Europejska Noc Naukowców i bajka o chruściku z Jeziora Czarnego

22042249_10212810275925086_9013861102005371864_oO chruścikach, owadach wodnych z rzędu Trichoptera, opowiadałem już na różne sposoby i w różnych gremiach: w terenie na ćwiczeniach ze studentami, warsztatach bentologicznych, z foliami na rzutniku pisma (konferencje i zajęcia dydaktyczne, teraz już rzutniki pisma wyszły z użycia), z rzutnikiem multimedialnym na konferencjach naukowych, zajęciach dla studentów i wykładach popularnonaukowych dla uczniów, dorosłych i seniorów. Ba, malowałem chruściki na butelkach, kamieniach i dachówkach, tocząc przy okazji odpowiednie rozmowy. A w Europejską Noc Naukowców 2017 (29 września) po raz pierwszy o chruścikach opowiem w formie… bajki kamishibai. Sam namalowałem ilustracje (ciężko było, ale się podszkolę jeszcze). Tu mała dygresja – lekcje plastyki są w szkole przydatne, bo nie wiadomo co się w życiu przyda…

Z kamishibai zadebiutowałem rok temu, też na Nocy Naukowców. Opowiedziałem bajkę o cytrynku latolistku, która powstała we współpracy z ODN Target (Poznań). Potem kilka razy jeszcze występowałem przed dziećmi w różnych miejscach i edukacyjnych okolicznościach. Pokusiłem się także o przygotowanie wykładu dla studentów (było o komunikacji i stylach prezentacji, wykorzystałem myślografię). Niedawno przedstawiłem kamishibai na zajęciach z hydrobiologii dla studentów z Japonii… A teraz będzie premiera z opowieścią o chruściku z Jeziora Czarnego. Siwe włosy a ciągle się uczę. Takie czasy, takie czasy… Nowe formy edukacji i upowszechniania wiedzy są niezbędne bo świat wokół nas się zmienia bardzo szybko. Więc trzeba się uczyć, ćwiczyć, eksperymentować. I dzielić się doświadczeniem ze studentami oraz nauczycielami.

21125542_10212580533501669_6683019017086393624_o

Na Noc Naukowców 2017 przygotowałem z różnymi osobami (lubię współpracować) kilka propozycji. Już od lata można oglądać wystawę dachówek, Molariusz Warmińsko-Mazurski, powstałą w czasie Tygodnia Bibliotek, we współpracy m.in. ze studentami kierunku dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze. Na bazie tych dachówek powstała gra edukacyjna, w której można zauczestniczyć w godzinach 16.00 do 20.00 (Tajemnica Moli Książkowych z Uniwersyteckiej Biblioteki).

O 16:30 będzie premiera bajki kamishibai pt. „O chruściku z Jeziora Czarnego”). Ponownie bajki tej można będzie wysłuchać o godz. 19.00.

W godzinach 17:00-19:00 – odbywać się będą warsztaty konstrukcyjne „zrób sobie chruścika” – szycie i klejenie maskotek w kształcie chruścików, które poprowadzi pedagog i pisarka Anna Mikita. Można będzie także oglądać prawdziwe chruściki pod powiększeniem oraz na tablecie obejrzeć filmy o chruścikach.

Natomiast o godzinie 20.00 pojawią się … Wiedźmy i czarownice w laboratorium.

Zapraszam zatem na wspólne (rodzinne) poznawanie przyrody i robienie zabawek z byle czego oraz dyskusje o edukacji (i o chruścikach). Porozmawiajmy o przykładach wspólnych zabaw, nauczeństwa i edukacji pozaformalnej w przestrzeni publicznej. Jak blisko domu obserwować przyrodę i jak z niczego można zrobić zabawkę edukacyjną oraz tworzyć opowieści o przyrodzie (wykorzystując mobilny internet).

Chruściki to owady wodne (a ściślej amfibiotyczne), które w stadium larwalnym żyją w środowisku wodnym a dorosłe żyją na lądzie i prowadzą zazwyczaj nocny tryb życia. Larwy budują przenośne domki lub sieci łowne i norki. Są łatwe w obserwowaniu i występują wszędzie tam, gdzie są sprzyjające warunki (siedlisko wodne) – spotkać je można w całym kraju. Domki budują z przędzy jedwabnej, patyczków, części roślin, a także ze złota i drogich kamieni.

