O tym, jak powstaje kapliczka i o tym czym jest kicz

Kapliczki, krzyże, figury, są nieodłącznym elementem wiejskiego krajobrazu Europy. Niejednokrotnie proste w formie, czasem przebijające prymitywizmem, ale przecież niezwykle autentyczne i prawdziwe. Kryjące losy i codzienne życie zwykłych, prostych ludzi. Po latach dawne, nieudolne w formie i prymitywne ekspresje znajdowały uznanie w muzeach. Tak jak malarstwo Nikifora. Z większym szacunkiem odnosimy się do tego co stare (lub okrzyczane przed media i ekspertów). To co współczesne niejednokrotnie odbieramy jako kicz. Plastikowe kwiaty czy kolorowe wstążki, upiększające krzyże mogą czasem wydawać się kiczowatym bezguściem. Ale są czymś autentycznym, prawdziwym i żywym a nie zasuszonym, muzealnym eksponatem. Są emanacją zwykłego życia (dlatego kibicuje Włochom, którzy wywieszają swoje pranie z majtkami i bielizną na ulicach a władze niektórych miast próbują im tego zabronić, bo ponoć drażni turystów). Czy wymagać, aby wszyscy byli wielkiej klasy artystami? A poza tym, gusty i poczucie piękna jest chyba czymś względnym….

Dla mnie ten ludowy „kicz” jest piękny w swej prawdziwości i autentyczności.
Tradycja narasta latami i codziennością życia. To, czego poszukuję w roku Oskara Kolberga, to nie tylko martwych eksponatów ale autentycznych i żywych procesów. Podobnie jak w ochronie przyrody nie chodzi jedynie o ochronę obiektów lecz głównie o ochronę procesów ekologicznych i ewolucyjnych.

Sanktuarium w Świętej Lipce (jak i Łąkach Bratiańskich) także zaczęło się, o ile pamiętam, od zwykłej kapliczki czy figury, zawieszonej na drzewie. Ludyczna prostota w formie ale w procesie autentyczność. Dopiero potem, rozrosło się w piękne barokowe sanktuarium, budowane przez lata i z wieloma przygodami. Teraz może zachwycać barokowym bogactwem. Przyciąga rzesze turystów, niekoniecznie tylko religijnych pątników. W samej religijnej duchowości nic się nie zmieniło. Dla osób patrzących z boku, jedynie pod kątem estetycznym, krajobrazowym czy architektonicznym, zmieniło się wiele – od folkowego (ludycznego) prymitywizmu do wysokiej sztuki.

Z zaskoczeniem w wieku XXI, w środku wojewódzkiego miasta, obserwuję powstawanie kapliczki. Z całą gamą kiczu, plastikowej tandety, ale jednocześnie z autentyzmem, który wzrusza i wszystko wybacza (w zakresie estetyki). Mam na myśli figurę Chrystusa (tzw. bożamęka), która stoi na skrzyżowaniu al. Warszawskiej i ul. Jagiellończyka w Olsztynie. A obok niej zupełnie niedawno pojawiła się kapliczka, zawieszona na drzewie. Tandeta?

A wszystko zaczęło się na początku XVIII wieku. Pomnik „Boża Męka” z polskim napisem „Idź za mną” jest świadectwem epidemii dżumy z lat 1708-1710. W przeszłości i obecnie funkcjonują także inne nazwy: „Figura Chrystusa Niosącego Krzyż”, „Pomnik Chrystusa klęczącego”, „Figura Idź za Mną”, „Posąg Bożej Męki”. W 1708 roku Olsztyn spłonął podpalony przez Szwedów. I jak to bywa w czasie zniszczeń wojennych i przemarszów obcych wojsk, wkrótce potem wybuchła epidemia dżumy. Wiele osób zmarło, a miasto się znacznie wyludniło. Zmarło wtedy co najmniej 2 tysiące olsztynian. A wtedy to było malutkie miasteczko. W dwóch wsiach, należących wówczas do Olsztyna: Sądytach i Wsi Miejskiej, wymarła cała ludność. Teraz jest to obszar Lasu Miejskiego. Sądytami zainteresowali się archeolodzy, odnajdując dawny gród obronny Prusów. Udało się także odszukać pozostałości średniowiecznej wsi Sądyty.

Ci, którzy przeżyli ogień, wojnę i zarazę wznieśli figurę „Boża Męka” jako ofiarę i zadośćuczynienie za grzechy mieszkańców Olsztyna. Bo nieszczęścia uważano za gniew Boży. Sam pomnik Chrystusa cierpiącego miał być przestrogą dla przyszłych pokoleń. Wykonany z kamienia i pomalowany (w jaskrawych kolorach), na podobieństwo figur z warmińskich kościołów. Najczęściej wiejskie, przydrożne kapliczki nieudolnie naśladowały to, co ich twórcy widzieli w kościołach (a nie stać było ich na zapłacenie uznanym artystom czy rzemieślnikom). Kiedyś rzeźbili sami figury (tak, jak potrafili wiejscy amatorzy nieobeznani w sztuce), teraz kupują gotowe gipsowe czy plastikowe w sklepach (oryginalności i wyrafinowanej sztuki w tym niewiele….).
Czasem jednak więcej autentyzmu w ubogim, ludowym kiczu niż w wielkopańskiej i bogatej w formie sztuce. Wszystko zależy od tego, jak patrzymy i co dostrzegamy. Jedni widzą marmur (drogi, nie każdego stać!), drogich mistrzów (cenne finansowo działa sztuki), inni dostrzegają uczucia i ludzkie troski. Nie da się tego spieniężyć.

Początkowo figura ustawiona była poza murami miasta. Miasto się rozrastało, poza średniowieczne mury. Później w tym miejscu powstał plac targowy, zwany Targiem Końskim. Obecnie jest to Plac Roosvelta, z pięknym pałacykiem, należącym do banku i fastfoodem McDonald’s.
Figura stałaby pewnie w tym miejscu do dziś, gdyby nie polskojęzyczny napis. W wyniku antypolskich działań Niemców w 1937 roku pomnik został usunięty z Targu Końskiego i przeniesiony na obecne miejsce przy zbiegu obecnych ulic Warszawskiej i Jagiellończyka. Wtedy było to poza miastem, gdzieś na uboczu. Polski napis miał nie razić oczu nowego państwa niemieckiego i nowej nacjonalistycznej ideologii.

Miasto się rozrastało, a figura z obrzeża znalazła się w obrębie miasta. Na szczęcie stała nieco na uboczu i nie raziła partyjnych władz socjalistycznej Polski. Tak jak się to stało z inną zabytkową rzeźbą religijną – by nie narażać na „przykre ideologicznie” widoki pierwszego sekretarza, została wyrzucona na śmietnik (już wtedy była zabytkiem, ale niesłusznym ideologicznie, symbolem ciemnoty i zabobonu).

Boża Męka stała na uboczu, w mieście, ale ciągle ktoś się nią opiekował, pojawiały się kwiaty, czasem naturalne, czasem plastikowe, czasem paliły się świeczki.
W 2007 roku oficjalnie opiekę nad figurą zaczęło sprawować pobliskie Gimnazjum nr 6 (mieszczące się przy ul. Jagiellończyka 32). W tym też roku pomnik został odnowiony. Realizacji podjęło się Gimnazjum we współpracy z Centrum Edukacji Obywatelskiej a fundusze na renowację przekazał prezydent Olsztyna.

Chyba rok temu, w czasie gdy po mieście oprowadzałem Francuzów, zauważyłem wiszący na cokole mało estetyczny baner z podobizną Jana Pawła II. Cel zapewne szczytny, ale tandetne wykonanie, niczym baner reklamowy, trochę mnie raził (co tam trochę, nawet bardzo). No cóż, nie wszyscy mają takie same gusty. Po jakimś czasie ów baner zniknął, albo konserwator zabytków interweniował, albo sam pomysłodawca się zreflektował.

W tym roku pojawiła się mała kapliczka i pieniek z odręcznie wypisaną intencją. Tak jak dawniej często są świeże kwiaty, płoną lampki. Najwyraźniej dzieje się tu coś autentycznego, prawdziwego, systematycznego. Prowincjonalnego.

Obok figury, w niezrozumiałych (nieznanych) dla mnie powodów ludowej ekspresji kultu maryjnego powoli pojawia się kapliczka (jako proces przybywania kolejnych elementów). Żywy i autentyczny proces. Może kiedyś przybierze znacznie piękniejszą w formie emanację? Wykonaną ze szlachetniejszych surowców (ale to zawsze więcej kosztuje)? Niezależnie od formy trudno dostrzegalna duchowość pozostanie taka sama.

Wyśmiewać się i krytykować cudze, intymne relacje z duchowością? I to w roku Oskara Kolberga? Byłoby to urąganie zarówno wrażliwości duchowej zwykłych ludzi jak i dokumentacyjno-obserwującemu procesowi badawczemu. Kusi, by poznać, opisać, zrozumieć. Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się kiczem i tandetą. Pobieżne i powierzchowne obserwowanie może mylić.

Kapliczki na Warmii nie są tylko zabytkiem. Tych starych, powstałych przed 1945 rokiem, skatalogowano 1333. Ale w samym Olsztynie są całkiem nowe (nie ujęte w katalogu), tak jak kapliczka na nowym osiedlu Brzeziny, czy kapliczka koło Hotelu Kopernik. Obie są bardzo gustowne, estetyczne i wierne tradycji warmińskiego stylu i krajobrazu. W Olsztynie jest kilka wiejskich kapliczek, które wchłonęło rozrastające się miasto i kilka…. „wiejskich” kapliczek, które niedawno wybudowali mieszkańcy, w nawiązaniu do krajobrazowej tradycji regionu i żywych, autentycznych praktyk duchowych (religijnych). Dostrzegam przede wszystkim autentyzm, znacznie ciekawszy i ważniejszy niż sporadyczny kicz… Bo to, co dziś uznajemy za kicz, przyszłe pokolenia uznają być może za arcydzieła. Tak jak greckie, antyczne rzeźby (oryginalnie były malowane i odziewane w szmaty).

Wyśmiewamy się z tego, czego nie rozumiemy. A czy mamy szansę zrozumieć w pospiesznej i powierzchownej turystyce, szybkiego zaliczania obowiązkowych punktów programu z przewodnika, sens artefaktów które oglądamy? Wolniej znaczy pełniej. Zatrzymać się, pokontemplować, porozmawiać. Wtedy widzimy znacznie więcej. I to co uważamy za głupie, nagle zyskuje prawdziwą treść.

Dodaj komentarz