Creatonotos gangis potwór, który nie jest taki straszny i truciznę zmienia w afrodyzjak

Kiedy na początku listopada znajomy podrzucił mi zdjęcie i krótki filmik tego niesamowitego owada, to w pierwszej chwili pomyślałem, że to jakaś mistyfikacja. Takie coś to przecież nie może żyć. Bo jakby się taki motyl poruszał a zwłaszcza fruwał? Może ktoś do odwłoka motyla nocnego coś po prostu przyczepił? A może jakiś pasożyt? Zdjęcie łatwo byłoby zmanipulować, ale filmik nakręcony telefonem komórkowym?

Nie ma rady, zaciekawiony zacząłem szukać. Tylko jak? Nie znam ani tej ćmy ani nazwy. Jak szukać? Ale można szukać podobnych zdjęć przez wyszukiwarkę Google. Już po kilku sekundach kilka podobnych się ukazało na monitorze. Na początku listopada informacji w sieci było niewiele, w tym sporo mało precyzyjnych a wręcz błędnych. Te dziwne struktury znalazłem opisane w kilku miejscach jako „włochate odnóża”. W innych miejscach spotkałem określenie „włochate ołówki”. Współczesne owady w stadium imago nie mają odnóży odwłokowy, tym bardziej tak dużych. Cóż to więc za struktury? Po dwóch tygodniach w sieci znalazło się już kilka filmików i dużo więcej informacji. W tym całkiem sensownych i dobrze opisanych. To pierwszy fenomen jaki dostrzegłem w związku z tym owadem: szybka odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne.

Odwłokowe przydatki okazały się nie odnóżami i na dodatek uwypuklają się (są jakby nadmuchiwane, lecz mechanizm wynicowania inaczej przebiega niż „nadmuchiwanie”) tylko na relatywnie krótko, potem znowu wnicowują. Zatem samce wcale z tymi mało wygodnymi „wyrostkami” na co dzień nie paradują. A więc nie przeszkadzają im ani w locie, ani w „życiu”. Niemniej ćma, która wywołała duże zainteresowanie społeczne w mediach społecznościowych, jest sporą ciekawostką, wartą opisania.

Znacznie ciekawszym elementem w biologii tego owada jest to, jak potrafią zamienić truciznę w afrodyzjak. Oszczędność metabolizmu i finezja ewolucji. O tym będzie niżej. Cierpliwości.

Niezwykły owad o nazwie Creatonotos gangis okazał się ćmą z rodziny niedźwiedziówkowatych (Arctiidae), znany był od dawna entomologom. Duże zainteresowanie pojawiło się po opublikowaniu krótkiego filmiku na portalu społecznościowym. Opisany został przez Linneusza w 1763 roku pod nazwą Phalaena gangis. Późniejsze synonimy to: Creatonotos continuatus Moore, 1877, Noctua interrupta Linnaeus, 1767 i Creatonotos flavoabdominalis Bang-Haas, 1938 (nazwisko i rok po nazwie gatunkowej oznaczają autora lub autorów i rok opisania, publikacji – pełna nazwa gatunkowa zawiera właśnie nazwisko lub skrót i rok). Wymienieni wyżej naukowcy raczej widzieli owady zasuszone, spreparowane i na ich podstawie dokonywali opisu. I dlatego nie dostrzegli tych „owłosionych ołówków”. Dlaczego? O tym za nieco niżej.

Rodzina niedźwiedzówkowatych występuje także w Polsce. Wiele z nich to pięknie ubarwione motyle nocne, gąsienice są zazwyczaj mocno owłosione (te liczne włoski to obrona przed drapieżnikami – nie wszystkie ptaki chcą jeść takie włochate i kłujące stworzenia).

Creatonotos gangis żyje w Azji południowo-wschodniej i zachodniej Australii. „Wygląda trochę jak połączenie stonogi, gąsienicy i ćmy.” Tak określano w różnych miejscach w sieci owego motyla. Swoją drogą skoro zdobył już taką sławę, to powinien doczekać się polskiej nazwy. W „Słowniku nazwisk zoologicznych i botanicznych …” Erazma Majewskiego z 1894 roku znajdują się polskie nazwy dla gatunków z rodzaju Phalaena. Nazwa rodzajowa jest opisywana jako: ćma, miernica, zanocnica. Konkretne gatunki już z nazwami takimi jak jedwabnik, prządka, wierzbowiec, mniszka itd. Phalaena gangis nie występuje. Ani kolejny synonim Noctua interrupta. Trzeba więc ukuć nazwę polską.

Te dziwne, włochate organy występują u samców, noszą nazwę coremata (organy zapachowe, nazwa pochodzi z języka greckiego i oznacza „odkurzacze do pierza”), nie są to odnóża, tak jak można znaleźć w wielu mniej profesjonalnych miejscach w sieci, obecne są na końcu odwłoka, wydzielają feromony. W Słowniku Entomologicznym Razowskiego (PWN, 1987) znajdujemy nazwę korema (corema, sacculi lateralis) „parzysta boczna kieszeń w VII, VIII i IX pierścieniu [segmencie – S.Cz.] odwłokowym samców licznych motyli, zawierająca pęk zmodyfikowanych łusek; narząd rozprzestrzeniający zapachy.” U naszego bohatera kieszeń ta może być uwypuklana na zewnątrz. Na jednym z filmików można zobaczyć jak entomolodzy z Australii, wstrzykując martwym motylom płyn, sztucznie doprowadzają do „wynicowania”. To dydaktyczna demonstracja budowy tegoż organu. Korema występują u co najmniej kilku innych gatunków, ale nie są tak duże jak u Creatonotos gangis. Stąd nie zwracały publicznej uwagi w mediach społecznościowych.

Gąsienice, brązowo owłosione, polifagiczne (czyli odżywiają się wieloma gatunkami roślin), są traktowane jako mało ważne szkodniki orzeszków ziemnych, ryżu, sorgo, kawy, słodkich ziemniaków, lucerny itd. Większe szkody mogą czynić w uprawach granatów (chodzi o drzewa z owocami granatów a nie o broń zaczepną czy obronną).

Feromony samców, produkowane w koremie, noszą nazwę hydroxydanaidal (nie znam polskiej nazwy, może jest, może hydroksydanaidal?). Jeśli w diecie larw znajdują się odpowiednie alkaloidy pirolizydynowe (gorzki smak, potencjalnie toksyczne), to dorosłe już owady produkują więcej feromonów hydroksydanaidalowych (ponad 0,4 miligrama). Jeśli w diecie gąsienic nie ma tych alkaloidów, to korema nie osiąga dużego rozmiaru i substancje zapachowe nie są wydzielane. I tu doszliśmy do trucizny, która zamieniana jest w afrodyzjak (w zasadzie feromon). To co miało odstraszać staje się niezwykle pożądane w życiu Creatonotos gangis. Feromony pozwalają odszukać partnerów do reprodukcji, nawet jeśli są oddaloni o kilka kilometrów. Chemiczna komunikacja jest potrzebna by tak małe organizmy mogły się odnaleźć w wielkim świecie. Tak jak my odnajdujemy swoje „drugie połowy” w globalnej wiosce.

Rośliny produkują alkaloidy jako truciznę, mającą odstraszyć lub choćby „zniesmaczyć” roślinożercom posiłek. Ale jak widać zawsze znajdą się jakieś ewolucyjne przystosowania do znoszenia tej trucizny. Co więcej, owady potrafią wykorzystać ją w swoim metabolizmie. Larwy gromadzą w ciele a po przepoczwarczeniu dorosłe samce wykorzystują do produkcji feromonów, zwabiających samice. Są więc ewidentnie bardziej atrakcyjne. Co cię nie zabije to cię wzmocni – pasuje jak ulał do biologii tej niezwykłej i już sławnej ćmy, Inne gatunki owadów potrafią gromadzić w swoim ciele alkaloidy (lub inną broń chemiczną roślin) przez co same są trujące dla drapieżników. Trucizna, która chroni.

Więcej na temat ćmy Creatonotos gangis

O długoskrzydlaku sierposzu i nauce z wolontariatem

dlugoskrzydla1W czasach kiedy naukowcy zajmują się zdobywanie punktów to naukowcy-wolontariusze zajmują się żmudnym zbieraniem danych podstawowych. Prace faunistyczne nie przynoszą „punktów”, dlatego w coraz większym stopniu publikowaniem takich materiałów zajmują się specjaliści z różnego typu towarzystw naukowych. Dla nich nauka jest hobby a nie źródłem utrzymania. Najlepiej jednak wtedy, gdy wolontariusze współpracują z ośrodkami akademickimi. Wiele danych, zebranych przez setki obserwatorów, poddawanych jest analizie statystycznej i profesjonalnej analizie. Z takich big data wychodzą bardzo ciekawe analizy, np. dotyczące zmiany zasięgów występowania gatunków. Część z nich to efekt zmian klimatu. Inne to ekspansja gatunków inwazyjnych.

Najszybciej wolontariusze uaktywnili się w ornitologii. Ptaki są wdzięcznym obiektem do obserwacji i stosunkowo łatwe do oznaczenia (rozpoznania). Wśród owadów najłatwiej oznaczać motyle dzienne i ważki, dlatego o tych grupach wiemy stosunkowo najwięcej. Oprócz łatwości przyżyciowego oznaczania potrzebna jest mądra współpraca. Naukowcy muszą przygotować wygodne i łatwo dostępne klucze do oznaczania oraz chcieć wykorzystać Internet z portalami społecznościowymi. Systematycznie się to rozwija. Ja sam myślę o przygotowaniu klucza do oznaczeń chruścików, na podstawie skrzydeł. Coraz więcej osób robi zdjęcia (ułatwia weryfikację). Jednak żeby wykorzystać takie dane potrzebny jest dobry klucz, bazujący na rysunku złożonych spoczynkowo skrzydeł. Pracy będzie bardzo dużo… a punktów wcale. Niemniej nauka nie może się rozwijać tylko ”dla punktów”. To tak jak w szkole uczenie się dla ocen….

Nie myślałem, że zamieszczane przeze mnie ciekawostki o wybranych gatunkach owadów, roślin, grzybów i glonów (Hildebrandtia rivularis) mogą być przydatne do takich analiz. Ale nie tylko w ten sposób utrwala się obserwacje (z datą i miejscem). Pod postami pojawiają się obserwacje innych osób (trafiają szukając informacji lub ze specjalistycznych forów. W ten niezamierzony sposób dokumentowane są dane o rozmieszczeniu charakterystycznych gatunków.

Pisałem kiedyś o długoskrzydaku  (zobacz także komunikat). Te moje dane zostały wykorzystane przez kolegów entomologów w publikacji. Zebrali setki różnych obserwacji, także od wolontariuszy-naukowców. I tak powstała bardzo ciekawa praca, z mapką… Podobnie wpis o modliszce na moim blogu przyczynia się do zbierania obserwacji o tym gatunku.

Formy komunikacji zmieniają się, także w nauce czyli między naukowcami. Może kiedyś również będą się liczyły do „algorytmu”. A naukę uprawiać mogą nie tylko naukowcy zawodowi (utrzymujący się z pracy naukowej) lecz także „amatorzy”, czyli hobbyści. Nie znaczy że mają mniejszą wiedzę. Nauka dla niech nie jest źródłem utrzymania i zarobkowania. Zatem nie mają „parcia na punkty”. Jest miejsce na działalność wielu regionalnych i branżowych towarzystw naukowych.

Ilustracje to fragment z publikacji, która ukazała się w Przeglądzie Przyrodniczym o dłogoskrzydlaku sierposzu.

dlugoskrzydlak_2

Edukacyjne i wakacyjne plenery z dachówkami i kamieniami

20245450_250734818776350_2467050848405441826_nPo Reszlu i Zastawnie przyszła niespodziewanie pora na Morąg. Przy okazji Jarmarku Produktów Regionalnych w Morągu w niedzielę 13 sierpnia 2017, przy stoisku Ekofarmy Vitalis, będę malował dachówki. Przewodnim motywem będzie lokalna bioróżnorodność. Ale malowanie jest tylko pretekstem do spotkania i wspólnych rozmów. Tak jak kiedyś na podwórku. Każdy namaluje to, co dla niego jest ważne.

Jarmark w Morągu to jednodniowa impreza o charakterze wystawienniczo–handlowym. Zaprezentują się tam wytwórcy wyrobów użytkowych, artystycznych, naturalnych artykułów spożywczych oraz podmioty z branży turystycznej. Jeśli będziesz w okolicy, przynieść ze sobą jakiś kamień (lub kilka), fragmenty starych dachówek itd. Można wcześniej kupić sobie mazaki olejowe (napis będzie trwały i deszcz nie zmyje). Farby akrylowe będą na miejscu – zapewnia Ekofarma Vitalis. I stare dachówki z Elbląga. Pełne historii. A resztę dopowiemy na miejscu.

Edukacyjne kamienie w przestrzeni publicznej

dialogDo tej pory malowałem na kamieniach lokalną różnorodność biologiczną, głównie rośliny i owady. W mojej intencji miały być elementem edukacyjnym i jednocześnie przyrodniczym street-artem. Wykorzystywałem także jako element gry terenowej z elementami questingu – by nadać mały element przygody w poszukiwaniu kolejnych kamieni i odgadywaniu gatunków. By zainspirować do poszukiwania wiadomości na temat spotykanych „chwastów i robali”. W społecznych plenerach w parku czy na trawniku, wspólne malowanie było zakończeniem opowieści o motylach czy niezwykłych chwastach, zwieńczeniem akcji zakładania miejskiej łąki itd. Leżąc w parku czy na trawniku nieustannie zachęcały do kontynuacji i kolejnych spotkań. Wspólne malowanie to pretekst do bycia razem i tworzenia choćby efemerycznej wspólnoty.

Na lipcowym plenerze w Zastawnie odkryłem coś jeszcze. Malując słowa można wykorzystać kamienie, fragmenty dachówek czy okruchy betonu do edukacji społecznej. Pomysł ten podsunęły mi projekty „kufra z marzeniami” czy „koszyka dobrych życzeń” (z którymi wcześniej miałem przyjemność się zapoznać). Nie jest więc to całkiem nowy pomysł. W przyrodzie i ludzkiej kulturze dominuje wszak ciągłość i nieustanne przetwarzanie. Nieustanna ewolucja.

szukajPokruszone stare dachówki, fragmenty doniczek… to niepotrzebne nikomu elementy. Niejako „zepsute”, zbędne, odrzucone na śmietnik. W ujęciu społecznym dobrze to ilustruje ludzi „niepotrzebnych”, wykluczonych, wyalienowanych. We współczesne Polsce nawet większość jest wyrzucona poza nawias, poza naród, nazwana kanaliami, zdradzieckimi mordami, obrażana na wszelkie sposoby. Może dlatego temu „gorszemu sortowi” akcja malowania i pisania na kamieniach czy starych dachówkach przypadła szybko do gustu? Taki drobny street art z edukacyjnym przesłaniem, najszybciej zakorzenił się w Elblągu i Morągu (zobacz Elbląg, oraz „kamienie przemówiły„, plener w Zastawnie).

Malowane kamienie i fragmenty ceramiki, potłuczone dachówki, gliniane garnki czy donice. Ze słowami ważnymi dla wszystkich „potłuczonych” i „wyrzuconych”, z ich marzeniami. Jeszcze tylko dodać element terenowej gry miejskiej i być może QR Kody, przekierowujące do szerszego opisu, a społeczne przesłanie będzie głębsze i pełniejsze.

Wakacje długie. Może się uda.

kamienie_z_parku_centralnego

O karłątku leśnym z miejskiej łąki

19702230_1583417945033116_574165480612398133_nW otaczającym nas krajobrazie ukrytych jest dużo różnorodnych śladów, zarówno zachodzących procesów naturalnych jak i wieloaspektowej działalności człowieka. Szukanie tych śladów i ich odczytywanie może być niezwykłą, wakacyjną przygodą.

Wystawa „Krajobrazy Warmii i Mazur”,  którą przygotowałem na Olsztyńskie Dni Nauki w 2014 r., była pokazywana m.in. w czasie Nocy Biologów 2017. Teraz znalazła się w bibliotece Planeta 11. Otwarciu wystawy towarzyszył spacer przyrodniczy (Wystawa Krajobrazy Warmii i Mazur w praktyce czyli przyrodniczy spacer wokół Planety 11).  Zamieszczony obok na fotografii motyl karłątek leśny (fot. Anna Skrzypińska) wiąże się z tym spacerem. Ale zanim opowiem o motylu najpierw słów kilka o przemianach krajobrazu.

Przy okazji wystawy miałem okazję odwiedzić tereny, które kiedyś nawiedzałem dość często. Sąsiadują z dawną Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Olsztynie. Przychodziliśmy tu na zajęcia, prowadziliśmy czasem badania. Teren jest więc mi dobrze znany. Po latach niebytności dostrzegłem pewne zmiany.

Wiele tysięcy lat temu, gdy ustąpił lodowiec, obszar ten stanowił fragment tundry. Potem pojawili się ludzie, najpierw łowcy reniferów. W trwającym interglacjale i sukcesji ekologicznej tundra zmieniła się w las nizinny. Taki mniej więcej jak teraz widzimy w Puszczy Białowieskiej. Zupełnie inna bioróżnorodność. Ale wraz z zwiększeniem liczebności ludzi krajobraz coraz bardziej zmieniany był przez kulturę. W czasach początków Olsztyna był to krajobraz ekstensywnego rolnictwa.

Kolejna, duża zmiana różnorodności biologicznej i estetyki krajobrazu. W wieku XX wkroczyło miasto, zmieniona została także sieć wodna: zanikanie drobnych zbiorników okresowych krajobrazu polodowcowego i małych strumieni. Jeszcze na początki lat 80. XX w. widoczne były ślady małego źródełka, dającego początek małemu strumieniowi. Źródełko i strumień były w pamięci śp. dr. W. Sempioła (badania prowadził nad antropogenicznymi zmianami zbiorników wodnych na Warmii i Mazurach) oraz w pozostającej jeszcze roślinności. Źródliskowy wysięk znajdował się poniżej ogrodzenia dawnej szkoły (Budowlanka). Ja sam ślady strumienia (koryta) widziałem jeszcze w jego końcowym biegu i ujściu do rzeki Łyny. Teraz nie ma już żadnych śladów.

19748551_1587030787987962_3523328499719148587_nPoniżej źródełka, nieopodal Planety 11 i Hotelu Relax, w dolinie strumienia od lat znajdują się dwa stałe zbiorniki wodne. Jak powstały? W części przez przegrodzenie doliny, w części najpewniej jako glinianka. Dawne miasto potrzebowało cegły. A do produkcji cegieł potrzebna jest glina. W krajobrazie polodowcowy jest jej dużo, wystarczy poszukać i wykopać. Potem powstałe zbiorniki i otaczające je tereny zielone stanowiły zielone tereny rekreacyjne dla powstałych osiedli i OSIR-u. Wypoczywali ludzie, na zawodach biegowych ćwiczyła młodzież. Po jakimś czasie pojawiła się ławka. Teraz jest ich nieco więcej.

Na obrzeżach pojawiła się roślinność krzewiasta i zaczęły rozrastać się drzewa. Często trawę koszono, ale zawsze można było spotkać sporo roślin i bezkręgowców, w stawach rozwijały się płazy i gniazdowały ptaki. Były ryby. Kilka lat temu jeden zbiorników kompletnie oczyszczono, usunięto prawie cała roślinność. Zabiegi te miały na celu usunięcie osoki aloesowate,. Po kilku latach ponownie zbiornik zarośnięty jest w całości osoką. Ale nie wszystkie gatunki roślin i zwierząt powróciły, bioróżnorodność jest wyraźnie mniejsza. Intencje działań były dobre… ale zabrakło trochę przyrodniczej wiedzy i znajomości procesów ekologicznych.

Od kilkudziesięciu lat krajobraz kształtowany jest przede wszystkich przez aktywność człowieka: inwestycje budowlane i sposób użytkowania zieleni. Teraz opisywany fragment jest to nieco zapomniany, taki dziki zakątek miasta. Ale w samym centrum. Pozytywnie zaskoczyła mnie wysoka, nieskoszona łąka kwietna. I kurka wodna z udanym lęgiem (gatunek ten gniazduje od wielu lat w tym samym miejscu). Zielona wyspa otoczona przez ruchliwe ulice i dużo betonu. Być może warto zasilać nasionami bioróżnorodność tej miejskiej łąki, by mądrze kształtować różnorodność biologiczną.

W czasie edukacyjnego spaceru pogoda była deszczowa, z małym i chwilowym przejaśnieniem. Mało widzieliśmy aktywnych owadów. Jednym z nich jest uwieczniony na zdjęciu karłątek leśny, samiec. Pora więc nieco więcej powiedzieć o naszym tytułowym bohaterze.

Karłątek leśny, zwanym także karłątkiem ceglastym (Thymelicus sylvestris), to motyl z rodziny powszelatkowatych (Hesperiidae). Jest gatunkiem pospolitym. Występuje w Europie, północnej Afryce i zachodniej Azji (aż po Iran) w strefie klimatu umiarkowanego, Ameryce Północnej. W Polsce spotkać go można w całym kraju. Zasiedla zakrzaczone łąki z wysokimi trawami, skraje lasów, śródleśne drogi, niewielkie polany. Rozwój trwa rok, występuje jedno pokolenie w roku. Dorosłe motyle obserwować można od połowy czerwca do końca lipca. Motylom do życia potrzebne są nie tylko kwitnące rośliny (nektar jako pokarm imagines) ale i rośliny żywicielskie dla gąsienic. Roślinami pokarmowymi gąsienic są różne gatunki traw (m.in. kłosówka wełnista, kłosówka miękka, kupkówka pospolita). Wykaszanie trawników kosami żyłkowymi prawie do samej ziemi powoduje, że nie mają gdzie rozwijać się gąsienice wielu gatunków motyli, w tym i karłątka leśnego. Trzeba dać czas motylom na rozwój.

W lipcu samica karłątka leśnego składa jaja na źdźbłach traw, w pochewce liściowej (do 30 jaj w jednej pochewce). Wylęg gąsienic z jaja odbywa się tego samego roku (od drugiej połowy lipca). Najpierw młodziutkie gąsienice zjadają osłonki jajowe (przyroda w swym funkcjonowaniu jest bardzo oszczędna, nic nie może się zmarnować), ale nie rozpoczynają żerowania na roślinach. Przędą wokół siebie jedwabne kokony i tak zimują, dodatkowo zabezpieczone pochewką liściową trawy. Wiosną rozchodzą się na różne strony i pojedynczo rozpoczynają żerowanie w rurkach ze zwiniętych liści traw. Są w ten sposób ukryte przed okiem drapieżników. Gąsienice są koloru zielonego, co utrudnia ich wypatrzenie w trawie.

Przepoczwarczenie, trwające 2-3 tygodnie, następuje w maju i czerwcu (czasem jeszcze na początku lipca), w luźnym oprzędzie, znajdującym się u podstawy rośliny żywicielskiej.

Karłatek leśny jest motylem o dziennej aktywności. Dorosłe większość czasu spędzają na wygrzewaniu się lub odpoczynku, z charakterystycznym, półotwartym układem skrzydeł. Tak jak ten na zdjęciu. Karłątki dobrze fruwają, manewrując między wysokimi trawami. I jak przystało na postać doskonalą (imago), za pomocą swojej rozwijanej trąbki, spijają nektar z kwiatów (zazwyczaj pożywiają się koło południa). Zaobserwowano jednocześnie, że poszczególne osobniki preferują kwiaty jednego gatunku. Kwiaty różnych gatunków roślin mają różną budowę a zatem nieco inaczej trzeba dostawać się do nektary. Preferowanie jednego gatunku (zazwyczaj najliczniejszego w danym miejscu) to oszczędność czasu na naukę spijania nektarów z kwiatów różnych gatunków. Ale karłątki zmieniają co jakiś czas preferowaną roślinę kwiatową, zwłaszcza gdy preferowanej wcześniej kwiatów jest mniej.

Na spacerze spotkaliśmy samca (widać to po charakterystycznej kresce na skrzydeł). Samce karłątków leśnych są terytorialne. Siedząc na wyższych źdźbłach trawy, kontrolują teren. Podrywają się do lotu, gdy zobaczą innego motyla i go ścigają. Samce przeganiają a samiczki starają się skłonić do amorów.

Karłątki leśne są motylami osiadłymi. Większość osobników spędza całe życie w jednym miejscu. Tylko nieliczne migrują dalej ( większość osobników w ciągu dnia przemieszcza się na odległość 20 m, nieliczne do 280 m). Dlatego jeśli wyginą na wspomnianym terenie koło Relaxu i Planety 11, bardzo trudno będzie w naturalny sposób odrodzić tę populację. Jak wspomniałem stanowi teren ten swoistą zieloną wyspę na „ocenie” betonowego miasta. Naturalnymi korytarzami mogłyby być przydrożne trawniki – ale te zazwyczaj są często i nisko koszone.

Kiedy będzie ładna pogoda, poszukaj trawnika lub jeszcze lepiej miejskiej łąki. Siądź w trawie i obserwuj. Teraz nastał czas karłątków. Ale i wiele innych gatunków roślin i zwierząt zobaczysz. Rozejrzyj się wokół i spróbuj rozpoznać ślady różnorodnych procesów, tych wielkoskalowych i tych bardzo lokalnych. Nawet w środku miasta świat przyrodniczy może być bardzo ciekawy.

Przed lub po wyprawie zajdź do biblioteki by uzupełnić swoją wiedzę i lepiej zrozumieć, to co się widziało. W Planecie 11 jest dodatkowo wystawa, z QR Kodami, kierującymi do przyrodniczych opowieści.

19731934_1587030624654645_4057878511529878320_n

O wiciu wianków, nauczycielach i świętojańskim budowaniu więzi

tatarkaW noc świętojańską, pełną ludowej magii i wróżb, Ksenia plecie wianek z polnych kwiatów i ziół, by rzucić go w nurt Biebrzy i poznać odpowiedzi na zapisane w sercu pytania.” (Renata Kosin, „Tatarka”) I ja w noc świętojańską będę coś plótł (opowiadał) i puszczał (uwalniał). Może wianek też uplotę. Wybieram się do Wójtowa na piknik wiejski i uroczyste otwarcie Wymiennikowni Książek.

W dwóch starych budkach telefonicznych zlokalizowane zostaną wiejskie bookcrossingowe biblioteczki. I ja kilka książek zawiozę i uwolnię – puszczę w dalszy obieg, jak opowieść. Prawie jak puszczanie wianka na wodzie. I nie w celu wróżby ale w celu tworzenia więzi społecznych. Bo przecież i taki był wymiar zabaw świętojańskich, mniej lub bardziej magicznych. Przede wszystkim integrowały społeczność lokalną.

Pojadę do Wójtowa by uczestniczyć w zabawach oraz przeczytać (opowiedzieć) bajkę o żabie moczarowej w formie kamishibai. Ale będzie także improwizowana opowieść o Ćmie Wójtowskiej (ciem-na strona wójtowa czyli napójka łąkowa i inne zawisaki). I mocne nawiązanie do starosłowiańskiej etnografii (pochodzenie słowa ćma, wyobrażenia duszy ludzkiej, demon Ćmok). Czyli jeszcze jeden element nawiązujący do Kupały (palinocki, kupalnocki). Muzyka, taniec, opowieści i wierzenia – bardzo mocne nawiązanie do hipotez Dunbara na temat ewolucji człowieka i „niecielesnego” iskania się jako budowania więzi. Przeczytałem „Człowiek – biografia” i jestem mocno zainspirowany. Warto sprawdzić eksperymentalnie. I o tym z innymi podyskutować.

Zamieszczona ilustracja i cytat to nawiązanie do książki Renaty Kosin „Tatarka” Właśnie kupiłem i czytam. Wreszcie znalazłem trochę czasu na tę książkę. Znalazłem tam wielce sympatyczne podziękowanie, za inspirację do małego fragmentu o maści czarownic. Autorkę poznałem osobiście w czasie Europejskiej Nocy Naukowców, przyszła na wykład o maści czarownic i Wimlnadii. Upowszechnianie wiedzy i pikniki naukowe mają więc głębszy sens.

To nie jest pierwsze wykorzystanie inspiracji moimi tekstami w literaturze. Wcześniej w swoich książkach podziękowania zamieszczała Katarzyna Enerlich. A na przystankach elementy entomologiczne, inspirowane opowieściami o owadach, zamieszczała Anna Wojszel. Ogromnie cieszy mnie, że trafia to do regionalnej twórczości i lokalnych działań artystycznych. Namacalne dostrzeganie wywierania pozytywnego wpływu. Budujące potwierdzenie, że ktoś czyta moje pisanie na blogu… Czyta i dobrze wykorzystuje. Bo taka jest kultura – nieustanny przepływ i przetwarzanie, adaptowanie.

Koniec roku szkolnego skłania do jeszcze innych refleksji. Nauczyciel nigdy nie widzi efektów swoje pracy. Tylko drobne i niewyraźne, być może  mylące, ślady. Czasami dopiero po wielu latach o czymś może się dowiedzieć. Ale nigdy nauczyciele nie są pewni czy i co dały ich wysiłki (zawód wybitnie stresujący i wypalający). Pracując z uczniem „słabym”, z różnorodnymi deficytami, „urobi się po łokcie” by uczeń osiągną efekt w ocenie innych zupełnie przeciętny. Ale ta „przeciętność” dla owego ucznia jest ogromnym sukcesem i także wysiłkiem… nauczyciela. Podobnie jest z uczniami zdolnymi. Nauczyciel – ten w szkole jak i na uniwersytecie – nigdy nie wie co jest efektem jego pracy a co wynika z niezależnego rozwoju samego ucznia/studenta i wpływu otoczenia (szeroki ekosystem edukacyjny). Lubimy mieć dobrych (zdolnych, zmotywowanych) uczniów i studentów… bo ich sukcesy łatwo sobie przypisujemy. Sukces ma wielu ojców (to a propos wczorajszego Dnia Ojca), porażka jest sierotą. A praca z szarymi, przeciętnymi w rankingach się nie liczy… Dlatego takie biadolenie, żeby ograniczyć liczbę miejsc na studiach czy liceach.. żeby byli tylko sami najlepsi. Bo z nimi są efekty i wygrane konkursy… A reszta? Na wyrzucenie, przemilczenie i udawanie, że nie istnieją? Nie akceptuję takiego sposobu myślenia…

Nauczyciel to ciężki i niewdzięczny zawód. Nie bez przyczyny mądrość ludowa mówi „obyś cudze dzieci uczył.” W szczególności te przeciętne i niewybitne (pozornie).

kosin

Strasznica co się do nogi przytula i ćmoka udaje

zawisak_borowiecCzasem dostaję zaskakujące prośby o identyfikację różnych owadów, prośby o porady względem owadów czy innych bezkręgowców. Takie prace domowe w ramach nauczeństwa. Zdjęcie i opis strasznicy pani Anny Nowakowskiej zamieszczam, bo jest niezwykle urokliwy.

„Poznałam strasznicę. Wyszła spod samochodowego fotela, pełniącego obowiązki leżaka pod sosną. Ale cichutka była i zobaczyłam ją dopiero, gdy połaskotała mnie w nogę. Czyli sekwencja była taka: łaskotanie – wzdrygnięcie – i (w tym miejscu u pań pojawia się wrzask AAAAAA!!!!) wybałuszenie gał. Ja na nią. Ona na mnie. WTF? – pomyślałam. Spierniczaj z mojej nogi, powiedziałam. Spojrzała hardo. Wzięłam patyczek i ją lekko teges. Leciutko. Ale dalej trwała na mojej gołej łydce, pokazała mi tylko jakiś gest. To mogło być wzruszenie ramion. Albo demonstracja zbyt krótkich skrzydeł, niegotowych do lotu. Była okropnie, przerażająco, nie do opisania straszna, ta strasznica. Wyglądem części głowowej przypominała miniaturową sowę albo i gorzej, hybrydę sowy i nietoperza. Miała około 5 cm długości i dość krępe ciało, zakończone w okolicy domniemanego zadka ostro, jak u skorpiona. Szara, ozdobiona kilkoma jasnymi kropkami. Do tego jakieś niekompletne, cherlawe skrzydła (chyba). No i tak sobie siedziałyśmy. Aż polazła z powrotem pod fotel. Zaraz przyjedzie Bożenka i na nim usiądzie. Zobaczymy, co się wydarzy. (…) To już po „uzyskaniu” tych wielkich skrzydeł. I nie mówcie, że nie jest taka straszna, dopóki wam skrycie nie usiądzie na łydce.”

Wywołany do tablicy przez Małgorzatę Sobiesiak pomyślałem, że to zmrocznik przytuliak (tu opowieść o takim przytuliaku).  Nazwa na dodatek była bardzo a propos przytulania się włochatej istoty do nogi. Ale po dokładniejszej analizie zdjęcia, zmieniłem zdanie. To niewątpliwie jest zawisak borowiec (Sphinx pinastri syn. Hyloicus pinastri) – gatunek motyla z rodziny zawisakowatych (Sphingidae). Na dodatek można zidentyfikować płeć. To była samiczka.

Jak przystało na ćmę za dnia była niemrawa. Zawisak borowiec to duży motyl, włochaty (włoski na ciele ułatwiają motylom wygłuszyć dźwięki nietoperzy, a przez to być niewidocznymi dla tych owadożerców), więc i zdziwienie budzić może.

Strach ma wielkie oczy. Podobnie reagowali ludzie i dawniej, czego przykładem jest rysunek i opis zmierzchnicy trupiej główki, pochodzący z połowy XVIII wieku a wykonany przez generała Joachima Jaucha, (1684-1754) „1749: Taka Szarańcza padła na milę od Kalisza, z którey dwie złapano, y jednę serwują w Kapitule Gneźnieńzskiey, a drugą OO. Reformaci w Kaliszu, tę gdy wzięto w rękę skrzeczała jako Gacek, y pianę żółtą z pyska toczyła, cała była kosmata, jak axamit, Śmierć na piersiach, nogi dwie kosmate y zęby wiewiórcze mająca etc.” (więcej: O motylu co trąbi, ludzi straszy i miód pszczołom podbiera).  Ale teraz zamiast rysować  niecodziennego zwierza w sztambuchu można szybko zrobić zdjęcie telefonem komórkowym, wrzucić na Facebooka i po kilkudziesięciu minutach ktoś zidentyfikuje.

Zawisak borowiec to stosunkowo najbardziej szaro-buro ubarwiony zawisak z naszych krajowych zawisakowatych. Rozpiętość skrzydeł dochodzi do 7,5-8,5 cm. Dorosłe motyle spotkać można wieczorami w czerwcu i lipcu, głównie w borach. Za dnia przesiadują w ukryciu a ubarwienie skrzydeł ułatwia im skryć się na drzewach (barwa skrzydeł upodobania motyla do podłoża). Zawisak borowiec jest gatunkiem palearktycznym (czyli występuje Europie, Azji i Ameryce Północnej), w Polsce występuje w całym kraju, miejscami jest pospolity.

Gąsienice są nieowłosione, duże, zielone lub brązowe z żółtymi i czerwonymi paskami na grzbiecie, z i czerwonymi oczami. Na ósmym segmencie gąsienica ma haczykowaty wyrostek w postaci rogu. Można je spotkać w sierpniu i październiku, intensywnie żerujące na igłach sosny, czasem świerka, jodły i modrzewia. Przy większej liczebności mogą wyrządzać szkody i dlatego zawisak borowiec uważany jest za szkodnika leśnego.

Zawisak borowiec ma ciekawe, dawne ludowe nazwy: cmok (to chyba nawiązanie do starosłowiańskiego demona), siwiotek, sośniarka, zawisak, zmierzchnica siwiotek, zmierzchnica żałobnica, zmierzchnik borowiec, żałobnik. Cmok (ćmok) to z jednej strony nawiązanie no słowa ćma (dawni Słowianie duszę ludzką najczęściej wyobrażali sobie pod postacią ćmy lub innego owada), a z drugiej nawiązanie do nazw demonów słowiańskich: ćmoka i ćmucha.

Ćmok w etnografii przetrwał na Wielkoposlce. Skrzydlaty demon straszy już tylko w opowieściach. Ćmuch zamieszkiwał w pobliżu jezior, bagien i stawów. Kształtem przypominał żabę. Więc nie bardzo pasuje do zawisaka borowca. Inne nazwy naszej bohaterki (bo na zdjęciu przecież samiczka) odnoszą się do rośliny żywicielskiej (sośniarka), koloru dorosłego owada (siwotek), pory lotu (zmierzchnica), sposobu spijania nektaru z kwiatów (zawisak) czy jakiejś żałoby (żałobnik). Albo od koloru albo w jakimś związku z cmokiem…

Pamięć z dawnych czasów nie przetrwała. Trzeba więc na nowo tworzyć opowieści o żałobnym cmoku siwotku, który wychodząc zza fotela, łaskocze po nogach i o strach niewiasty przyprawia. Teraz byśmy chętniej nazwę cmok wywodzili od cmokania, czyli całowania… Czy pocałunek ćmy jest przyjemny?

Napójka łąkowa czyli ciemna strona warmińskiego Wójtowa

napjka_akowaJedno zdjęcie z warmińskiego ogródka, wykonane telefonem z damskiej torebki, uruchomiło serię niezwykle intrygujących zdarzeń. Dostrzeganie szczegółów jest efektem edukacji i wiedzy. Człowiek głupi, ciemny i o ubogim zasobie wiedzy – w tym przypadku przyrodniczej – niewiele widzi, niewiele dostrzega. Mowa o lokalnej bioróżnorodności i aktywności społecznej. Ale po kolei.

Najpierw było zdjęcie z podpisem „gość w ogródku”. Niby zwykły robal, kto by tam na robale zwracał uwagę. A jednak, przyrodnicza wrażliwość na lokalną specyfikę czyni wiele dobrego. Pozwala dostrzegać piękno, w tym przypadku urodziwej, włochatej gąsienicy.

Co prawda zdjęcie nie jest najlepsze, bo nie widać wszystkich szczegółów, ale wydaje się, że jest to gąsienica napójki łąkowej, motyla o ciekawym behawiorze. Niby nic wielkiego, ktoś zrobił zdjęcie, ktoś zidentyfikował. Ale to dopiero początek historii.

Jeżeli to kolejna ciekawa ćma to może powinniśmy być „wioską ciem”. Wójtowo – wieś jak wieś. Podolsztyńska, stare siedliska o bogatej historii, otoczone nowymi domami. Co ją może wyróżniać? Kapitał ludzki. Bo przyroda jest taka jak i gdzie indziej. Ale nie wszyscy potrafią patrzeć i dostrzegać.

Tak, to kolejna ćma i interesujący gatunek, o którym można interesująco opowiadać. Wcześniej był to zawisak tawulec (przeczytaj: A zawisak to ćma czy motyl?). Zdjęcie zrobione telefonem, zaowocowało krótką opowieścią na blogu. A potem spotkaniem w stylu śniadanie na trawie i malowaniem kamieni. Na jednym kamieniu namalowałem właśnie tego wójtowskiego zawisaka. Motyl, który stał się jednym z pretekstów do spotkania na wiejskim placu, rozmów o przyrodzie i urokliwie prowincjonalnym byciu ze sobą. Niby nic wielkiego (śniadanie na trawie). Ale takie spotkania rozwijają się w wartościowe inicjatywy społeczne.

A tymczasem w Wójtowie, na wspomnianym placu wiejskim, postawią starą budkę telefoniczną. Że nie mam sensu, bo przecież wszyscy i tak korzystają z telefonów komórkowych? Ale w tej budce będą… książki. Taka nietypowa, wiejska półka bookcrossingowa. Kolejny powód by się spotykać i robić coś razem. A co ma wspólnego półka bookcrossingowa z ćmą napójką łąkową? Otóż w toczącej się rozmowie, do następujących ustaleń doszliśmy. Już za niecały tydzień, w ramach Tygodnia Bibliotek, będziemy na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej UWM w Olsztynie malowali na starych dachówkach mole książkowe (Biblioteki inspirują czyli Molariusz Warmińsko-Mazurski). Dojadą także dachówki ze starego siedliska w Wójtowie. I namaluję na jednej właśnie napójkę łąkową – jako warmińskiego mola książkowego. A potem, dachówka z Biblioteki Uniwersyteckiej pojedzie do Wójtowa i ozdobi tę bookcrossingową, wiejską budkę telefoniczną. Inspirujący Tydzień Bibliotek i lokalna bioróżnorodność. By edukować, poznawać i więcej dostrzegać tego, co się dzieje wokół nas. Książki uczą tak samo jak spotkania i dyskusje.

Skoro pojawiła się kolejna interesująca ćma, to może ćmy Wójtowa jako wyróżnik tej miejscowości? Czyli ciemna strona (od ćmy a nie od ciemności) warmińskiego Wójtowa. Tytuł jest już więc rozwikłany. Teraz pora na opowieść o samej napójce, ćmie o aluzyjnej nazwie.

Barczatka napójka czyli napójka łąkówka (Euthrix potatoria syn. Philudoria potatoria) to motyl nocny z rodziny barczatkowatych. Co w niej niezwykłego? Gąsienice tego gatunku piją stosunkowo duże ilości wody w postaci kropel rosy i deszczu, zbierających się na liściach rośliny pokarmowej. Stąd jej nazwa – napójka. Od picia rosy. Ćma co w młodości rosę pije. Nieco romantycznie.

Barczatka napójka (napójka łąkowa) występuje na terenach podmokłych, w pobliżu jezior, rzek i torfowisk. Gąsienice żerują na ostrych trawach, trzcinie i pałce wodnej. Spotkać je można od września do czerwca, z przerwą na sen zimowy. Na wiosnę, po przezimowaniu, gąsienice budują nisko nad ziemią, przyczepione do źdźbeł traw lub pni drzew, białawe oprzędy, w których następuje przepoczwarczenie. Dorosłe motyle (stadium imago) obserwować można od końca czerwca do połowy sierpnia. Jak typowe ćmy prowadzą nocny tryb życia. Rozpiętość skrzydeł od 46 do 54 mm. Brzeg skrzydeł jest lekko falisty. Samiec ma skrzydła żółto-pomarańczowe z odcieniami brązu (można go rozpoznać po dużych, grzebykowatych czułkach i ciemniejszej barwie skrzydeł). Samica jest nieco większa i nieco jaśniejsza w ubarwieniu: od jasnożółtego do żółtobrunatnego. Charakterystyczne dla tego motyla są dwie białe plamki w ciemnej obwódce, znajdujące się na górnej stronie skrzydeł pierwszej pary. Na zewnętrznej części tylnego skrzydła znajduje się przyciemnienie.

Gatunek obecny w całej Europie od Półwyspu Iberyjskiego po Ural. W Polsce gatunek występuje na całym obszarze kraju. Niezbyt rzadki, można się go spodziewać w wielu miejscach. Ale teraz mamy udokumentowane występowanie w Wójtowie. Czyli jest o czym opowiadać.

Teraz pora na wyjaśnienie słowa ćma. Ma ono kilka znaczeń (współczesnych i dawniejszych): 1. Ćma to motyl nocny, 2. to także duża ilość, chmara, 3. ciemność, mrok, a nawet 4. brzydka pogoda, mżawka, zawierucha (lokalnie i gwarowo). Etymolodzy wskazują, że słowo ćma wywodzi się ze starosłowiańskiego tma, oznaczającego ciemność, mrok, a to z kolei pochodzi ze praindoeuropejskiego tem – ciemny, w znaczeniu wielkie mnóstwo, chmara, mrowie. Tuman to kalka z języka tureckiego – dziesięć tysięcy. W języku rosyjskim tuman czyli mgła, pochodzić może od dużej ilości a może od ćmić – osłabiać widoczność, przyciemniać, przesłaniać (tak dużo, że aż nie widać?). Ćmić to także pobolewać, mdlić. Ta mroczna chmara tępy ból przynosi… Zatem ćma zapewne bierze swoje znaczenie od mroku lub od dużej liczby. Dużo ich w nocy przylatuje do światła, zwłaszcza na terenach pierwotnych i o dobrze zachowanej przyrodzie. Nasi przodkowie widywali duże ilości motyli nocnych. Możliwe więc, że jest słowem bardzo starym, jeszcze wywodzącym się z języka praindoeuropejskiego, gdzie mrok i duża ilość znaczyło to samo.

I jeszcze jedno znaczenie, o którym chcę wspomnieć w nawiązaniu do Warmińsko-Mazurskiego Molariusza i malowania dachówek: ćma to ćmuk, ćmok, upiór. W Bestiariusz Słowiańskim Ćmok to nazwa potwora, pochodzącego z dawnych wieków. Pamięć o nim przetrwała najdłużej na Wielkopolsce. Ten starosłowiański demon miał skrzydła, albo jak nietoperz albo jak ćma (zatarło się w pamięci). Może i sama Ćma była kiedyś nazwą nocnego demona, bestii mitologicznej. Ćmok lub Ćma funkcjonowały w opowieściach naszych przodków, w kulturze oralnej (mówionej). Nie przetrwał do czasów słowa pisanego i bibliotek (bo nikt nie spisał, na utrwalił na malowanym obrazie). Zostały tylko niewyraźne, ćmawe ślady. Dlatego w czasie Tygodnia Bibliotek, malując mole książkowe, namalujemy także ćmę napójkę łąkową. Przy okazji opowiadając różne historie i pijąc, jeśli nie rosę to chociaż kawę czy herbatę, na tarasach Biblioteki Uniwersyteckiej.

I tak powstanie pierwszy Warmińsko-Mazurski Molariusz. A jedna z dachówek zawędruje do Wójtowa, by tworzyć ciem-ną stronę (historię) warmińskiej wsi. Ciemna historia czyli lokalna historia ciem. Z warmińskiego Wójtowa. A wszystko za sprawą spostrzegawczości i telefonu z damskiej torebki.

Fot. Beata Jakubiak.

Źródła:

Wikipedia https://pl.wikipedia.org/wiki/Barczatka_nap%C3%B3jka

Heintze J., Motyle Polski – atlas – część pierwsza. Wyd. II uzupełnione, WSiP, Warszawa, 1990.

Malmor I., Słownik etymologiczny języka polskiego, ParkEdukacja, Warszawa, 2010.

Brucken A., Słownik etymologiczny języka polskiego. PiW, Warszawa, 1974.

Zych P., Vargas W., Bestiariusz słowiański – rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, BOSZ, Olszanica 2015.

Dlaczego biolog przychodzi do pedagogów by opowiadać bajki edukacyjne w formie dziecięcego teatrzyku?

Kamishibai_u_pedagogow_cytrynek_2017Kamishibai to opowieść w formie teatrzyku ilustracji, wywodząca się z tradycji japońskiej. Dlaczego biolog przychodzi do pedagogów by opowiadać o takiej starodawnej formie prezentowania treści? I to w epoce cyfrowej? Czy jest to remedium na zapóźnienia dydaktyki akademickiej i propozycja dla unowocześnienia form edukacji w szkole? Na zaproszenie Wydziału Nauk Społecznych spotkam się ze studentami i pracownikami by podzielić się swoimi doświadczeniami w wykorzystaniu mobilnego internetu i materiałów umieszczonych w chmurze jako uzupełnienia tradycyjnego wykładu.

Na ulicę Żołnierską idę z dużą nadzieją. Dawniej mieścił się tam Instytut Biologii i Ochrony Środowiska WSP w Olsztynie. Spędziłem tam wiele lat, jako student i jako pracownik. W tych murach odbyło się wiele ważnych dyskusji o edukacji. Teraz idę szukać wsparcia i inspiracji. Idę z nadzieją, że pedagodzy staną się katalizatorem dla olsztyńskiej, akademickiej dyskusji o edukacji, w tym edukacji w murach uniwersyteckich. Idę wszak do specjalistów od edukacji. Liczę, że w długoterminowej współpracy i otwartej dyskusji czegoś nowego się dowiem, że będę uczestnikiem dyskusji o meandrach i wyzwaniach współczesnej edukacji.

Warunki będą nietypowe, bo to wykład dla dużej grupy, a więc standardowa forma kamishibai  nie nadaje się (trzeba eksperymentować z formami hybrydowymi). Trzeba dostosować opowieść w konwencji kamishibai, zarówno do dużej sali jak i do epoki cyfrowej. Poza rozważaniami ogólnymi, dotyczącymi globalizacji, cyfryzacji i robotyzacji przedstawię także bajkę edukacyjną o cytrynku latolistku oraz pokażę pomysł na wykład akademicki w formie opowieści kamishibai z elementami myślenia wizualnego (myślografia, rysnotka).

Będą to także rozważania na temat unowocześniania dydaktyki nie tylko akademickiej oraz o zagrożeniach związanych z globalizacją, cyfryzacją i robotyzacją,  uzupełni je pytanie czy ludzi zastąpią komputery i roboty także w edukacji.

Na ogół (?) zakazujemy studentom korzystania z telefonów komórkowych i nagrywania wykładów. Tym razem zachęcam, aby na wykład przyjść z smartfonem, tabletem lub innym urządzeniem mobilnym, z dostępem do internetu i zainstalowanym, bezpłatnym programem do odczytywania kodów QR. Warto przynieść także notatniki, kolorowe długopisy, mazaki lub kredki. Można będzie robić zdjęcia i nagrywać filmiki (jako forma indywidualnych notatek). Albo notować w dawnym, analogowym stylu.

Kamishibai – analogowa komunikacja i edukacja w epoce cyfrowej? Czy jest to sensowna propozycja? O tym będę chciał z pedagogami porozmawiać. Mają większą wiedzę ode mnie i większe doświadczanie. Idę się uczyć. Aktywnie. Jednym słowem nauczeństwo w czasach trzeciej rewolucji technologicznej.

Kamishibai_u_pedagogow_cytrynek__2017

Szczotecznica szarawka czyli o włochatym pięknie z lasu

14720519_1791093964464066_2238146974936171502_nZazwyczaj gąsienice uważamy za brzydkie a motyle (stadium imago) za piękne. Ale w przypadku szczotecznicy szarawki jest chyba odwrotnie. Motyle (ćmy) są szarobure i nie zwracają na siebie większej uwagi. Natomiast gąsienice się przepięknie żółte i włochate. I jedno i drugie służy obronie. Szara barwa motyli ułatwia im ukrycie się na pniu drzew. W rejonach uprzemysłowionych, gdzie powietrze jest bardziej zapylone i zadymione (a więc wszystko przykryte kurzem i szarzyzną) wśród szczotecznicy przeważają osobniki szare. W środowisku czystym – forma bardziej jasna. Czyli tak, jak wyglądają pnie drzew. Fruwający dowód na darwinowskie przystosowanie się. Być niewidocznym, aby uniknąć zauważenia przez drapieżnika. Jak na ćmy przystało aktywne są w nocy. I tutaj owłosienie motyli dorosłych ułatwia ukrycie się przez echolokacją nietoperzy. Z kolei gąsienice są bardzo widoczne. Ale jednocześnie pokryte licznymi włoskami. Te gęste włoski „zniesmaczają” posiłek ewentualnym większym drapieżnikom (ptaki). Kolor jaskrawy działa ostrzegawczo – „jestem niesmaczny i trujący, poniechaj mnie„.

Nie ma obrony uniwersalnej – na jednych działa, na innych nie. Przyroda jest niezwykle złożona. Każda potwora znajdzie swojego amatora…

Szczotecznica szarawka (Calliteara pudibunda syn. Dasychira pudibunda) jest motylem nocnym z rodziny brudnicowatych (Lymantriidae), okrytych złą sławą szkodników leśnych. Akurat szczotecznica szkodnikiem dużym nie jest, bo jak się za nadto rozmnoży to masowo choruje na krystalicę (choroba wirusowa – przegęszczenie ułatwia dyspersję patogenów, tak jak u ludzi).

Szczotecznica jest gatunkiem euroazjatyckim, występującym w całej Polsce (poza wyższymi położeniami górskimi). Zasiedla lasy liściaste, parki i ogrody miejskie, czyli miejsca gdzie znajdzie roślinę żywicielską (pokarm dla larw). Rozpiętość skrzydeł motyla waha się w granicach 40-65 mm, czyli jest sporawy. Wielkość uzależniona jest od odżywiania się gąsienicy. Bo owady w stadium imago nie rosną. Więc co się najedzą za młodu, to mają w dorosłości (w tłustych fałdach ciała). Niektóre gatunki nawet „zapominają” o jedzeniu a jedyną czynnością, której się oddają to rozmnażanie. Wspomnę tylko choćby o jętkach.

Wracając do dorosłych szczotecznic – samiec jest mniejszy, bardziej brązowy i ma grzebieniaste czułki (pomagają wychwycić feromony i odszukać samicę). Samica jest bardziej krępa i ma czułki nitkowate. Pierwsze pokolenie motyli pojawia się w maju i czerwcu. Czasami pojawia się drugie pokolenie – w sierpniu i wrześniu. Gąsienica odżywia się i rośnie do zimy. Zimuje w stadium poczwarki.

Samica składa na korze drzew liściastych (dęby, buki, leszczyna) łącznie do około 400 jaj. Wylęgające się gąsienice wędrują w kierunku gałęzi i odżywiają się liśćmi. „Nadgryzione”, uszkodzone liście opadają na ziemię. Po tym leśnicy poznają ich obecność (gdy są w większej liczbie – mowa oczywiście o motylach a nie liściach). W trakcie masowych pojawów (zwanych gradacją) można zaobserwować gąsienice pełznące po ziemi, poszukujące innych drzew. Zaniepokojone, młode gąsienice zasnuwają się przędzą, starsze – zwijają się i spadają na ziemię. Gdy mija zagrożenie szybko powracają do żerowania. Młodsze stadia gąsienic, tak jak u wszystkich bruzdnicowatych, dzięki bogatemu owłosieniu, mogą być przenoszone przez wiatr z jednego drzewa na drugie. Taka dodatkowa forma dyspersji (skrzydeł brak, a nóżki krótkie…).

Gąsienice są wielobarwne, na stronie grzbietowej mają cztery kępki żółtych włosków (nie licząc pojedynczych włosków, rozrzuconych po całym ciele). Z tyłu ciała gąsienicy widoczny jest pędzelek czerwonych włosków. Urody dodają czarne plamy na ciele. Piękne za młodu.

Fotografia autorstwa:  Jutta Bündgen