Jak zmienił się styl pisania prac dyplomowych, plusy i minusy. (Relacja z Wrocławia, cz. 8.)

WiedmuchyI w końcu, w czasie dyskusji panelowej na Politechnice Wrocławskiej, padło to pytanie, dotyczące pisania pracy dyplomowej. Co się zmieniło, gdy zwiększyła się liczba studentów i wprowadzono system boloński a także Krajowe Ramy Kwalifikacji? W części zmiany te wynikały z prób dostosowania i ujednolicenia standardów kształcenia w Europie. Od lat słyszeć można różne głosy o obniżeniu jakości kształcenia, bo studentów jest „za dużo”. Więcej osób studiuje to i więcej jest przeciętniaków. Arytmetyczny efekt masowego kształcenie na poziomie wyższym. Więcej jest wszystkich studiujących to i więcej słabych i przeciętnych. Ale więcej także zdolnych i wybitnych. Jak więc oceniać jakość edukacji?

System boloński wprowadził studia dwustopniowe: licencjat i „magisterka” (oraz studia trzeciego stopnia, doktoranckie). W rezultacie studenci muszą pisać dwie prace dyplomowe zamiast jednaj (tak jak było w systemie jednolitych studiów magisterskich). Dwa razy to samo? I tak, i nie. Dwa razy praca dyplomowa to większa wprawa i większe umiejętności. Często praca licencjacka jest potem rozwijana. Owszem, narzekają czasem pracownicy, twierdząc, że przez 5 lat można było solidniej nauczyć, że teraz są czasem powtórzenia. Liczba lat studiów się nie zmieniła a różne trudności wynikają z niedopracowania programów kształcenia. Jednym się udaje lepiej, innym gorzej.

System boloński to większa mobilności i więcej wyboru dla studenta. Może po trzech latach zmienić swój profil kształcenia niczego nie tracąc. Łatwiej ponadto zmieniać uczelnie. Moim zdanie to duży zysk i poprawa jakości.

Co do jakości pracy dyplomowej: inne czasy inne możliwości. Nie wynikają one ze zmiany systemu kształcenia. Kilkakrotnie o tym pisałem. Współczesne prace dyplomowe wymagają od studentów większych umiejętności. Kiedyś napisać pracę oznaczało wykonać badania i skomponować treść. Potem oddać do przepisania na maszynie. Dzisiaj to: maszynopisanie (na komputerze), edycja i skład (łamanie tekstu, ilustracje), napisanie streszczenia w języku angielskim. Na egzaminie dodatkowo prezentacja multimedialna z kwintesencją pracy. A więc więcej umiejętność.

Obecne studiowanie jest bardziej egalitarnie – nie wyłania elity. Ale z powodów ilościowych a nie jakościowych. Współczesne społeczeństwo i gospodarka potrzebują osób wykształconych. Więcej wysiłku to trzeba się dostosować (uczelnia, promotor). Przemyśleć formę i dostosować do nowych warunków, w tym także samą koncepcję pracy dyplomowej. Dwie prace dyplomowe to także potencjalnie lepsze upowszechnienie metody naukowej i umiejętności pisania raportu. Prace projektowe i aplikacyjne obecne są na kierunkach inżynierskich. Zmieniły się także nieco formy komunikacji społecznej. Dlatego i samo seminarium z konieczności powinno wyglądać nieco inaczej. Myślę, że powinno uwzględniać formy internetowe (w tym webinarium), bo takich umiejętności będzie od absolwentów wymagał rynek pracy i społeczne życie. Jest to oczywiście pewien kłopot dla kadry akademickiej, bo musi uczyć się nowych umiejętności i zmienionego funkcjonowania społeczeństwa. A nie jest to łatwe, gdy zmiany zachodzą tak szybko.

Uczestnicy trzech części dyskusji panelowej:

  • prof. dr hab. inż. Arkadiusz Wójs – dziekan Wydziału Podstawowych Problemów Techniki;
  • dr hab. Stanisław Czachorowski – biolog, ekolog i entomolog, autor bloga Profesorskie Gadanie;
  • dr hab. inż. Izabela Sówka – Zakład Inżynierii i Ochrony Atmosfery;
  • dr Mateusz Kotowski – Kierownik Zespołu Filozofii i Socjologii Wiedzy SNHiS PWr.
  • mgr Jędrzej Leśniewski – zastępca dyrektora CWiNT ds. Bibliotek.
  • Aleksandra i Piotr Stanisławscy – autorzy najpopularniejszego w Polsce bloga popularnonaukowego Crazy Nauka;
  • Łukasz Remisiewicz – autor bloga Neurosocjologia – mózgi na społecznej smyczy;
  • Wojciech Kazanecki – przedstawiciel firmy McKinsey&Company.

 

Zamieszczone wyżej zdjęcie nie pochodzi z dyskusji panelowej a z Nocy Biologów 2018 w Olsztynie

c.d.n.

Czytaj także:

Jak prezentować w inny niż pisany sposób? (relacja z Wrocławia cz. 7.)

babeczki_z_polonistyki Popularyzacja nauki to jeszcze jedna forma komunikacji w ramach literatury faktu. Literatury rozumianej oczywiście w bardzo szerokim sensie, bo jeśli jest to film czy webinarium to przecież nie składa się z liter i pisma jako takiego. Możliwości współczesnej techniki umożliwiają nam opowieści i komunikację na zupełnie nowe i stare, przedliteraturowe sposoby. Z jednej strony jest o poszerzanie wiedzy o świecie, budowanie indywidualnego paradygmatu (modelu świata), ale z drugiej strony jest to także budowanie relacji i więzi między ludźmi.

Podzielam pogląd, że nauka jest elementem kultury. Przywykliśmy do pisanej formy prezentowania treści edukacyjnych i naukowych (czyli także kulturowych). Ale jest to nie tylko nie jedyna, ale i nie najstarsza forma komunikacji międzyludzkiej. Tak zwana popularyzacja nauki (wiedzy) to z jednej strony element kultury współczesnego, wyedukowanego społeczeństwa, a z drugiej coraz mocniej rozwijająca się forma edukacji pozaformalnej. Bo w czasach trzeciej rewolucji technologicznej zmieniają się nam szkoły i uniwersytety. Wymyślamy je na nowo, dostosowując do potrzeb i środowiska kulturowego.

Tytułowe pytanie pochodzi z panelu dyskusyjnego, który odbył się w listopadzie 2017 roku na Politechnice Wrocławskiej (zobacz program debaty). Jak prezentować w inny niż tradycyjny, pisany sposób? A chociażby na Facebooku, na uczelnianych fan page i innych, coraz to nowych, portalach społecznościowych, na których przekaz może odbywać się w formie pisanej ale zbliżonej do kultury słowa mówionego (niczym plotki z kolokwializmami) ale i przez filmy, obrazy, schematy. Nowe, hybrydowe formy, których się dopiero uczymy.

Pojechałem do Wrocławia by podzielić się swoimi przemyśleniami na temat opowieści o tematyce popularnonaukowej (literatura faktu) i zaprezentować punkt widzenia biologa ewolucjonisty. Chciałem podkreślić, że człowiek to istota społeczna, której społeczny mózg kształtował się na długo przed wynalezieniem pisma i literatury. Chciałem także zaznaczyć aspekt dydaktyczny – punkt widzenia promotora (i wykładowcy), bowiem prowadzę seminarium dyplomowe już od kilkunastu lat i z częścią problemów, poruszonych na spotkaniu, borykam się na co dzień, w czasie zajęć ze studentami. Chciałem przekazać swoją wiedzę i czegoś się nauczyć. A teraz w odcinkach spisuję uporządkowaną relację z dyskusji panelowej w Bibliotechu Politechniki Wrocławskiej.

Sporo czasu w dyskusji poświęcono uproszczeniom na blogach. Czy w podążaniu za atrakcyjnością i komunikatywnością stawiać bardziej na uproszczenia czy jednak na ścisłość? Czy można to pogodzić? Da się, ale to wymaga wysiłku. Kto za to zapłaci? Czyli czy liczyć na misję pracowników akademickich czy też zdać się na blogi i portale, utrzymujące się z reklam (a więc w pełni aktywność pozaakademicka)? Niezależnie od tej drugiej możliwości wydaje mi się, że w ramach trzeciej, społecznej misji uniwersytetu pracownicy powinni upowszechniać naukę a nie tylko „gonić” za publikacyjnymi punktami. Przecież utrzymujemy się (pensje i pieniądze na badania) z podatków obywateli. Niech coś do nich w przystępnej formie wraca. Mamy taki moralny i obywatelski obowiązek.

W jaki sposób prezentować w inny niż pisany? I to w sytuacji niedosytu a jednocześnie nadmiaru informacji. Żyjemy w pośpiechu i nadmiarze dopływających bodźców i informacji. Oczekujemy więc, że ktoś za nas przefiltruje z tego szumu rzeczy najlepsze i najważniejsze. Z oczywistych względów kierujemy się ku autorytetom. Tylko jak je znaleźć? Stąd być może społeczne oczekiwanie, że naukowcy będą do nas częściej i przystępniej mówić, pisać, objaśniać. W czasie dyskusji padło pytanie i propozycja zarazem, żeby instytucje naukowe zabierały zdanie w sprawach ważnych społecznie i aktualnie „wałkowanych” w mediach. Tego w zasadzie do tej pory nie było.

Tytułowe pytanie odnosi się także to prezentacji na wykładach, z wykorzystaniem rzutnika multimedialnego i… pokazywania słów na ekranie. W takim kontekście pojawia się pytanie czy prezentacja w Power Poincie to skuteczna droga czy już przeżytek? Niewątpliwie prezentacja multimedialna jest bardzo wygodna (dla wykładającego), bo łatwo ją przygotować, przenieść i zaprezentować (czasem niestety odczytać). Kiedyś wzbudzała zainteresowanie, jako nowość. Ale przez lata spowszedniała. Warto na marginesie przypomnieć, że Power Point to nie jest Power Text…

Na wykładzie z prezentacją (jak i na blogu czy fanpage), trzeba po prostu opowiedzieć ciekawą historię z zakresu literatury faktu, w zależności od sytuacji i kontekstu (do kogo i w jakich warunkach mówimy/piszemy). Z wykorzystaniem mowy, pisma, filmu czy nawet teatru. Czytanie z ekranu jest nudne. Opowiedz, napisz, narysuj, zagraj. Byle ciekawie i z sensem.

A czy pozwalać studentom w czasie zajęć i na wykładach korzystać z telefonów komórkowych? Czy telefony komórkowe przeszkadzają? Wykładowcom i studentom. To może być ich sposób notowania, np. robienie zdjęć ważniejszych treści wyświetlanych na ekranie. Albo poszukiwanie niezrozumiałych słów lub terminów specjalistycznych? Tego nie wiemy. Zakładamy raczej, że nie uważają, że lekceważą i w tym czasie plotkują na „Facebookach” lub za pomocą esemesów. A przecież nie musi to być trafna diagnoza.

W nawiązaniu do nagminnego korzystania z telefonów warto przypomnieć, że studenci teraz mniej czytają. To jednak niezbyt precyzyjna odpowiedź. Mniej czytają w tradycyjnych książkach, ale więcej w nośnikach elektronicznych, w krótkich formach i z dużą liczbą ilustracji. Czyli czytają ale trochę inaczej. Co więcej, teraz więcej osób pisze, nawet przeciętniacy. I dobrze. Ćwiczą się w wypowiedziach. Nie bójmy się tego przesytu. W treningu przeciętniacy stają się wybitni i sprawni. A piszą w innych formach, bardzo krótkich (esemesy, tweety itd.) i z dużą interaktywnością.

Mam do komunikacji międzyludzkiej i tej na wykładach podejście ewolucyjne i rozpatruję w długiej osi zmian w rozwoju Homo sapiens. Najpierw nasi przodkowie przez dziesiątki tysięcy lat żyli tylko w kulturze słowa. Teraz też korzystamy z tej formy, ale znacznie w mniejszym zakresie i nie tylko jako jedynej i wyłącznej. W kulturze mówionej, gdzie informacje zapisywane były jedynie w mózgach poszczególnych osób, niezwykle ważne było zapamiętywanie. Słuchając opowieści lub będąc uczestnikiem wydarzenia pojawia się problem: jak zapamiętać. By za jakiś czas komuś innemu tę zapamiętaną treść otworzyć, przekazać. Z przyczyn li tylko mnemotechnicznych w kulturze słowa pojawił się rym i rytm w poezji, melodia w pieśni, taniec i teatr (ruch i relacje międzyludzkie). A być może malowidła naskalne w jaskini były pierwszy „power pointem” – obrazami, służącymi zapamiętaniu i zilustrowaniu opowieści czy przekazu wiedzy lub opowieści z obrazem otaczającego świata.

Logikę i dramaturgię opowieści wykorzystujemy w części lub całości w referatach, wykładach, panelach dyskusyjnych, dyskusjach. Ale nasi słuchacze mają dodatkowe umiejętności i pamięć zewnętrzną (mogą zanotować, nagrać itd.). Tyle się zmieniło i pewne dawniej ważne i logiczne elementy straciły swój sens. Wiersze straciły rym i rytm bo nie są już niezbędne do zapamiętania treści. Przecież można zapisać…. I do otworzenia wykorzystać pamięć zewnętrzną. Trzeba tylko umieć zakodować a potem odkodować. A notować można przecież nawet rysunkiem…. Albo telefonem komórkowym.

Nie tak dawno w historii ludzkości, ale dawno w stosunku do naszego życia, pojawiło się pismo a potem druk (ułatwienie powielania i rozsyłania zapisanych treści). Początkowo pismo naśladowało wytwory kultury słowa (rym i rytm), z czasem wytworzyło własne, specyficzne i unikalne formy. Mimo ograniczeń w formie komunikacji przywykliśmy i w pełni zaakceptowaliśmy formy pisane w przestrzeni akademickiej z biblioteką w centralnym miejscu uniwersytetu. Publikacja, książka, skrypt, list, publikacja. Słowa układają się linearnie, czasem tylko przerywane ilustracjami. Niekoniecznie ludzki mózg tak pracuje…

Kolejnym krokiem w tej ewolucji kulturowej komunikacji było wynalezienie przekazu na dalekie odległości. Telegraf po raz pierwszy umożliwił przekaz informacji szybszy niż poruszający się człowiek (z informacją ustną czy pisemną). Potem pojawił się telefon, radio, telewizja. Te ostatnie to przekaz masowy z filmem i audycją radiową. Mimo, że te technologie mają już kilkadziesiąt lat to nie weszły jeszcze na trwałe w akademicką edukację (a małymi wyjątkami). A teraz mamy jeszcze nowoczesne technologie z globalnym inetrnetem: kolejna eksplozja zupełnie nowych form… umożliwiających częściowy powrót do dawnych, przedpiśmiennych tradycji: formy hybrydowe, webinarium, czat, wideotransmisja.

I jak w tym nowym świecie ma się znaleźć wykład z prezentacją multimedialną (np. w Power Poincie)? Efekt nowości już minął a czytanie z ekranu do osób piśmiennych i z dostępem do źródeł mija się z celem. Wykładowcy umieszczają tekst na slajdach bo łatwiej im zapamiętać to, co chcieliby przekazać. Wygodne. Ale nie dla słuchacza. Przydałby się jakiś komponent interaktywny, albo „stary” z kultury słowa mówionego, albo nowoczesny z multimediami i interaktywnym internetem. Przecież słuchacze zazwyczaj mają telefony z dostępem do internetu. Prezentacja z komputera jest… czasem tylko elementem rytuały: należy wyjść i coś na ekranie pokazać. Bo tak się robi i robiło. Jeśli jednak wykładowca pomyśli o odbiorcy to bez trudu dobierze odpowiednie formy komunikacji. Oczywiście jeśli ma coś do przekazania… W sumie każdy ma, jeśli tylko zechce nad tym się zastanowić nieco głębiej.

Po co słuchacz ma słuchać? Jak go zmotywować? Otrzyma nowe, oryginalne informacje? Wykładowca występuje w roli strażnik tajemnicy, A może usłyszy nowe interpretacje, nowe hipotezy. A może spotka człowieka z pasją naukową i emocjami?

Jak zachęcić do słuchania nie tylko słowem pisanym? Ucz się, to jest ważne, będzie na kolokwium lub egzaminie? Zaufaj profesorowi/autorytetowi, że to jest ważne i przydatne. Ale studenci nie mają zaufania bo zbyt dużo przypadkowości i niskiego poziomu. Ludzie potrzebują sensu, trzeba go im pokazać. Na samym początku. Mam wiedzę i emituję ją nie patrząc czy i jak dociera? Oprócz prawdziwej wiedzy są i podróbki (zawsze były!), nie ma na 100% sprawności w doborze kadry akademickiej.

Na koniec mała dygresja, odnosząca się do przebiegu debaty. Prowadzący studenci-moderatorzy nie za bardzo pilnowali czasu i paneliści mówili za dużo i z długo. I tu pojawia się dylemat moderatora – dbać o dyscyplinę czasową i w ten sposób zapewnić realizację wcześniej przygotowanego scenariusza, czy pozwolić toczyć się własnym nurtem i godzić się na niezrealizowanie pewnych punktów programu (bo zabraknie czasu)? Dyskusja jest czymś żywym i nie do końca zaplanowanym. Nie zawsze trzymanie się sztywno scenariusza jest dobrym rozwiązaniem. Sam czasami mam takie dylematy, gdy występuję w roli moderatora czy przewodniczącego zebrania. Decyzja jest trudna i na pewno uzależniona od sytuacji.

c.d.n.

Upowszechnianie wiedzy: kolokwializmy (relacja z Wrocławia cz. 6.)

DSCN6768Kolokwializmy używane w tekstach popularnonaukowych (na przykład na blogach i portalach społecznościowych) rażą oczytanych, innych nie. Podobnie jak specjalistyczny język (żargon naukowy). Nie ma jednego wzorca czytelnika, zatem nie ma i uniwersalnego przekazu dla wszystkich.

Inaczej jest w mowie potocznej, w której nie zwracamy uwagi na kolokwializmy i niedokładną formę. Mamy kontakt wzrokowy ze słuchaczem i widzimy jego reakcję. Możliwa jest szybka informacja zwrotna i korygowanie przekazu. Zupełnie inaczej jest w publikacji: nie widać odbiorcy i jego reakcji. Nie widzimy czy i ile zrozumiał z naszego przekazu i intencji.

Blog internetowy formą pośrednią, a zwłaszcza portale społecznościowe – komentarze pojawiają się szybko. Co prawda są napisane, ale pojawiają się szybko, co trochę przypomina komunikację bezpośrednią. Jednak widzimy pismo i nastawiamy się odruchowo na dopracowany przekaz słowny. Te wymieszane, hybrydowe style wprowadzają nas w zakłopotania. Są nowe cywilizacyjnie. Na przykład na Facebooku komunikacja przypomina mowę potoczną – piszemy tak jak mówimy a czytamy jako pismo. Stąd dysonanse. Standardy i poprawność stylu komunikacji w tej formie przekazu dopiero się rodzi.

