
Zamieszczone obok zdjęcie zrobione zostało w czasie wykładu dla uczniów w Iławie. Przyjechałem specjalnie kilkadziesiąt kilometrów, sala pełna, ponad 150 osób. Tyle wysiłku a oni co? Gapią się w te swoje telefony? Chciałbym się powiedzieć, ech ta dzisiejsza młodzież. I byłoby to… całkowicie nietrafione stwierdzenie. To, że patrzą w ekrany telefonów to znaczy, że słuchają wykładu! Po prostu zbyt stereotypowo oceniamy sytuację na zdjęciu. Kontekst zmieni wiele, dlatego zachęcam do dalszej lektury niniejszego tekstu by poznać ów kontekst sytuacji.
Sam tego niepokoju doświadczałem wielokrotnie. Na wykład się przygotowałem, napracowałem. Mówię coś, wydaje mi się, że ważnego, a część studentów mniej lub bardziej dyskretnie smyrga w telefonach. Znaczy lekceważą, nie słuchają bo zajmują się czymś innym? A gdyby notowali w zeszytach? Wtedy wykładowca czułby się dobrze, jest cisza i notują. Zaraz zaraz, a skąd wiadomo, że zapisują treści z wykładu a nie piszą listy miłosne, bazgrzą z nudów esy-floresy lub odrabiają zadania z innych zajęć (tych „ważniejszych”)? Język ciała i obserwowane sygnały zwrotne mogą wprowadzać w błąd. Może po prostu nie rozumiemy wykorzystania smartfonu… Najlepsza byłaby samoobserwacja: co ja robię na konferencjach, zebraniach, cudzych wykładach, gdy korzystam (lub nie korzystam) z telefonu?
Jakaś rada wydziału, ktoś czyta ważne dokumenty. Przy stołach siedzi kadra naukowa i to utytułowana (w większości). Na sali gwar, część rozmawia szeptem (ale na tyle głośnym, że słychać wszędzie), część „grzebie” w telefonach. Ci pierwsi są uciążliwsi bo wydawanymi dźwiękami nie tylko szum czynią ale ewidentnie przeszkadzają czytającemu – zapewne czuje się lekceważony, niesłuchany, marne uczucie (na wykładach to nigdy tak głośnego szeptanego hałasu nie słychać). Ważne ale nudne dokumenty i trudno się skupić? Może ma znaczenie brak poczucia sprawstwa? Bo wynik głosowania jest raczej znany. Dyskusji raczej nie będzie, a jeśli już to zdawkowa, formalna. Zatem można pogadać z sąsiadem na bardziej interesujące tematy lub skomentować fragment z czytanego dokumentu? Jeśli zrozumiemy siebie to może zrozumiemy studentów (uczniów). Potrzebna samoobserwacja. Oczekujemy od studentów, że nie będą korzystali z telefonów a sami to nagminnie czynimy? Ja korzystam. Czasem sprawdzam pocztę, czasem zajrzę na portal społecznościowy lub do serwisu informacyjnego sprawdzić co na świecie, czasem wyślę esemesa, że oddzwonię, bo teraz jestem na zebraniu i nie mogę odebrać telefonu, czasem szybko w słowniku lub jakiejś encyklopedii wyszukam trudne słowo, które się pojawiło „na obradach” a nie bardzo rozumiem co znaczy. Czasem zrobię zdjęcia jako formę notatki – by coś ważnego mi z konferencji nie umknęło. Zatem korzystam, gdy się nudzę lub mózg ma jeszcze wolne moce przerobowe by się czymś dodatkowo zająć. Może studenci (uczniowie) czynią podobnie? W podobnych stanach nudowo-mózgowych notuję coś, piszę konspekty lub po prostu rozmyślam o czymś innym niż to, co dzieje się na sali (konferencja/zebranie). Rozmyślania nie widać i nie przeszkadza? Korzystanie z mobilnego internetu także nie przeszkadza (przynajmniej mniej niż szeptanie). I przecież to nie jest cały czas a tylko w pewnych momentach.