Jakie chruściki żyją w Jeziorze Czarnym? Do tej pory udało się ustalić, że w Jeziorze Czarnym w Olsztynie występują: Leptocerus tineiformis, Triaenodes bicolor, Ylodes simulans, Mystacides longicornis, Athripsodes aterrimus, Oecetis furva, Agraylea multipunctata, Limnephilus flavicornis (ten jest bohaterem bajki edukacyjnej), Limnephius politus, Limnephilsu extricatus, L. lunatus, L. rhombicus , Nepmotaulius punctatolineatus, Glyphotaelius pellucidus, Anabolia laevis, Oxyethira sp., Agraylea multipunctata, Orthotrichia sp., Cyrnus crenaticornis, Holocentropus picicornis, Agrypnia varia, Agrypia picta (oznaczenie niepewne), Phryganea grandis.

Czytaj więcej:

Krutynia – rzeka wielu kultur i bogactwa wspomnień

probarzeka

W Mazurskim Parku Krajobrazowym koniec maja obrodził ciekawymi wydarzeniami, w których będę uczestniczył. I będę wspominał miłe chwile tam spędzone.. Zaczęło się jeszcze w czasach studenckich w postaci wycieczki przyrodniczej. Później, już jako pracownik Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie wraz ze studentami odbywającymi letnią praktykę biologiczną, odwiedziłem Krutyń w 1996 roku (zdjęcie obok). Zamieszkaliśmy w domku nad rzeką Krutynią. Teraz mieści się tam leśnictwo. Zbieraliśmy materiał do badań hydrobiologicznych. W letniej wyprawie uczestniczyli studenci kierunku biologia: Marta Tkaczuk, Iwana Jeleń, Ewa Jakóbowska, Letycka Karuzo, Katarzyna Stefańska, Agnieszka Linkiel, Elżbieta Dzioba, Wioletta Trzeciakowska, Katarzyna Białoskórska. Badaliśmy m.in. chruściki rzeki Krutyni i okolicznych jezior. W letnim obozie uczestniczyli z nami studenci z Białorusi a na dwa dni zawitali studenci z koła naukowego z ówczesnej ART. Przemierzyliśmy Park pieszo i kajakiem, odwiedzając także miejsca interesujące z kulturowego punktu widzenia. A na potańcówki chodziliśmy pieszo do Ukty.

Na całoroczne badania hydrobiologiczne wróciłem w lata 2001-2002. Była to kolejna okazja poznać przyrodę i kulturę Mazurskiego Parku Krajobrazowego. Z dużą sympatią wspominam saunę i nocna kąpiel w rzece Krutyni. Tak się złożyło, że do tej pory nie było okazji całościowo opracować materiał chruścikowy z Mazurskiego Paku Krajobrazowego. A dzięki dawnej współpracy z dr Wandą Szczepańską ze Stacji Hydrobiologicznej w Mikołajkach dysponuję bogatym materiałem z lat 1951-1966.

Teraz ponownie wybieram się do Krutynia. W niedzielę 29 maja uczestniczył będę w festynie edukacyjnym pn. „Dzień Bociana Białego”. Zapraszam na wspólne malowanie mazurskiej przyrody na słoikach i butelkach. Następnego dnia, w poniedziałek 30 maja, w ramach konferencji „Krutynia – rzeka kultur” przedstawię referat pt. „Czy w Mazurskim Parku Krajobrazowym żyją jakieś niezwykłe chruściki?”. Mam nadzieję, że będzie to wystarczająca inspiracja by zebrać dotychczasowe dane i je opublikować. Oraz by rozpocząć systematyczne badania chruścików tego Parku. Chciałbym sprawdzić czy żyje tu jeszcze Erotesis baltica i Hydroptila dampfi. Oraz kilka innych, rzadkich gatunków.

„Krutynia- rzeka kultur” pod taką nazwą odbędzie konferencja organizowana przez Mazurski Park Krajobrazowy. Jest to spotkanie o charakterze popularno-naukowym, którego celem jest wymiana poglądów na temat walorów przyrodniczych, krajobrazowych, historyczno-kulturowych MPK, ze szczególnym uwzględnieniem znaczenia wód powierzchniowych w dalszym rozwoju regionu oraz roli edukacji ekologicznej w kształtowaniu postawy szacunku wobec przyrody u przyszłych pokoleń. Do uczestnictwa w konferencji zaproszono przedstawicieli samorządów, środowisk naukowych, centrów edukacji ekologicznej, Lasów Państwowych, lokalnych organizacji turystycznych i innych instytucji z terenu Parku i województwa działających na rzecz ochrony przyrody i krajobrazu, jak również przedstawicieli branży turystycznej i szkół z terenu Parku, dzięki czemu możliwa będzie wymiana doświadczeń oraz zacieśnienie współpracy w ochronie przyrody i edukacji ekologicznej. Konferencja odbędzie się w poniedziałek 30 maja 2016 roku w Hotelu Habenda w Krutyni. Partnerem w konferencji jest kierunek Dziedzictwo Kulturowe i Przyrodnicze Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Konferencja jest dofinansowana ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie.

Odwiedzę Park z aparatem by nadrobić zaległości wieloletnie. Nie omieszkam zdać relację z tej wizyty. Mam nadzieję powrócić z bardziej systematycznymi badaniami. Wtedy i zdjęć będzie więcej.

Muzyka, w której słyszę chruściki

kamienie_i_ania_broda_2Muzyka odzyskana i wydobyta z przeszłości, nadjeziorna. Wyszperana przez Anię Brodę w Krainie Tysiąca Jezior. Angielski tytuł przygotowywanej płyty (Thousand Lakes) ma ułatwić wyjście tej przecudnej, folkowej muzyki poza prowincjonalne opłotki. W daleki świat.

Muzyka nadjeziorna, w której słyszę chruściki i brzęczące nad wodą owady. Przypomina mi się na przykład wyjątkowy i związany z jeziorami chruścik Hydroptila dampfi. On gdzieś w tych nutach na pewno jest. Mały, niepozorny acz wyjątkowy. A może jest i motyl szlaczkoń siarecznik? A może cytrynek latolistek?

Muzyczne warmińsko-mazurskie motywy przywracanie do życia są jak malowane butelki. stare dachówki czy polne kamienie. Kiedyś potrzebne, potem zapomniane i wyrzucone, pod płot, na strych, gdzieś do leśnego rowu. Dlatego wspieram projekt Ani Brody (więcej na stronie Polak Potrafi). I Ty też możesz zostać współproducentem wyjątkowej płyty z muzyką Krainy Tysiąca Jezior.

Dziedzictwo niematerialne jest jak życie, wymaga ciągłego odtwarzania, trwania. Nie można odłożyć gdzieś do szafy czy na strych. By żyła musi być ciągle odtwarzana, musi dźwięczeć wypiewywana i odgrywana. Dziedzictwo niematerialne jest ulotne i trudne do zachowania. Wymaga stałej pracy, troski i nieustannego wykorzystywania. Muzyka towarzyszy człowiekowi od dziesiątków tysięcy lat. A może nawet setek. Ale zapisujemy nutami i zarejestrowanymi dźwiękami na płytach i plikach ją dopiero od niedawna. Wcześniej przekazywana była z ust do ucha, w bezpośrednim kontakcie człowieka z człowiekiem, kultury z kulturą. Tworzona jest w kontekście czasów i miejsca. We wspólnocie ludzi, którzy w codziennej pracy oraz różnorodnych uroczystościach czy chwilach wyjatkowych nie tylko rozmawiają ale i śpiewają.

Śpiew i muzyka ułatwiają zapamiętanie treści (opowieści). Są jak rym i rytm w poezji. Pozwalają zapamiętać długie historie. Kiedyś rozmawialiśmy i śpiewaliśmy przy pracy, w życiu codziennym. Bez sprzętu elektronicznego sami wypełnialiśmy przestrzeń domową śpiewem i muzyką. Ten świat i te umiejętności odchodzą w przeszłość.

Na powrót wymyślamy sposoby życia wspólnotowego, na podwórku i ulicy. Już nie przy darciu pierza czy międleniu lnu. Przy wspólnym śpiewaniu, malowaniu kamieni czy zakładaniu trawnika między parkingami. Drugim kontekstem, w którym powstaje muzyka są instrumenty i technika. To jak potrafimy zbudować przyrządy do wydawania dźwięków wpływa na muzykę, jaką tworzymy i w jakiej uczestniczymy. W niepamięć odchodzą dawne instrumenty, bo teraz są doskonalsze, lepsze, elektryczne. Ewoluuje zatem i muzyka. Ale dzięki wytrwałym poszukiwaczom przeszłości odzyskujemy nie tylko historie minionych czasów ale i dźwięki archaiczne i przez to niezwykle egzotyczne.

Nawet w nowoczesności czerpiemy z dawnego dziedzictwa, również tego niematerialnego. Bo są rzeczy nieprzemijające w swojej wartości. Niedawno zakończył się rok Oskara Kolberga. Ale nie zakończyła się praca wielu osób, przywracających do życia dawne dziedzictwo muzyki regionalnej. Jedną z tych pracowitych osób jest Ania Broda. Liczę, że najnowsza płyta będzie mogła być wydana. Jeśli chcesz, wesprzyj i ty: https://polakpotrafi.pl/projekt/ania-broda-plyta.

Malowanie kamieni przy współczesnym, miejskim „łuskaniu fasoli”. Rozmowy i śpiewanie. Bo z muzyką łatwiej zapamiętać nawet zawiłe, ludzkie historie. Ponadto pojawia się dodatkowa treść, harmonia i piękno. Zostań współproducentem niebanalnych treści z prowincji.

Zobacz też:

kamienie_i_ania_broda_3

kamienie_i_ania_broda_1

Sysydlaczki z Krainy Tysiąca Jezior

Suctoria1_wikiDamin_H._Zanette_Original_uploader_was_Dhzanette_at_en.wikipediaBez rzęsek, czyli łyse. Mamy dużo jezior, to i sysydlaczków mamy dużo. Piękna nazwa, choć nikt (prawie nikt) ich nie widział. Statystycznie rzecz biorąc na kilka miliardów ludzi – tych co widzieli sysydlaczki i wiedzą o ich istnieniu to jest tak niewielu, że poniżej błędu statystycznego. Więc jakby ich nie było. A są.

Są małe, że gołym okiem ich nie widać. Ale pod mikroskopem ukazują swoje tajemnicze piękno. Tajemnicze sysydlaczki z litoralu jezior i innych wód, jakich w krajobrazie pojeziernym jest dużo. Warmia i Mazury to Kraina Tysiąca Jezior … i sysydlaczków. Ale nikt o nich nie mówi.

Miliony poszły na reklamę „Mazury Cud Natury”… ale ani grosza, ani słowa o sysydlaczkach. Co tam, praktycznie nic tam konkretnego nie było (ani chruścików, ani ważek ani o owadach lądowych, ani o ciekawych roślinach – a przecież wszystkie widoczne nawet gołym okiem!). Więc ważni panowie w garniturach o sysydlaczkach nie wspominali. Bo sysydlaczki są bardzo małe. Małych wielcy nie dostrzegają. To znaczy prawdziwie wielcy małych dostrzegają a jedynie ci, którym się zdaje, że są, to nie zwracają na małych uwagi. Bo małe istoty stanowisk nie rozdają, urzędów nie piastują, nie jeżdżą drogimi samochodami, w telewizji nie występują, w radiu wywiadów nie udzielają itd. A sysydlaczki? Ani tego zjeść się nie da, ani zapolować z flintą. Do czegóż więc sysydlaczki potrzebne, by na nie uwagę zwracać?

Sysydlaczki to nawet nie są ani zwierzęta, ani rośliny ani grzyby, ani bakterie, ani wirusy. Są eukariontami i pierwotniakami (czasem protistami zwane). Sysydlaczki, bezrzęski (Suctoria) – gromada w typie orzęsków (Ciliata). W internecie na polskojęzycznych stronach o sysydlaczkach nie można wiele znaleźć. Ot kilka zdań natury ogólnej. Że w postaci dojrzałej pozbawione są całkowicie rzęsek, zastąpionych rurkami ssącymi (naukowo to się te mikrorurki nazywają tentacule), służącymi do pobierania pokarmu. Należą do sysydlaczków różnopostaciowe pierwotniaki, przytwierdzone nóżką do podłoża. Sysydlaczki to przeważnie mieszkańcy litoralu wód słodkich, rzadziej morskich. I co w tym ciekawego?

Jeśli się wczytać w książkach papierowych (na szczęście takie istnieją, bo nie wszystkie ważne rzeczy zostały jeszcze zdigitalizowane) jest dużo informacji. A każda prawie sensacyjna. No bo niby tak, należą do orzęsków. Jak sama nazwa wskazuje orzęski powinny mieć rzęski. A sysydlaczki w swej dojrzałości są po prostu „łyse” (bezrzęskowe, co dawniej skutkowało wydzielaniem ich w osobną grupę istot). W czym są podobne trochę do ludzi, bo mężczyźni także w swej dojrzałości tracą tu i ówdzie owłosienie. Ale sysydlaczki w stadium młodocianym mają rzęski. Więc jednak coś z orzęsków mają. Młodzieńczość przesądza o (o)rzęskowatości sysydlaczków.

Zanim napiszę coś więcej o biologii tych istot niezwykłych, jeszcze kilka słów o nazwie. Wydawała mi się fikuśną i tajemniczą. Ale jeśli sysydlaczki mają ssawki, którymi ssąc pobierają pokarm, wręcz wysysają… to nazwa staje się zrozumiała. Sysydlaczki pochodzą od sysania. Polska nazwa jest stara, co najmniej XIX wieczna. Bo już wtedy funkcjonowała. Teraz nazwalibyśmy je raczej wysysaczki, ewentualnie siorbaczki. W sumie też pięknie. W tym swoim wysysaniu znowu podobne są do człowieka – boż my ssakami jesteśmy. Też to i owo ssiemy lub wysysamy. W tych czynnościach człowiek ma coś z sysydlaczka. Albo na odwrót.

Biologia sysydlaczków jest niezwykle ciekawa. Bo mimo, że są pierwotniakami, to już u niektórych gatunków występuje przemiana pokoleń. Tak jak u fotosyntetyzujących eukariontów lub Metazoa. Czytam o sysydlaczkach (rozdziały w dwóch książkach protozoologicznych) i się zachwycam. A swoim zachwytem niebawem się podzielę. Nawet nie przypuszczałem, że tyle wiemy o tej grupie organizmów i że są tak ciekawe nie tylko dla biologa. Sami się przekonacie. Nie będę tej wiedzy zatrzymywał tylko dla siebie.

Na fotografii u góry sysydlaczki, fot. Damián H. Zanette, Wikimedia Commons.

zobacz też:

Meandry paleoekologii czyli trichopterolog na tropie, niczym detektyw

Rozpoznawanie gatunków jest trudne i wymaga dużej wiedzy i opatrzenia. Wiedzą o tym biolodzy z WIOŚ (wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska), którzy wykonują monitoring biologiczny i muszą zidentyfikować setki, jeśli nie tysiące różnych organizmów. Ale jeszcze trudniej mają paleobiolodzy, bo muszą identyfikować gatunki po fragmentach znalezionych w osadach.

Ostatnio dr Grzegorz Kowalewski z UAM w Poznaniu przysłał mi do zidentyfikowania trzy zdjęcia, z materiałów zebranych w jeziorze Kleszczów (Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie). Próbka pobrana została z płatu nagiego dna między ramienicami. Jezioro jest duże, o powierzchni kilkudziesięciu ha i maksymalnej głębokości 3-4 m. A więc stosunkowo płytkie.

polycentropodidae_crenacicornis

Pierwszy (wyżej) to fragment z głowy larwy chruścika – frontoclypeus (czoło zrośnięte z nadustkiem). Bez trudu można rozpoznać, że to fragment larwy z rodziny Polycentropodidae. W tej rodzinie larwy mają wyraźne różnice w ubarwieniu głowy. Teoretycznie więc łatwo powinno się zidentyfikować gatunek. Ale tylko teoretycznie. Po długich oględzinach i porównywaniach stwierdziłem, że jest to Cyrnus crenaticornis, gatunek jeziorny, typowy dla strefy elodeidowej i raczej jezior o niższej trofii (mezotrofia, umiarkowana eutrofia).

Polycentropodidae_stagnalis

Więcej kłopotu sprawiła mi druga fotografia. Moim zdanie jest to Holocentropus stagnalis, częściej przeze mnie spotykany w małych zbiornikach okresowo wysychający. Na dodatek jest to gatunek raczej rzadko spotykany, dlatego uznany został za zanikający i zagrożony wymarciem w Polsce.
Larwy są drapieżne, zjadają drobne organizmy wodne (skorupiaki, skąposzczety, owady wodne), budują lejkowate sieci łowne, połączone z mieszkalną norką. Sieć zbudowana jest z nici jedwabnych. Postacie doskonałe (imago) spotykane są w pobliżu zbiorników wodnych, aktywne są wieczorem i w nocy, przylatują do światła.

Na podstawie moich badań uznałem go za limnefila, liczniej występującego w jeziorkach torfowiskowych (także w drobnych zbiornikach okresowych), w strefie elodeidów, znajdowany także w osoce.

polycentropodidae_5x

Trzecie zdjęcie przedstawia fragment puszki głowowej. W żaden sposób nie potrafię rozpoznać. Choć najpewniej należy do larwy z rodziny Polycentropodidae. Dlaczego identyfikacja po fragmentach, typowa dla paleolimnologii, nastręcza tak dużo kłopotów? Bo przy oznaczaniu typowych materiałów hydrobiologicznych widzę całą larwę i na wiele szczegółów nie zwracam uwagi.

Ciekawe ile te fragmenty chitynowe leżały na dnie. Chyba trzeba byłoby trochę poeksperymentować, a na pewno musze porobić zdjęcia wypreparowanych frontoclypeusom – bo możliwe, że inaczej wyglądają w całości a inaczej, gdy nie ma pod spodem głowy i resztek mięśni. Ogromna praca… bez punktów i impact factor, ważnego do awansu zawodowego. Ale niezwykle ważna i pomocna do innych badań.

Przydałby się zapewne atlas i klucz do rozpoznawania… po fragmentach. Byłby wielce przydatny w badaniach paleolimnologicznych.

