jeszcze jeden fascynujący ślad z Polesia. Wołchowie i baby (szeptuchy jak dzisiaj byśmy powiedzieli) w swoich gusłach i czarach poleskich: „tam znają również ów trujący blokot i czermier, szmani lecza dywanną i czeredą i znają tajemną moc palonych piór czarnej kury i łoju zwierząt kryjących się na zimowe leża w norach, gdzie śpią do pierwszych dni wiosny.” Mamy więc czarne kury, różne magiczne ziela (to nawiązanie do podbiału-kłobuka) i wiosny, kiedy to podbiał zakwita jako jeden z pierwszych kwiatów. Na dodatek ziele magiczno-lecznicze.

Czyżby zatem „przodkiem” warmińskiego Kłobuka były głuszce i staro bałto-słowiańskie wierzenia?

Do wykładu na tegoroczną europejską Noc Naukowców mam już myśl przewodnią, o kłobuku i ochronie przyrody i o całkiem realnym szukaniu warmińskiego Kłobuka. Pretekst by opowiedzieć o ekologii, o zmieniającej się przyrodzie i wpływie człowieka. A więc sposób, aby o zawiłościach naukowych powiedzieć językiem i stylem atrakcyjnym i inspirującym do samodzielnych, dalszych poszukiwań. Bo poznawanie świata (nauka) jest piękne i przyjemne. Przy rozwiązywaniu tajemnic wydzielają się endorfiny, o czym już wcześniej pisałem.

Kłobuk – nowe ustalenia

podbialnowy1

Warto zaglądać do starych książek. W nazwach roślin i zwierząt zachowały się liczne archaizmy także i z dawnej kultury.

Przeglądając w zupełnie innym celu książkę z końca XIX w. Erazma Majewskiego (o wdzięcznym tytule „Słownik nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich, zawierający ludowe oraz naukowe nazwy i synonimy, używane dla zwierząt i roślin od XV-go wieku aż do chwili obecnej, źródłowo zestawione z synonimami naukowemi łacińskiemi…”, 1984 r.) natknąłem się na… kłobuka!

Otóż nazwę „kłobuk” nosił dawniej nasz podbiał (za zdjęciu w czasie wiosennego kwitnięcia, bez liści). Dlaczego roślinie leczniczej nadano nazwę kłobuka? Czy ze względu na wygląd (kwiatu? liści? korzenia?) czy ze względu na lecznicze właściwości? A może ze względu na jakieś magiczne-demoniczne konotacje?

Kłobuk czyli Tussilago. Nazwa kłobuk występuje przy nazwie rodzajowej. Linneuszowskie Tussilago u Majewskiego opisane jest także jako: car, czarne ziele, grzybieniec, kłobucznik, kłobuk, lepiesznik, lepieżnik, morowy korzeń, podbiał, sałata czerwona. A w innych językach słowiańskich: devetsil, podbel, podbiel, pidbił.

Ustalanie nazwy z dawnych dzieł bywa trudne i kłopotliwe, bowiem opisy nie zawsze są precyzyjne. Także łacińska nazwa Tussilago czasem odnosiła się do Caltha palustris. A na przykład czeskie devetsil możemy wspołcześnie odnosić do dziewięćsiła – innej rośliny.

Tussilago farfara L. – nazwy ludowe i dawne: kapusta sterników, kniat, kobilacz, kobułk, koński kwiat, końskie kopyto, podbiał, podbielina, przykopytnik (to określenie z pruskich Mazur). Więcej ciekawych określeń znaleźć można w zestawieniu Majewskiego, zaczerpnięte z innych języków słowiańskich.

Warto także odnotować inne rośliny nawiązujace do kłobuka:

  • kłobuczka – Torylis, Torylis anthriscus
  • kłobuczki – Campanula rapunculus, Sereuella,
  • kłobucznik – Petasites, Petasites vulgaris, Tussilago
  • kłobuczyca – Ourax,
  • kłobuszka pospolita – Torilis anthriscus.

Zatem nasz warmiński Kłobuk niejedną intrygującą tajemnicę skrywać może. Niemniej już wiosną można będzie wybrać się na poszukiwanie kłobuka lub Kłobuka :). Do przyrodniczego elementu związanego z dziuplami dodać możemy i element roślinny z ziołolecznictwem i być może magią ludową związany.

Kłobuk, GMO i synurbizacjia

klobukzdziupliZmianę siedliska dla warmińskiego Kłobuka, z domowej chaty na drzewa dziuplaste, można uzasadnić na różne sposoby. Ponieważ przeniesienie się z wiejskich chat do dziupli odbyło się w latach ostatnich, można doszukać się eksperymentów naukowych i GMO (organizmy modyfikowane genetycznie). Nie tylko kukurydza, ziemniaki czy soja ale i mitologiczny Kłobuk mógł paść „ofiarą” naukowego zapału poprawiania świata :).

Drugim pomysłem może być synantropizacja i synurbizacja fauny i flory. Wraz z antropogenicznymi zmianami środowiska zmieniają się preferencje siedliskowe gatunków. To ciekawe zjawisko biologiczne i ewolucyjne w intrygujący i dowcipny sposób można będzie przedstawić z wykorzystaniem Kłubuka :).

Jak dobrze pomyśleć, to Kłubuk może być bardzo przydatny w edukacji ekologicznej i popularyzacji wiedzy naukowej (wykorzystam w przyszłych Olsztyńskich Dniach Nauki lub… pierwszego kwietnia). Ludowe legendy i baśnie nie muszą być tworem martwym. Można je przecież i dzisiaj modyfikować, aktualizować i ozdabiać współczesnym piętnem czasu. Bowiem nauka nie musi być nudna i nadęta w swej sztucznej powadze.

Czy chochlik jest chruścikiem a pachnica dębowa kłobukiem?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W ramach primaaprilisowego poczucia humoru, w 2006 opublikowałem krótki tekst, dowodzący, że chochlik to chruścik. Skoro pachnica dębowa miałaby stać się warmińskim symbolem Międzynarodowego Roku Różnorodności Biologicznej, to chyba warto będzie przygotować analogiczną opowieść o pachnicy i warmińskim kłobuku. W sam raz do szukania w dziupli na noc świętojańską :).

Jak się okazuje chochlik jest istotą wielce zagadkową. Ostatnie jednak analizy i badania wskazują, że chochlik jest owadem z rzędu chruścików, gatunkiem zagrożonym wymarciem, który przez skolonizowanie siedlisk antropogenicznych, opanował nową niszę i dalej egzystuje. W środowisku naturalnym prawdopodobnie całkowicie już wyginął albo jest na skraju wyginięcia. Można sadzić, że obecne chochliki są już ewolucyjnie zmienione za sprawą przystosowania się do nowego środowiska. Najprawdopodobniej zmianie uległ także behawior chochlików.

Mały słownik języka polskiego PWN (1989) tak objaśnia znaczenie słowa „chochlik”

w baśniach  ludowych: istota nadprzyrodzona duch złośliwy albo psotny; skrzat, latawiec, duszek” oraz „chochlik drukarski – omyłka, błąd w druku, często będący przyczyną zabawnych nieporozumień

Można wnioskować, że istota owa dawnej częściej i liczniej występowała w przyrodzie. Pierwotne środowisko życia jest trudne do ustalenia ze względu na skąpe piśmiennictwo z dawnych czasów. Możemy jedynie wnioskować pośrednio z zachowanych przekazów literacko-gawędziarskich.

Obecnie istota owa występuje jedynie (lub głównie) w środowisku antropogenicznym, najczęściej w drukarniach i wydawnictwach. Przed całkowitym wyginięciem uratował się ów chochlik zmianą siedliska życia.

Więcej na temat chochlika znaleźć można w Wikipedii i dotyczy już formy całkowicie synantropijnej:

„Chochlik drukarski – figlarny (ale i złośliwy) duszek, sprawca błędów, które przeszły niezauważone przez sito korekty i ujawniły się dopiero w gotowej publikacji poligraficznej, kiedy to na usunięcie ich jest już za późno i trzeba ogłaszać sprostowanie lub drukować erratę.

Chochlik drukarski nie zajmuje się tak przyziemnymi sprawami jak czeskie błędy czy inne literówki (o ile są one mało widoczne), skupiając całą swoją złośliwość na osiągnięciu wyższej szkodliwości swoich poczynań.

Do ulubionych zabaw chochlika należy przestawianie liter w nazwiskach tak, aby brzmiały one szczególnie obraźliwie, tworzenie nieistniejących adresów pocztowych, podmienianie cen produktów, godzin pracy, dat, numerów stron itp., fałszowanie danych technicznych, zamienianie miejscami podpisów pod zdjęciami, ukrywanie nazwisk autorów itd. Szczególnie perfidnie zachowuje się chochlik podmieniając tylko jedną literę w wyrazie, tworząc przez to inny – równie prawdopodobnie brzmiący wyraz, tyle, że diametralnie zmieniający sens wypowiedzi. Chochlik potrafi jednak kasować lub przestawiać miejscami nawet duże fragmenty tekstu.