Skąd więc niepokój, gdy studenci korzystają ze smartfonów? Odbieramy to jako sygnał języka ciała, że „teraz przynudzamy” lub „te treści ich nie interesują, nie absorbują”. Jeśli tak, to jest to ważny sygnał ewaluacyjny. Lepiej szybko otrzymywać sygnały o komunikacji niż dbać o złudzenia i pozory. Dla naszego języka ciała korzystanie z telefonów z mobilnym internetem jest czymś ewolucyjnie i kulturowo nowym (a przez to jeszcze obcym). W rozmowie oczekujemy, że słuchacz na nas patrzy. Wtedy odczuwany potwierdzenie, że jesteśmy słuchani. Ale i my musimy na słuchacza patrzeć, a nie na przykład mówić do ekranu czy komputerowego monitora… Czy jest chwila refleksji? Ważności i sensu siłą nie narzucimy. Co najwyżej uzyskamy pozory…
Sam robię czasem zdjęcia wyświetlanym na ekranie treściom. Bo nie zawsze można zdążyć z zanotowaniem treści, zanim prelegent zmieni obraz. Szybciej jest cyknąć zdjęcie. I mam notatkę, do której mogę wrócić. Najczęściej nie wracam, ale ruchowo i emocjonalnie angażuję się w notowanie. Tak samo ważne dla zapamiętywania jak ręczne notowanie. Jest jakąś formą aktywizującego słuchania. Czy wracacie do swoich konferencyjnych notatek? Po co więc je robić? By lepiej zapamiętywać i wspomagać myślenie, porządkowanie informacji w mózgu. Zawsze to trochę ruchu przy kilkugodzinnym siedzeniu na konferencji….
A gdy studenci robią zdjęcia na moim wykładzie? Zawsze pojawia się niepokój: może jakiś błąd na slajdzie, może krawat się przekrzywił lub mam plamę na spodniach albo rozpięty rozporek? Zrobią zdjęcie, gdzieś wrzucą i będą się wyśmiewać? Może jakieś błędy językowe robię a oni nagrywają, w podobnym celu? Na te niepokoje jest rada: samemu z telefonu korzystać (i zdecydowana większość to robi) oraz obserwować siebie samego. Może nie ma nic w tym złego? Co więcej, może wspomaga to proces edukacji i przekazywania wiedzy. Trzeba tylko ten świat odkryć i wykorzystać do celów komunikacji międzyludzkiej. Dwulicowość nie jest dobry rozwiązaniem (sami korzystamy, innym zabraniamy, przypisując niecne motywacje).
Od kilku lat próbuję wykorzystać możliwości internetu i mobilnej aktywności ludzi w sieci. Jednym z wcześniejszych pomysłów było wykorzystanie portali społecznościowych do komunikacji: przesyłania notatek z wykładów (slajdy z wykładu w formie pdf), dyskusji między wykładami, podsyłania materiałów dodatkowych. Czasem próbuję umieszczać linki do treści dodatkowych, np. w formie QR Kodu (bo łatwiej jest słuchaczowi zeskanować kod z ekranu niż wpisać długi i skomplikowany link). Czuję jednak duży niedosyt. Tego dialogu jest niewiele (mniej niz bym chciał), studenci nie są zbyt chętni do dyskusji. Próbuję dociec przyczyny: czy nie chcą w ogóle dyskutować w internecie, czy z tylko wykładowcami – bo to obce światy. Nie potrafią dyskutować czy tylko nie potrafią dyskutować w internecie? A może oferowane przeze mnie narzędzia komputerowo-internetowe nie są odpowiednie? Z tego powodu nieustannie się dokształcam i eksperymentuję.
Na wykładach, mniej więcej do 50-70% studentów potrafi skorzystać z mobilnego internetu. Być może powodem jest brak… dostępności bezpłatnego internetu na salach wykładowych. Jeśli nie mają swojego (a to kosztuje), to nie zawsze mogą skorzystać z wi-fi. Czy uczelnia jako instytucja i pracownicy także, myślą o tym, że niezbędnym warunkiem do dobrego kształcenia jest bezpłatne wi-fi na salach ćwiczeniowych i wykładowych? Pozostawiam to pytanie otwarte. Może sprawdzić w szkołach i na uczelniach.
Moje grupy wykładowe są małe, wnioski z ubiegłego roku nie muszą być więc w pełni wiarygodne. Dlatego, gdy zdarzyła się okazja, wykorzystałem wykład dla uczniów w Iławie. Na sali było około 150 osób (w tylko kilkoro dorosłych). Pierwsza aktywność opierała się na wejściu na stronę i odpowiedzi na proste pytanie – rezultaty były widoczne od razu na ekranie (rycina powyżej). Prosty adres, prosta czynność. Zadanie to zrobiło 80-82 osoby (dwa różne zadania), zatem efektywność ponad 50%. Teraz znasz już Czytelniku kontekst górnego zdjęcia – słuchają bo posługują się telefonem by wykonać zadanie w czasie wykładu. Tak, pozory mogą mylić. Nie oceniajmy zbyt pochopnie nie znając sytuacji i kontekstu.
W podobnym czasie analogiczne zadanie na zajęciach wykonało 12 studentów spośród 14 obecnych na sali. Ale studenci to osoby dorosłe i nasycenie technologią i dostępem do internetu jest większe, więc nie powinno dziwić.Pozostaje jednak pytanie co zaoferować tym, którzy nie skorzystali? Tym dwóm osobom? Nie mają dostępu do nowych technologii (ograniczenie finansowe)?
