Dziennikarz i naukowiec w jednym stali domu…

Dziennikarz i naukowiec – dwa różne zawody a jednak mocno podobne. Misja zbliżona ale różne formy wypowiedzi.
Celem jednego i drugiego jest obiektywne poznanie i obiektywne relacjonowanie. Dziennikarz i naukowiec są przedłużeniem zmysłów i umysłu społeczeństwa: oczami dziennikarza i naukowca myślimy, słyszymy, poznajemy odległe światy. Dzięki ich pracy możemy być w wielu miejscach na raz. Szybka podróż, lub wykorzystanie specjalistycznego sprzętu.

Zdonie z koncepcją Marshalla McLuhana media są przedłużeniem człowieka, przedłużeniem zmysłów. Dziennikarz i naukowiec to społeczne wyspecjalizowane narządy zmysłu całego społeczeństwa.
Dziennikarz i naukowiec – inna metodologia (choć podobna, ewolucyjnie wywodząca się z tej samej ludzkiej ciekawości) i inny styl relacjonowania, opowiadania. Literatura stawia bardziej na estetykę opowieści, nauka na obiektywizm (nawet kosztem piękna języka). Dziennikarstwo jest gdzieś pomiędzy: ma być obiektywnie ale i pięknie opowiedziane.

Naukowiec jest bardziej wyspecjalizowany (wąska dziedzina, ciągle to samo), dziennikarz ciągle obraca się w szerokim zakresie tematycznym. Dlatego dziennikarz musi być erudytą i w rezultacie na niczym się nie zna dokładnie (w uproszczeniu). Naukowcy erudytami w nauce byli w Oświeceniu. Wtedy jeszcze się dało. Teraz specjalizacja i przyrost wiedzy jest zbyt duży, by móc ogarnąć wszystko. Co roku ukazuje się chyba milion nowych publikacji naukowych. Tego nie da się ogarnąć. Dlatego w nauce specjalizacja coraz bardziej się pogłębia.

Naukowiec i dziennikarz mówią (piszą, komunikują) do innych odbiorców: naukowiec do innych specjalistów (innych naukowców z danej dyscypliny), a więc jego język jest żargonowy, specjalistyczny, z dużym kontekstem wiedzy (niewypowiedzianej, ale do niej się odwołuje), dziennikarz – do szerokiego odbiorcy a więc język musi być prosty a trudne terminy objaśnione. Inne więc formy tekstów pisanych, sposobów komunikacji. Ale istota pozostaje ta sama – komunikacja treści społecznie przydatnych. Emocje w gatunkach dziennikarskich są po to, aby wzbudzić zainteresowanie, w tekstach naukowych jest ich mniej, bo sięgają po nie już zmotywowani, poszukający czegoś konkretnego. Ale i to się zaczyna zmieniać za sprawą nie tylko trzeciej kultury i popularyzacji nauki.

Skoro następuje hybrydyzacja mediów, to może będzie nowe wymiksowanie stylów? Naukowcy sięgają po nowe formy, by zainteresować obywateli finansowaniem badań. Obywatel, żeby chciał finansować badania naukowe, musi je rozumieć oraz rozumieć ich sens i cel. Dlatego naukowcy, jako coraz bardziej rosnąca grupa zawodowa, muszą i chcą coraz bardziej komunikować się z szerokim odbiorcą. Muszą więc nauczyć się nowego stylu przekazu obiektywnej wiedzy. Muszą wyjść z koleiny jednego stylu i rytuału komunikacji i nauczyć się także stylów typowo dziennikarskich. Z drugiej natomiast strony dziennikarze, chcący pisać o nauce i wykorzystywać popularyzację wiedzy… muszą się dokształcać w konkretnych dyscyplinach naukowych. By rozumieć to, o czym piszą.

Hybrydyzacja jest w jeszcze jednym wymiarze. We współczesnym świecie nie tylko dziennikarz musi umieć więcej (czytaj o dziennikarzach fotografujących i filmujących), ale i naukowiec musi umieć dużo więcej.

Dziennikarskie massmedia czyli środki masowej komunikacji bardzo się zmieniają. Odbiorca jest coraz bardziej zróżnicowany i zindywidualizowany (polecam np. książkę Karola Jakubowicza „Nowa ekologia mediów. Konwergencja a metamorfoza”).

Dziennikarz jest sprawozdawcą. Jest oczami dla innych. Bo samemu się wszędzie nie pojedzie. Dziennikarz jest (a przynajmniej powinien być) specjalistą w zbieraniu, opracowaniu i upowszechnianiu informacji. Powinny być one obiektywne. Ale gdy dziennikarz staje się nauczycielem, politykiem, kaznodzieją, mędrcem – wychodzi ze swej funkcji. A dzieje się to od wielu lat, nie tylko obecnie. Mylenie funkcji jest powszechne – politycy też uważają się za dziennikarzy. Ostatnio nawet za dziennikarzy podają się szantażyści i przestępcy. Groźne jest mylenie stylów: felieton, reportaż, opinia, wywiad, refleksje, szantaż. Nie ma problemu w tym, że hydraulik czy piłkarski kibic idzie do teatru. O ile dostosuje formę swojego ubioru i zachowania do miejsca. Nie ma więc problemu w tym, że ludzie wykonują różne zawody, nawet symultanicznie. Ale przyjmując rolę dziennikarza trzeba przyjąć i rzetelny, dziennikarski styl relacjonowania. Czytelnik powinien wiedzieć (odczytać) ze stylu jaka to wypowiedź, i czy to pisze obiektywny dziennikarz czy emocjonalny, subiektywny mentor, kaznodzieja, polityk. Tak samo, jak idąc do sklepu oczekujemy, że na półce z makaronami będzie makaron, a napis na opakowaniu odzwierciedlać będzie zawartość. Nie chcemy niespodzianek: kupując konserwę rybną po otwarciu znaleźć zielony groszek lub mielonkę turystyczną.

Groźni są „dziennikarze”, którzy uważają, że mają monopol na pouczanie ludzi. Naukowcy zresztą też. Medialni celebryci… nie są dziennikarzami. Każdy, gdy coś powie lub napisze, myśli że jest dziennikarzem… pomieszanie z poplątaniem. Winę za ten stan rzeczy ponoszą zarówno media jak i odbiorcy. Mniejsze jest zapotrzebowanie na informacje, bo są za darmo jak ulotki z supermarketu w skrzynce pocztowej. W rezultacie jest mniej pracy dla rzeczywistych dziennikarzy. Ich miejsce zajmują tańsi, niewyrobieni warsztatowo stażyści i … pospolite ruszenie bez warsztatu. Zamiast wywiadu z politykiem sam polityki pisze a forma przybiera wygląd obiektywnego wywiadu czy reportażu. Służby i kelnerzy podrzucają podsłuchy, które dalej „robią” za dziennikarstwo śledcze lub reportaż.

Mniej jest czasu na sprawdzenie tekstów, dźwięków, filmów, faktów (pośpiech i mało pieniędzy na etaty), mniej czasu na obiektywizm i wysłuchanie racji, wizji, punktów widzenia dwóch stron (żeby było obiektywnie a nie propagandowo). Mniej czasu na próbę weryfikacji informacji (tak jak naukowiec weryfikuje obserwacje i wyniki eksperymentów). Nawet w dziennikarstwie otaczają nas tandetne jednorazówki.

Profesjonaliści to rzetelność, obiektywizm, że prawda, że sprawdzone a nie tylko wymyślone. Dziennikarz to nie literat. Bo czym innym „jest napisane to i tu” (ze skomentowaniem wiarygodności owego "tu") a czym innym „jest”. W pierwszym jest tylko stwierdzenie faktu, w drugim daleko idąca interpretacja.

Wśród naukowców też są nierzetelni, też jest mylenie gatunków literackiej komunikacji naukowej, wychodzenie z roli. Naukowiec jest tylko specjalistą w swej dziedzinie, a nie w każdej swojej tematyczne wypowiedzi. Nie powinien ulegać pokusie i stosować tytułu naukowego w każdej sytuacji a tylko w wyjątkowych przypadkach, wtedy gdy rzeczywiście wypowiada się jako ekspert. Jest to trudne i wiem coś o tym. Stopień naukowy jest potwierdzeniem specjalizacji. Udzielam różnych wypowiedzi, czasem na tematy odbiegające od specjalności i kompetencji. Dziennikarze nie zawsze przesyłają tekst do autoryzacji. Często lubią wstawiać tytuł, aby podkreślić „eksperta”, mimo że w konkretnym przypadku ekspertem nie jestem. Ale ładniej wygląda.

Naukowcy także wychodzą z roli, stając się politykami i kaznodziejami, że wspomnę z przeszłości Łysenkę a ze współczesności Dawkinsa. W dużej części to nie tylko ich wina, ale i różnych środowisk, które dodają sobie autorytetu wpisując na sztandary naukowców. Każdy ma prawo do wypowiedzi w różnych tematach. A przecież nie zawsze wypowiada się jako naukowiec. Często wbrew intencjom i wbrew woli występuje poza swoją specjalnością jako ekspert od wszystkiego.

Profesjonalizm – zgodnie z rzemiosłem, ze sztuką czy to dziennikarską, czy naukową.
Podobieństwo jest duże. Osobiście jestem i dziennikarzem i… naukowcem. O może raczej bywam. Sądzę, że naukowcem się bywa… wtedy, gdy się odkrywa. Tytuł i stopnie naukowe pozostają na stałe, jak kiedyś tytuły szlacheckie przy nazwisku….

Jak Internet zmienia życie naukowca

Dzięki zwiększonym możliwościom komunikacji międzyludzkiej i współpracy coraz większych zespołów, znacząco wzrasta szybkość pojawiania się nowych wynalazków i ich upowszechanienie w życiu codziennym. Nowe technologie – takie jak internet i elektronika – zwiększają tempo komunikowania się, co jeszcze bardziej przyspiesza rozwój innowacji technologicznych. I tak coraz szybciej i szybciej. Trudno za tym nadążyć. W ciągu mojej krótkiej kariery naukowej (w sensie pracy a nie sukcesów czy awansów) zmieniło się niezwykle dużo. Przed trzydziestu laty zaczynałem z maszyną do pisania i papierem milimetrowym. Teraz to już muzeum. Ciągle muszę się czegoś nowego uczyć i ciągle jestem zapóźniony. Okazuje się jednak, że to nie jest tylko moja przypadłość.

"Nigdy wcześniej nowożytna nauka nie ulegała takim transformacjom, jakie mają
miejsce od końca ubiegłego wieku. Wraz z rozwojem internetu zmienił się sposób
uprawiania nauki oraz komunikowania się naukowców."

Emanuel Kulczycki

W zakresie upowszechniania nauki jesteśmy mocno do tyłu. Ale i w formie publikowania także. Czy nawet liczenia efektywności wpływu naukowego, a więc i efektywności pracy naukowej a co za tym idzie awansu zawodowego.

"Niepewność, która dotyczy medialnej atrakcyjności nauki to kluczowy czynnik, określający styl komunikacji polskich instytucji akademickich i badawczych w internecie. Niczym huragan spycha promocję nauki na manowce: nudy, bierności i przypadkowości."

Ilona Iłowiecka-Tańska

W różnych publikacjach, relacjonujących najnowsze trendy zza oceanu, znalazłem dobre potwierdzenie tego, że znajduję się na dobrej drodze w swoich blogowo-internetowych poszukiwaniach, także w zakresie promocji uczelni i upowszechniania nauki. Wystarczy empatia (i nastawienie na cel a nie odtwarzanie rytuałów) a można doganiać Amerykę. Nawet w perowincjonalnym Olsztynie.

Moje koncepcje w zakresie promocji poprzez blog wydziałowy czy e-portfolia, i nastawienie się na pokazywanie nauki, okazały się trafne w swej intuicji. Bo okazuje się, że amerykańskie uczelnie promują się w czasie akcji rekrutacyjnych eksponując badania i pracę naukową.  U nas badania naukowe wstydliwie ukryte za banerami konferencji. W rektutacyjnej retoryce króluje sport i imrezy kulturalne, najlepiej o masowym charakterze, czy tak jak w przypadku Kortowa eksponowane jest atrakcyjne położenie nad jeziorem i rozrywkowa Kortowiada. A nie jest to wcale jakaś wyjątkowa, tylko olsztyńska przypadłość. Średnia polska przeciętność. Wydaje się nam, że tak trzeba…

Trudno odróżnić to, co ważne i nowatorskie, od tego co mocno przeciętne i rutynowe. Poszukiwanie zawsze wiąże się z ryzykiem poniesienia porażki, także w sensie osobistej kariery. Ale głównym motorem działania i motywacji jest satysfakcja z robienia rzeczy naprawdę nowych i przyszłościowych. Tak jak alpiniści i himalaiści ryzykują, tak i naukowcy powinni ryzykować. Wtedy można odczuć prawdziwą satysfakcję z uprawiania nauki na uniwersytecie. 

P.S. Powyższe cytaty zaczerpnięte z 16 numeru czasopisma NIMB (wersja on-line)

Kształcenie i impact factor

Nie ważne ile razy ptak zamachał skrzydłami, ważne jak wysoko się wzniósł. To a propos uczenia się i kształcenia uniwersyteckiego. To skoncentrowanie się na efektach a nie na pocie zmęczenia (rzeczywistego lub pozorowanego)

Nie ważne jak gruba jest praca i ile ma punktów (impact factor), ważne co z tego wynika.
A nie zawsze wynika od razu. Dlatego naukowiec powinien mieć twardy charakter i patrzeć daleko a nie jak nastolatka zmierzać za każdym podmuchem mody.

Dziennikarze i naukowcy. I po co ja to piszę?

Odwołując się do początku tego blogowania, jak i do chwili obecnej, mógłbym przytoczyć słowa prof. Zygmunta Baumana:

"W momencie, w którym zaczynam pisać (…) nie mam zupełnie pojęcia co – jeśli w ogóle coś – z tego wyniknie, ile czasu potrwa to wszystko, jak długo będę odczuwał chęć i potrzebę, by to kontunuować."

I mnie również trudno odpowiedzieć na pytanie "po co?". Trudno w sensie dogłębnego wniknięcia w istotę i przyczynę. Znowu odwołam się to słów prof. Baumana (bo po co silić się na oryginalność, jeśli zostało to już przez mądrzejszych ode mnie wypowiedziane): "nie potrafię myśleć bez pisania." Z całą pewnością pisanie porządkuje myśli i pomaga w myśleniu. W głowie myśli są mgliste, ogólne, przelewając je na papier trzeba ukonkretnić, doszczegółowić i w rezultacie widzi się je zupełnie inaczej. W jakimś sensie pisanie jest substytutem dialogu z inną osobą. Pisanie bloga jest upublicznieniem własnych myśli. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Taka jest istota dziennika: spisywanie, notowanie. Inaczej jest z dziełem przemyślanym (publikacja, książka, esej), gdy znamy cel i układamy całościową strukturę. Blogowanie i pamiętniki są procesem zapisywania myśli (bez struktury, bez końcowego celu, bez wyznaczonego końca). Inne prace naukowe (czy literackie) są projektami (mają cel i koniec).

Naukowcy są bardzo podobni do dziennikrarzy. W sumie jestem naukowcem (z zawodu oraz uzyskanych kwalifikacji i dyplomów) jak i dziennikarzem (z racji dzialności dziennikarskiej i legitymacji zawodowej). Dostrzegam dużo podobieństw obu zawodów. I naukowcy i dziennikarze starają się obiektywnie opisać świat i opowiedzieć (zakomunikować) innym o tych odkryciach, spostrzeżeniach. W obu zawodach dąży się do obiektywizacji. Nauka jednakże ma lepiej dopracowaną metodologię. W sumie łatwiej zostać dziennikarzem niż naukowcem. W sensie formalnym.

W kodeksie etyki dziennikarskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich odlaneźć można potwierdzenie powyższego porównania dziennikarzy do naukowców "(…)
zadaniem dziennikarzy jest przekazywanie rzetelnych i bezstronnych informacji oraz różnorodnych opinii, (…) wolności słowa i wypowiedzi musi towarzyszyć odpowiedzialność za publikacje w prasie, radiu, telewizji czy Internecie,
(…) dobro czytelników, słuchaczy i widzów oraz dobro publiczne powinny mieć pierwszeństwo wobec interesów autora, redaktora, wydawcy lub nadawcy.
(…) Informacje należy wyraźnie oddzielać od interpretacji i opinii.
(…) Informacje powinny być zrównoważone i dokładne, tak by odbiorca mógł odróżnić fakty od przypuszczeń i plotek, oraz powinny być przedstawiane we właściwym kontekście i opierać się na wiarygodnych i możliwie wielostronnych źródłach.
(…) Opinie mogą być stronnicze, ale nie mogą zniekształcać faktów i być wynikiem zewnętrznych nacisków.
(…)  Opracowanie lub skrót informacji, wywiadu czy opinii nie może zmieniać ich sensu i wymowy; materiały archiwalne i rekonstrukcje zdarzeń przedstawiane w mediach elektronicznych powinny być odpowiednio zaznaczone.
"

Nauka jednakże w dążeniu do obiektywizmu wypracowała specyficzny język. Publikacje naukowe mają być napisane przede wszystkim tak, aby ułatwić odróżnienie faktów, obserwacji od ich interpretacji czy przypuszczeń. Temu podporządkowana jest struktura typowej publikacji (wyraźnie oddzielony wstęp, materiał i metody, wyniki i dyskusja). Ten obiektywizm odbywa się często kosztem estetyki. Dlatego zdecydowana większość publikacji naukowych jest literacko nudna. Ciężko je czytać bez ciekawości i silnej wewnętrznej motywacji.

Dziennikarze przekazują swoje odkrycia przeciętnemu odbiorcy. Muszą więc dbać o estetykę języka. Bardzo często spieszą się z opublikowaniem. Po pierwsze jest to wynik konkurecji (pęd do bycia pierwszym) oraz efekt zajmowania się tematami aktualnymi, bieżącymi, które szybko tracą świerzość. Pośpiech stoi w sprzeczności z obiektywizmem. Naukowcom także się to zdarza, w pogoni za sławą i palmą pierszeństwa.

Ale komunikaty naukowe i naukowe opowieści to nie tylko standardowe publikacje naukowe czy akademickie wykłady. Naukowcy sięgają także po bardziej estetyczne formy przekazu w postaci esejów czy książek popularnonaukowych. To inny rodzaj przekazywania wiedzy, zbliżający do dziennikarstwa. Blog naukowy byłby tylko kolejną formą przekazu.

Na koniec odwołam się do ojca-założyciela Oświecenia i współczesnej nauki – Franciszka Bacona: "Uczony powinien bez obawy sięgać po wszelkie dostępne formy literackie i środki stylistyczne: aforyzm, metaforę, przypowieść, analogię czy bajkę*, które pomogą mu plastycznie przekazać prawdę czytelnikowi."

Jednym słowem nie tylko wiele łączy dziennikarzy i naukowców ale jedni i drudzy mogą się od siebie wiele nauczyć: dziennikarze od naukowców metodologii i obiektywizmu, naukowcy od dziennikarzy komunikatywności i piękna przekazu.

Dlaczego piszę tego bloga? Bo piszę w ogóle, bo ułatwia procesy myślowe i porządkuje myśli, bo ćwiczy w komunikatywnym przekazie, bo uczy piękna języka. Piszę bo jestem naukowcem i dziennikarzem zarazem (a więc opowiadam o świecie wokół nas).

Czasem mój blog odwiedzają wirtulane tłumy, po kilka tysięcy wejść dzienie. To trochę peszy (choć i cieszy). Peszy, bo jestem dyslektykiem i robię sporo błędów. Poprawiam, poprawiam i wciąż znajduję nowe lub ktoś życzliwie podpowiada. Czym innym jest kameralne blogowanie, czym innym publiczne pisanie, ze świadomością, że wielu przeczyta…

* Bajkę rozumiana jako formę opowieści, formę uogólnienia a nie kłamstwo, nieprawdę – bo i tak w potocznym rozumieniu traktujemy "bajki".

Mój researcher ID czyli od szafki z fiszkami do ulotnej wirtualności

szfkibiblioteczneNauka tworzy się w kontekście. W kontekście istniejącej już wiedzy i w kontekście eksperymentu oraz ciągłego weryfikowania zastanej wiedzy z obserwowaną rzeczywistością. Nauka to także nieustanna praca zespołowa. A w pracy zespołowej trzeba wiedzieć co zrobili i co robią inni (inaczej byłby chaos). Stąd naukowiec … najczęściej czyta i słucha. Rzadziej pisze. Przyrodnik także eksperymentuje.

Jak robić notatki i tworzyć swoją bazę wiedzy, złożonej z   różnorodnych publikacji naukowych? Wszystkiego się nie zapamięta (papie i komputer jako zewnętrzne „przedłużenie” mózgu?). A teraz nawet nie jest się w stanie przeczytać… Podobno w ciągu roku publikuje się ponad milion prac naukowych. Nawet w swojej wąskiej dyscyplinie liczba prac do przeczytania i zapoznania się jest duża. Zbyt duża, stąd rosnąca specjalizacja.

Kiedy zaczynałem swoją przygodę z nauką, jeszcze jako student, szczytem profesjonalnego zbierania informacji były, dziś już archaiczne, fiszki biblioteczne. Udało mi się zdobyć z demobilu małą szafkę biblioteczną i z dumą przez młodzieńcze lata zapisywałem setki fiszek bibliotecznych z danymi bibliograficznymi. Fiszki grupowałem nie tylko alfabetycznie ale i działami tematycznymi. Od co najmniej dziesięciu lat szafka z fiszkami stoi zakurzona i nie zaglądam do niej. Z perspektywy lat wydaje się cała moja praca zupełnie niepotrzebna. A wszystko przez postęp technologiczny.

Duża liczba publikacji to problem z ich odszukiwaniem. Jeszcze na studiach spotkałem się z kartami perforowanymi: pierwowzorem komputerowych baz danych. Na kartę formatu A5 zapisać można było nie tylko dane bibliograficzne ale i notatki z przejrzanej publikacji, np. zagotowując także nazwy gatunkowe, wnioski. Potem według przyjętego systemu nacinało się dziurki na obrzeżach. Żeby wybrać interesujące nas prace wg „słów kluczowych” wystarczyło włożyć drut i podnieść do góry. Zamówiłem u stolarza odpowiednią szafkę i wypełniałem karty… Też od dawna z tego systemu nie korzystałem… Bo pojawiły się komputery. W zasadzie moja inwestycja nie przyniosła spodziewanych efektów… zestarzała się zanim zgromadziłem wystarczającą liczbę danych. Może jedynym zyskiem był bodziec do przeglądania i przepisywania. Coś z tego może w głowie zostało…

Od połowy lat 90. XX w., gdy do powszechnego użycia weszły komputery, systematycznie pojawiają się różnorodne programy i bazy danych. Kłopot tylko taki, że trzeba najpierw bibliografię wpisać. A w zasadzie przepisać z fiszek do bazy danych. W tak zwanym międzyczasie zmieniło się kilka systemów operacyjnych, komputery znacznie „wyewoluowały”. Zaczynałem z kilkoma bazami danych…. Do tamtych już nie wracam a elektroniczne dane śa nie do odzyskania (np. na pięciocalowej dyskietce).

Na początku swojej pracy zetknąłem się także z pismami przeglądowymi, swoistymi przeglądami tego, co w czasopismach naukowych się znajduje. Duże zespoły przepisują dane bibliograficzne oraz streszczenia i (kiedyś) było to drukowane. Wystarczyło przejrzeć zawartość (łatwiej przeszukiwać spisy treści w jednej pracy niż tysiące oddzielnych tomów czasopism) i z tysięcy wybrać kilkanaście interesujących prac. Olsztyn był prowincjonalnym ośrodkiem naukowym. Więc żeby przeczytać często jeździłem do bibliotek w Warszawie (teraz podróżuję internetowo i to znacznie dalej). Wysyłałem też dziesiątki dezyderatek – próśb do autorów o przysłanie nadbitki jego pracy. Obok szafki z fiszkami na półce pęczniały segregatory z papierowymi publikacjami o chruścikach (i nie tylko).

W tamtym czasie miałem dostęp do dwóch różnych materiałów: rosyjskojęzycznego Referatywnyj Zhurnau oraz angielskiego Current Contents. Teraz już takich papierowych wydawnictw nie ma. Pozostały wspomnienia.

W ostatnich latach pojawiło się kilka różnych systemów gromadzenia i przetwarzania informacji bibliograficznych (np. tu , tu google scholar). Wszystkie mają wspólną cechę – bazy danych są zewnętrzne a dostęp jest internetowy. Przedwczoraj dowiedziałem się o Research ID. No i odrobiłem swoją pracę domową.

Ale to było tylko pierwsze zadanie. Teraz trzeba odrobić pozostałe „słupki”, zadane do domu. Kiedy na to wszystko znaleźć czas? Gdy poprzednie systemy nie zostały wykorzystane, a tylko „liźnięte”. Od nadmiaru rzeczywiście głowa boli a czasu coraz mniej…

Od wielu lat dokonuje się proces przepisywania różnych danych z „papieru” na dyski komputerowe.  Chyba znaczący postęp dokonuje się głównie dzięki zaangażowaniu samych naukowców. Bo to dzięki ich wolontariatowi i współpracy powiększa się cyfrowa baza informacji naukowych. Łatwiej dotrzeć, łatwiej wykorzystać. Niemniej pracy jest bardzo dużo. A publikacje gromadzę w formie elektronicznej, na dysku. Łatwo je znaleźć… trudniej przeczytać ze względu na liczbę… Tone bardziej w nadmiarze informacji. Rzeczywiście, kompetencją kluczowa XXI w. jest umiejętnie wyszukiwanie, gromadzenie i zarządzanie informacją.

I tak sobie myślę, czy za jakiś czas cała ta nasza praca nie pójdzie na marne…. bo wymyślony zostanie zupełnie inny system. Przez szybki postęp technologiczny w ciągu jednego życia zmienia się ogromnie dużo. Nawet naukowcy nie nadążają…. I to przez samych siebie – bo nauka przyspiesza postęp:).

Coraz szybciej, coraz więcej…. tylko że zanim się dokończy jedną „inwestycję” i zanim zacznie się czerpać z niej owoce, wchodzi coś nowego, co podważa sens wcześniejszego wysiłku…

Naukowiec i swędzący syndrom dnia następnego

salwinia_plywajaca

Syndrom dnia następnego u biologa środowiskowego objawia się nieco inaczej niż u przeciętnego człowieka. Bo nie chodzi o ból głowy tylko swędzącą skórę… od pogryzień owadów krwiopijnych i pokłucia przez rośliny.

W ostatnich, upalnych i burzowych dniach byłem na wyprawie badawczej  w Delcie Wisły, Żuławami zwanej. Z racji pory roku i pogody najbardziej dokuczliwe były krwiopijne owady z rodziny bąkowatych (Tabanidae): ślepaki i jusznice deszczowe. W upalne lipcowe i sierpniowe dni, zwłaszcza przed burzą, są wyjątkowo aktywne. W czasie badań, oganiania się i klepania we wszystkie części (odkryte) ciała, ukłucia nie są zbyt bolesne. Jakkolwiek bąkowate kąsają boleśniej niż komary. Dopiero na drugi, trzeci dzień, skóra staje się coraz bardziej swędząca i zaczerwieniona od licznych owadzich ugryzień. Do tego doliczyć trzeba mikroskopijne ranki od ukłuć przez różne rośliny. Przedzierając się przez gąszcze nadwodne, skóra wydelikaconego mieszczucha (naukowca-biurkowca) narażona jest na delikatne pokłucia. Kiedy upał, wtedy chętniej się rozdziewamy, zamiast przezornie „gotować” się w szczelnym ubraniu. I tak źle i tak nieprzyjemnie.

Tak, praca w terenie, z komarami, meszkami, kuczmanami, bąkami i kleszczami w sąsiedztwie i za uchem, nie należy do najłatwiejszych. Na dodatek czasem deszcz za kołnierz się leje, grząski grunt pod nogami się zapada, a i czasem dzikie zwierzę wystraszy, wyskakując zza krzaka albo pioruny bijące z nieba i grad lecący na głowę. Te trudy odczuwa się po przyjeździe do domu. Nie tylko fizyczne zmęczenie ale i swędzący syndrom dnia następnego :).

Mimo niedogodności w trakcie i po, wyprawy terenowe przynoszą wiele przyjemnych doznań. Doznań odkrywania i namacalnego obcowania z unikalną przyrodą. Delta Wisły jest dla mnie hydrobiologicznym odkryciem. Na przykład załączona na zdjęciu wyżej paproć wodna: salwinia pływająca (Salvinia natans). W młodości czytałem o niej w podręcznikach akwarystycznych, oglądałem obrazki a na studiach czytałem w podręcznikach botanicznych. Podczas wielu wypraw naukowych, nie udało mi się jej spotkać. A w Delcie Wisły widziałem ją w wielu miejscach, obok innych niezwykłych roślin, owadów, ptaków i krajobrazów odmiennych od tego, do czego przywykły moje oczy. Dla naukowca nowe badania, nowe tematy są zawsze fascynującą przygodą. Trudno w tym zawodzie o rutynę i znudzenie. Cena warta ugryzień, poparzeń przez pokrzywy, pokłucia przez osty itd.

W trakcie żuławskich zmagań z przyrodą rozdzwoniły się telefony, nawet i z telewizji. Z pytaniami o letnie pokąsania. Widać że wakacyjny temat ogórkowy z użądleniami i pokąsaniami jest znowu na czasie. Tego, czego nie jesteśmy w stanie zmienić, najlepiej zaakceptujmy. Nie ma co ze strachu przed owadami, żmijami, kleszczami i innymi elementami przyrody siedzieć w domu. Lepiej poznać przyrodę, zrozumieć i nauczyć się unikać negatywnych skutków. Do tego potrzebna wiedza. Kiedyś ta wiedza była wszystkim znana (bo na co dzień stykaliśmy się z przyrodą), teraz mieszczuch musi się jej nauczyć z książek i telewizji. A potem doświadczyć na łonie natury.

O powinności naukowca

Kończę czytać sympatyczną książkę Romana Hołyńskiego pt. "Nauka – co to takiego? Cel, podstawy, reguły". Bardzo sympatyczna opowieść dla każdego, a zwłaszcza dla ludzi którzy parają się badaniami naukowymi lub chcą zajmować się nauką (w sensie badania rzeczywistości).

W jednym z ostatnich rozdziałów ("Recepta na naukowca") autor omawia cechy, jakimi powinien odznaczać się dobry pracownik nauki: ciekawość świata, zamiłowanie do łamigłówek, pokora, zarozumialstwo, sceptycyzm, arogancja, upór, szaleństwo, pracowitość, lenistwo, instynkt sportowy, ucieranie. Z samych tych słów nie sposób wywnioskować co Autor ma na myśli – koniecznie trzeba przeczytać całość wywodów!

Ale teraz chciałbym przytoczyć kilka reflekcji, dotyczących powinności:

"Decydując się na karierę naukową uznaliśmy się za kompetentnych (…) w wybranej dziedzinie, i zrzec się tych uprawnień możemy tylko w jeden sposób: wycofując się z działalności naukowej." A to oznacza, aby bronić własnego zdania a nie być oportunistą. "W tej sytuacji poważny i uczciwy badacz (zwłaszcza nie dość bogaty aby samemu finansować swoje badania i publikację wyników) stoi przed bardzo trudnym wyborem między moralnym dyskomfortem oportunisty a niewesołą perspektywą "naukowego samobójstwa."

Jednak niech przyświeca nam maksyma Georga Bernadra Shawa "człowiek rozumny dostosowuje się do świata; nierozumny upiera się przy próbach przystosowania świata do siebie – dlatego cały postęp jest dziełem ludzi nierozumnych". Oczywiście chodzi to o nieco inną nierozumność niż brak wiedzy czy inteligencji :).

Co to jest nauka lub jak zostać naukowcem

W każdym zawodzie potrzebna jest refleksja o swojej profesji. O to czym jest nauka i jak zostać naukowcem pytają się w szczególności ci, którzy są na początku tej drogi. Czyli na czym polega uprawianie nauki, czym jest nauka i co robi naukowiec? Ba, nawet dojrzałemu naukowcowi wypada się nad tym zastanawiać. Przede wszystkim po to, żeby docierać do istoty sprawy a nie tylko pozostawać biernym odtwórcą rytuału. Jednym ze sposobów takiej refleksji jest… pisanie książek o nauce. Łatwiej oczywiście czytać. Ale czasem warto bardziej uporządkować swoje myśli.

Czytam właśnie ksiażkę Romana B. Hołyńskiego "Nauka – co to takiego? Cele, podstawy, reguły", wydaną w tym roku przez Wydawnictwo Klubu Przyrodników w Świebodzinie. Jest to opowieść o badaniach naukowych, szczególnie przydatna dla biologów. Wspomnianą książkę czyta się dość dobrze. Według autora badania naukowe są swoistym wywiadem z przyrodą.  Żeby jednak się "dogadać" trzeba poznać język, umożliwiający komunikację. Tym językiem jest właśnie nauka. To porównanie wydaje mi się wyjątkow trafne.

Takich refleksji nad istotą nauki i specyfiką zawodu naukowa jest oczywiście więcej. W ubiegłym roku z dużą satysfakcją intelektualną przeczytałem obszerny, książkowy esej Michała Hellera pt. "Jak być uczonym", wydany przez Wydawnictwo Znak w 2009 r.. Natomiast w kolejce do przeczytania czeka wyszperana w aktykwariacie książka pt. "Od marzenia do odkrycia naukowego" Hansa Selve, PZWL 1967.

Dla lepszego uporządkowanie swoich refleksji oraz asymuilacji przemyśleń innych autorów chyba warto będzie samemu coś napisać. Także z myślą o młodych adeptach nauki i studentach. Przy okazji spróbuję nowej technologii książek elektronicznych.

Naukowiec jako temat literacki

kaligrafia1Pamiętam filmy radzieckie z dawnych czasów, najczęściej akcja działa się w jakimś „instytucie” (pomijając liczne filmy o tematyce wojennej). Czasy „radzieckie” dawno już przeminęły, a czy teraz naukowiec jest atrakcyjnym tematem literackim? Już nie serialowym (bo w serialach królują lekarze i toporna prowincja na warszawską nutę), ale takim pisarskim (czarno na białym i na papierze).

Naukowcy z racji zawodu dużo piszą, ale są to zazwyczaj typowe naukowe publikacje, książki i podręczniki (pisane dla innych naukowców i studentów). Pytanie dotyka obecności tematu naukowca w „zwykłej” literaturze, pisanej dla rozrywki. Jest li że naukowiec atrakcyjny (płci dowolnej)? W sensie tematu literackiego….

Na spotkaniu olsztyńskiej kawiarni naukowej, w czasie Olsztyńskich Dni Nauki, poruszony był temat naukowców z Warmii i Mazur. Wielcy naukowcy doczekali się opracowań… historycznych. Czasem jednak temat „naukowca” trafia do powieści. Przykładem jest najnowsza książka mrągowskiej pisarki Katarzyny Enerlich (zobacz zapowiedź spotkania z Autorką).

Co wynika z nauki dla przeciętnego człowieka? Co z uczonych książek pisanych po angielsku (bo to międzynarodowy język współczesnej nauki) lub niezwykle trudnym językiem naukowym, upstrzonym od niezrozumiałych terminów fachowych, jeśli na co dzień w mediach używany jest niezwykle uproszczony i ztabloidyzowany język? Ba, nawet w książkach naukowych z jednej dyscypliny liczne są błędy w zakresie innej dyscypliny. Kilkakrotnie pisałem już o błędach (humanistów) w nazwie gatunkowej „homo sapiens” (zamiast poprawnie Homo sapiens). Przecież już nawet naukowcy różnych specjalności przestają się nawzajem rozumieć – bo każda dyscyplina dopracowała się własnego, specyficznego słownictwa, znaczeń i kontekstów. Niczym pomieszanie języków u budowniczych wieży Babel…

Czy w uroczej bajce o pszczółce Mai musi być tak dużo błędów merytorycznych (z entomologicznego i biologicznego punktu widzenia)? Błędów, które potem stają się stereotypami, mitami utrudniającymi zrozumienie zjawisk przyrodniczych. Czy dziwić się zagubieniu przeciętnego zjadacza chleba wobec problemu zmian klimatu, GMO, kryzysu ekonomicznego? Konieczne jest tworzenie takich edukacyjnych „parków rozrywki” jak Centrum Nauki Kopernik. Ale konieczne jest również podejmowanie trudnej ale i ryzykownej współpracy naukowców i pisarzy literatury pięknej i rozrywkowej. Konsultacje naukowe przy pisaniu prowincjonalnego romansu? A czemu nie? Czemu w tle, na trzecim planie, nie mają się pojawiać autentyczne zjawiska entomologiczne (zamiast wyssanych z palca czy zaczerpniętych z tabloidów lub telewizji banałów z błędami)?

Popularyzacja wiedzy nie jedno ma imię. Mnie tylko jedno mocno zastanawia czy kogoś najnowsza książka Katarzyny Enerlich zainteresuje entomologią, leśnictwem czy nauką uniwersytecką jako taką. Książki jeszcze nie czytałem, ale z wielką ciekawością i dreszczykiem emocji sięgnę po nią w najbliższych dniach. Między lekturą czytaną obecnie do poduszki: „Ekologia molekularna” Joanny R. Freeland, „Biologia systemów. Strategia działania organizmu żywego” L. Konieczngo, I. Roterman i P. Spólnika czy „Zoologia – stawonogi” pod red. Cz. Błaszaka. Że dziwny zestaw lektur? Dla naukowca dziwna wyda się „Prowincja pełna słońca”, dla innych te wszystkie „nudne”* zoologie czy ekologie molekularne. No cóż, naukowcy są czytelniczo niszowi :).

* Jakże może być nudna biologia systemów czy zoologia???!!! To jak fascynująca książka przygodowa. Trzeba umieć tylko taką literaturę faktu czytać i interpretować! Przecież i literatura piękna opowiada o realnym świecie, tylko za pomocą innych symboli i swoistego uogólnienia. We wszystkich książkach szukamy prawdy o ludziach, prawdy o świecie, prawdy o nas samych.

Blogi, a stan czytelnictwa, czyli o tym że i tak więcej czytamy!

filizanka_i_ciatskoByć może Polacy mniej książek czytają (a czy dawniej czytali więcej? Wątpię!), ale za to więcej piszą. Piszą teksty krótkie, smsy, blogi. Zamiast tasiemcowych powieści powstają krótkie aforystyczne*, czy mottowate* teksty, krótkie okolicznościowe wierszyki, połączenie obrazu z tekstem (np. typu demotywatory). Zupełnie nowy rodzaj ekspresji, w dużym stopniu jest to ekspresja artystyczna.

„Blogi i blogowanie to niezwykłe zjawisko socjologiczne XXI wieku, w którym Polska zajmuje wysokie trzecie miejsce. W tym wirtualnym świecie przeważają pamiętniki, jednak obok blogów książkowych żaden Internauta nie może przejść obojętnie”. (Cytat stąd wzięty)

W dniu 27 czerwca 2011 w serwisie blox.pl mój blog uplasował się na 74 pozycji, wśród najczęściej czytanych (spośród 235769 innych blogów z tej przestrzeni blogowej). Samych blogów, pisanych przez Polaków jest dużo więcej. Siedemdziesiąta czwarta pozycja to z pewnością bardzo wysoka „poczytność”, ale raczej jest to chwilowe. Klikalność się zmienia. To, że ktoś kliknął, zwabiony tytułem wpisu, nie znaczy, że przeczyta do końca. Są zapewne i stali czytelnicy – z nimi jest możliwy dialog nie tylko poprzez komentarze. Możliwa jest stymulacja i próba kontynuacji, dopowiadania. Ślady stałego czytelnictwa odnajduję czasem przypadkowo w różnych miejscach, zakładkach, czy „polecanych” miejscach.

Blogi są jak gazety – przemijające. Trwałości szukamy w papierowych książkach. Czytanie z monitora ma coś z pośpiechu, przeglądania. Książkę czytać można spokojniej, łatwiej się skupić i przyswajać znacznie dłuższe teksty i trudniejsze fragmenty (trudniejsze, bo wymagające pozaksiążkowego „domyślenia”).

Co czytam najchętniej? Literaturę faktu. Po pierwsze książki historyczne i regionalne. Szukam w nich odpowiedzi skąd się wziąłem, próbuję uzupełnić swoje poszukiwania genealogiczne Czachorowskich z Czachorowa (a także po kądzieli) w znacznie szerszej perspektywie. Ponadto szukam identyfikacji europejskiej i regionalnej. Dzięki tym lekturom czuję się Warmiakiem z ponad 500 letnią tradycją. Po drugie sięgam do książek biologicznych, entomologicznych i ekologicznych. To jest związane z zawodem i zainteresowaniami. Sięgam po wspomnienia, biografie i autobiografie naukowców (szukam odpowiedzi czy jestem typowy czy nietypowy), szukam śladu i głosu mojego pokolenia oraz mojego zawodowego klanu. I po trzecie sięgam do książek filozoficznych (w tym teologicznych), w szczególności dotyczących filozofii przyrody. To taki mój dialog z samym sobą i moimi pytaniami o świat. A po czwarte czytam literaturę piękna, tę klasyczną jak i współczesną. W jakiejś części to rozrywka… ale i próba dowiedzenia się o świecie realnym poprzez pryzmat innego języka, innego sposobu opowiadania o tej rzeczywistości.

Chyba nie czytamy mniej niż nasi rodzice czy dziadkowie. Po pierwsze dlatego, że więcej jest umiejących pisać i czytać (analfabeci nie czytali). Po drugie książek jest więcej, łatwiejszy do nich dostęp i są relatywnie tańsze niż kiedyś (albo my jesteśmy znacznie bogatsi). I po trzecie wreszcie czytanie odrywa się od papieru. Czytamy więcej liter z wyświetlaczy komórkowych i ekranów komputerowych. Sam w domu nie mam już miejsca na książki i coraz poważniej zastanawiam się nad e-bookami. Ogromna oszczędność miejsca. Tylko jakoś nie mogę się przełamać. Fizyczny kontakt z drukowaną książką z zapachem papieru, estetyką ilustracji jest jakiś romantyczny. Trudno mi się rozstać…

A zatem mierzenie czytelnictwa liczbą sprzedanych książek w księgarniach nie jest wiarygodne. Bo nie tylko czytamy to, co kupimy w formie papierowej. Nie można czytelnictwa mierzyć także liczbą wypożyczeń w bibliotekach z dwóch powodów: mamy więcej własnych książek i jest mniej bibliotek, zwłaszcza na wsiach i na prowincji.

ksiazkinastole

Na fotografii zdjęcie z olsztyńskiej kawiarni. Zachęca do spokojnego, prowincjonalnego czytelnictwa, nieopodal kwiaciarni i przepływających turystów. Lubię takie miejsca.

* takie tam słowotwórstwo, w próbie opisanie nowych zjawisk.