Chochlik drukarski potrafi też manipulować ilustracjami (ze szczególnym upodobaniem do obcinania głów najważniejszych postaci), zmieniać kolory, manipulować w krzyżówkach, a nawet może wypuścić do druku całą kolumnę sprzed ostatniej korekty.

Poza okresami aktywności chochlik drukarski śpi. Potocznie chochlikami drukarskimi nazywane są też błędy, których sprawcą jest ów chochlik.”

Chochlik to owad

Skąd przypuszczenie, że chochlik jest owadem? Owad to stworzenie złośliwe, naprzykrzające się, (por. wadzić, zwada, wada, wadliwy). We współczesnym języku występuje jedynie chyba w języku czeskim właśnie jako „owad” –  ktoś przykry, złośliwy. Dobrze to oddaje naturę chochlika. I jednoznacznie wskazuje, że chochlik to jakiś gatunek owada.

Biorąc pod uwagę dane językowe można przypuszczać, że „owad” to słowo prasłowiańskie. W takim razie z owadami zetknęli się już Prasłowianie. Jeśli przyjąć, że etnos słowiański ukształtował się w środowisku leśnym lub na pograniczu lasu i stepu, to znalibyśmy pierwotne siedlisko chochlika. Najpewniej wraz z wędrówkami ludów około IV-V w n.e przedostał się ze wschodniej Europy (zlewnia Dniepru?) na zupełnie nowe tereny środkowoeuropejskie jak i zachodnioeuropejskie. W oderwaniu od środowiska pierwotnego skolonizował siedliska antropogeniczne. Słowianie byli ludem głównie rolniczym. Przekształcanie pierwotnej puszczy w krajobraz rolniczy sprzyjać musiało rozprzestrzenianiu się chochlików. Potem przenosząc się do siedzib ludzkich i wyewoluował w chochlika drukarskiego.

Chochlik to chruścik

Dlaczego spośród owadów chochlika zaliczylibyśmy do rzędu Trichoptera? Chochlika drukarskiego tak na prawdę chyba nikt nie widział, chociaż na co dzień widzimy efekty jego działalności, wizualne ślady jego behawioru. Wskazuje to na jego kryptyczny behawior. Samego chochlika jeszcze chyba nikt nie widział, ale skutki jego owszem.

U chruścików właśnie behawior budowlany budzi niegasnącą ciekawość i zainteresowanie badaczy. A o tym behawiorze wnioskujemy głównie z wytworów: domków, sieci, a więc efektów pracy. Na dodatek należy wiązać chochlika z papierem, a więc pierwotnie z drewnem. Jedynie wilgotne, butwiejące drewno jest strawialne przez owady (obecność grzybów i bakterii). Wskazuje to na środowisko wodne jako pierwotne dla chochlików. Dodatkowo musiały to być zbiorniki śródleśne, choć nie wiemy czy raczej wody stojące (lenityczne) czy płynące (lotyczne). Ustalenie tego szczegółu wymaga dodatkowych i wnikliwych badań. Spośród owadów wodnych odżywiających się detrytusem oraz o krytycznym behawiorze  najbardziej chochlikowate są właśnie chruściki. Larwy wielu gatunków budują domki, które upodabniają owada do podłoża, utrudniając zobaczenie przez drapieżnika. Na dodatek imagines są aktywne głównie w nocy oraz o zmierzchu i świcie.

Biorąc pod uwagę powyższe cechy chruścików i chochlików widzimy uderzającą zbieżność. Te podobieństwa nie są przypadkowe.

Nazwa gatunkowa?

Pozostaje nam jedynie zidentyfikować konkretny gatunek chruścika, który jest chochlikiem. Nie wszystkie gatunki chruścików występujących w naszym kraju mają polskie nazwy. Chochlika zatem trzeba chyba szukać pośród tych gatunków. Dodatkowym kryterium powinno być rzadkość występowania oraz synantropijny charakter.

Po wstępnych analizach wydaje mi się, że chochlikiem jest Ironoquia dubia. Jest to gatunek, który może być uznany za synantropijny. Jest związany z wysychającymi rowami melioracyjnymi. Sam rodzaj pochodzi chyba z Syberii (Beringia) – rodzaj Ironoquia występuje także w Ameryce Północnej. Prawdopodobnie stosunkowo niedawno przywędrował do Europy Środkowej i chyba jest związany z krajobrazem rolniczym (rolnictwo ekstensywne). Jego pojawienie się można wiązać z okresem wędrówek ludów indoeuropejskich, lub później z wędrówkami Słowian.

Ironoquia dubia  – chochlik psotny?

Niewykluczone, że jest więcej gatunków chochlików. Kwestia ta wymaga dokładniejszych badań terenowych, literackich i językoznawczych. Z ekologicznego i ewolucyjnego punktu widzenia niezwykle interesująca jest kwestia zmiany siedliska i powstanie chochlika drukarskiego, który w ostatnim czasie zmienia się w formę elektroniczną, buszującą w Internecie i komputerach. Wskazuje to na niezwykłą plastyczność ewolucyjną i ekologiczną chochlików.

Stanisław Czachorowski, Trichopteron 19, 2006.

c.d. dywagacji o Kłobku

klobukolWarmiński Kłobuk a sprawa drzew przydrożnych cd.

Nazwa demona nie koniecznie zawsze na trwałe związane jest z funkcją w mitologii. Ta sama funkcja może być przypisywana innym nazwom, i na odwrót.

Kłobuk wymieniany wśród:

·  Demonów domowych, zoomorficznych, latających, pomnażających dostatek, wywołujących pożary (kłobuk oraz kurzajki, smoki, smoki ogniste, węże domowe, wurmy, żmije, gady, atwory, diabły domowe)

·Demonów domowych, antropomorficznych, niewielkiego wzrostu o dużej głowie lub stopach; mieszkających pod ogniskiem, za piecem, pod progiem, w spiżarni itp.; żywiących się resztkami, pomnażających dostatek, darzących i odbierających szczęście, pilnujących moralności gospodarzy, czeszące nocami konie i sprowadzających koszmary (kłobuk oraz kautki, koboldy, kołbuki, krasnale, niziołki, piecuchy, skrzaty, sporysze, ubożęta, chochliki, diabły domowe, didka).

Duchy domowe: wolne duchy przyrody i/lub duchy przodków. „uniwersalną formą przechodzenia ze stanu zmarłego do stanu przodka była miniaturyzacja i zwielokrotnienie, utrata związanej z imieniem tożsamości i przejście do kategorii ogólnej”. Wpływy germańskie to „krasnoludek”.

W określeniu „kłobuk” kryją się dwa rodzaje demonów. Jeden jest pochodzenia przyrodniczego – pochodzi z lasu lub ze stepu; choć zważywszy na leśno-rolniczą kulturę Słowian i praindoeuropejczyków – bardziej z lasu, bowiem kury pochodzą z lasu Indii, gdzie żyją w stanie dzikim. W naszych lasach spotykane są także inne kuraki leśne: głuszec, cietrzew. A więc bardziej pasuje obraz zoomorficzny (znamy pod postacią koguta – być może kogut i kłobuk to synonimy słowne). Drugim rodzajem jest demon antropomorficzny pochodzący z duchów przodków:

·  Dla Rzymian duchy domowe nie były duszami zmarłych przodków, ale duchami przyrody związanymi z danym miejscem. „Część badaczy zwraca uwagę na związek między domowym a „założnym zmarłym”, czyli w tym przypadku pierwszego zmarłego w danym obejściu gospodarza. W wierzeniach ludowych można też kłobuka zdobyć, zastawiając pułapkę bądź kusząc jedzeniem i zamknąć w beczce czy innym naczyniu (czyli złowić jak zwierzę dzikie w przyrodzie). Można też go sobie wyhodować. Wskazuje to z kolei na funkcję ducha opiekuńczego, którego dobrzy czarownicy czy szamanami skłaniają do stałej współpracy” (Twardowski na kogucie, Twardowski jako czarownik).

·  „Jednym ze sposobów zyskania sobie domowego kłobuka było pochowanie pod progiem porońca jako tzw. ofiarę założną (zakładzinową).” Porońce (stradcze) i dzieci zmarłe w czasie porodu w folklorze słowiańskim przypisuje się potężna, magiczna moc – jako skumulowanie potencjału niezrealizowanego życia.

„Warto też zwrócić uwagę na pewien rodzaj duchów zapewniających powodzenie, zwłaszcza w postaci zoomorficznej, jak żmije ogniste, kłobuki, atwory i raraszki, stanowić bowiem mogą one odpowiedniki szamańskich duchów opiekuńczych nabywanych podczas inicjacji.”[4]


[1] Szyjewski A. 2003. Religia Słowian. Wyd. WAM, Kraków, 268 str

[2] ibidem

[3] ibidem

[4] ibidem

inne źródła: Wikipedia „Mitologia Słowian”