Z drugim zadaniem uczniowie z iławskich szkół podstawowych dużo słabiej sobie poradzili. Trzeba było zeskanować kod QR i wejść do grupy na Facebooku a następnie „zostawić swój ślad”. Spośród 150 uczniów tylko 22 „dotarło” do Facebooka a tylko dwie napisało przynajmniej jedno zdanie (pozostali tylko lajkowali). Podkreślić trzeba, że zadanie najpełniej wykonali uczniowie starsi, z klasy VII a więc praktycznie gimnazjum. Młodsi sobie ewidentnie słabiej radzili (na informacji-plakacie była informacja, że na wykład warto przyjść z telefonem z mobilnym internetem). Niektórzy uczniowie sygnalizowali, że QR Kod nie działa (pomyślałem, że może jakiś błąd w generowaniu, ale potem sprawdziłem, wszystko było w porządku). Najwyraźniej nie do końca rozumieją działanie mobilnego internetu… że trzeba wcześniej włączyć wi-fi lub usługę internetowa we własnym telefonie. A skoro jeszcze nie rozumieją, to warto ich tego jak najszybciej nauczyć.
Jeszcze jedna uwaga. Kilkoro uczniów zamiast wpisywać słowa, kojarzące się z biologią, wpisało jakieś niecenzuralne, hejtujące lub wulgarne (ot takie uczniowskie wygłupy). Margines ale jest. Cóż to znaczy? Że poczuli swoje sprawstwo, że mogą coś zrobić i.. zrobili to co potrafią. Najwyraźniej z takimi zadaniami na lekcji w szkole (z wykorzystaniem telefonu) do tej pory się nie spotkali. To było ich „pierwszy raz”. Te uczniowskie wygłupy świadczą moim zdaniem o jeszcze niskich kompetencjach. Mają telefony, mają dostęp do internetu, ale uczą się tylko od siebie (bo ani rodzice nie uczą, ani szkoła). Więc najczęściej będą to wygłupy i hejt. Prawo wieku. Brakuje im sytuacji by mogli poznawać inne możliwości.
Nauczycielom i wykładowcom akademickim pozostaje nie tylko nauczać o świecie ale uczyć się z tym światem. Mitem jest chyba to, że młodzi ludzie sami się nauczą korzystania z nowych technologii i że są w tym lepsi od nas (poświęcają co prawda więcej czasu ale mają mniejszą wyobraźnię do czego wykorzystać – co najwyżej będą rozwijali we własnej, młodzieżowej subkulturze „podwórkowej”). Średnia przeciętna kompetencji jest taka sama, u młodych i u starych. Bo i starzy i młodzi uczą się teraz, gdy te technologie systematycznie się pojawiają. Jedni szybciej i odważniej, inni w ogóle lub bardzo wolno. A skoro tak, to naszym, nauczycielskim obowiązkiem jest samemu sprawdzić, rozpoznać, doświadczyć, przeanalizować i jako ci doświadczeni pokazywać studentom i uczniom nowe możliwości.
Jest tylko jeden problem, Zarówno nauczyciele w szkołach jak i naukowcy na uniwersytetach muszą to robić…. za własne pieniądze. Oczywiście to państwo powinno wyposażyć swojego pracownika (nauczyciel, naukowe i wykładowca akademicki) w niezbędny sprzęt i oprogramowanie. Powinniśmy się tego domagać. Za długo przyzwyczajaliśmy się do akceptowania nienormalności. Póki to jednak nie nastąpi, trzeba sobie radzić tak, jak każdy umie i na własnym sprzęcie (ja na przykład muszę zmienić telefon, bo mam niewystarczający do potrzeb, jakieś 600-800 zł) i za własne pieniądze (do tego abonament za telefon i internet).
Na koniec (ilustracja na dole) wyniki krótkiego testu ze studentami. Korzystają z mobilnego internetu i telefonów. Ale wspólnie można nauczyć się więcej. Potrafią nawet dyskutować w grupie facebookowej, ale nie na wszystkie tematy. Muszą ich w jakiś sposób dotyczyć, być ważne i istotne. W trwającym semestrze już się czegoś nauczyłem, coś więcej zrozumiałem. Ale to ciągle za mało. Będę uczył się dalej. Uważam, że obowiązkiem akademickiego naukowca jest sprawdzać na sobie samym i dzielić się doświadczeniem ze studentami. A najlepiej wspólnie odkrywać i dyskutować. Po eksperymencie z uczniami (nie pierwszym zresztą) wnioskuję, że braki kompetencyjne w TIK moich studentów są efektem zaniedbań ze szkoły średniej (i gimnazjum). I nie ma co szukać winnych tylko uczyć się wspólnie. Bo nie ważne ile razy ptak zamachał skrzydłami – ważne jest jak wysoko się wzbił.
Czytaj także: