Upowszechnianie wiedzy i komunikacja: blogi i uproszczenia (relacja z Wrocławia cz. 5.)

15380411_1198370920243378_7566912759558642931_nBlogi to nowa forma upowszechniania wiedzy, zarówno w sensie dziennikarskim jak i formy komunikacji akademickiej (uzupełnienie konsultacji i wykładów). Czy w krótkiej formie można ustrzec się zbytnich uproszczeń i strywializowania? Na dodatek pisać może każdy. Zatem pojawiają się obawy, że w blogowym upowszechnianiu wiedzy zbyt są duże uproszczenia, czasem wieje nudą i monotonią. Trudnością w pisaniu jest i to, że nie widać odbiorcy i jego reakcji. Zatem czy w blogowych opowieściach literatury faktu uda się uniknąć zbytnich uproszczeń a z drugiej strony nudy? Potrzebny jest złoty środek, ale wymaga wysiłku i czasu (lub pieniędzy).

Blog przez swą częstotliwość i otwartą formułę jest jak serial z niezaplanowaną fabułą. Jeśli się trzymać jednego, wąskiego tematu, to może stać się nudny i skierowany do wąskiego grona odbiorców. Z drugiej strony duża różnorodność może być grochem z kapustą, o wszystkim po trochu.

Blog jest jak serial, tematyczny felieton, lub książka w tworzeniu. Szeroko lub wąsko tematyczny (jednotematyczny). Mój ma już prawie 13 lat, zmienia się jego koncepcja i możliwości techniczne. W tej chwili jest już opublikowanych ponad 1900 wpisów o różnej wielkości, temacie i jakości. Czytelnik widzi tylko fragment i wycinek (pojedyncze wpisy), nie zna całości i historii (chyba, że wierny i stały czytelnik, albo zmotywowany, by krok po kroku przeczytać wszystkie lub wiele wpisów). Książkę całościowo zaplanowaną trzeba przeczytać w całości, by zrozumieć o co w niej chodzi. Blogi i seriale czytamy/oglądamy wyrywkowo. Czasem tylko pojedyncze wpisy. Czy nowy czytelnik przegląda wszystkie wpisy? Trudno się po blogu poruszać – jest jak przewijanie papirusu. Tak jak każda forma i blog jest ułomny.

Koncepcją mojego bloga jest to, by był jako uzupełniająca forma kontaktu i komunikacji. Jest dla studentów (w szerokim słowa tego znaczeniu) uzupełniającym repozytorium z materiałami pomocniczymi. Zacząłem z myślą o swoich studentach, potem pomysł rozszerzył się znacznie w kierunku edukacji ustawicznej i pozaformalnej. Jest także sposobem na głośne, otwarte myślenie i porządkowanie pomysłów.

Drugim celem mojego blogowania było pokazanie codziennego życie naukowca z całą różnorodnością i wielowymiarowością. Stąd różnorodne wtręty z życia codziennego i pozaakademickiego. One też wpływają na jakość pracy, czasem są inspiracją. W ciągu tych kilkunastu lat można zobaczyć zmiany, jakie dokonują się w szkolnictwie wyższym i roli uniwersytetów.

Blog charakteryzuje się częstością wypowiedzi, systematycznością ale i wyrywkowością. W pewnym sensie jest jak karczma – te dobre są stale odwiedzane, cytowane, „przedrukowywane” (udostępniane). Na przykład już od dłuższego czasu przedruki z tego bloga pojawiają się na portalu Lumen, niektóre, dotyczące edukacji, na portalu edunews.pl, wcześniej przyrodnicze na portalu przyrodniczym Gazety Olsztyńskiej (tematyka dotycząca różnorodności biologicznej naszego regionu). To tylko przykłady, gdyż publikowanie na wolnej licencji (creative commons) ułatwia upowszechnianie wiedzy.

Inną nową formą upowszechniania nauki są filmy, także te amatorskie, zamieszczane nie tylko na statycznych stronach www ale i na portalach społecznościowych (np. Facebook) czy kanale YouTybe. Możliwości komunikacji jest coraz więcej i stopniowo ich się uczymy jako społeczność akademicka. Nie bez potknięć i zagmatwanych poszukiwań. Uczymy się obsługi technicznej sprzętu i oprogramowania jak i dostosowania do poziomu odbiorcy.

Z kolei książka – ta najbardziej zasłużona dla upowszechniania wiedzy forma – to długa opowieść, zwarta, zamknięta, zaplanowana, jednorazowa. Możemy ją zobaczyć dopiero w zakończonej formie. Poza tradycyjnymi papierowymi jest coraz więcej e-booków i innych wersji elektronicznych. Zmniejszone koszty i łatwość techniczna powoduje, że są coraz powszechniejsze.

A czy w różnorodnych formach upowszechniania wiedzy szukamy informacji czy inspiracji, pytań czy gotowych odpowiedzi?

Fot. Ewa Krawczyk (Cold Spring Harbor Laboratory)

Czytaj także:

Upowszechnianie wiedzy i komunikacja (relacja z Wrocławia cz. 4.)

mostGdy jechałem na dyskusję panelową do Wrocławia, to starannie przygotowałem swoje wypowiedzi (znałem tematykę i pytania wprowadzające) ale i tak dyskusja potoczyła się inaczej. Trzeba być gotowym na improwizację i modyfikację. Dyskusja ma swoją niepowtarzalną i nieprzewidywalną do końca dynamikę. A teraz przepisuję notatki i nadaję im kolejną wersję, bogatszą o przemyślenia. Słowo pisane ma swoją logikę i wymusza inne ułożenie treści. Dopowiedzenie, doprecyzowanie.

Druga część dyskusji panelowej zatytułowana była „Sposoby prezentacji informacji”. Jakie jest postrzeganie informacji z perspektywy promotora, dziennikarza, naukowca i przeciętnego użytkownika? Kontekst sytuacji sporo zmienia. Ale pewna zasadnicza część pozostaje niezmienna i identyczna. Istotne wartości dla każdej z wymienionych grup odbiorców są zapewne różne. Odbiorca oczekuje przejrzystego i czytelnego przekazywania informacji. Zatem pojawia się kolejne pytanie o jakość informacji. Po co nam ta informacja: dziennikarzom, promotorowi, wykładowcy? Punkt widzenia prezentującego i odbiorcy może być różny.

Niezależnie od tego, czy jest to wykładowca czy dziennikarz, należy mówić i pisać do ludzi, a nie do siebie, gdy ewentualnie publiczność jest tylko tłem – to jest to po prostu głośne myślenie ze statystami. Jeśli przekaz mówiony czy pisany adresowany jest do odbiorcy, to ważne jest wyobrażenie sobie lub poznanie kontekstu sytuacji i okoliczności, w których ten przekaz zaistnieje. To można sobie wyobrazi, przemyśleć. I nie ważne, że realizacja może się w jakimś stopniu rozminąć z planami. Dialog jest zawsze nieprzewidywalny w jakimś przynajmniej stopniu. W dialogu tworzy się nowa wartość, tworzona przez obie strony. Wtedy wykład czy artykuł nie będzie tylko rytuałem ale i komunikacją międzyludzką w pełnym tego słowa znaczeniu.

Czy można sobie wyobrazić co wiedzą i czego chcą (kontekst sytuacji) słuchacze/czytelnicy? Im poprawniej odpowiemy sobie na to pytanie, tym trafniej dobierzemy treść i formę. W przypadku promotora na seminarium jest jeszcze aspekt dydaktyczny. Bo można chcieć wywołać efekt zadziwienia problemem czy nawet stresu. W dydaktyce przecież nie chodzi tylko o przekaz informacji ale i o stworzenie sytuacji edukacyjnej (tworzenie środowiska edukacyjnego).

Przygotowując referat czy artykuł warto przemyśleć dostępność informacji, którą chcemy przekazać. I odróżnić elementy ważne i mniej ważne, w tym dokładność podawanych informacji. Zatem kolejny raz trzeba zastanowić się co już wie słuchacz/czytelnik. Bo przecież staramy się mówić do ludzi a nie tylko do siebie samego. Tutaj pojawia się kwestia wyobraźni i empatii.

Słuchaczowi/czytelnikowi pozostaje podążanie za informacją i jej weryfikowanie. Po co jest odbiorcy konkretna informacja? Precyzyjna, prawdziwa, wiarygodna. Jakie jest źródło jej uwiarygodnienia, które zechcemy pokazać świadomie lub nieświadomie? Czyli co chce wykładowca, dziennikarz czyli nadawca przekazywać i jakiej spodziewa się reakcji.

Kiedy już wiemy (przemyślimy) co chcemy przekazać, wtedy pozostanie tylko dostosowanie formy by przekazać treść w prosty sposób ale nie uproszczony. To wielka sztuka. Więc trzeba ćwiczy, ćwiczyć po wielokroć. Uczymy się całe życie. Temu służą także seminaria na uniwersytetach. A i studenci sami tworzą sobie dogodne sytuacje i środowisko edukacyjne, czego przykładem jest dyskusja panelowa, zorganizowana przez studentów Politechniki Wrocławskiej.

W roli nadawcy, czy to w postaci referatu na seminarium czy konferencji lub artykułu w mediach występują także studenci. To przede wszystkim z myślą o nich spisuję tę relację i uporządkowane „porady”. Treść można ułożyć na kilka różnych sposób (różne pomysły i scenariusze): od ogółu do szczegółu, można zacząć od abstraktu: główny przekaz na początku, albo dopiero na zakończenie, jak rozwiązanie zagadki w kryminale, albo od planu wypowiedzi. Można i od szczegółu do ogółu (pokazać tok myślenia i dochodzenia do wniosków). Albo od decyzji końcowej a w trakcie pokazać jak do tego doszliśmy. To nie wyczerpuje wszystkich możliwych scenariuszy i pomysłów.

Bardzo dobrze jest znać temat i rozumieć przekazywane treści by przekazać to zwięźle, krótko precyzyjnie i wiarygodnie. W trakcie przygotować przy okazji dogłębniej poznajemy zagadnienie. A jak w czasie realizacji zorientujemy się, że nie bardzo rozumiemy… to też jest zyskiem. Jest jeszcze czas by poznać dokładniej problem i jeszcze kilka razy go przemyśleć. W tym przedyskutować. Bo dyskusja jest zbiorowym myśleniem. Także dyskusja panelowa. A jeśli rozumiemy i znamy referowane zagadnienie to znacznie łatwiej można dostosować przekaz do sytuacji, poziomu słuchaczy i ich oczekiwań. Nie odczytujemy jak kserokopiarka lecz budujemy opowieść od nowa, dostosowaną do okoliczności i publiczności.

Trening jest podstawa. Od tego są przecież studia i przestrzeń uniwersytecka by się ciągle uczyć: mówienia i pisania. Przydatną formą są krótkie prezentacje typu elevator speech (prezentacja w windzie). Mamy na zaprezentowanie swojego pomysłu kilkadziesiąt sekund, góra 2-3 minuty. I to bez komputera z rzutnikiem multimedialnym. Jeśli uda nam się zainteresować słuchacza (w tym przypadku kogoś ważnego, decyzyjnego, może szefa) to w efekcie możemy usłyszeć potwierdzanie, i akceptację „tak, zrób to”. Albo zaproszenie do dalszej rozmowy „tak, podaj mi szczegóły”, „tak opowiedz mi w szczegółach.”

To samo można opowiedzieć słowem, pismem, obrazem, scenką i to na różne sposoby. Warto poćwiczyć. Jeśli nie teraz, to kiedy? Korzystaj wiec z okazji by występować i ustnie przedstawiać swoje relacje, pomysły, dokonania oraz w formie pisanej (tradycyjna prasa lub internetowe blogi i fanpejdże. Studiowanie to nie tylko uczęszczanie na zajęcia obowiązkowe i „odrabianie lekcji”, to także samodzielne wyszukiwanie nieobowiązkowych możliwość współtworzenie gazet studenckich.

Na ilustracji most z Wrocławia. Most jako symbol łączenia, komunikacji i inżynierskiego osiągnięcia. Wszak byłem u studentów z politechniki.

Sposoby pozyskiwania rzetelnej informacji (relacja z Wrocławia cz. 3.)

WP_20171109_10_47_27_ProJechałem daleko, przez całą Polskę, by dyskutować, dzielić się swoją wiedzą ale i po inspirację (dialog zawsze inspiruje i ubogaca). Długa podróż to taka swoista wymuszona pustelnia, oderwanie od zabieganej codzienności i możliwość spokojnego przemyślenia… na zadany temat. A tematem dyskusji panelowej, na którą jechałam na zaproszenie studentów z Politechniki Wrocławskiej, było „Przekazywanie informacji naukowej i nie tylko naukowej”. Dwukrotnie porządkowałem swoje myśli: przed, gdy przygotowywałem się do dyskusji na znany temat oraz po, gdy znałem już wypowiedzi innych panelistów oraz zaistniałą dyskusję. Pisanie ułatwia porządkowanie myśli i samo myślenie. A teraz przepisuję notatki z pociągu i… trzeci raz nad tym zagadnieniem się zastanawiam i precyzuję niektóre sformułowania. Takie życie po życiu… dyskusji. Jeszcze raz (już tylko wirtualnie, w głowie i myślach) dyskutować i formułować wypowiedzi, notować w głowie i na papierze. Podróż jest dla mnie nieodłącznym elementem każdej konferencji naukowej. Jest elementem uporządkowanie myśli. Taka swoista, temporalna i mobilna pustelnia w podróży.

Gotowość do samokrytyki i weryfikacji oraz otwartość na błędy, to wszystko jest potrzebne na początek by pozyskiwać rzetelne informacje.

Najprostszą i najstarszą formą pozyskiwania rzetelnych informacji jest po prostu zapytanie innej osoby. W formie bezpośredniej lub listem czy przez internet. Technika nas zbliża i ułatwia kontakty. Dawniej, dotarcie do eksperta było trudniejsze, bo żyliśmy w małych społecznościach. Teraz, w społeczeństwie globalnym i w epoce trzeciej rewolucji technologicznej, jest znacznie łatwiej. Odszukać i zapytać. Zatem najprościej po prostu zapytać. I tu potrzebne tak zwane miękkie kompetencje społeczne (o tym jeszcze niżej).

A skoro jest pytanie to jest i dyskusja bezpośrednia lub na odległość (opóźnienie). W dyskusji pojawiają się pomysły i wnioski, które nie istniały w głowie żadnego dyskutanta osobno. Dlatego wspominałem o konektywizmie: wiedzy powstającej w relacji, wiedzy rozproszonej w sieci mózgów (dojrzewającej i ujawniającej się w dialogu. Ludwik Fleck nazywał ten proces kolektywami myślowymi (początek XX wieku).

Zapytać. Niby takie proste, ale trzeba umieć i się odważyć. Kiedyś dotyczyło to umiejętności zapytania drugiego człowieka. Zatem potrzeba odrobiny śmiałości i umiejętności interpersonalnych. W nauce także przydatna jest znajomość języków obcych lub międzynarodowego języka nauki (kiedyś była to łacina, teraz angielski). To także znajomość terminologii specjalistycznej i żargonu naukowego. Ale dzisiaj ta umiejętność dotyczy także… umiejętności zapytania „maszyny” i poradzenia sobie z nowymi technologiami. Obsłużyć pocztę elektroniczną, wyszukiwarkę, programy do wideokonferencji czy czaty itd. Inteligencja społeczna pozwala nam prowadzić rozmowy z ludźmi. Teraz dodatkowo uczymy się zupełnie czegoś nowego – rozmów ze sztuczną inteligencją. Umieść zapytać człowieka a teraz maszynę to rozumieć procesy interpersonalne, języki obce a także język maszyny i sposób działania algorytmów.

Drugim sposobem pozyskiwania rzetelnych informacji jest sięgnięcie do źródeł i przeczytanie. A więc zapoznać się z uporządkowanymi, dopracowanymi wypowiedziami innych, spisanymi i wydrukowanymi. Zatem sprowadza się do umiejętności nie tylko czytania (w przypadku starodruków i rękopisów nie jest to takie proste jakby się zdawało – to konieczność czytania archaicznych języków i innych krojów pisma). Szukanie w bibliotece i w książkach czy czasopismach to poznawanie tego, do czego inni wcześniej doszli. To także umiejętność korzystania z zasobów w bibliotekach, zasobów elektronicznych czy szeroko pojętego internetu. W gąszczu informacji wszelakich nie tak łatwo się poruszać. A na dodatek trzeba wybrać te wiarygodne i przydatne.

I w końcu eksperyment. Nauka nowożytna zaczęła się w momencie, gdy uczeni odeszli od ksiąg i zaczęli szukać np. roślin w terenie. Zobaczyć jakimi są a nie tylko zapoznawać się z tym, co inni kiedyś o nich napisali. I spierać się, który starożytny autor prawdziwiej o danej roślinie napisał. Specyfiką nauk przyrodniczych (empirycznych) jest szukanie odpowiedzi także w „dialogu z przyrodą” czyli obserwowanie i eksperymentowanie.

Wybieranie między pytaniem specjalisty, czytaniem w mądrych księgach a eksperymentem to wybór między tym co szybsze i dostępniejsze. Czasem szybciej i łatwiej zapytać (gdy specjalista blisko i „pod ręką”), czasem łatwiej i szybciej przeczytać, gdy odpowiednie źródła są w pobliskiej bibliotece lub dostępnych zasobach internetowych. A czasem łatwiej wykonać eksperyment by szybko zweryfikować lub czegoś nowego się dowiedzieć.

Jak ocenić wiarygodność? To pytanie jest bardzo zasadne. Dotyczy zarówno pytania i rozmówcy jak i czytanych treści w książce czy publikacjach jak i interpretacji eksperymentu. To wszystko wymaga różnych umiejętności i kompetencji. Warto się ich nauczyć by nie być roznosicielem faktoidów i samemu nie dać się omamić (nie chorować i nie być roznosicielem choroby czyli fałszywych sądów i informacji).

Nieprawdziwe, błędne lub nie do końca rzetelne informacje mogą wynikać z kilku przyczyn. Na przykład z niedokładności (czy to odczytu aparatury badawczej czy zapamiętania i przekazania zasłyszanej informacji, niedokładności kopiowania itp.). Mogą wynikać ze świadomego oszustwa i chęci wprowadzenia w błąd. Wszystko to znane jest ludzkości od bardzo dawna.

Metodologia naukowa wypracowała swoje własne standardy i procedury, które ułatwiają wyszukanie informacji wiarygodnych. Wyrosły one z myślenia zdroworozsądkowego i kompetencji społecznych, znanych ludzkości od dawna. Po pierwsze trzeba korzystać z wielu źródeł. Na przykład zapytać kilku specjalistów, kilka różnych osób (świadków). Lub w przypadku publikacji i treści internetowych poszukać kilku różnych i niezależnych źródeł (publikacji, autorów, wydawnictw). Każde źródło można weryfikować w kontekście jego powstania. I trzeba być otwartym na błąd, zarówno autora jak i swój własny.

Wiarygodność w kulturze słowa (dawne wieki, gdy jedynym lub głównym kanałem komunikacji był język mówiony) i w małych społecznościach wynikała ze znajomości rozmówcy i rozumienia języka ciała. Znam kogoś (lub opinię o nim) od dawna i z różnych sytuacji. Wiem więc czy mu w danej sprawie zaufać czy nie. Ponadto język ciała to dodatkowe sygnały niewerbalne, które czasem potrafimy odczytać (inteligencja emocjonalna) i szybko ocenić wiarygodność rozmówcy.

W kulturze pisma, gdy krąg osób pozostających w kontakcie znacznie się rozszerzył, najczęściej autora informacji nie znamy. Jak więc osobiście ocenić jego wiarygodność lub wiarygodność tekstu i przekazu? Tego też ludzkość się nauczyła. W przypadku prac naukowych zwracamy uwagę na datę publikacji (w szybko rozwijającej nauce niektóre dane i hipotezy szybko ulegają dezaktualizacji), wydawnictwo lub czasopismo i kontekst. Potrzeba więc rozumieć procesy społeczne a nie tylko posiadać umiejętność czytania. Zwracamy uwagę na spójność przekazu i tak jak w języku ciała wyszukujemy różnych elementów, które albo zwieszają albo zmniejszają wiarygodność. Podobnie jest w kulturze internetu, tej najnowszej i nam najbliższej. Na źródła internetowe najczęściej narzekamy. A przecież są tak samo wiarygodne/niewiarygodne jak przekaz ustny czy pisany. To tylko utrwalona forma komunikacji, sama jej istota nie uległa zmianie.

Nie wszystko można i warto weryfikować dokładnie. Bo nie mamy na to czasu. Na pewno warto zweryfikować informacje nowe lub istotne. Tak jak polegamy na opinii osób (ich autorytet, wiarygodność, solidność, rzetelność) tak wyrabiamy sobie opinię o konkretnych źródłach drukowanych czy elektronicznych. Ludzie od zawsze popełniali błędy lub świadomie i celowo oszukiwali. Czy warto poświęcać czas na weryfikację wszystkiego? Tylko tego, co ważne i istotne. Bo do weryfikacji trzeba uważności, czasu i energii.

c.d.n.

Zrobiłem to! Wykład w formie bajki kamishibai z wykorzystaniem myślografii

17310106_10211063925187409_5600699602202326091_oOdważyłem się, przygotowałem i zrealizowałem, wykład dla studentów, w formie bajki kamishibai. Miałem dużą tremę i spore obawy, jak to zostanie przyjęte i jaki będzie efekt. Ale zanim opowiem o efektach, najpierw przedstawię skąd się wzięła inspiracja i dlaczego wykład właśnie w takiej formie .

Nawet najlepsza metoda, stosowana zbyt często, może znużyć i stracić swój pierwotny blask. Kiedy pojawiły się rzutniki multimedialne i Power Point, powiało w salach akademickich nowoczesnością i świeżością. Była to znacząca odmiana po rzutnikach pisma (folie) i mówieniu wykładów/referatów z kartki. Prezentacja multimedialna na obronie doktoratu czy na wykładzie, zachwycała. Dawała przecież duże możliwości. Szybko na trwałe zagościła na konferencjach naukowych i salach wykładowych. Została wprowadzona jako element egzaminu dyplomowego. Po kilkunastu latach najwyraźniej spowszedniała. Nie było już nowości a czytanie z ekranu tekstu momentami zaczynało irytować słuchaczy. Świat się szybko zmienia, a zwłaszcza środowisko akademickie powinno być liderem zmian i upowszechniania nowości. Od czasu do czasu pojawiały się inne programy, np. Prezi, co nieco wprowadzało odmiany i zainteresowania.

Trzy lata temu po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć opowiadanie bajki kamishibai (wtedy nie wiedziałem jak to się nazywa, ale spodobało mi się jako zupełnie inne podejście do opowiadania). Był to występ Anais Fleur w czasie charytatywnej aukcji „Malality pod młotek„, w dniu 14 lutego 2014 r. Kilka miesięcy wcześniej (8 czerwca 2013 roku) w Pałacu Młodzieży w Olsztynie odbył się maraton malarski (w którym uczestniczyłem, malując swoje butelki) i sztafeta literacka pod nazwą „Malality”. „Malality” to inicjatywa młodych artystów, którzy zachęcali do wspólnej twórczości mieszkańców Olsztyna. Przez cały dzień pod skrzydłami muz szerzona była idea wolontariatu. W trakcie imprezy czytano poezję Gałczyńskiego, przy której stworzono około 70 prac plastycznych. Część prac przekazano Hospicjum a część przeznaczono na „licytację” w dniu 14 lutego 2014 r. I ja miałem swój maleńki udział. Dawanie procentuje, bo ja dzięki udziałowi w tej akcji miałem okazję i dużą przyjemność zobaczenia pani Anais (zobacz film)

W głowie zalęgła się myśl: a może by właśnie  tak spróbować przygotować wystąpienie? Potem, w czasie wyjazdu terenowego, w rozmowie ze studentką, dowiedziałem się, że studenci znudzeni są prezentacjami. Bardzo ciepło wspominała profesora, który nie korzystał z rzutnika multimedialnego (pan starszej daty, jeszcze nie opanował nowoczesnej techniki komputerowej) ale opowiadał z wielką pasją, wzbudzając zainteresowanie.

W ubiegłym roku, w czasie konferencji Ideatorium (poświęcona dydaktyce akademickiej), zebrane tam grono nauczycieli akademickich zgodnie wyartykułowało, że dydaktyka akademicka zatrzymała się w rozwoju na zdobyczach sprzed 20 lat: kserówkach i Power Poncie. W czasie Ideatoriów w Gdańsku, pracownicy uniwersyteccy poszukują nowych metod, dzieląc się doświadczeniami z wdrażania grywalizacji itp (ja rok temu opowiadałem o wykorzystaniu kodów QR). Nieco później dostałem propozycję napisania trzech bajek edukacyjnych dla dzieci, prezentowanych w formie kamishibai. Wyzwania podjąłem się z dużą przyjemnością i zaciekawieniem. W taki sposób otrzymałem skrzyneczkę (mały, drewniany parawanik). Plansze namalował artysta, a ja miałem okazję opowiedzieć bajkę o cytrynku latolistku w czasie Europejskiej Nocy Naukowców we wrześniu 2016 roku. To był mój pierwszy raz. Dla dzieci.

Ale w głowie ciągle dojrzewała myśl, żeby przygotować wykład dla studentów w takiej niecodziennej formie. Od lat prowadzę przedmiot autoprezentacja (głównym celem jest pokazanie i przećwiczenie metod prezentacji publicznych, w tym wygłaszania referatów). Staram się ciągle wprowadzą jakieś nowości: grywalizację, e-portfolio, lapbook itp. Zaplanowałem więc przygotowanie wykładu o tym, jak wygłosić referat, tym razem bez rzutnika multimedialnego i prezentacji w programie Power Point, ale właśnie w formie bajki kamishibai.

Ostatnim impulsem był udział w webinarium z SuperBelframi (spotkałem na konferencji w Warszawie – Inspiracje). Zacząłem ćwiczyć myślografię i ryśnotki (myślenie wizualne, notowanie graficzne). Przypomniałem sobie swoje dawne szkolenie z mind mappingu. Ale nauczyłem się także nowych umiejętności. A przede wszystkim nabrałem odwagi.

Kłopot z przygotowaniem wykładu w formie bajki kamishibai polegał na konieczności namalowania kilkunastu ładnych rysunków. Odkładałem to na wolny czas. Natomiast myślografia umożliwiła szybsze wykonanie potrzebnych plansz. Siadłem i narysowałem, jedynie ilustrację tytułową namalowałem akwarelkami (bo chciałem zobaczyć jak to będzie wyglądało). Wyciągnąłem także z szafy dwa rekwizyty: skarpeciaka-Profesorka, które kiedyś dostałem i Kłobuka, którego w ubiegłym roku wykonałem na warsztatach nad Jeziorem Krzywym.

Odważyłem się i opowiedziałem swoją bajkę studentom biotechnologii oraz biologii. Na wykładzie z autoprezentacji oraz na seminarium dyplomowym. Oba wykonania w małej grupie (bo na dużą salę ta metoda nie nadaje). I studentom spodobało się. Bałem się, że może odbiorą jako metodę infantylną – taki dziecinny teatrzyk, a oni przecież są dorośli i studiują kierunek przyrodniczy. Ku mojemu zadowoleniu i niewielkiemu zaskoczeniu, odebrali bardzo dobrze. W jednym z komentarzy, tuż po wystąpieniu usłyszałem, że studenci mają przesyt prezentacji multimedialnych (zwłaszcza tych czytanych z ekranu), więc każda inna forma odbierana jest z dużą ulgą i wdzięcznością. Wskazali też na kilka drobnych niedociągnięć technicznych. Wiem już co i jak poprawić. W jednej grupie studenci nagrali fragmenty, więc mam nadzieję zobaczyć swoje wystąpienie z perspektywy widza.

Na pewno będę jeszcze próbował z kolejnymi wykładami w formie bajki kamishibai. Muszę tylko nauczyć się tworzenia opowieści i sztuki opowiadania. Samo rysowanie nie wystarczy. Ciągle się czegoś trzeba uczyć. Ale nie martwię się tym, bo uczenie się rozwija. I sprawia, że i mówca się nie nudzi. Nowość to wyzwanie i radość z osiąganie nowych celów.

Nawiązując do tytułu: zrobiłem to i… zrobię znowu. Narysuję, namaluję, opowiem. Ale z umiarkowaniem i niezbyt często, by nie spowodować przesytu. Z wykładów multimedialnych nie rezygnuję, dalej będę je przygotowywał.

Research Gate – naukowcy też mają swojego Facebooka

Research Gate – taki Facebook naukowców, działa już długo, ale ja rzadko tam zaglądam. Po prostu brakuje czasu i odpowiednich umiejętności. Nie starcza mojej umiejętności przestawienia stylu pracy, z tradycyjnej i papierowej na w pełni cyfrową. Mam jeszcze mocno analogowe przyzwyczajenia. Być może młodym będzie łatwiej. 

W każdym razie RG o mnie pamięta. Dzisiaj dostałem powiadomienie na skrzynkę mailową, że pojawiło się nowe podziękowanie w jakieś publikacji. No to z ciekawości zajrzałem jaka to publikacja i o co chodzi. Rzecz dotyczyła ważek (Odonata) Rumunii. Tak przypomniałem sobie letnią wyprawę do Rumunii przez Ukrainę. Było to 10 lat temu.

Rumunia w tym czasie należała do słabo zinwentaryzowanych ważkowo krajów europejskich. Aby tę białą plamę nieco wypełnić zorganizowane zostały europejskie warsztaty ważkowe własnie w Rumunii. Przyjechało kilkudziesięciu zawodowych i amatorskich badaczy z całej Europy. Dobry przykład dla ilustracji, że nauka ma charakter zespołowy i kumulatywny.

Nasz mały, polski zespół jechał samochodem przez Odessę. Zabraliśmy na Ukrainie koleżankę odonatolożkę (Elena wcześniej była u mnie na stażu). Miałem okazję poznać to urokliwe, piękne i wielokulturowe miasto. Potem wielokrotnie chciałem się wybrać na Ukrainę, do Odessy. Ale sytuacja międzynarodowa stała się mało sprzyjająca. Pozostaną wspomnienia i plany na przyszłość.

 

Zobaczyliśmy także kawałek Mołdawii i duży fragment Rumunii. Szukaliśmy oczywiście ważek (Odonata), w tym Cordulegaster heros. Ja oczywiście dodatkowo poszukiwałem chruścików. Podziwiałem krajobrazy dla mnie egzotyczne. Przepiękna wyprawa przyrodnicza i kulturowa. Na pewno podróże przyrodniczo kształcą. Można zobaczyć zupełnie inne ekosystemy i sytuacje przyrodcznicze.

Dawno o tej wyprawie zapomniałem. A teraz ukazała się publikacja i podziękowania odonatologiczne. Sięgnąłem po analogowy album ze zdjęciami Bogusława Daraża. Co prawda miałem aparat cyfrowy ale karta pamięci była mała i niewiele zdjęć zrobiłem. To były inne czasy. 10 lat to niby w życiu człowieka niewiele, ale w technologii to cała epoka.

Kiedyś podziękowanie (dokumentujące wkład pracy) czy cytowanie własnej pracy znaleźć można było przypadkiem, przeglądając czasopisma lub książki w bibliotece. Teraz, gdy wiele zasobów jest w formie cyfrowej, sam komputer wyszuka w odpowiedniej bazie danych. Niby jest łatwiej. Ale tego nowego świata trzeba się nauczyć. 

No więc uczę się, razem ze studentami. Takie to nauczeństwo epoki trzeciej rewolucji technologicznej… A co się jednego nauczę jako tako, to zaraz pojawia się jakaś nowinka. I trzeba uczyć się ponownie…. Umiejętność szybkiego uczenia się pozostaje kluczowa kompetencja w XXI wieku.

 

O filozoficznym malowaniu kamieni i hybrydowej, wielowarstwowej komunikacji

filozoficzne_malowanie_kamieniZ malowania kamieni z filozofami jestem zadowolony. Udało się. Dla mnie był to eksperyment na obcym gruncie, z tremą i obawami. Ale pomysł okazuje się dobry i warto go rozwijać. Mam nowe doświadczenia, spostrzeżenia i przemyślenia. Wykorzystam na zajęciach ze studentami w tym roku. A teraz, na gorąco kilka refleksji.

Dlaczego się zgłosiłem z malowaniem kamieni na Festiwal Filozofii – Filozofia i Sztuka? Okazja wydawała się dobra, bo tematyka dotyczyła refleksji i sztuki. Mówić o sztuce i filozofii czy ją przeżywać? Czy lepiej myśli się w ciszy dalekiej i męczącej pielgrzymki czy na głośnej konferencji? Sztuka, jako prosta czynność, ułatwiająca bycie ze sobą, tak jak na podwórku. Słowa są jak iskanie się a nie tylko przekazywanie informacji. Służą do tworzenie więzi. I chciałem to sprawdzić. W czasie malowania spotkałem filozofa, który zaczął pisać powieści. Bo mimo, że napisać wiele naukowych książek, także w językach kongresowych, to nie jest czytany (tak jakby chciał). W nadmiarze słów nie komentują jego książek. Bo zbyt dużo jest do komentowania i do przeczytania. A powieść? Ano zobaczymy, może forma nie odstraszy zupełnie innych czytelników i będą rozważać jego dyskretnie przemycane myśli filozoficzne? Myślę, że są to podobne poszukiwania nowych i bardziej adekwatnych form komunikacji w środowisku nie tylko akademickim. Nie jestem więc sam w tych swoich poszukiwaniach.

To nie pierwszy raz z tym „naukowo-konferencyjnym” malowaniem kamieni. Miałem już doświadczenia z dyskusjami przy malowaniu jako formą nietypowej kawiarni naukowej. Była też w maju realizacja na konferencji hydrobiologów (Warsztaty Hydrobiologiczne). Tam, wśród biologów wypadło lepiej bo, znacznie lepiej przyjęli organizatorzy (hydrobiolodzy) i bez oporów włączyli się w nowe wyzwania, odpowiednio planując w programie, jako element integracyjny. A uczestnicy odpowiedzieli licznie i ochoczo (ku mojemu zaskoczeniu, bo stereotypowo wydaje się, że naukowcy to „sztywniacy”). Ale tam, u hydrobiologów, za tym szalonym pomysłem stały dwie różne osoby, z różnych ośrodków akademickich i byli „swoi”, stąd może większe zaufanie do eksperymentu i eksperymentatorów. Ponadto sama forma warsztatowa konferencji hydrobiologicznej,  z nastawienie bardziej na wspólną pracę i badania a nie typowa konferencję. Myślowy przeskok był więc znacznie łatwiejszy.

Filozofowie przyjęli pomysł z mniejszą otwartością, z pewną rezerwą (myślę o organizatorach). Może dlatego, że zgłaszała to tylko jedna osoba i to „z innego podwórka”? Może zbyt odbiegało od dotychczasowych schematów i przyzwyczajeń? Początkowo moje zgłoszenie potraktowano standardowo, i wbrew sugestiom jak i opisowi, w programie umieszczono jako typowy referat (krótkie doniesienie). Ale się nie poddałem i sam, niejako na uboczu, dodatkowo zorganizowałem, poza programem dyskusyjne milczenie przy malowaniu kamieni. Bo przy wspólnym malowaniu można mówić ale nie trzeba. Można milczeć.

Postawiłem się na Festiwalu Filozofii w kłopotliwej sytuacji, odbiegając od schematów. Ryzykowałem, bo nie wiedziałem jaki będzie odbiór – wystąpienie zaplanowano w sesji pt. „Sztuka, osobowości, koncepty, osobliwości”. Być może za jakiś czas dowiem się, czy odebrany zostałem ze swoim pomysłem jako osobowość, koncept czy osobliwość. Ryzykowne przedsięwzięcia w 90% kończą się porażką. Taka ich specyfika. Tylko 10% kończy się sukcesem. Ale nie jest to szara przeciętność, więc warto zaryzykować. Notabene w nauce przeważają porażki, błędy, niepowodzenia. W publikacjach i podręcznika jest tylko wycinek naszej aktywności – ten zakończony już sukcesem. Ale bez porażek owe sukcesy nigdy by nie zaistniały. Eksperymenty i ryzyko są powinnością uniwersytetu. Bo jak mamy uczyć własnych studentów innowacyjności i ryzykowania, gdy sami nie ryzykujemy i nie poszukujemy innowacji? Gdy sami twórczo nie eksperymentujemy tylko toczymy się w utartych, bezpiecznych koleinach, zdobywają kolejne stopnie?

Zaryzykowałem bo jako naukowiec-przyrodnik wybrałem się na obce „podwórko”: do filozofów i artystów. Inny rytuał konferencyjny, inny język, inne zwyczaje. Prawie jak inna kultura. Od dłuższego czasu na różnych konferencjach, sympozjach, seminariach przyglądam się i próbuję zidentyfikować różne rytuały, zwyczaje (takie moje, specyficzne badania etnograficzne). A następnie staram się odnieść je do historii (jak powstawały i dlaczego), komunikacji naukowej oraz zastanawiam się czy dalej są efektywne w szybko zmieniającym się świecie. Rytuały ze swej natury mają to do siebie, że są nieco „spóźnione”, zastygłe w czasie. Ich sens rozumiemy jedynie w kontekście czasów i miejsca, w których powstawały. Nie zawsze dostrzegamy to, że zmienił się kontekst i niektóre z nich są już nieefektywną (pozorowaną) komunikacją. Służą jedynie wywieraniu wrażenia, budowaniu prestiżu ale nie komunikacji. Na obcym gruncie, jak w obcej kulturze, łatwo o niezrozumienie. Zarówno ja mogę nie zrozumieć jak i mnie mogą błędnie odebrać. Czułem więc tremę i nie miałem swobody wypowiedzi takiej, jaką bym chciał.Doświadczałem tego, co zazwyczaj studenci na zajęciach. Dzięki tym swoim emocjom, przypominaniu sobie, lepiej będę rozumiał studentów. Nie będzie „zapomniał wół jak cielęciem bół”

Po drugie forma, jaką zaproponowałem, była inna niż standardowa. Osobliwość. Warsztaty, wspólne łuskanie fasoli czy proste prace, w tym przypadku malowanie kamieni, jakoś nie bardzo mieszczą się w standardowym myśleniu o konferencji. Przecież musi być mówca i odczyt, rzutnik i ekran, jakieś sesje i stół prezydialny. Już parę razy to robiłem, najpierw z malowaniem butelek  – jest w tym także ukryty przekaz o sensie rzeczy i ludzi niepotrzebnych, odzyskiwanych poprzez dostrzeganie nowych wartości, zebranych jako śmieci w lesie i przekształcanych w coś wartościowego. Wysiłek dostrzeżenia sensu i piękna w czymś/kimś z pozoru zbędnym, niepotrzebnym. Potem próbowałem z malowaniem kamieni – charakter surowca i farb wymaga mniej czasu, więc jest bardziej funkcjonalne. Były i dachówki, również stare i niepotrzebne.

Tak sobie myślę, że filozofowie (organizatorzy) nie do końca zaakceptowali moją propozycję (za mało wysiłku włożyłem w przekonywanie, pozostała zbyt „obca”). Narzucony był mi referat. Bo jak jest zgłoszenie, to się referat należy. Ale ja i tak zrobiłem malowanie. Niech będzie referat, ale samozwańczo i tak zrobiłem spotkanie z malowaniem. Na uboczu, na marginesie programu. W jakimś sensie porażka, bo nie odebrane zostało „poważnie”, posadzone mnie gdzieś „na końcu bocznego stołu”. Ale i tak się udało, i tak przyszli ludzie malować i milczeć przy kamieniach. Wiem, że następnym razem dużo więcej czasu poświęcę na przekonywanie organizatorów do takich pomysłów.

Był więc krótki referat z pokazem zdjęć (zdjęcia z dotychczasowych malowań w Olsztynie, Wójtowie, w Karkonoszach itd., było jeszcze w Barczewie, ale akurat zdjęć nie dodałem, i tak dużo było). Nie poszło mi tak jak chciałem, ale jak widziałem – ktoś słuchał. Na malowanie przyszły trzy osoby, w tym jedna (studentka) zupełnie z zewnątrz, spoza konferencyjnego grona. I rozmawialiśmy. Bez tremy, swobodnie. Ja z tych rozmów jestem zadowolony, bardziej niż z sesji referatowej, niby ujętej w ramy godzinowe ale ze sporymi zmianami i przesunięciami czasowymi. Przy kamieniach profesor filozof sporo mi objaśnił z tego, co przy malowaniu się dzieje. A to tego doliczyć trzeba kilkanaście osób, które były na sali w czasie mego referatu (nie wiem ile słuchało i ile treści dotarto, bo nie było relacji zwrotnych, tylko kontakt wzrokowy). A potem ktoś z uczestników przysiadł przy malowaniu kamieni. Ponadto była też krótka dyskusja na Facebooku – też się czegoś dowiedziałem, np. o dyskursie milczącym. Komunikacja hybrydowa, łącząca równe formy: referat, warsztaty, portal społecznościowy, mini-wystawa z tekstem i kodem QR, odsyłającym do internetu itd. okazuje się efektywną formą i bardziej dostosowaną do współczesnego, zabieganego czasu. Pozwala o wiele bardziej w komunikacji przekraczać czas, miejsce i odległość. Jestem pewien, że niebawem podobne rozwiązania staną się standardem konferencyjnym, tak jak swego czasu pełną akceptację uzyskały sesje posterowe i plakaty naukowe (dominują w naukach przyrodniczych, u humanistów jeszcze to relatywna rzadkość).

Będę eksperymentował dalej, dopracowując formę w oparciu o zdobywane doświadczenie, dyskusję i podpatrywanie innych rozwiązań. Kolejne refleksje z filozoficznego malowania i współczesnej komunikacji naukowej spiszę za jakiś czas. Także i na blogu. Zaglądajcie.

Dlaczego warto jeździć na konferencje naukowe ?

t_zdjecie_rodzinne_ideatorium_2015

Czy warto jeździć na konferencje naukowe? Przecież w zasadzie nie liczy się to do dorobku naukowego i awansu zawodowego, na dodatek można zapoznać się z faktami i odkryciami naukowymi w formie publikacji nie ruszając się z miejsca. Czasem nawet można wykłady konferencyjne obejrzeć w internecie (na żywo lub archiwalne filmy). Więc po co jeździć i tracić czas na podróże? Bo można przecież wszystko samemu wyszukać i w ciszy wysłuchać? Na dodatek na konferencji nasze zainteresowanie wzbudza jedynie mniejsza lub większe część referatów czy posterów. Na części się nudzimy.

Warto, ale nie dla punktów lecz po emocjonalne wzmocnienie motywacji do pracy i po inspiracje. Liczy się bezpośredni kontakt. A to oznacza szybką interakcję. Poza przekazem informacji odbieramy emocje i język ciała. A więc mamy możliwość oceniania wiarygodności wypowiedzi. To zwiększa nasze zaufanie (lub odwrotnie, wiemy że coś jest mało sensowne, że jest sztuczne i puste intelektualnie). Dzięki emocjom więcej zapamiętujemy. Emocje są na dodatek zaraźliwe. W czasie dyskusji powstaje swoista wartość dodana (Ludwik Fleck nazywał to kolektywami naukowymi), której w publikacjach nie od razu znajdziemy.

Konferencje to nie tylko sesje referatowe i wykładowe czy sesje posterowe. To także liczne okazje do bezpośrednich, kameralnych rozmów kuluarowych. W mniejszej grupie śmielej się wypowiadamy, duża publiczność o wiele bardziej stresuje i obawiamy się takich dyskusji. W spotkaniach nieformalnych wypowiedzi nie muszą być starannie uporządkowane i dopracowane. Mogą być niedokończone, rodzące się, krzepnące w wymianie zdań. Tak powstają pomysły wspólnych badań, wspólnych publikacji i nowych inspiracji. Później łatwiej o wymianę zdań, już w formie listów, e-maili itd. Pierwszy krok został wykonany. Lub ponownie wzmocniony, odnowiony.

Mimo powszechnego dostępu do coraz liczniejszych publikacji, mimo internetu i łatwego dostępu do rosnącego repozytorium wiedzy, mimo kontaktów z wykorzystaniem poczty elektronicznej, wideo-chatów, telekonferencji, pełni komunikacji w bezpośrednich spotkania nic nie zastąpi. Dlatego konferencje będą się odbywały i warto jeździć nawet daleko, gdzie w jednym miejscu zbiera się grupa specjalistów lub osób zainteresowanych wybranym tematem. Na konferencji spotyka się w jednym miejscu „rozproszone plemię” by zobaczyć „ilu nas jest”. To motywuje i inspiruje. Jest jak ładowanie akumulatorów.

Publikacje drukowane na papierze, jako rozwinięcie listów drukowanych w prasie, uzupełniały jedynie wielowiekową tradycję bezpośrednich rozmów. Komunikacja internetowa udoskonaliła i przyspieszyła kontakty między naukowcami. Bezpośrednie rozmowy są jednak czymś więcej. I dlatego będą miały swoje ważne miejsce w świecie akademickim dnia codziennego.

Z perspektywy studenta warto chodzić na wykłady uniwersyteckie. Mimo, że można samemu znaleźć w książkach i publikacjach (zajmie to więcej czasu). Na wykładach uzyskujemy nie tylko informacje, ale i wiedzę o wiarygodności, emocje, motywacje do pracy, zrozumienie. Pomijając fakt, że bywają wykłady nudne, jałowe, bezbarwne. Ale tak samo jest z publikacjami i książkami, nie wszystkie są warte przeczytania od deski do deski.

W kwietniu byłem na III Ogólnopolskiej Konferencji Dydaktyki Akademickiej Ideatorium (więcej o konferencji na stronie: http://www.ideatorium.ug.edu.pl), zorganizowanej przez Wydział Biologii Uniwersytetu Gdańskiego. W dwudniowych obradach wzięło udział ponad 120 nauczycieli akademickich z całej Polski. Przedstawiono 23 wystąpienia ideatoryjne (krótkie referaty), dwa wykłady plenarne oraz 25 posterów. Odbyły się także dwie debaty eksperckie. I były rozmowy kuluarowe, w przerwach, na spotkaniu przy ognisku, przy kawie i nawet w podróży.

Z konferencji przywiozłem sporo inspiracji. Niektóre zwiędną zanim zaistnieją, bo zabraknie motywacji, czasu lub kolejnego wzmocnienia. Inne powoli będą dojrzewały. Głównym zyskiem było naoczne przekonanie się, że jest wielu pracowników akademickich myślących podobnie o solidności dydaktyki akademickiej. Ludzi, którym się chce poszukiwać, starać, eksperymentować. To wyzwala z poczucia osamotnienia. Motywuje. Pojawia się oczywiście pytanie gdzie i jak kontynuować w Olsztynie dyskusję o doskonaleniu dydaktyki akademickiej? Może w formule kawiarni naukowej? Jechać daleko… by zainspirować się do spotkań na miejscu…. Właśnie po to warto jeździć na konferencje. By pozornie znaleźć daleko to, co jest pod ręka na miejscu.

Jednym z miłych zaskoczeń było to, że spotkałem aż 4 osoby z Olsztyna, z innych wydziałów. Trzeba jechać za siódmą rzekę (gór po drodze nie było)… by ze sobą się spotkać. W Olsztynie nie było okazji i sposobności. Aż dopiero w Gdańsku. Wybrać się do innego miasta się spotkać i zarazić pomysłami. Przedyskutować grywalizację i gry planszowe, wykorzystywane w pracy ze studentami. Może więc wyjazd zaowocuje dalszymi spotkaniami na miejscu.

U góry zdjęcie z konferencji w Gdańsku, pobrane ze strony organizatorów.

Mobilny poster i kształcenie pozaformalne na konferencji w Gdańsku

posterideatorium

W czasie pobytu we Francji (przy okazji innej konferencji poświęconej zasobom wodnym) sprezentowałem „gadającą butelkę”, z QR Kodem, odsyłającym do odpowiedniego filmiku. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu zadziałały szybko i znakomicie. Starsze pokolenie posługuje się smartfomami z dostępnym internetem a młodego pokolenie pokazało jak z tego korzystać. To znaczy jak pobrać bezpłatny dekoder kodów QR i jak uruchomić. Mobilny internet jest bardziej dostępny niż mogłoby się zdawać. A skoro przetestowałem na wystawie fotograficznej (Olsztyńskiej Dni Nauki), na wystawie prezentującej duży projekt badawczy z energią odnawialną, na dachówkach i na butelkach…. to czemu nie wprowadzić jako rozwiązanie do konferencyjnych plakatów naukowych? Tym bardziej, że uczę studentów komunikacji naukowej (referaty, plakaty  raporty, eseje). Uczyć ich rzeczy starych, przestarzałych i dostępnych w podręcznikach? Przecież uniwersytet to wspólnota poszukujących… a więc sprawdzam najpierw innowacji na sobie, by potem pokazywać studentom. I powiadać im o własnych błędach, potknięciach, krętych drogach. Niech się uczą na błędach swoich (by lepiej zrozumieć, by doświadczyć) i na błędach moim (wtedy zajdą dalej).

Po co jest poster na konferencji? To forma krótkiego doniesienia gdy w obliczu dużej liczby uczestników nie dla wszystkich jest czas by po kolei opowiedzieli o swoich odkryciach i aby uczestnicy-specjaliści spośród dużej różnorodności wybrali coś interesującego dla siebie… bez konieczności długiego oczekiwania na wybrany raport, nudząc się na tych z nieco innej działki (przecież jak na każdym „targowisku” interesuje nas w pełni jedynie fragment szerokiej oferty – ale każdego co innego). Istotą konferencji są przede wszystkim dyskusje (efektywna komunikacja). Na nie w tłumie zawsze brakuje czasu. Pretekstem (katalizatorem) dyskusji są referaty… i postery. A najciekawsze rzeczy toczą się w czasie dyskusji kuluarowych, w kameralnym nieco gronie,

Krótkie jest życie referatu (nie każdy zdąży usłyszeć), krótkie jest życie plakatu konferencyjnego (można rzucić jedynie okiem lub sfotografować i spokojnie poczytać w dowolnym czasie). Chciałoby się, aby dotarła treść do jak największej liczby odbiorców. Doniesienie żyje więc na długo przed (np. w formie publikacji), i na długo po konferencji. Streszczenia referatów, doniesień, posterów drukowane są w specjalnych tomikach konferencyjnych a od jakiegoś czasu także w formie internetowej. Umożliwia to dostęp nawet tym, którzy na konferencję nie dojechali. Organizatorzy umieszczają także na stronach konferencyjnych nawet miniaturki posterów. A wspomagając ten proces i ja umieszczam miniaturki plakatów na swoim blogu, razem ze streszczeniami.

Tym bardziej, że po powrocie będę musiał szybko przygotować zdalny e-wykład… o nowoczesnych formach komunikacji.

pozaformalne_ideatorium

Poster z mobilnym internetem czyli hybrydowe formy komunikacji w nauce

Są nie tylko media hybrydowe ale i pojawiają się nowe, hybrydowe formy komunikacji naukowej (upowszechniania wyników), łączące tradycyjny tekst, plakat naukowy z … mobilnym internetem. Wszystkie elementy techniczne są już w zasięgu ręki w większości na wolnej licencji. Komputery i elektronika zmieniły wiele. Tekst już nie musi być linearny. Hipertekstowe przekierowania w jednym dokumencie elektronicznym, jak i odwołania do innych za pomocą internetu, stworzyły zupełnie nowe możliwości. Jednak w korzystaniu z zasobów internetowych łatwo zagubić się w gąszczu pobocznych informacji i stracić kontakt z właściwym tekstem. To, co kiedyś wynikało z ograniczeń, teraz musi być osiągane siłą woli i koncentracją. Zbyt duże możliwości rozpraszają. Mobilny internet powszechnie dostępny zmienił jeszcze więcej. Media stały się hybrydowe. Prasa wymieszana została z radiem i telewizją a do tego z namiastką bezpośredniej rozmowy (aktywizujące komentarze i portale społecznościowe). Środowisko akademickie powoli odkrywa te możliwości. Zmieniają się tradycyjne formy komunikacji naukowej. Już nie tylko seminaria, referaty, publikacje i sesje posterowe (a przecież poster to naukowa nowinka, upowszechniona w naukach przyrodniczych zaledwie dociera do nauk humanistycznych). Nawet tradycyjny poster, jako połączenie publikacji naukowej z plakatem można ożywić i ozdobić filmem oraz szybkim dostępem do źródeł. Wystarczy skorzystać z QR Code lub innych aplikacji. Hybrydowe formy komunikacji w nauce stają się faktem. Dla wielu jeszcze jako mglista fantazja, dla innych – rodząca się innowacja.

Kształcenie pozaformalne jako wyzwanie dla dydaktyki akademickiej

Dokonuje się przewrót kopernikański w edukacji. Dydaktyka akademicka najwyraźniej nie bardzo za tym procesem nadąża. Zmienia się rola uniwersytetów w edukacji bo zmienia się paradygmat kształcenia. Coraz bardziej wzrasta znaczenie kształcenia pozaformalnego i nieformalnego czy nawet ustawicznego. Nie zmienia się misja uniwersytetu, zmieniają się jedynie studenci. Przekaz edukacyjny musi być dostosowany do słuchacza, jeśli ma być skuteczny (a nie tylko pustym rytuałem). Słychać głosy zaniepokojenia, że w dobie niżu demograficznego ubywa nam studentów a uczelniom grozi kryzys. Jednak chętnych do kształcenia jest równie wielu, a nawet może więcej. Zmienia się tylko forma. Powstają różnorodne centra nauki, popularne są pikniki naukowe, uniwersytety trzeciego wieku, wykłady otwarte, kawiarnie naukowe, popularyzatorskie mediach hybrydowych. To nie jest tylko rozrywka lecz formy edukacyjne. Transfer wiedzy odbywa się na wiele innych sposobów. Forma dydaktyki akademickiej musi nadążać za kontekstem miejsca i słuchacza. Zmiana formy kształcenia nie jest jeszcze dostrzegana w algorytmach finansowych, uczelnie dostają pieniądze na liczbę tradycyjnych studentów i typowe publikacje naukowe. Na razie coś ważnego jest gubione i niedostrzegane. Nie możemy patrzeć tylko na prosty efekt finansowy i zamykać tych szkół, wydziałów czy katedr w „niżu demograficznym”. Coraz częściej szkoła i uniwersytet przestają być postrzegane jako jedyne miejsce, w którym się uczymy, gdyż uczniowie/studenci/słuchacze otrzymują atrakcyjne propozycje edukacyjne spoza tradycyjnych instytucji edukacyjnych. Trzeba podjąć w dydaktyce akademickiej działalność korespondującą z edukacją pozaszkolną. Miejsce edukacji może być w każdym „tu i teraz”, a nie w tylko czterech ścianach uniwersytetu.