Na dodatek styl naukowy rządzi się swoją logiką. Przekaz naukowy powinien być precyzyjny i obiektywny. Dlatego w publikacjach przestrzega się z zasady precyzji języka nauki: precyzja ponad estetyką. Obiektywizm ponad pięknem sformułowań i barwnością opowieści. Jednak coraz bardziej komunikacja naukowa i popularnonaukowa wkracza w obszary komunikacji popularnej.

W popularyzacji nauki ważny jest kontekst sytuacji (tak jak w każdej komunikacji międzyludzkiej): np. liczba odbiorców, miejsce i sytuacja. Najprostszą i najstarszą cywilizacyjnie formą jest rozmowa i dyskusja. Kolejną jest referat konferencyjny czy wykład. Tutaj kolokwializmy mogą dużo bardziej razić a język żargonu naukowego (specjalności) wręcz bywa pożądany. Jest w jakimś stopniu wyznacznikiem elitarnej wspólnoty. Jeszcze inną formą jest publikacja naukowa, relacjonująca możliwie zwięźle i obiektywnie wyniki badań. Jest w swej treści wyrywkowa, wycinkowa. Znacznie bardziej rozbudowany przekaz przybiera formę książki: wypowiedź zaplanowana, uporządkowana, zamknięta.

Blog to nowa forma i dopiero jest „oswajana” przez środowisko akademickie. A jednocześnie jest jedną z popularniejszych form upowszechniania wiedzy. Trzecia rewolucja technologiczna znacznie wzbogaciła różnorodność tekstów naukowych i popularnonaukowych: artykuł, raport, artykuł przeglądowy, esej, publicystyka, polemika, recenzja, felieton, vlog itd. Dodatkową różnorodność wprowadza cel publikacji: cel edukacyjny lub poznawczy (badawczy). Rzetelność i obiektywizm powinny być takie same ale różni się odbiorca. W przypadku publikacji są to inni specjaliści, w przypadku celu edukacyjnego (czy upowszechniani wiedzy) odbiorca nie ma już tak wąskiej, specjalistycznego wiedzy.

I przed tymi wszystkimi dylematami staje zarówno dziennikarz jak i naukowiec czy nauczyciel akademicki. Wystarczy jednak odrobina empatii i wyobraźni a także chęć dotarcia do odbiorcy, by z tymi meandrami sobie dobrze poradzić. Byle by był tylko czas na odpowiednie przygotowanie się. A wprawa? Ta się pojawi w trakcie kolejnych prób i ćwiczeń. W życzliwym i otwartym środowisku edukacyjnym łatwiej ćwiczyć i popełniać błędy. Bo odbiorcy są nastawieni na komunikację a nie etykietę formy.

Metody i inspiracje w pozyskiwaniu informacji (relacja z Wrocławia cz. 2.)

panelowa_dyskusjaDyskusja i debata to jakaś forma głośnego myślenia… konektywnego (kolektywnego). Konektywizm nie narodził się dopiero w epoce internetu. Pojawił się w społeczności dyskutującej. Teraz tylko bardziej dostrzegamy te zależności bo są silniejsze i wyraźniejsze. Jako forma funkcjonowania wiedzy istniała od dawna, teraz tylko został dostrzeżony i zwerbalizowany.

Dyskusja panelowa jest stosunkowo nową formą komunikacji w nauce. Tylko kilku dyskutantów, zabierających głos w formie krótkich wystąpień (wypowiedzi), moderator nadaje ton i klimat (kieruje dyskusją, moderuje). Może pomagać albo usypiać. Podobnie zresztą z panelistami. Reszta sali słucha i ewentualnie zadaje pytania w wyznaczonym programem czasie.

Debata panelowa jest dobrą formą dyskusji w dużej grupie. Wszyscy nie mają szansy zabrać głosu. gdy na sali jest kilkadziesiąt lub kilkaset osób, a czasem pytania publiczności schodzą z tematu i tworzy się jarmarczna atmosfera. Co przy braku czasu nie jest korzystne. W mniejszej grupie wszyscy mogą zabierać głos, dla każdego starczy czasu i uwagi reszty słuchaczy. Ale w dużej grupie to jest praktycznie nieosiągalne. Skrajnym przykładem jest wykład: jeden mówi reszta słucha. Dyskusja panelowa jest formą kompromisową między tymi skrajnościami. W dyskusji panelowej kilka osób wypowiada się w formie miniprezentacji – zazwyczaj  bez wykorzystania rzutnika, tylko słowa. Dla mówców, przyzwyczajonych do posługiwania się rzutnikiem multimedialnym, jest to pewna trudność. Wymaga zmiany stylu wypowiedzi. Myślę, że technika szybkich (błyskawicznych) prezentacji jest dobrym treningiem do dyskusji panelowych (by były interesujące dla słuchaczy). Kilku mówców, czasem o różniących się poglądach na daną sprawę, dodaje dynamiki. Moderator dyskusji panelowej przyjmuje rolę wyraziciela „ludu z sali”. Czasem dyskusja panelowa organizowana jest na zakończenie sesji z referatami. Eksperci mówią, reszta słucha. Ale z prawem zadawania pytań. Inną formą organizowania dyskusji są tradycyjne referaty, po których następuje dyskusja.

Ja tymczasem wracam do spisywania refleksji po panelu dyskusyjnym pt. „Przekazywanie informacji – naukowej i nie tylko”, który odbył się 9 listopada 2017 r. na Politechnice Wrocławskiej, z inicjatywy studentów i ich miesięcznika „Żak”. Część pierwsza dyskusji dotyczyła metod i inspiracji w pozyskiwaniu informacji.

Źródła motywacji i inspiracji w badaniach naukowych to po pierwsze ciekawość naukowca, osoby poszukującej. Po drugie zanurzenie w tematyce badawczej: rozmowy z innymi specjalistami lub studentami (ogólnie zainteresowanymi podobną tematyką) oraz publikacje. Bo te drugie to także wypowiedzi, tyle że uporządkowane i dostosowane do „monologu” i dużych odległości (w czasie i przestrzeni). Zanurzenie w problematyce to różnorodne formy obcowania z tematem: obserwowanie i laboratoryjne eksperymentowanie, dyskutowanie, rozmyślanie. Jest jak szukanie grzybów w lesie: wiemy, że gdzieś tam mogą być. Ale trzeba je znaleźć i czasem przydatny jest łut szczęścia. Więc idziemy do lasu i się rozglądamy. Jeden znajdzie szybciej, drugi później, a trzeci wróci z niczym. Ale warto znowu iść do lasu i znowu szukać. W końcu się znajdzie, prędzej czy później. Czasem coś okazałego, czasem coś zwykłego i mizernego. A potem od jednego grzyba do kolejnego. To te poszukiwania i małe odkrycia tworzą niepowtarzalną ścieżkę po lesie w poszukiwaniu grzybów.

Zanurzenie w problematyce jest przebywaniem wśród poszukujących i wiedzących czy doświadczających (nie tylko w miejscu przebywania ale i z osobami odległymi, w czym obecnie znacząco ułatwia nam internet). Jak upiec chleb? Można przeczytać książkę o pieczeniu chleba. Znacznie lepiej jest jednak iść na praktykę do piekarza i obserwować, trenować, pytać a nawet eksperymentować. A najlepiej jedno i drugie: korzystać z wiedzy i doświadczać. W odniesieniu do studentów oznacza to uczestnictwo w seminariach i dyskusjach, sięganie do książek i publikacji naukowych, rozmowy z innymi studentami itd. I tak po nitce do kłębka dochodzić do odpowiedzi i własnego doświadczania.

Drugim wątkiem inspiracji jest… obowiązek i punktoza. W praktyce często naukowiec zastępuje uczonego. Wybór tematu uzależniony jest od możliwości uzyskania grantu, napisania punktowanej publikacji itd. Źródłem motywacji i „inspiracji” bardziej są administracyjne czynniki zewnętrzne niż wewnętrzna ciekawość i pasja badawcza.

Podsumowując, wybór tematu badań przez naukowca to splot ciekawości badacza i możliwości finansowej czy sprzętowej jakimi dysponuje on sam lub instytucja, w której pracuje. A także intensywność przebywania i aktywnego uczestnictwa w środowisku badawczym. Swoistego „zaburzenia” się w problematyce. Ważna jest więc jakość środowiska edukacyjnego i naukowego a nie tylko zdolności i predyspozycje naukowca. Na jałowiej glebie nawet najlepsze ziarno kiepsko się rozwija. Ale z drugiej strony i na żyznej glebie wybrakowane ziarno nie ma siły wykiełkować.

c.d.n.

Fenomen uniwersytetów trzeciego wieku

landartW tym roku akademickim odwiedziłem i odwiedzę osiem uniwersytetów trzeciego wieku z wykładami (trzy wizyty jeszcze przede mną): w Olsztynie (trzy różne), Olsztynku, Barczewie, Kętrzynie, Nidzicy i Ostródzie. Jak się dowiedziałem, w naszym województwie obecnie istnieją aż 33 uniwersytety trzeciego wieku! Są nie tylko w miastach i miasteczkach ale i gminach wiejskich (np. Purda). Powstają od kilkunastu lat bardzo lokalnie i dla ich prowadzenia powstają różne fundacje i stowarzyszenia (czasem działają zupełnie nieformalnie, przynajmniej na początku).

Skąd taki fenomen tych społecznych instytucji edukacyjnych? Przecież na emeryturze niczego już nie trzeba. Nie jest potrzebne nowe wykształcenie by zdobyć lepszą pracę. Wiedza dla własnej ciekawości. I by razem spędzić czas. Bo bez wątpienia człowiek jest istotą społeczną. Moim zdaniem uniwersytety i akademie trzeciego wieku są przykładem efektów funkcjonowania społeczeństwa wiedzy. Wykształceni ludzie chcą być aktywni cały czas. I chcą się uczyć zupełnie nowych rzeczy (nie dla pieniędzy). Wydaje mi się, że tak duża liczba uniwersytetów trzeciego wieku jest spowodowana dużą liczbą osób wykształconych oraz naturalną potrzebą człowieka dążenia do wiedzy. Drugim powodem jest to, że poszukujemy nowych, społecznych form bycia ze sobą. Już nie jesteśmy społeczeństwem agrarnym – w Europie ponad 75% populacji mieszka w miastach. A i ci co na wsi, to też nie wszyscy zajmują się uprawą ziemi. Dawne tradycje wspólnej pracy na polu, darcia pierza, międlenia lnu, łuskania fasoli czy młócenia zboża cepami zimą w stodole, są już nieadekwatne. Dlatego poszukujemy nowych form. Wzrasta rola bibliotek, domów kultury. Ale i to nie zaspokaja wszystkich potrzeb. Powstają więc i uniwersytety trzeciego wieku. Ludzie aktywni spotykają się, jeżdżą na wycieczki, dyskutują, robią coś dla innych.

Uniwersytety trzeciego wieku są elementem nowej, edukacyjnej rzeczywistości i przykładem społecznego samoorganizowania się dla edukacji ustawicznej. Powstają także uniwersytety drugiego wieku (każdego wieku) i lokalne kawiarnie naukowe, bo ludzie dorośli też chcą spotykać się i poznawać świat. Są jeszcze za młodzi na uniwersytety trzeciego wieku, za starzy do szkoły (już je pokończyli, ze studiami włącznie). Ostatnio tradycyjne uniwersytety otwierają swoje ławy także dla studentów 35+, 40+, 50 + itd. To jest powolne dostrzeganie społecznych potrzeb. Istnieją także inne społeczne organizacje, takie jak na przykład Uniwersytet Dzieci, które swoją edukacyjną aktywność adresują do dzieci i młodzieży. Popularne są różne festiwale i pikniki naukowe czy uniwersytety młodego odkrywcy. Zdawałoby się po co? Przecież są szkoły….

Zarówno uniwersytety trzeciego wieku jak i kawiarnie naukowe, lokalne towarzystwa naukowe i kulturalne czy uniwersytety dzieci, są dowodem na ważne procesy, zachodzące w naszych społecznościach. Coś bez wątpienia ważnego i przełomowego się dzieje. Być może to jeden z efektów trzeciej rewolucji technologicznej, być może jakaś inna a głęboka przyczyna, wymuszająca ogromne zmiany.

A w tym nowym, wyłaniającym się krajobrazie społecznym i edukacyjnym, uniwersytety muszą odnaleźć swoje miejsce. I w pełni świadomie realizować swoją trzecią misję (poza badaniami naukowymi i tradycyjną dydaktyką dla „normalnych” studentów). Ja w każdym razie nad czymś takim teraz rozmyślam i planuję: oferta uniwersytety dla małych miasteczek i istniejących tak uniwersytetów trzeciego wieku i kawiarni naukowych, we współpracy z młodzieżą licealną. Bo ma to być międzypokoleniowa kawiarnia naukowa w cittaslow. Projekt będzie składamy w ramach programu Power. O efektach i koncepcji tych działań napiszę niebawem.

Na załączonym wyżej zdjęciu land art we francuskim arboretum. Czynienie świata piękniejszym. Uniwersytety trzeciego wieku też są przykładem aktywności, która świat czyni piękniejszym i… mądrzejszym. Warto do tego dzieła przyłożyć swoją rękę i poświęcić trochę czasu.

Biblioteki w czasach trzeciej rewolucji technologicznej – czy wyginą jak dinozaury?

dachowki_molaruszGdy środowisko się zmienia to zmieniają się i ekosystemy: jedne gatunki wymierają (czasem masowo), inne na drodze ewolucji powstają. Podobnie chyba dzieje się w kulturze: gdy zachodzą duże zmiany to dotykają one wielu aspektów życia ludzkiego, w tym różnorodnych instytucji i stylów życia. Mezozoiczne wymieranie dinozaurów związane było z dużymi zmianami środowiska w skali całej biosfery. Można mówić o masowym wymieraniu. Wśród przyczyn wymienia się zmiany klimatu i uderzenie asteroidy.

Bez wątpienia jesteśmy świadkami ogromnych zmian cywilizacyjnych, związanych z trzecią rewolucją technologiczną. Coraz częściej sięgamy do smartfonów i tabletów, coraz rzadziej do papierowych książek i czasopism. Wraz z tą zmianą stylu życia swoiste „trzęsienie ziemi” dociera do różnych instytucji, od dawna istniejących, w tym do bibliotek. Wymieranie dinozaurów w potocznym znaczeniu używane jest dla wskazania jakiegoś „przeżytku”, archaizmu, który zanika. Dinozaury są wykorzystywane jako przykład przedstawicieli starego świata, który przeminął (lub właśnie przemija). Tu dochodzimy do tytułowego pytania: czy biblioteki zanikną, tak jak wyginęły dinozaury?

Zatrzymajmy się na chwilę przy tym biologicznym porównaniu. Otóż biolodzy często przypominają , że dinozaury nie wyginęły! Widujemy je na co dzień. To ptaki. Bo ptaki są grupą bardzo spokrewnioną z wymarłymi dinozaurami. Zatem duże zmiany prowadzą nie tylko do masowego wymierania, ale i do ewolucji. Tak więc w odniesieniu do bibliotek z całą pewnością możemy powiedzieć, że w czasach trzeciej rewolucji technologicznej nie tyle „wymrą” co zmienią się. Te zmiany w zasadzie już widać. O tym właśnie, jak i dlaczego przekształcają się biblioteki, powiem 25 stycznia 2018, na spotkaniu olsztyńskiego Koła Miejskiego Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. I mam nadzieję, że podyskutuję, czyli dowiem się więcej.

Moim zdaniem tym, co pozostanie niezmienne, to biblioteka jako miejsce spotkań ludzi i wymieniania się opowieściami. Zmienią się tylko w części formy spotkań i komunikacji. Opowiem o ewolucji człowieka, rosnącym mózgu (ewolucyjnie) budowaniu więzi w grupie, języku jako formie budowania i utrzymywania spoistości grupy oraz o zewnętrznej (pozamózgowej) pamięci w postaci malowideł naskalnych, pisma, druku (biblioteka jako magazyn książek do poczytania), świata cyfrowego.

Inspiruje mnie porównywanie zjawisk biologicznych i zjawisk kulturowych, w kontekście ogólnej teorii systemów. Próbuję szukać podobieństw i różnic między ewolucją biologiczną i kulturową. Liczę na ciekawą dyskusję z bibliotekarzami i na poznanie ich doświadczeń, z „samego środka” tej ciekawej instytucji. Pójdę do biblioteki … by się spotkać i porozmawiać. Przy okazji zaniosę kilka książek do znajdującej się tam półki bookrossingowej.

Ilustracja zamieszczona wyżej to zdjęcie z malowania dachówek na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej w ubiegłorocznym Tygodniu Bibliotek. To było nie tylko spotkanie, opowieści i dyskusje wokół bioróżnorodności i szeroko rozumianego problemu moli książkowych. Ten dachowo-dachówkowy plener zaowocował stałą wystawą dachówek przed Biblioteką Uniwersytecką jak i opracowaniem edukacyjnej gry terenowej, zrealizowanej w czasie Europejskiej Nocy Naukowców jak i ogólnopolskiej Nocy Biologów.

Po co przychodzić do biblioteki jeśli czasopismo specjalistyczne czy książkę można pobrać i przeczytać na swoim komputerze czy nawet smartfonie? Jest kilka takich powodów.

Noc Biologów już po raz siódmy

Pomysł na Noc Biologów, jako jeszcze jeden ogólnopolski festiwal naukowcy, narodził się w Olsztynie w czasie spotkania dziekanów wydziałów biologicznych i przyrodniczych. Drugi piątek stycznia to termin trudny ale dobrze wpisuje się w roczny kalendarz pikników i festiwali naukowych. Noc Biologów jest wyrazem ogólnych trendów w dydaktyce pozaformalnej i upowszechnianiu nauki. Uczelnie wyższe i placówki naukowe otwierają się coraz bardziej z upowszechnianiem wiedzy i pełnej realizują swoją społeczna misję.

Już po raz siódmy Wydział Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie włączył się do ogólnopolskiej akcji popularyzacji nauk biologicznych i przyrodniczych poprzez udział w Nocy Biologów. Siedem lat nieustannego uczenia się, eksperymentowania, budowania współpracy z różnymi podmiotami pozauniwersyteckimi.

Tegoroczna edycja Nocy Biologów w Olsztynie odbędzie 12 stycznia 2016 r. Oficjalne otwarcie Nocy Biologów o godz. 15.00 w holu Collegium Biologiae (budynek główny Wydziału Biologii i Biotechnologii), ul. Oczapowskiego 1 a. Program na stronie ogólnopolskiej: http://www.nocbiologow.pl/index.php?id=jednostka&nazwa=olsztyn

Pierwszą „Noc” w styczniu 2012 r. organizowało 16 jednostek naukowych a najbliższą Noc Biologów przygotowuje już 29 instytucji (strona główna akcji: http://www.nocbiologow.home.pl). Prawie dwukrotny wzrost liczby miejsc w ciągu siedmiu lat i mimo trudnych warunków finansowych to duży sukces i jednocześnie uwidocznienie społecznych potrzeb. W tym roku w Olsztynie do organizacji Nocy Biologów włączył się tradycyjnie Wydział Kształtowania Środowiska oraz kilka instytucji i drobnych przedsiębiorstw z regionu (m.in. Mazurski Park Krajobrazowy). Realizujemy w ten sposób społeczną misję uniwersytetu i zadanie współpracy z gospodarką i regionem.

Swój udział zapowiedziały już szkoły nie tylko z Olsztyna ale i całego województwa. W tym roku nastawieni jesteśmy głównie na aktywność popołudniową i wieczorną (do godz. 23.00) licząc na udział rodzin i młodzieży licealnej. Będą to kameralne spotkania z nauką i naukowcami.

Zdobywamy doświadczenie, które procentuje w postaci kolejnych projektów i przedsięwzięć edukacyjnych (np. Uniwersytet Młodego Odkrywcy).

Noc Biologów ma na celu przekazanie wiedzy przyrodniczej oraz wyników prowadzonych na UWM badań naukowych na różnych poziomach – od podstawowych wiadomości przyrodniczych do zagadnień problematycznych, nurtujących współczesną biologię i biotechnologię. Swój udział mają także studenci i doktoranci: przedstawią wykłady, pokazy, warsztaty.

Zasadniczym celem Nocy Biologów jest upowszechnianie i popularyzacja nauki oraz instytucji zajmujących się problematyką przyrodniczą poprzez interesujące pokazy, warsztaty, prelekcje, wykłady, zwiedzanie laboratoriów, wystawy, dyskusje oraz materiały zamieszczone w prasie lokalnej, radiu, telewizji i internecie (m.in. blogi i portale społecznościowe). Celem jest wzbudzanie ciekawości oraz chęci do poznawania i rozumienia świata przyrodniczego, szczególnie u dzieci i młodzieży szkolnej w celu kształtowania poglądów, pozwalających na zrozumienie prawidłowości funkcjonowania przyrody oraz na nieszkodliwe obcowanie ze światem żywym (biologicznym). Celem jest również przedstawienie podstawowych, ale ważnych zagadnień, poszerzających wiedzę społeczeństwa na temat funkcjonowania świata przyrodniczego (m.in. problemy biogospodarki, biotechnologii, zdrowia ludzkiego czy ochrony przyrody) jak i zagadnień budzących wiele kontrowersji. W tym roku pojawią się treści dotyczące szczepień, medycyny alternatywnej oraz bakretii lekoopornych. Nie zabraknie zabawy z przymrużeniem oka.

Zapraszam do Olsztyna i każdego innego z blisko 30 ośrodków akademickich w Polsce.

Trzecia kultura a idea otwartego uniwersytetu

26165647_1676648539062208_864880638777298770_nKiedy zmienia się szybko środowisko, to niektóre gatunki wymierają. Tak jak mezozoiczne dinozaury. Bez wątpienie w środowisku społecznym i edukacyjnym obecnie wiele się zmienia. Czy współczesne uniwersytety przetrwają (a jeśli tak, to w jakiej postaci)? Wracając do analogi z wymieraniem dinozaurów – nie wszystkie wymarły, niektóre przetrwały dzięki ewolucji. To ptaki, są liczne i powszechne. Zatem nie wszytko ginie, część się zmienia. To aluzja do tego, co zachodzi we współczesnej kulturze, edukacji i na nie tylko polskich uniwersytetach. Dlaczego i jak zachodzą te zmiany?

Coraz częściej i więcej pisze się i mówi o promocji nauki (i uniwersytetów) jak i popularyzacji wiedzy. Bez wątpienia działania te są słuszne. Ale w słowie „promocja” zawiera się trochę aspektów „chropowatych” – dlaczego niby promować wiedzę tak jak produkty w każdym biznesie i przedsiębiorstwie? Może wystarczy wynająć specjalistyczne firmy, zapłacić i nie zawracać sobie więcej głowy? Niech się zajmą fachowcy od marketingu. Z kolei popularyzacja wiedzy przez lata miała także pewien kontekst negatywny. Prawdziwi naukowcy są od uprawiania nauki a popularyzacją niech zajmą się jacyś dziennikarze, humaniści czy mniej zdolni naukowych. Przecież popularyzacja to mało twórcze zajęcie i podejście edukacyjne – prostymi słowy powiedzieć to, co już dawno wszyscy (w nauce) wiemy i od dawna jest w podręcznikach akademickich. Teraz tylko trzeba to zgrabnie opowiedzieć w czasopismach czy audycjach. Ale to nie jest przecież zadanie dla prawdziwych naukowców…

Na promocję nauki i popularyzację wiedzy można spojrzeć jednak inaczej, szerzej. Dlatego chcę mocniej położyć akcent na trzecią kulturę i pewne zjawiska, jakie zachodzą w kulturze i na uniwersytetach od kilku dziesięcioleci.

Jedno ze zjawisk w kulturze, kiedyś nazwane trzecią kulturą, teraz mocno objawia się w formie centrów naukowych, pikników naukowych, kawiarni naukowych czy naukowego blogowania. Trzecia kultura, narodziła się w Ameryce w drugiej połowie XX w. a przynajmniej tam została dostrzeżona i nazwana. Według Johna Brockmana trzecia kultura to uczeni i myśliciele badający świat empirycznie (nauki empiryczne, nauki przyrodnicze). Trzecia kultura to naukowcy, którzy dzięki swym pracom i pisarstwu przejmują rolę tradycyjnej „humanistycznej” elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które od zawsze nurtują ludzkość: czym jest życie, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, jaki jest sens istnienia. Zaskakujące jest również to, że często prowadzą dialog z mistycyzmem i religią.

To nie jest walka przyrodników z humanistyką, Bogiem itd., ale tylko (częściowa) rezygnacja z pośrednictwa humanistów i dziennikarzy w opowiadaniu (relacjonowaniu) odkryć przyrodniczych i ich interpretacji. W szczególności w naukach empirycznych dzieje się bardzo dużo, ciągle pojawiają się nowe odkrycia, nowe hipotezy, nowe teorie. I to takie które, „nawet filozofom się nie śniły”, zmuszając do ponownego przemyślenia kwestii, które od dawna wydawały się raz na zawsze rozstrzygnięte. Od czasów rewolucji naukowej z XVI wieku proces ten nabiera przyspieszenia. Po wieku chemii i fizyki nadszedł wiek biologii. Zmiany i skala odkryć są tak duże, że podręczniki za tym nie nadążają (zbyt wolny cykl wydawniczy w stosunku do pojawiających się odkryć). W rezultacie ogólne kształcenie przyrodnicze w szkołach średnich i na studiach szybko się w części dezaktualizuje a wykształcony człowiek może mieć znaczące luki w wiedzy i rozumieniu współczesnego stanu wiedzy (niech za przykład posłużą tylko napisy na etykietach produktów spożywczych „bez GMO”). Dotyczy to także naukowców różnych specjalności (przykład z książką „Sapiens. Od zwierząt do bogów” z mocno zdezaktualizowanymi informacjami na temat ewolucji, człowieka i kultury).

Kiedyś to humaniści byli pośrednikiem w przekazywaniu, analizowaniu i upowszechnianiu wiedzy przyrodniczej (całej wiedzy, w tym, i przyrodniczej). Wszystko w kontekście najważniejszych pytań ludzkości. Narastał coraz większy dysonans między przyrodnikami a humanistycznymi elitami. Pół wieku temu chemik fizyczny i pisarz w jednej osobie, Charles Snow w książce „Dwie kultury” trafnie to opisał. Zbyt szybki jest przyrost wiedzy, by mogli interpretować i przekazywać społeczeństwu humaniści (jedynie oni). To nie jest negowanie znaczenia humanistyki, to jest rezygnacja z nieporadnego pośrednictwa (coś na pewno trzeba zmienić). Bo przy gwałtownym przyroście wiedzy we wszystkich dyscyplinach oraz rosnącej specjalizacji naukowej wszyscy potrzebujemy stałego aktualizowania i przystępnego, jasnego popularyzowania wiedzy z innych dyscyplin. W oświeceniu można było być uczonym i mieć aktualną wiedzę o wszystkich badaniach z zakresu całej wiedzy. Teraz można być tylko wyspecjalizowanym naukowcem a wiedza ogólna wyniesiona przed laty ze szkoły (czy nawet studiów) jest mocno nieaktualna. Zmierzam do tego, że tak zwana popularyzacja i upowszechnianie wiedzy nie jest jak kiedyś przekazem (z pośrednictwem) od naukowców do zwykłych zjadaczy chleba a jest upowszechnianiem wiedzy dla wszystkich (także skierowana do naukowców). Jest bardziej dialogiem interdyscyplinarnym i wzajemnym aktualizowanie stanu wiedzy w różnych jej obszarach.

Wyodrębnione przez Snowa „dwie kultury” to kultura humanistów („uczonych o literackiej proweniencji” – teoretycznie lepiej wprawionych w komunikacji międzyludzkiej, sprawniej i lepiej opowiadających i piszący, bo mówienie i pisanie to domena humanistów i ich warsztatu) oraz kultura przyrodoznawców, empiryków (naukowcy o chyba mniej sprawnej komunikacji, nie docierają co szerokiej publiczności, kiepsko mówią i kiepsko piszą – tak przynajmniej było, w pewnym uproszczeniu). Przyczyną narastającego od XIX wieku podziału stał się z jednej strony, burzliwy rozwój nauk ścisłych i techniki, z drugiej zaś konserwatyzm elit społecznych, z uporem lansujących tradycyjny, humanistyczny model kształcenia. Zajęte kiedyś pozycje elit intelektualnych były pilnie strzeżone przed nowymi „probówkarzami”, poruszającymi zasadnicze dla ludzkości kwestie. W zasadzie nowożytna nauka zaczęła się w Renesansie gdy uczeni przestali studiować jedynie księgi a zapragnęli sprawdzić w terenie jak wygląda mandragora, ssaki, ogień, Ziemia itd. Nie tylko analizować tekst z księgi ale sprawdzić w terenie i eksperymentalnie. Tak narodziła się współczesna rewolucja naukowa. Rola weryfikacji empirycznej stale rosła.

W połowie XX wieku C.P. Snow ujawnił narastający konflikt i wywołał ożywioną dyskusję. Sam pamiętam dyskusje (nie wiedząc nic jeszcze o książce „Dwie kultury) rozmowy z pewnym chemikiem – dziwiliśmy się, dlaczego niektórzy humaniści z dumą podkreślają publicznie, że nie znają się na fizyce, biologii czy chemii. A jednocześnie przyrodniczy raczej nie obnoszą się z faktem braków w lekturze Szekspira itd. Zatem nawet u nas trzeba się wstydzić braku znajomości teatralnej czy literackiej ale już nie ignorancji w zakresie wiedzy przyrodniczej.

Snow liczył na dialog i wzajemne zrozumienie obu kultur. Brockman poszedł niecierpliwie dalej, stworzył termin trzeciej kultury jako swoistej samodzielności komunikacyjnej przyrodników, tych którzy sami o swoich odkryciach piszą i mówią, wprowadzając je do obiegu ogólnospołecznego także w kontekście najważniejszych pytań ludzkości. Temu procesowi sprzyjało upowszechnienie się druku, podniesienie poziomu scholaryzacji i wzrost czytelnictwa. Wydaje się, że w wieku XXI procesy ujawniania się trzeciej kultury nabrały dynamizmu i powszechności. Stąd coraz częściej mówimy z afirmacją o promocji nauki czy popularyzacji wiedzy.

Ujawniony przez Snowa i Brockmana konflikt w kulturze w jakimś stopniu był tylko fragmentem szerszych zmian w społeczeństwie współczesnym. Po ich publikacjach narodziła się trzecia rewolucja technologiczna. We współczesnym świecie zmieniło się jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Narodziły się zupełnie nowe formy komunikacji, skracające znacząco dystans między laboratorium a „szarym” obywatelem. Już w wieku XXI jak grzyby po deszczu powstawać zaczęły centra naukowe, upowszechniające naukę, pikniki i festiwale naukowe. Narodziła się zupełnie nowa jakość a w jakimś sensie tradycyjne uniwersytetu poczuły się zagrożone. Dzięki mobilnemu internetowi i upowszechniającej się coraz bardziej literaturze faktu dostęp do wiedzy jest tak duży jak nigdy wcześniej.

O jeszcze jednym czynniku chciałbym wspomnieć: znaczący wzrost liczby osób wykształconych na poziomie wyższym. Magistrów, licencjatów i inżynierów jest stanowczo za dużo, jeśliby wykształcenie wyższe traktować jako elitarne i zawodowe. Ale wystarczająco dużo jest przygotowanych odbiorców kultury naukowej, głodnych wiedzy o świecie (uniwersytet zmienia się z elitotwórczego i zawodowego na kulturotwórczy). Dostrzegliśmy edukację ustawiczną i pozaformalną. Uniwersytety albo dostrzegą tę szansę (i ewolucyjnie się zmienią), albo „wyginą”, to znaczy ich rola zostanie zmarginalizowana, np. przez zupełnie nowe formy upowszechniania wiedzy i edukacji.

Do tradycyjnej już misji uniwersytetów tworzenia nauki i standardowej dydaktyki (studenci w cyklach kilkuletnich) dodać trzeba coraz istotniejszą trzecią misję – misję społeczną, w tym edukację otwartą, pozaformalną. Twórcze uniwersytety otwierają się coraz bardziej, czego znamiennym przykładem jest chociażby siódma już ogólnopolska Noc Biologów, która odbędzie się 12 stycznia 2018 roku. Do tego trzeba zupełnie nowych form. W tej misji mieści się zarówno popularyzacja wiedzy jak i promocja nauki. Ale rozumiane nie jako proste działania marketingowe, mające zapewnić kandydatów na studia czy proste upowszechnianie wiedzy od naukowców do mniej wiedzących uczniów, ale jako szeroką dyskusję i upowszechnianie wiedzy także skierowanej do innych naukowców. Może zabrzmi to paradoksalnie ale trzeba upowszechniać naukę … wśród samych naukowców.

Dużo się zmienia, ale chyba jeszcze w przynajmniej małej części, funkcjonują te dwie kultury (humaniści i przyrodnicy), które się nie rozumieją. Pierwsza, przyzwyczajona jest do roli lidera i pośrednika – intelektualiści słowa i pióra ale nie nadążają za światem odkryć naukowych i nie rozumieją go. A dalej chcą być na pierwszym planie „celebrytów”. Druga ostatnio „brutalnie” różnymi wskaźnikami, parametryzacją i punktami w jakimś stopniu „się odgryza” i spycha humanistów na margines (przynajmniej finansowy i prestiżowy). Może oba te zjawiska są przyczyną powrotu teorii spiskowych i antynaukowych? Bez wątpienia trzeba nam nowej transformacji w obrębie nauki i uniwersytetów i ich relacji z kulturą.

Trzecia kultura to swoiste wyjście ludzi uniwersytetów (nie tylko przyrodników) na „ulicę” i bezpośredni dialog ze społeczeństwem. To opowiadanie o tym, co dzieje się w laboratoriach fizyków, chemików, matematyków, biologów, w pracowniach nauk empirycznych ale i archiwach historyków, pracowniach antropologów, filozofów, literaturoznawców.

W potocznej kulturze zbyt dużo nagromadziło się wyeksploatowanych faktów, dawno już odkrytych, dawnych przemyśleń i konstatacji. Zbyt „przetrawiona” kultura potrzebuje nowości, bo wiele intelektualnych „elit” skupiona jest wyłącznie na sobie i na tworzeniu komentarzy do komentarzy czy na krytyce krytyki (hermetyczny krąg wysublimowanej wzajemnej adoracji). Można odnieść wrażenie, że urwał się już kontakt z rzeczywistością. Tym bardziej, że ta rzeczywistość tak gwałtownie się zmienia za sprawą współczesnych odkryć naukowych i technologii, towarzyszących nam na co dzień. Współczesne odkrycia biologów wnoszą dużo nowego także do dyskusji filozofów jak i przeciętnego człowieka (GMO, in vitro, bakterie antybiotykooporne, sztuczna inteligencja itd.). Coraz bardziej nie rozumiemy świata, która nas otacza i na co dzień musimy w nim funkcjonować. Szukamy objaśnienia, zrozumienia… albo uciekamy w denialistyczne teorie spiskowe… Być może popularność różnych teorii spiskowych i negacji wynika z tego konfliktu „dwóch kultur” i braku umiejętności dialogu oraz kulturowej recepcji współczesnych odkryć naukowych.

W XX wieku w potocznej kulturze z odpowiedzi na najistotniejsze pytania człowieka zbyt bardzo wykluczono takie postaci jak Einstein, Bohr, Heisenberg, Feynman, Hubble, Darwin. Teraz tę listę trzeba uzupełnić o zupełnie nowe nazwiska współczesnych uczonych i współczesnych odkryć…

Długie lata oczekiwano, że to humaniści staną się pośrednikami między naukami przyrodniczymi a społecznością. Uczeni tworzący tak zwaną trzecią kulturę sami chwycili za pióra i językiem prostym objaśniają najbardziej zawiłe aspekty rzeczywistości, bezpośrednio opowiadając o swoich przemyśleniach, wątpliwościach, teoriach i odkryciach. W ten sposób liczne elementy nauki trafiają coraz szerszym nurtem do ogólnej kultury. W wieku XXI ważnym kanałem tej komunikacji sa blogi naukowe i różnorodne portale społecznościowe. Bo nauka jest źródłem nowości, niezmiernie ożywczej dla kultury w szerokim sensie.

Jeszcze do niedawna komunikowanie o odkryciach nauki powierzano tak zwanym popularyzatorom, najczęściej dziennikarzom lub osobom spoza głównego nurtu uniwersyteckiego. Bo popularyzacja wydawała się czymś niegodnym porządnego naukowca. Ale codziennie na łamach gazet, tygodników, na antenie radia czy telewizji pojawiają się tematy dotyczące biologii molekularnej, sztucznej inteligencji, teorii chaosu, teorii wszechświata inflacyjnego, kwarków, fraktali, superstrun, bioróżnorodności, nanotechnologii, bioniki, genomiki, cyberprzestrzeni, hipotezy Gai i setek innych.

Wielu humanistów może z dumą powiedzieć, że nie rozumie czy nie ma pojęcia o matematyce, fizyce, chemii, kosmologii czy biologii. Ale równocześnie jeśli przyrodnik nie czytał Miłosza, Szymborskiej wcale nie jest z tego dumny. Czasem mogłoby się wydawać, że tylko humaniści mają niekwestionowany monopol na rozwiązywanie zagadek egzystencjalnych. Przyrodnicy trzeciej kultury przeczą temu mitowi. Tyle tylko, że do tradycyjnych kompetencji warsztatu akademickiego i naukowego trzeba teraz dodać umiejętność sprawnej komunikacji z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Już nie tylko kursowe wykłady na uczelni i specjalistyczne publikacje naukowe ale wykłady na otwartych piknikach naukowych, czasopisma popularne, współpraca z mediami, proste i zrozumiałe pisanie w internecie. To nowe środowisko edukacyjne dopiero powstaje na naszych oczach i nie do końca jeszcze wiadomo jaki przyjmie ostatecznie kształt. Uniwersytety powinny aktywnie dyskutować o tych kompetencjach i świadomie współtworzyć wspomniane nowe środowisko edukacyjne. Odkrywać, eksperymentować i współtworzyć.