Dekielek i Leptocerus tineiformis czyli o tym jak całość pozwala zobaczyć i zrozumieć część

Trichoptera_case_cover_5x

Jakże często widzimy coś, a nie wiemy co to jest. Dotyczy to fragmentów. Nie znamy kontekstu całości i trudno jest się domyślić o co chodzi. Ot na przykład taki dekielek, jak na fotografii wyżej. Przesłał mi dr Grzegorz Kowalewski, paleolimnolog z Poznania z adnotacją (autor obu zamieszczonych fotografii):

„znalazłem w płytkich jeziorach poleskich (w tym przypadku Kleszczów) nowe domki [chruścików – S.Cz.] , wraz z ciekawymi dekielkami. Czasami same dekielki (koło z otworem pośrodku), czasami dominują domki.
Jeden domek ze skalą załączam na fotografii.
Pewnie Pan Profesor znajdzie odpowiedź na pytanie, co to za stwór… Wydaje się decydowanie preferować makrofity.”

Widząc domek z łatwością udało się zidentyfikować gatunek chruścika – to Leptocerus tineiformis z rodziny Leptoceridae. Larwy budują śliczne, zielonkawe i półprzezroczyste domki z przędzy jedwabnej. Ale domki są sztywne.

leptocerustine

Paleolimnolog, oglądający szczątki biologiczne, fragmenty roślin i zwierząt, nie ma łatwego życia. Widzi tylko fragmenty organizmów. Bez kontekstu całości, trudno zrozumieć część. Widząc całość o wiele łatwiej rozpoznać fragment (do czego należy). A czym jest dekielek? Jest fragmentem domku poczwarkowego. Larwa, przed przepoczwarczeniem zasklepia swój domek z obu końców, zostawiając jednak maleńki otwór – dla wymiany wody i dostępu tlenu. Dekielek ma odizolować od otoczenia,.. ale jednocześnie zapewnić kontakt. Nie tylko domki są charakterystyczne dla gatunków ale i sposób wykonania „dekielka”.

Do swojej trudnej pracy rozpoznawania fragmentów organizmów muszą paleolimnolodzy tworzyć atlasy i klucze do rozpoznawania.

Może trzeba opracować klucz do oznaczania chruścików po domkach i fragmentach zarówno domków jak i larw? Zachowują się w osadach części chitynowe, np. fragmenty głowy a także fragmenty domków. To zupełnie inny punkt widzenia niż z ten z jakim spotykam się na co dzień przy oznaczaniu. Ale ja widzę całą larwę.

Interdyscyplinarna współpraca daje możliwość spojrzenia zupełnie inaczej na rzeczy spotykane codziennie. Rozszerza horyzonty.

A co do Leprocerus tineiformis (polska nazwa tego chruścika to niprzyrówka jeziorna), to rzeczywiście larwy preferują elodeidy (makrofity), zwłaszcza rogatek i wywłócznik. Zielonkawe domki to mimikra, trudno chruścika zobaczyć. Chyba, że się zacznie ruszać. Leptocerus tineiformis potrafi pływać wraz z domkiem.

Podobny do niego jest Leptocerus interruptus (niprzyrówka rzeczna) – ale wprawne oko wychwyci drobne różnice w budowie domku. Ponadto jest to gatunek rzeczny.

Małe jest piękne i czarujące – wolffia bezkorzeniowa

wolfia_i_lemna_minor

Letnie wyprawy terenowe w poszukiwaniu chruścików (Trichoptera) i innych owadów wodnych oraz w poszukiwaniu unikalnego piękna przyrodniczego ekosystemów wodnych, pozwalają mi odwiedzać miejsca nieprzystępne i położone z dala od utartych szlaków. W trakcie przedzierania się przez chaszcze i oganiania się od owadów krwiopijnych, udaje mi się spotykać gatunki niezwykłe. Czym innym jest o nich czytać w podręcznikach, czym innym spotkać się „oko w oko”.

Na zamieszczonej fotografii widać najmniejszą roślinę kwiatową świata – wolffię bezkorzeniową (Wolffia arrhiza). To te mniejsze, zielone kuleczki, wielkości 1-1,5 mm. Roślina kosmopolityczno-subtropikalna, spotkana przeze mnie „latoś”* w Delcie Wisły. W Europie Środkowej nie kwitnie (rozmnaża się wegetatywnie).

Te większe „kuleczki” to rzęsa drobna (Lemna minor), dość pospolita roślina wodna. Obie uwiecznione na zdjęciu rośliny zaliczane są do grupy ekologicznej zwanej pleustonem (zbiorowiska organizmów unoszących się na powierzchni wody). Związane są z wodami stojącymi i stagnującymi (zakola rzek, wody wolnopłynące, rowy itd.). Dość łatwo mogą być przenoszone przez ptaki wodne. Dlatego spotkać możemy je w zaskakujących z pozoru miejscach. Bo skoro w rzece woda płynie w jednym kierunku to dlaczego spotykamy te rośliny w środkowych i górnych odcinkach? Skąd się tam biorą kiedy ciągle są znoszone w dół rzeki? Rzęsę – zwłaszcza rzęsę trójrowkową (Lemna trisulca) – możemy spotkać nawet w źródliskach helokrenowych. „Głębokość” wody sięga 2-3 mm, jak więc unosić się w takiej wodzie (przecież to pleuston)? W zasadzie rzęsa leży na podłożu i jest obmywana przez wodę. Jak się tam dostała? Jedynym wytłumaczeniem może być zawleczenie przez ptaki lub zwierzynę, lubiącą kąpiele błotne (np. dzik).

Badanie bioróżnorodności to nie jest tylko odnotowywanie obserwacji i różnorodnego bogactwa przyrodniczego ale także poszukiwanie ogólnych praw i zasad rozmieszczenia, czyli próba odpowiedzi na pytanie dlaczego jest właśnie tak. Wyprawy terenowe są zbieraniem wrażeń i okazją do przemyśleń.

Wolfia jest tak mała, że trudno ją dostrzec. Zwłaszcza, gdy występuje w towarzystwie pospolitych rzęs. Wystarczy jednak zwolnić, aby w z pozoru banalnym i pospolitym otoczeniu wyłowić wzrokiem i dostrzec umysłem rzeczy niezwykłe i wyjątkowe. Pośpiech nas zubaża… Nie trzeba podróżować daleko, by zobaczyć rzeczy niezwykłe i wyjątkowe. Wolne i skromne życie pozwala więcej zobaczyć, więcej doświadczyć, więcej zrozumieć. Bo cóż zobaczą ci, którzy lecą gdzieś daleko, w egzotyczne kraje, ale większość czasu i tak spędzą w samochodach, samolotach i hotelowych pokojach oraz popkulturowych, powierzchownych wycieczkach? Nic dziwnego, że coraz większym zainteresowaniem cieszy się styl życia zwany minimalizmem: ludzie ograniczają liczbę posiadanych rzeczy (ideałem jest mieć mniej niż 100) ale dzięki temu odzyskują czas dla siebie i czas na kontakty z przyjaciółmi. Co daje zapracowanemu „japiszonowi” wysoka pensja, kiedy nie ma czasu nawet wydać tych mozolnie zarobionych pieniędzy? Wydaje szybko i byle jak, aby pozbyć się wyrzutów sumienia… zaśmiecając odpadami i przedmiotami jednorazowego użytku okolicę i Ziemię jako całość…

Małe jest piękne. Pośpiech utrudnia widok. Zwolnij, a zobaczyć ukryte piękno pod nogami…

* latoś – z gwary mazowieckiej oznacza „tego roku”. Tak mawiała moja babcia ojczysta (czyli ze strony ojca).

No to lecę, pa (żagiew ruda i pracowite lato ekologa)

Fajnie jest być uczniem – bo ma się wakacje. Żeby to jednak docenić, trzeba wydorośleć. Bo w wieku dziecięcym chcemy być przecież dorosłymi! Rytm pracy biologa środowiskowego wyznaczają pory roku i aktywność owadów (mojego obiektu przyrodniczego i badawczego). Nie da się ani przyspieszyć ani opóźnić. Pokazuje to, jak bardzo ulegamy złudzeniu, że człowiek wszystko może i że opanował przyrodę. Mimo techniki dalej żyjemy rytmem przyrody, rytmem od nas niezależnym. Dalej ulegamy żywiołowi i po ulewnych deszczach czy gradobiciach uczymy się pokory.

Ale ja nie narzekam. Lubię swoją pracę terenową. Pozwala cieszyć się prowincją. I daje szansę na robienie zdjęć. Tak jak tej ważce – zwanej żagiew ruda (Aeshna isoceles) – która wdzięcznie pozowała nad Jeziorem Legińskim w Łężanach. To typowy gatunek nizinny, zamieszkującym głównie trzcinowiska wokół starorzeczy (i jak na Pojezierzu – trzcinowiska jeziorne). Spotkać ją można czasem nad wolno płynącymi strumieniami i rowami. Żagiew ruda (z rodziny żagnicowatych) to gatunek umiarkowanie pospolity. Najczęściej spotkać go można w północnej i zachodniej Polsce, ale lokalnie i w innych częściach kraju. Larwy rozwijają się w jeziorach, żwirowniach i gliniankach, starorzeczach i torfiankach.

W dzieciństwie obserwowanie przyrody było spontaniczne, bez zobowiązań, pisania raportów i publikacji. Ot tak, z zachwytu i ciekawości. Moje obecne wyprawy terenowe, jakkolwiek zawodowe, to dają szansę na wyrwanie się z miasta i pobycie na prowincji, w bezpośrednim zapachu łąk, rzeczek i lasów. Z brzęczeniem much i kąsaniem komarów czy nawet ślepaków….

No to lecę znowu w teren. Bez internetu. Co ma swoje dobre strony wyciszenia i oderwania. Ale wrócę. Jak kiedyś jako uczeń z wakacji u babci na wsi. Zapamiętując przygody i zapach kija leszczynowego, stanowiącego wędkę. I zapach mleka z wieczornego udoju, przecedzanego w wiadrze.  

Lekarze od jezior, czyli nikogo dziś nie zabili

Jeśliby kierować się informacjami medialnymi, to w Kortowie na UWM nic się specjalnego dziś nie działo. Nikogo nie zabili, samochód nie rozjechał dzieci na pasach, pijany student nie utopił się w jeziorze. O czym więc pisać?

Uniwersytet to kopalnia codziennych newsów, rewelacyjnych informacji. Wystarczy tylko przyjść i poszukać. Ale żeby wyłowić z zakodowanych informacji coś ciekawego, to trzeba kilku rzeczy. Po pierwsze trzeba coś już wiedzieć samemu w różnych dyscyplinach. Dzienikarz powinien być wszechstronnie wykształcony, aby rozumieć rzeczywistość i umieć ją opisywać. A to nie takie proste. Naukowcy często posługują się hermetycznym językiem i skrótami myślowymi. Przydałby się więc dziennikarzom jakiś przewodnik, swoisty "przewodnik naukowy". Mamy więc "po drugie". Same liczby ile pieniędzy wydano na badania czy inwestycje nie są zbyt interesujące (szokujące liczby?). Potrzebne objaśnienia, co z tego wynika. I po trzecie przydałaby się sensowna informacja co się gdzie dzieje – przecież Kortowo jest małym miasteczkiem. A tej informacji ciągle brakuje.

Na przykład studencki serwis Strefa UWM kompletnie pozbawiony jest tekstów i informacji naukowych. Tak jakby studenci chodzili tylko do kina, teatru i na imprezy… Postulowany przeze mnie portal "olsztyn naukowy" ciągle jest w sferze marzeń. Udało się co prawda zachęcić np. gazete internetową Olsztyn24 do stworzenia działu "nauka", ale to kropla w morzu potrzeb i możliwości. Potrzeba wielu sprawnych naukowych informatorów. W dużej mierze mogliby to być studenci, uczący się przy okazji opowiadania o świecie.

W codziennych gazetach odnotowuje się każdy wypadek drogowy. Kogo to interesuje? Grabarzy, złomiarzy?

Powyższe zdjęcie pochodzi z ciekawych targów technologii "Rekultywacja i ochrona jezior oraz rybactwo". Sama tematyka przynajmniej dla mnie ciekawa, bo seminaria i pokazy naukowe dotyczyły tego, jak leczyć jeziora (tak w przenośni). A nie jest to proste, bo każde jezioro jest indywidualnością i potrzeba za każdym razem indywidualnego podejścia. Ciekawa była też forma, bo to jedne z pierwszych takich przdsięwzięć "targowania wiedzą". Było sporo młodzieży. Warto te naukowe eksperymenty pokazać także na Olsztyńskich Dniach Nauki. A może i inne wydziały pomyślą o podobnych targach wiedzy?

Albo więc sami wykształcimy dobrych dziennikarzy naukowych, albo nauczymy się mądrze i efektywnie współracować z mediami. Bo tylko wspólnie możemy opowiedzieć o wielu niezwykłościach, dziejacych się w Kortowie, także za sprawą studentów. Bo więcej jest ludzi ciekawych świata niż grabardzy czy laweciarzy, czekających na "cynk". Tylko się musimy nauczyć ciekawie opowiadać. Pierwszym krokiem jest aby samemu być zaciekawionym…

nie zważając na kleszcze i deszcz

Perkoz2010

Studenci biologi, nie zważając na kleszcze w krzakach, wesele obok (rozpraszało uwagę), pilnie badali co żyje w Jez. Pluszne. Żywiąc się w międzyczasie zawartością torebek i innych "kubków". Taka w nich pilność do nauki i poznawiania się obudziła. W wolnych chwilach ratowali pisklęta, co z gniazda wypadły. Ale niebawem studenckie życie się skóńczy – obrony tuż, tuż…