Trzecia kultura to naukowcy (nie ograniczałbym ich jednak tylko do przyrodników ale rozumiem naukowców wszystkich specjalności i dziedzin badawczych, z humanistyką włącznie) poszukujący autentycznych praw dotyczących ludzi, ich świadomości, struktury Wszechświata a jednocześnie osobiście uczestniczą w badaniach naukowych. Profesorowie, którzy piszą językiem prostym o swoich badaniach nie tylko dla szerokiej publiczności ale także dla naukowców innych specjalności. Niestety język prosty nie jest ceniony. Bo nawet i w USA mętne wypowiedzi uznawane są za trudne a więc mądre. W ten sposób robi się karierę. Naukowcy objaśniający w prosty sposób koncepcje naukowe ludziom spoza świata nauki, spoza własnej, wąskiej dyscypliny, często traktowani byli pogardliwie przez kolegów „z branży”. To się w ostatnich latach chyba zasadniczo zmienia. Za sprawą takich słów jak „promocja” i „popularyzacja” nauki. Ja dorzuciłbym jeszcze takie określenia jak: otwarty uniwersytet, otwarta wiedza, edukacja pozaformalna.

W moim odczuciu zainicjowany w 2017 roku Marsz dla Nauki, jest jeszcze jednym przykładem zachodzących, głębokich procesów w kulturze.

Plakat dotyczy spotkania w dniu 10 stycznia, w ramach Twórczego Uniwersytetu, w Łodzi. (zobacz szczegóły)

Wieczorna bajka o mówieniu dla dorosłych (nauczycieli w szerokim sensie)

Bajka_o_mwieniu_2W tym roku uczyłem się (mam nadzieję, że z dobrym skutkiem) dwóch różnych metod edukacji i przekazywania treści wykładowych. Pierwsza średniowieczna, a więc archaiczna, a druga nowoczesna, rodem z XXI wieku. Mam na myśli teatr ilustracji kamishibai oraz internetowe webinarium. Co te dwie metody łączy? Zdawałoby się, że są od Sasa do Lasa. Łączy je ewolucja człowieka i kulturowa ewolucja metod komunikacji. O tym ostatnim opowiadam także w tradycyjnej, wykładowej formie na uniwersytetach trzeciego wieku, nie tylko w Olsztynie.

To były moje pierwsze kroki z kamishibai i webinarium, i o tych swoich doświadczeniach chcę opowiedzieć nauczycielom w ramach wieczornych webinariów Superbelfrzy Nocą (czwartek, 23 listopada, początek o 21.00).

Drewniana skrzyneczka i malowane ilustracje. Bez prądu, elektroniki i nowoczesnych wodotrysków. Opowiadałem bajki opracowane wspólnie z wydawnictwem (to głównie uczniom szkolnym) oraz dwie samodzielnie namalowane i narysowane. Bo w jednym przypadku korzystałem także z myślografii czyli notowania wizualnego. Kamishibai przedstawiłem… studentom. I najwyraźniej z dobrym efektem. Nawet naukowcom i studentom z Japonii, co było dla nich dużą niespodzianą. Dopytywali skąd ich tradycyjne kamishibai trafiło do Olsztyna i dlaczego wzbudziło moje zainteresowanie. A ja tylko nawiązałem do dużego nurtu – w Europie ta forma opowieści jest bardzo popularna, zwłaszcza wśród nauczycieli (w Polsce też). Bo od nauczycieli z naszych szkół można się wielu wartościowych rzeczy nauczyć. Zwłaszcza wśród Superbelfrów.

I to właśnie głównie za sprawą Superbelfrów spróbowałem wykładania przez Internet. To były próby z Facebookiem, Skypem oraz platformą Clickmeeting. Poduczyłem się trochę,  a w zasadzie bardziej rozpoznałem możliwości i ograniczenia. Doświadczyłem i lepiej rozumiem jak i co przygotowywać. I teraz lepiej wiem, czego muszę się nauczyć… Mamy coraz więcej studentów z indywidualnym tokiem studiów, mieszkających daleko. Kontakt internetowy może być dobrą forma uzupełniającą tradycyjne zajęcia w murach uniwersytetu.

Bajka kojarzy się z literatura fikcji, z fantazją. I z wieczornymi opowieściami przy piecu, zwłaszcza jesienią. Ze światem bez telewizji i komputerów. Tym razem będzie to bajka dla dorosłych… i to z komputerem lub smartfonem czy tabletem.

Bajka o mówieniu” to refleksje o nowoczesnym wygłaszaniu referatów z wykorzystaniem średniowiecznych technik (kamishibai), przeznaczona głównie dla nauczycieli. Podzielę się swoimi refleksjami o tym, jak mówić by być słuchanym, jak wykorzystywać nowoczesne rzutniki multimedialne i techniki notowania wizualnego (myślografia). Opowieść okraszona będzie dygresjami, dotyczącymi ewolucji człowieka i rozwoju kultury komunikacji międzyludzkiej.

Więcej szczegółów na stronie Superbelfrów: http://www.superbelfrzy.edu.pl/webinaria/superbelfrzy-noca-49-stanislaw-czachorowski/

Czy pozwalać studentom i uczniom korzystać z telefonów i tabletów na wykładach (lekcjach)?

Telefon_na_wykadzie

Zamieszczone obok zdjęcie zrobione zostało w czasie wykładu dla uczniów w Iławie. Przyjechałem specjalnie kilkadziesiąt kilometrów, sala pełna, ponad 150 osób. Tyle wysiłku a oni co? Gapią się w te swoje telefony? Chciałbym się powiedzieć, ech ta dzisiejsza młodzież. I byłoby to… całkowicie nietrafione stwierdzenie. To, że patrzą w ekrany telefonów to znaczy, że słuchają wykładu! Po prostu zbyt stereotypowo oceniamy sytuację na zdjęciu. Kontekst zmieni wiele, dlatego zachęcam do dalszej lektury niniejszego tekstu by poznać ów kontekst sytuacji.

Sam tego niepokoju doświadczałem wielokrotnie. Na wykład się przygotowałem, napracowałem. Mówię coś, wydaje mi się, że ważnego, a część studentów mniej lub bardziej dyskretnie smyrga w telefonach. Znaczy lekceważą, nie słuchają bo zajmują się czymś innym? A gdyby notowali w zeszytach? Wtedy wykładowca czułby się dobrze, jest cisza i notują. Zaraz zaraz, a skąd wiadomo, że zapisują treści z wykładu a nie piszą listy miłosne, bazgrzą z nudów esy-floresy lub odrabiają zadania z innych zajęć (tych „ważniejszych”)? Język ciała i obserwowane sygnały zwrotne mogą wprowadzać w błąd. Może po prostu nie rozumiemy wykorzystania smartfonu… Najlepsza byłaby samoobserwacja: co ja robię na konferencjach, zebraniach, cudzych wykładach, gdy korzystam (lub nie korzystam) z telefonu?

Jakaś rada wydziału, ktoś czyta ważne dokumenty. Przy stołach siedzi kadra naukowa i to utytułowana (w większości). Na sali gwar, część rozmawia szeptem (ale na tyle głośnym, że słychać wszędzie), część „grzebie” w telefonach. Ci pierwsi są uciążliwsi bo wydawanymi dźwiękami nie tylko szum czynią ale ewidentnie przeszkadzają czytającemu – zapewne czuje się lekceważony, niesłuchany, marne uczucie (na wykładach to nigdy tak głośnego szeptanego hałasu nie słychać). Ważne ale nudne dokumenty i trudno się skupić? Może ma znaczenie brak poczucia sprawstwa? Bo wynik głosowania jest raczej znany. Dyskusji raczej nie będzie, a jeśli już to zdawkowa, formalna. Zatem można pogadać z sąsiadem na bardziej interesujące tematy lub skomentować fragment z czytanego dokumentu? Jeśli zrozumiemy siebie to może zrozumiemy studentów (uczniów). Potrzebna samoobserwacja. Oczekujemy od studentów, że nie będą korzystali z telefonów a sami to nagminnie czynimy? Ja korzystam. Czasem sprawdzam pocztę, czasem zajrzę na portal społecznościowy lub do serwisu informacyjnego sprawdzić co na świecie, czasem wyślę esemesa, że oddzwonię, bo teraz jestem na zebraniu i nie mogę odebrać telefonu, czasem szybko w słowniku lub jakiejś encyklopedii wyszukam trudne słowo, które się pojawiło „na obradach” a nie bardzo rozumiem co znaczy. Czasem zrobię zdjęcia jako formę notatki – by coś ważnego mi z konferencji nie umknęło. Zatem korzystam, gdy się nudzę lub mózg ma jeszcze wolne moce przerobowe by się czymś dodatkowo zająć. Może studenci (uczniowie) czynią podobnie? W podobnych stanach nudowo-mózgowych notuję coś, piszę konspekty lub po prostu rozmyślam o czymś innym niż to, co dzieje się na sali (konferencja/zebranie). Rozmyślania nie widać i nie przeszkadza? Korzystanie z mobilnego internetu także nie przeszkadza (przynajmniej mniej niż szeptanie). I przecież to nie jest cały czas a tylko w pewnych momentach.

Skąd więc niepokój, gdy studenci korzystają ze smartfonów? Odbieramy to jako sygnał języka ciała, że „teraz przynudzamy” lub „te treści ich nie interesują, nie absorbują”. Jeśli tak, to jest to ważny sygnał ewaluacyjny. Lepiej szybko otrzymywać sygnały o komunikacji niż dbać o złudzenia i pozory. Dla naszego języka ciała korzystanie z telefonów z mobilnym internetem jest czymś ewolucyjnie i kulturowo nowym (a przez to jeszcze obcym). W rozmowie oczekujemy, że słuchacz na nas patrzy. Wtedy odczuwany potwierdzenie, że jesteśmy słuchani. Ale i my musimy na słuchacza patrzeć, a nie na przykład mówić do ekranu czy komputerowego monitora… Czy jest chwila refleksji? Ważności i sensu siłą nie narzucimy. Co najwyżej uzyskamy pozory…

Sam robię czasem zdjęcia wyświetlanym na ekranie treściom. Bo nie zawsze można zdążyć z zanotowaniem treści, zanim prelegent zmieni obraz. Szybciej jest cyknąć zdjęcie. I mam notatkę, do której mogę wrócić. Najczęściej nie wracam, ale ruchowo i emocjonalnie angażuję się w notowanie. Tak samo ważne dla zapamiętywania jak ręczne notowanie. Jest jakąś formą aktywizującego słuchania. Czy wracacie do swoich konferencyjnych notatek? Po co więc je robić? By lepiej zapamiętywać i wspomagać myślenie, porządkowanie informacji w mózgu. Zawsze to trochę ruchu przy kilkugodzinnym siedzeniu na konferencji….

A gdy studenci robią zdjęcia na moim wykładzie? Zawsze pojawia się niepokój: może jakiś błąd na slajdzie, może krawat się przekrzywił lub mam plamę na spodniach albo rozpięty rozporek? Zrobią zdjęcie, gdzieś wrzucą i będą się wyśmiewać? Może jakieś błędy językowe robię a oni nagrywają, w podobnym celu? Na te niepokoje jest rada: samemu z telefonu korzystać (i zdecydowana większość to robi) oraz obserwować siebie samego. Może nie ma nic w tym złego? Co więcej, może wspomaga to proces edukacji i przekazywania wiedzy. Trzeba tylko ten świat odkryć i wykorzystać do celów komunikacji międzyludzkiej. Dwulicowość nie jest dobry rozwiązaniem (sami korzystamy, innym zabraniamy, przypisując niecne motywacje).

Od kilku lat próbuję wykorzystać możliwości internetu i mobilnej aktywności ludzi w sieci. Jednym z wcześniejszych pomysłów było wykorzystanie portali społecznościowych do komunikacji: przesyłania notatek z wykładów (slajdy z wykładu w formie pdf), dyskusji między wykładami, podsyłania materiałów dodatkowych. Czasem próbuję umieszczać linki do treści dodatkowych, np. w formie QR Kodu (bo łatwiej jest słuchaczowi zeskanować kod z ekranu niż wpisać długi i skomplikowany link). Czuję jednak duży niedosyt. Tego dialogu jest niewiele (mniej niz bym chciał), studenci nie są zbyt chętni do dyskusji. Próbuję dociec przyczyny: czy nie chcą w ogóle dyskutować w internecie, czy z tylko wykładowcami – bo to obce światy. Nie potrafią dyskutować czy tylko nie potrafią dyskutować w internecie? A może oferowane przeze mnie narzędzia komputerowo-internetowe nie są odpowiednie? Z tego powodu nieustannie się dokształcam i eksperymentuję.

Na wykładach, mniej więcej do 50-70% studentów potrafi skorzystać z mobilnego internetu. Być może powodem jest brak… dostępności bezpłatnego internetu na salach wykładowych. Jeśli nie mają swojego (a to kosztuje), to nie zawsze mogą skorzystać z wi-fi. Czy uczelnia jako instytucja i pracownicy także, myślą o tym, że niezbędnym warunkiem do dobrego kształcenia jest bezpłatne wi-fi na salach ćwiczeniowych i wykładowych? Pozostawiam to pytanie otwarte. Może sprawdzić w szkołach i na uczelniach.

Moje grupy wykładowe są małe, wnioski z ubiegłego roku nie muszą być więc w pełni wiarygodne. Dlatego, gdy zdarzyła się okazja, wykorzystałem wykład dla uczniów w Iławie.  Na sali było około 150 osób (w tylko kilkoro dorosłych). Pierwsza aktywność opierała się na wejściu na stronę i odpowiedzi na proste pytanie – rezultaty były widoczne od razu na ekranie (rycina powyżej). Prosty adres, prosta czynność. Zadanie to zrobiło 80-82 osoby (dwa różne zadania), zatem efektywność ponad 50%. Teraz znasz już Czytelniku kontekst górnego zdjęcia – słuchają bo posługują się telefonem by wykonać zadanie w czasie wykładu. Tak, pozory mogą mylić. Nie oceniajmy zbyt pochopnie nie znając sytuacji i kontekstu.

W podobnym czasie analogiczne zadanie na zajęciach wykonało 12 studentów spośród 14 obecnych na sali. Ale studenci to osoby dorosłe i nasycenie technologią i dostępem do internetu jest większe, więc nie powinno dziwić.Pozostaje jednak pytanie co zaoferować tym, którzy nie skorzystali? Tym dwóm osobom? Nie mają dostępu do nowych technologii (ograniczenie finansowe)?

Z drugim zadaniem uczniowie z iławskich szkół podstawowych dużo słabiej sobie poradzili. Trzeba było zeskanować kod QR i wejść do grupy na Facebooku a następnie „zostawić swój ślad”. Spośród 150 uczniów tylko 22 „dotarło” do Facebooka a tylko dwie napisało przynajmniej jedno zdanie (pozostali tylko lajkowali). Podkreślić trzeba, że zadanie najpełniej wykonali uczniowie starsi, z klasy VII a więc praktycznie gimnazjum. Młodsi sobie ewidentnie słabiej radzili (na informacji-plakacie była informacja, że na wykład warto przyjść z telefonem z mobilnym internetem). Niektórzy uczniowie sygnalizowali, że QR Kod nie działa (pomyślałem, że może jakiś błąd w generowaniu, ale potem sprawdziłem, wszystko było w porządku). Najwyraźniej nie do końca rozumieją działanie mobilnego internetu… że trzeba wcześniej włączyć wi-fi lub usługę internetowa we własnym telefonie. A skoro jeszcze nie rozumieją, to warto ich tego jak najszybciej nauczyć.

Jeszcze jedna uwaga. Kilkoro uczniów zamiast wpisywać słowa, kojarzące się z biologią, wpisało jakieś niecenzuralne, hejtujące lub wulgarne (ot takie uczniowskie wygłupy). Margines ale jest. Cóż to znaczy? Że poczuli swoje sprawstwo, że mogą coś zrobić i.. zrobili to co potrafią. Najwyraźniej z takimi zadaniami na lekcji w szkole (z wykorzystaniem telefonu) do tej pory się nie spotkali. To było ich „pierwszy raz”. Te uczniowskie wygłupy świadczą moim zdaniem o jeszcze niskich kompetencjach. Mają telefony, mają dostęp do internetu, ale uczą się tylko od siebie (bo ani rodzice nie uczą, ani szkoła). Więc najczęściej będą to wygłupy i hejt. Prawo wieku. Brakuje im sytuacji by mogli poznawać inne możliwości.

Nauczycielom i wykładowcom akademickim pozostaje nie tylko nauczać o świecie ale uczyć się z tym światem. Mitem jest chyba to, że młodzi ludzie sami się nauczą korzystania z nowych technologii i że są w tym lepsi od nas (poświęcają co prawda więcej czasu ale mają mniejszą wyobraźnię do czego wykorzystać – co najwyżej będą rozwijali we własnej, młodzieżowej subkulturze „podwórkowej”). Średnia przeciętna kompetencji jest taka sama, u młodych i u starych. Bo i starzy i młodzi uczą się teraz, gdy te technologie systematycznie się pojawiają. Jedni szybciej i odważniej, inni w ogóle lub bardzo wolno. A skoro tak, to naszym, nauczycielskim obowiązkiem jest samemu sprawdzić, rozpoznać, doświadczyć, przeanalizować i jako ci doświadczeni pokazywać studentom i uczniom nowe możliwości.

Jest tylko jeden problem, Zarówno nauczyciele w szkołach jak i naukowcy na uniwersytetach muszą to robić…. za własne pieniądze. Oczywiście to państwo powinno wyposażyć swojego pracownika (nauczyciel, naukowe i wykładowca akademicki) w niezbędny sprzęt i oprogramowanie. Powinniśmy się tego domagać. Za długo przyzwyczajaliśmy się do akceptowania nienormalności. Póki to jednak nie nastąpi, trzeba sobie radzić tak, jak każdy umie i na własnym sprzęcie (ja na przykład muszę zmienić telefon, bo mam niewystarczający do potrzeb, jakieś 600-800 zł) i za własne pieniądze (do tego abonament za telefon i internet).

Na koniec (ilustracja na dole) wyniki krótkiego testu ze studentami. Korzystają z mobilnego internetu i telefonów. Ale wspólnie można nauczyć się więcej. Potrafią nawet dyskutować w grupie facebookowej, ale nie na wszystkie tematy. Muszą ich w jakiś sposób dotyczyć, być ważne i istotne. W trwającym semestrze już się czegoś nauczyłem, coś więcej zrozumiałem. Ale to ciągle za mało. Będę uczył się dalej. Uważam, że obowiązkiem akademickiego naukowca jest sprawdzać na sobie samym i dzielić się doświadczeniem ze studentami. A najlepiej wspólnie odkrywać i dyskutować. Po eksperymencie z uczniami (nie pierwszym zresztą) wnioskuję, że braki kompetencyjne w TIK moich studentów są efektem zaniedbań ze szkoły średniej (i gimnazjum). I nie ma co szukać winnych tylko uczyć się wspólnie. Bo nie ważne ile razy ptak zamachał skrzydłami – ważne jest jak wysoko się wzbił.

Czytaj także: