Mobilny Internet na wykładach i trudne zmagania z innowacjami

Kamishibai_1

Chcę podzielić się refleksjami z wykładu o kamishibai w przestrzeni akademickiej i opowiedzieć o tym, że innowacje na uczelniach mają „pod górkę”, a także opowiedzieć o moich próbach zaradzenia nudnym wykładom. Kilkakrotnie pisałem już o tym, że dydaktyka akademicka jest w zapaści ( nie jest to tylko moja opinia). Przyczyn jest wiele, m.in. na uniwersytetach oceniana jest nauka a nie jakość zajęć. Liczą się publikacje a nie zadowolenie studentów i rzeczywisty poziom nauczania. Ale to tylko jedna z przyczyn. Niemniej efekt jest taki, że na przykład wykłady są zazwyczaj nudne. Wykładowcy na rzutnikach multimedialnych zazwyczaj pokazują litery i czytają z ekranu. Trzeba sporej motywacji, by się nie nudzić (nudzą się i wykładowcy i studenci). I to tym bardziej, że duży procent wiedzy wykładowej jest łatwo dostępny z każdego miejsca na Ziemi i w dowolnym czasie. To nie wykłady stały się bardziej nudne niż kiedyś tylko zmieniły się warunki i otoczenie, zmieniło się środowisko edukacyjne. Jeśli więc nie charyzma wykładowcy, to przynajmniej forma niech będzie atrakcyjna. Współcześnie atrakcyjna. Konieczne sa więc nieustanne poszukiwania i innowacje.

Zdając sobie sprawę z faktu iż Power Point jest już mocno przestarzały (atrakcyjną nowinką był 15-20 lat temu) i wsłuchując się w reakcje studentów, poszukuję nowych form. Eksperymenty i poszukiwania są jak najbardziej właściwe w murach uniwersyteckich.

Przede wszystkim wykład ma tę przewagę nad treścią oglądaną lub czytaną w Internecie, że jest spotkaniem z żywym człowiekiem. Z osobowością. Przynajmniej potencjalnie. Samo przekazywanie faktów ma niewielki sens, zwłaszcza jeśli jest podane w nudnej, oklepanej formie.

Tak więc próbuję. W tym roku próbuję z mobilnym Internetem oraz wykładem w formie bajki kamishibai. Z takim też wykładem zagościłem u pedagogów na Wydziale Nauk Społecznych. Wiedziałem, że na sali będzie dużo osób, zatem oprócz przykładu z bajką, przygotowałem prezentację oraz trzy formy wykorzystania Internetu mobilnego. Po pierwsze kody QR, linkujące do różnych treść. Ale tylko niektóre osoby, siedzące bliżej ekranu, skutecznie połączyły się z Internetem za pośrednictwem wyświetlanych na ekranie kodów (można oczywiście wyświetlać link, ale ma to sens tylko dla krótkich i łatwych adresów internetowych). Kody QR nie są więc dobrą formą na wykłady i wyświetlanie ich na ekranie (jeśli już to powinny być wydrukowane w materiałach dodatkowych, papierowych, do rozdania).

Drugą formą było wykorzystanie wydarzenia na Facebooku. Tam też już kilka dni przed zacząłem umieszczać linki do tekstów, filmików itd. Z jednej strony była to zachęta, z drugiej materiały uzupełniające, rozszerzające treść wykładową. Dlaczego event a nie grupa? Bo przecież to tylko jednorazowe spotkanie.

Trzecią formą było wykorzystanie prezentacji w programie Mentimeter – umożliwia tworzenie interaktywnych prezentacji, umożliwiających natychmiastową reakcję słuchacza, a wyniki od razu wyświetlane są na ekranie. Zapisane slajdy z tego programu załączam z niniejszym tekstem. Program poznałem niedawno i próbuję na sobie sprawdzić czy i jak to działa i czy ma sens.

A główną innowacją-eksperymentem, z którym przyszedłem do pedagogów, była bajka kamishibai, wykorzystana do formy wykładowej (Dlaczego biolog przychodzi do pedagogów by opowiadać bajki edukacyjne w formie dziecięcego teatrzyku?). Łączenie wykłady tu i teraz z elementami umieszczonymi w chmurze to mój tegoroczny eksperyment (Ile czasu trzeba na przygotowanie wykładu). Wypróbowuję i doskonalę ten pomysł przy każdej, nadarzającej się okazji. Najpierw przygotowałem na wykład na Uniwersytet Młodego Odkrywcy, potem na wykład dla studentów biotechnologii, a teraz dla studentów, pracowników i nauczycieli.

Było około 80-90 osób na sali. Program Mentimeter wyświetla na ekranie prosty adres internetowy, wystarczy wpisać by połączyć się i dalej pojawiają się pytania do odpowiedzi (różne typy). Pierwszym zadaniem (ale postawionym pod koniec wykładu – ilustracja u góry), było wpisanie trzech słów, kojarzących się z kamishibai w przestrzeni akademickiej. 42 osoby użyły swojego telefonu z mobilnym internetem (nie było bezpłatnego wi-fi). Czyli około 50% obecnych na sali wykładowej. Podobnie było na zajęciach z biotechnologiami (mniejsza grupa ale użycie telefonów w podobnym procencie studentów). Pozostali albo nie chcieli albo nie mogli albo nie potrafili się podłączyć. Czy gdyby było bezpłatne wi-fi to udział byłby większy? Na to pytanie nie potrafię na razie odpowiedzieć. Trzeba to eksperymentalnie sprawdzić.

Kamishibai_2W drugiej ankiecie udział wzięło już nieco mnie osób (32). Było mniej czasu na zadanie i chyba mniej atrakcyjne było samo pytanie, wyświetlane na ekranie. Trzeba było dokonać wyboru. Aż 24 osoby zadeklarowały kontynuację dyskusji na FB. W facebookowym wydarzeniu zarejestrowało się 61 osób (36 zadeklarowało, że weźmie udział, a 25 że jest zainteresowanych). Nie sprawdziłem czy przybyło uczestników po wykładzie. Niemniej aktywny udział w dyskutowaniu wzięło kilka osób. A więc albo deklaracja co do dalszej dyskusji była na wyrost (słomiany zapał), albo aktywność sprowadziła się do biernego czytania (brak odwagi na aktywny i widoczny udział w dyskusji). Ewentualnie część nie odszukała „eventu” na FB.

Niemniej oba zadania pokazały, że jest to znacznie lepsza forma niż qr kody. Możliwa do stosowania bo zdecydowana większość współczesnych studentów ma w telefonach mobilny Internet. Nawet jak uczelnia nie zapewnia bezpłatnego wi-fi (eduroam słabo na mojej uczelni działa, w wielu miejscach).

Na uwagę zasługują osoby, które chciałyby dalszej dyskusji na FB ale nie potrafią poruszać się w świecie cyfrowym. Co najmniej 6 osób przyznało się, że nie potrafi poruszać się jeszcze w tej rzeczywistości. Ciekawe byłoby poznanie motywacji dwóch osób, które uznały, że nie ma sensu dyskusji na FB. Nie wiem czy dlatego, że na Facebooku czy na zaproponowany temat.

Łatwo przeprowadzić ankietę w takiej formie nawet na wykładzie z dużą liczbą osób. Wyniki w epoce cyfrowej uzyskać można łatwo i szybko. Ale dalej pozostanie trudność z interpretacją. Poprawną interpretacją.

Na pewno jest to jakaś dobra metoda zaktywizowania słuchaczy na wykładzie i zachęcenie ich do cichej, dyskretnej dyskusji przez anonimowe głosowanie czy udział w ankiecie itd. Kłopot dla mnie tylko taki, że program zapewnia bezpłatny dostęp tylko do dwóch slajdów. Za więcej trzeba zapłacić (abonament miesięczny lub roczny). Czy uczelnia wykupiłaby licencję dla potrzeb dydaktycznych? Wątpię. Zatem pracownik sam musi inwestować w narzędzia dydaktyczne. A przecież z drugiej strony uczelnia jako zakład pracy rości sobie prawa do wszystkich wytworów autorskich swojego pracownika. Albo równasz w dół do średniej-przeciętnej, albo za własne pieniądze wprowadzasz innowacje. I to jest problem współczesnej, polskiej dydaktyki w szkołach wyższych. Innowacje i innowatorzy mają pod górkę.

Ps. Cieszy mnie to, że kamishibai w przestrzeni akademickiej kojarzy się przede wszystkim z kreatywnością.

Innowacje i myślenie wizualne – lepiej chyba widać z boku

Czasem bywa tak, że to naukowiec staje się obiektem badań. Niespodziewanie i mnie to spotkało (jeśli mnie pamięć nie myli, to już drugi raz, ale za każdym razem w innej dyscyplinie). Nieco pesząca sytuacja. Może i tak właśnie czują się chruściki, które na różne sposoby podpatruję w środowisku? To oczywiście był żart, z tymi odczuciami chruścików czyli kłódek. Niemniej nawet hydrobiologiczne metody badań ingerują w środowisko mniej lub bardziej i je w jakiś sposób organizują. Powraca odwieczny dylemat badacza: na ile poznaje świat obiektywnie a na ile go swoimi badania porządkuje (reorganizuje). Istotne jest to nie tylko w etnografii, psychologii czy socjologii, ale i ekologii.

Odwiedziła mnie dr Zofia Okraj z Instytutu Pedagogiki i Psychologii UJK w Kielcach. Dr Okraj prowadzi badania nad uwarunkowaniami twórczej pracy nauczycieli akademickich-innowatorów. Do tej pory wydawało mi się, że ledwo nadążam za nowymi trendami w edukacji (ale za punkt odniesienia biorę to, co dzieje się w edukacji a nie dydaktyce akademickiej). A okazuje się, że stosuję różne innowacyjne metody kształcenia. Chyba z boku lepiej widać. Dr Okraj zainteresowana była zastosowaniami myślenia wizualnego w kształceniu akademickim, łączeniu nauki ze sztuką, i popularyzacją nauki.

Długa rozmowa stała się dla mnie inspiracją i refleksją. W zasadzie nigdy nie zastanawiałem się skąd i dlaczego interesują mnie takie a nie inne pomysły. Już po rozmowie, ciągle myślami wracam do przyczyn i uwarunkowań. Pani Zofia pytała mnie o budowanie warsztatu dydaktycznego z zastosowaniem innowacyjnej metody, technik kształcenia oraz towarzyszące im czynniki: motywy, organizację działań, aktywności równoległe, stymulatory, inhibitory twórczej pracy a także działania planowane. Swoimi pytaniami sprawiła, ze zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać.

Zaskakujące i jednocześnie pocieszające jest to, że w różnych miejscach podobnie wygląda sytuacja innowatorów w dydaktyce akademickiej. Jakaś prawidłowość, ale chyba nie można być z niej dumnym…

Wróćmy zatem do myślenia wizualnego, które niedawno na nowo i niejako świadomie odkryłem. W zasadzie dostrzegłem, bo to inni swoimi publikacjami i aktywnością dowartościowali i usankcjonowali różne techniki myślenia i notowania wizualnego. Ten styl myślenia towarzyszył mi „od zawsze”. Widać taką mam konstrukcję psychiczną i takie preferuję kanały komunikacji. Ale teraz „mogę być z tego dumny” (to aluzja do pewnej anegdoty).

W szkole lubiłem rysować i malować. I ta dziecięca chęć do rysunków pozostała mi do dzisiaj. Może nawet intensywniej powróciłem (np. Artystyczna Rezerwa Twórcza). W zeszytach trzeba było ładnie pisać. Tylko w młodszych klasach robiliśmy szlaczki. A potem tylko linearne pismo, słowa, słowa, słowa (a mnie jako dysortografikowi pisanie szło w bólach, i na dodatek brzydko pisałem, mało wyraźnie). Za to w brulionach, specjalnie na to zakładanych, można było nie tylko pisać, ale i bazgrać, rysować, rozmyślać z ołówkiem czy długopisem w dłoni i bazgrołami na kartce. Miałem wiele taki brulionów. Potem były próby ujmowania treści w schematy z mniej lub bardziej dowcipnymi wtrętami. Ale zawsze było to jakoś na marginesie, nieoficjalnie. W szkole średniej odkryłem dla siebie rysowanie ołówkiem, piórkiem (tuszem) oraz próbowałem nieudolnie malarstwa olejnego.

Na studia poszedłem z myślą o zawodzie nauczycielskim. To był chyba jakiś efekt roku 1980 – dużo nas w klasie wybrało kierunki nauczycielskie, mimo że i wtedy był to zawód mało atrakcyjny finansowo i prestiżowo. Ale może tkwiła w nas jakaś nieuświadomiona chęć naprawy świata? Na studiach także rysowałem, ubarwiając notatki z wykładów (porządkowanie wiedzy w postaci schematów także było). Więcej osób tak robiło. Próbowałem także sił w rysunku satyrycznym (teraz myślę, że to była też jakaś droga do myślenia wizualnego). Na kierunku nauczycielskim (WSP w Olsztynie) mieliśmy sporo przedmiotów pedagogicznych. Były więc i lektury i praktyki w szkole i ciekawe dyskusje. Rozbudzenie innowacjami i eksperymentami pedagogicznymi właśnie w tym czasie się narodziło bardzo wyraźnie. Tak sądzę. Zaskakujące jest to, że do wielu tych eksperymentów sprzed dziesięcioleci ciągle w edukacji powracamy.

Ważnym źródłem inspiracji do innowacji było… studenckie koło naukowe, w prace którego włączyłem się już na pierwszym roku, po miesiącu edukacji akademickiej. Z perspektywy lat mogę napisać, że to właśnie w kole naukowych więcej było uniwersyteckości niż w całym cyklu kształcenia. Bo w kole naukowym było autentyczne poszukiwanie badawcze, otwarte rozmowy, w tym z pracownikami naukowymi, stawianie pytań i autentyczne badania. To wtedy zainteresowałem się chruścikami. Koło naukowe było przygodą i posmakowaniem prawdziwego uniwersytetu: wspólnoty uczących i nauczanych, wyjazdy na konferencje naukowe, terenowe wyjazdy badawcze itd. Praca magisterska nie była moją pierwszą publikacją naukową. A w programie kształcenia była jedynie szkoła, wyższa szkoła. Realizacja programu nauczania. Teraz się to chyba jeszcze bardziej utrwaliło. Niestety. Studenci mają mniej czasu na własne poszukiwania. Dlatego staram się od lat wprowadzać takie elementy dydaktyczne, które sprawiają, że :koło naukowe jest dla wszystkich”.

Pracownikiem naukowym zostałem niespodziewanie i bez wcześniejszych planów, jeszcze na studiach (wcześniej marzyłem o pracy gdzieś w wiejskiej szkole). Zacząłem pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie, dzieląc pasję badawczą z kształceniem nauczycieli (czyli był nieustanny kontakt z refleksją nad efektywnością nauczania). Dalej pracowałem w kole naukowym ale już jako opiekun. W czasach przed-komputerowych i wczesno-komputerowych rysunki do publikacji rysowałem najpierw piórkiem a potem odkryłem rapidografy i wzorniki pisma. Powstało sporo rysunków typowo naukowych, w tym różnych schematów. Wtedy nie wiedziałem, że można to nazwać myśleniem wizualnym. Pierwsze naukowe postery powstawały niemalże ręcznie. Dopiero później w całości przeniosły się do komputera (wraz z odpowiednim oprogramowaniem graficznym).

W 1990 ukończyłem kurs szybkiego czytania „Mind Mapping” (metoda Tony Buzana). Nauczyłem się techniki szybkiego czytania, rysowania map myśli oraz kilku przykładów ciekawych technik dydaktycznych. Na długo zostało. Ale przede wszystkim jako osobista metoda notowania. Dychotomiczność map myśli trochę mnie uwierała i sam je modyfikowałem. Na zajęciach dzieliłem się tymi doświadczeniami ze studentami, pokazując jak można zrobić wygodny, jednostronicowy konspekt referatu/wystąpienia (przedmiot autoprezentacja oraz seminarium dyplomowe). Ale w techniki mind-mappingu nie uczyłem. Wszak nauczałem na kierunku biologia. A nikt z innych wydziałów z taką propozycją się nie zwracał (bo i zapewne nie wiedział, że jakiś biolog stosuje na co dzień). W miarę upływu lat, przy braku stymulacji, mapy myśli gdzieś odeszły na bok. Może to wina komputeryzacji? Dopiero niedawno przypomniałem sobie o nich przy okazji zainteresowania myśleniem wizualnym. Odżyły wygrzebane z zakamarków pamięci.

W roku 1995 odbyłem rocznym kurs „Tworzenie krajowej sieci Regionalnych Centrów Edukacji Ekologicznej” (organizacja i zarządzanie edukacją ekologiczną i ochroną środowiska) prowadzonego przez Danish Technological Institute w ramach projektu PHARE. Niecodzienne warunki wyjazdowe, możliwość spotkania kreatywnych ludzi oraz sam program znacząco wzbogacił moje pomysły dydaktyczne. W zasadzie nastroił pesymistycznie… Bo może lepiej byłoby nie wiedzieć… że można lepiej i efektywniej. To tak jak iść na kurs samochodowy i dowiedzieć się, że samochód ma kilka różnych biegów i przerzucając wajchą w skrzyni biegów można jeździć szybciej i efektywniej. A potem wracasz i … nie wolno ci używać skrzyni biegów. Bo nie ma jak, bo leżą tam jakieś graty itd. Wiedza o możliwościach tym bardziej irytuje, gdy doświadcza się strukturalnej i systemowej niemocy. Ale pozostawała chęć zmiany i wprowadzania małych kroczkami, przynajmniej na własnych zajęciach. Tyle ile można.

Pod koniec XX wieku (jak to fajnie brzmi, nieprawdaż?) powstała olsztyńska kawiarnia naukowa. Był to efekt interdyscyplinarnych, nieformalnych spotkań pracowników z różnych wydziałów. Niejako samodzielnie odkryliśmy klimat lwowskiej szkoły matematyków i kawiarniane spotkanie w Szkockiej. Po latach przeczytałem we wspomnieniach Richarda Feynmana, że on także ogromnie cenił sobie klimat spotkań interdyscyplinarnych, gdzie można spotkać się i autentycznie porozmawiać o badaniach naukowych, własnych i cudzych. Formuła kawiarni ułatwia komunikację i dyskusję. Ciągle do tej atmosfery próbuję wracać, namawiać studentów do seminariów organizowanych także w kawiarniach czy nawet na trawniku (dwa razy się na trawniku udało).

Z racji pracy na WSP i zainteresowań edukacja ekologiczną od początku pracy miałem mniejszy lub większy kontakt z nauczycielami i edukatorami. Bardzo owocna i inspirująca była zwłaszcza współpraca z Centrum Edukacji Ekologicznej w Ełku (Roman Paczkowski) oraz w Kwidzynie (Ewa Romanow). W tym ostatnim udało się zrealizować kilka projektów, w tym studia podyplomowe dla nauczycieli. Różnorodne innowacje (broszury, wykłady, wycieczki) dotyczyły edukacji ekologicznej i pozaszkolnej.

Była także współpraca z Fundacją Ecobaltic z Gdańska. Utrwaliła się w mojej pracy metoda projektu, którą przemycałem do różnych przedmiotów (np. ochrona środowiska). Była także współpraca z drobnymi przedsiębiorcami – pojawiły się więc warunki do poszukiwań w ramach edukacji pozaformalnej, projektowanie tablic informacyjno-edukacyjnych (jakaś forma edukacji zdalnej i myślenia wizualnego). Obmyślanie tras turystyczno-edukacyjnych. I możliwość zrealizowania rodzących się pomysłów. Nie było ograniczeń. Tak jakoś się składało, że więcej możliwości do zrealizowania innowacyjnych pomysłów było poza uczelnią lub poza formalną dydaktyką na studiach.

W 2006 roku odbyłem najpierw miesięczny, potem półroczny staż w przedsiębiorstwie (pensjonat w miejscowości Łajs k. Olsztyna) w ramach projektu „Regionalny transfer wiedzy UWM – staże pracowników i absolwentów w firmach”, oraz w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Z kolei w 2007 r. odbyłem półroczny staż w przedsiębiorstwie poligraficznym i reklamowym w Olsztynie, w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Tam poznałem więcej tajników druku wielkoformatowego. Zaowocowało to w przyszłości nie tylko tablicami edukacyjnymi, ustawionymi w Łajsie jak i w Lesie Miejskim w Olsztynie, ale różnymi innowacyjnymi pomysłami w wykonaniu posterów a ostatnio w postaci wystaw, przestawiających zarówno wyniki badań jak i upowszechniających naukę (np. w czasie Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki). Kontynuacja tych zainteresowań współpracy z szeroko rozumianym otoczeniem jest Wimlandia i możliwość wymyślania i realizacji nowych pomysłów edukacyjnych (np. maść czarownic do latania, promocja przedsiębiorstw formie grywalizaji itd.).

Kontakt z nauczycielką p. Jolanta Okuniewska, podsunął mi pomysł wykorzystania QR Kodów (linkujących do tekstów zamieszczonych na blogu) z planszami z fotografiami. Mniej więcej dwa lata temu przeniosłem QR Kody i mobilny internet na dachówki (projekt Gadające dachówki) a nawet na butelki – jako forma upowszechniania dorobku naukowego przy realizacji projektu, dotyczącego biorafinerii.

achremczyk2009

Wyżej fragment z książki Stanisław Achremczyk „Nauk przemożnych perła. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie 1999-2009″

Pomysły na współpracę w zakresie szeroko rozumianej edukacji mogłem pełniej zrealizować, gdy powierzono mi kierowanie Olsztyńskimi Dnia Nauki (2006-2009). Udało się zmienić nazwę na Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki (poszerzając formułę i nadając jej bardziej interdyscyplinarnego charakteru) oraz uzyskać pierwszy grant europejski na Noc Naukowców (2008). Potem swoje pomysły materializowałem w czasie organizacji Nocy Biologów w Olsztynie (2012-2017). Za każdym razem coś nowego i we współpracy z różnymi, pozauniwersyteckimi partnerami. To tu teraz dojrzewają pomysły na edukację pozaformalną.

Niedawno zaczęła się współpraca z Centrum Nauki Kopernik, wyjazdy do Gdańska na konferencję Ideatorium (spotkanie poświęcone dydaktyce akademickiej), do Gliwic (Edu-it), na warszawską konferencję Inspiracje – gdzie poznałem Super Belfrów i bardzo twórczych nauczycieli. To inspiruje i to bardzo. Zaowocowało kolejnymi innowacjami w mojej pracy – zajęcia pn. „nauka w puszce”, wykorzystanie gamifikacji (np. Drużyna lasera), i oczywiście myśleniem wizualnym. Przypomniałem sobie mind-mapping i wykorzystałem kontakt internetowy (webinaria) jak i spotkania w realu by uczyć się ryślenia i manuśli (lapbook). Od razu próbuję przenosić te pomysły do dydaktyki, także z wykorzystaniem nowego sprzętu elektronicznego (np. Bamboo Spark).

Wcześniej prowadziłem stronę internetowa ale w 2005 roku założyłem własny blog – jako jedna z form kontaktu ze studentami oraz jako element edukacji pozaformalnej. Potem wykorzystane doświadczanie pozwoliło uruchomić inne, tematyczne blogi. Poszukiwałem także możliwość w ramach e-learningu.

Malowanie butelek zaczęło się od projektu w Ornecie „Z uniwersytetem na ty” w 2005 roku (współpraca z prof. Leszkiem Szarzyńskim z Instytutu Muzyki). W Ornecie chodziło o recykling. A teraz o coś znacznie więcej. Malowanie na szkle kusiło już od jakiegoś czasu, ale dopiero kontakt z nauczycielką ze szpitala psychiatrycznego i pokazanie, jak się maluje (bezpośredni kontakt), sprawiło, że zacząłem malować. Najpierw dla siebie, potem jako forma spotkań w przestrzeni publicznej i edukacja pozaformalna w zakresie lokalnej bioróżnorodności. Kilka lat temu zostałem zaproszony na plener malarski do Tumian. Tam poznałem niezwykłych ludzi i tam urodził się pomysł malowania kamieni oraz starych dachówek. Teraz malowanie dachówek wykorzystuję w czasie pikników naukowych a efekty pokazywane są przez budynkiem Wydziału Biologii i Biotechnologii oraz Biblioteką Uniwersytecką.

Retrospektywne spojrzenie na siebie, pod kątem innowacji i myślenia wizualnego, nie jest łatwe. Chyba rzeczywiście, z boku lepiej widać. W jakimś stopniu zdziwiony jestem tym, że uważają mnie za innowatora w dydaktyce (przynajmniej akademickiej). Przecież to co robię jest normalne, oczywiste. A jednak może jest inaczej? Stare przysłowie, że prorokiem nie jest się we własnym kraju – w rozmowie z panią Okraj uświadomiłem sobie, że moja sytuacja jest typowa i że trudna jest dola innowatora w dydaktyce… O wiele łatwiej o dostrzeżenie i uznanie gdzieś na zewnątrz, daleko, niż na własnym podwórku. Bo z boku łatwiej widać niektóre rzeczy? Tak jak w przypadku badań naukowych. To my badamy inne obiekty, a nie one same siebie.

Myślę, że dużą inspiracją było spotykanie nietuzinkowych ludzi, w większości spoza środowiska akademickiego. Do innowacyjności jest chyba potrzebna otwartość na spotkanie z innym człowiekiem i łączenia w jedno różnych wątków. Ostatnim przykładem jest opracowanie edukacyjnych kamashibai i zainteresowanie się technikami myślenia wizualnego.

O bookcrossingu, uniwersytecie i innowacyjności

10968369_437706339711697_6864742262940034388_nWczoraj dostałem książkę. A w zasadzie dwie. Jedna zamówiona o ekorozwoju i wodzie w mieście („Zrównoważony rozwój, zastosowania. Woda w mieście”, wydana przez Fundację Silesia). Drugą z konferencji w Centrum Nauki Kopernik, z moim tekstem. Długo na nią czekałem. Jest to wydawnictwo pokonferencyjne (Konferencja Pokazać-Przekazać, 22-23.08.2014). Podoba mi się motto książki (i konferencji) „pomóż mi zrobić to samodzielnie” – słowa Marii Montessori. Tak czy siak książek w domowej biblioteczne przybywa. Jedne są nieustannie potrzebne, inne kiedyś przeczytane długo bezproduktywnie leżą na półce. A książki lubią być czytane, tak jak ludzie – słuchami.

Dzisiaj rozpoczyna się w Olsztynie akcja „BookCrossing Olsztyn: Uwolnij książki”. I ja się do niej przyłączę. W bookcrossingu (uwalnianiu książek, społecznej wymianie książek) chodzi o rozpowszechnianie czytelnictwa, poprzez zostawianie książek w różnych miejscach: autobusach, parkach, poczekalniach. „Przeczytaj i podaj dalej”. Każda książka jest zarejestrowana na stronie bookcrossing.pl, gdzie poprzez specjalny kod, można sprawdzić, kto wcześnie ją odkrył, przeczytał, uwolnił. Jeżeli zechcesz przekazać książki na tę olsztyńską akcję, to się zgłoś drogą mailową na adres: barbara.pietrewicz@gmail.com. Ja uwalniam bez asysty internetowej. Bo jestem trochę leniwy. Wczoraj do naszej osiedlowej półki bookcrossingowej znowu coś zaniosłem. I dzisiaj zrobię podobnie.

Biblioteki są rzadszej odwiedzane bo…. jesteśmy bogatsi i kupujemy książki a nie je wypożyczamy. Jest więcej książek, ale każda z nich jest rzadziej czytana. Podobnie z wypożyczalniami filmów – zniknęły z rynku. A przecież wcale mniej filmów nie oglądamy. Ja oglądam niektóre programy telewizyjne.. a przecież od ponad roku nie mam telewizora. Zawężamy swój ogląd księgarski do wizyt w księgarnia i domowej biblioteczki. Zawężamy krąg obserwowanych książek – mniejszy jest kontakt z różnorodnością. Przy korzystaniu z biblioteki jednak spotykaliśmy się z większą różnorodnością i bogactwem literatury. Spotykaliśmy to, czego się nie spodziewaliśmy. Książki to kolejny przykład, że bogactwo nie zawsze wychodzi na dobre. Owo dobre płynie ze spotkań z ludźmi. Bookcrossing pozwala się spotykać zupełnie inaczej, ale książka jest w centrum tego spotkania.

Biblioteki systematyczne stają się nie tylko magazynem deficytowych książek ale i miejscem spotkań publicznych, kontaktów międzyludzkich. Wtedy na powrót ożywają. I to widać w wielu miejscach. Zainicjowana akcja bookcossingowa jest przykładem kulturotwórczej roli bibliotek. Wbrew pesymistom biblioteki nie zanikną. Zmieniają tylko swoje oblicze.

3okladkaWrócę na chwilę do jednej z otrzymanych pocztą książek. Tej z Centrum Nauki Kopernik. Jest wyrazem mojego współuczestnictwa w poszukiwaniu nowych metod kształcenia, w tym przypadku pozaformalnego i nieformalnego. Mój rozdział dotyczy podsumowania dyskusji z nauczycielami. Piszę o trzech poziomach integracji międzyprzedmiotowej w szkole i jest to podsumowanie głównych zagadnień i kierunków dyskusji w panelu 4. „Naukowa podróż – czyli o przenikaniu przez ściany klas”.

Innowacyjność nie sprowadza się tylko do „gadających dachówek” (aczkolwiek i one są poszukiwaniem pozaformalnej edukacji przyrodniczej). Uważam, że Uniwersytet otwarty to poszerzenie misji na innowacyjność. W tym także na innowacyjność edukacyjną. Bo świat się zmienił i musimy do niego dostosować szkoły wszelkich poziomów i szczebli. Niebawem jadę do Gdańska na konferencję dydaktyki akademickiej (Ideatorium). A tydzień temu zacząłem na sobie i na studentach  eksperyment czy raczej wdrożenie. Przedmiot autoprezentacja dla biotechnologów odbywa się dla chętnych w formie zgrywalizowanej. Badania nie dotyczą przecież tylko chruścików, ekosystemów, bioróżnorodności czy biomonitoringu. Także metod komunikacji we współczesnym świecie. Jakże innym od tego z naszego dzieciństwa czy młodości. Współpraca uniwersytetu z otoczeniem jest potrzebna, ale musimy do tego otoczenia wychodzić z czymś nowym, oryginalnym i samodzielnie przeżytym, przetworzonym, przemyślanym. A nie tylko z tym, co w książkach (nawet zagranicznych) wyczytamy. Czytać to już wszyscy potrafią, pośredników chyba nie potrzebują.

Dlaczego warto poszukiwać nowych, niestereotypowych metod kształcenia uniwersyteckiego? Bo rewolucji nauce dokonują ludzie wszechstronnie wykształcenie a nie specjaliści. Bo dokonują zmian w całym paradygmacie a nie e jednym szczególe. Bo innowacyjność nie rodzi się z wykuwania na pamięć regułek z akademickich podręczników. Potrzeba czegoś więcej. Jeśli więc mamy kształcić na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim kadry dla gospodarki innowacyjnej i przemysłu kreatywnego, to trzeba poszukać nowych metod, bardziej adekwatnych do sytuacji.

Jeśli relacja mistrz-uczeń jest prawdziwa i głęboka, to prowadzi do procesu formowania osobowości ucznia … ale i profesora. Wzajemność relacji zawsze występuje w kontaktach międzyludzkich. Kiedyś pięknie o tym pisał Ludwik Fleck, nazywając te wzajemnie, inspirujące kontakty kolektywami myślowymi. Innowacyjność jest procesem zbiorowym, wieloautorskim, z różnorodnymi formami komunikacji i pracy zespołowej. Czy możliwa jest silna więź profesor-student z wykorzystaniem nowoczesnych środków informatycznych? Właśnie próbuję to odkryć i sprawdzić. Zarówno wprowadzając innowacje i nowoczesne metody do codziennej dydaktyki akademickiej jak i uczestnicząc w różnorodnych konferencjach naukowych temu poświęconych.

Dostrzegam konieczność odbudowania zaufania społeczeństwa do uniwersytetu i ludzi nauki. Potrzebna jest większa otwartość środowiska akademickiego na sprawy społeczne i współczesne zagrożenia, wzrost transparentności struktur i finansów uczelni, odpowiedzialność za własne działania, problematykę badawczą i rezultaty misji nas jako uczonych i obywateli. Dla kadry akademickiej ideałem jest student-badacz, a więc instynktownie takich poszukujemy. Być może gospodarka nie takich pracowników poszukuje. Zadaniem uniwersytetu jest przechowywanie, pomnażanie i przekazywanie wiedzy. Teraz podkreślamy także innowacyjność. Ona zawsze była, bo nauka ze swej istoty jest innowacyjna. Inaczej byłaby tylko odtwórczością. Ale teraz warto częściej przywoływać kreatywność i innowacyjność, bowiem zbytnio pogrążamy się w biurokratycznym administrowaniu, liczeniu punktów, wymyślaniu martwych procedur (byle ładnie w papierach wyglądało). Newman pisał, że misją uniwersytetu jest odkrywanie, kumulowanie, przechowywanie i przekazywanie wiedzy dla niej samej (wiedza dla wiedzy). Humbotdt akcentował poszukiwanie prawdy, generowanie wiedzy i kształcenie nowego pokolenia adeptów nauki (relacja mistrz-uczeń). A jaki będzie współczesny uniwersytet, który na naszych oczach (choć nie całkiem świadomie) powstaje?

„Szkoły produkują zawody, dla których nie ma zatrudnienia, bo system edukacji zbyt wolno reaguje na zmiany na rynku pracy. Jest jednak rozwiązanie. Przedsiębiorstwa i szkoły powinny szerzej współpracować, tak, żeby młodzi specjaliści uczyli się podczas pracy. To podejście warsztatowe. Nie chodzi więc oczywiście o uniwersytety, ale szkoły techniczne, medyczne, pielęgniarskie i inne.” Richard Sennett

Ja myślę jednak, że najlepszą kompetencją zawodową gospodarki opartej na wiedzy i na przemyśle kreatywnym są umiejętności naukowej analizy rzeczywistości: dostrzegania problemów, formułowania celów, stawiania hipotez roboczych, weryfikacji tych hipotez, dobierania materiału i metod, rzetelnego opisywania wyników, dyskusję własnych wyników z dorobkiem innych i umieszczanie w kontekście paradygmatu a na koniec wyciąganie wniosków. Te umiejętności potrzebna są wszędzie w nowoczesnej gospodarce. I te umiejętności kształci (przynajmniej powinien) uniwersytet.

Uczestniczę w konferencjach, uczę się, doświadczam ze studentami. W sumie każdy może – w dobie kształcenia przez całe życie to truizm. Od czego zacząć? Można od bookcrossingu. Podzielić się książką i w relacjach z innymi ludźmi, z wykorzystaniem internetu i zabawy poszukiwania skarbów, znaleźć książkę dla siebie. Poczytać… i przekazać dalej.

2mojtekst1

Innowacja …. w połowie roboty

wyastawadachowkowaKręte i długie są drogi wymyślania nowych rozwiązań. W zasadzie hipertekst istniał od dawna (przynajmniej w formie zalążkowej). Bo czym innym są powołania, cytaty i cytowanie? Odsyłaniem do innych źródeł, zarówno w celu „znajdź więcej na ten temat” jak i uwiarygodnienia. Ba, nawet w kulturze oralnej było odwoływanie się „a iksiński powiedział, widział etc.”.

Na przestrzeni dziejów rosła szybkość docierania do „odsyłaczy” aż hipertekst wyłonił się w całej swej elektronicznej okazałości. Szybkość docierania do Iksińskiego (aby dopytać o więcej lub zweryfikować poprawność powoływania się na jego słowa) była niewielka a czasem niemożliwe było fizyczne dotarcie. A bez bezpośredniego kontaktu i rozmowy nie było przekazu. Gdy pojawił się druk zwiększyła się możliwość weryfikacji i docierania do pierwotnych źródeł, ale dalej było to kłopotliwe. Do bibliotek i księgozbiorów było daleko a zbiory niewielkie. Weryfikacja powołania czy cytacji była czasochłonna i pracochłonna.

Kolejnym przyspieszeniem było „wynalezienie” publikacji. Ale docieranie i sprawdzanie wszystkich źródeł, zawartych w czytanej publikacji, było dalej kłopotliwe i czasochłonne. Więc niewielu z tych możliwości praktycznie korzystało. W wielu przypadkach przepisywano bez sprawdzania. Pozorowany rytuał napędzany pośpiechem i koniecznością dużej wydajności.

Komputery i elektronika zmieniły wiele. Tekst nie musiał być linearny, hipertekstowe przekierowania w jednym dokumencie, jak i odwołania do innych za pomocą internetu, stworzyły zupełnie nowe możliwości. A w zasadzie pokusa by łatwo sprawdzić cytowanie, znaczenie słowa (już bez pracochłonnego sięgania do słowników czy encyklopedii) rozpraszała. Te oszałamiające możliwości utrudniły czytanie tekstów. Bo skoro łatwo można sprawdzić, iść do przekierowania, to łatwo zagubić się w dygresjach. Łatwo utracić kontakt z pierwotnymi tekstem. Zwłaszcza przy korzystaniu z zasobów internetowych łatwo zagubić się w gąszczu pobocznych informacji i stracić kontakt z właściwym tekstem. Co, co kiedyś wynikało z ograniczeń, teraz musi być osiągane siłą woli i koncentracją. Zbyt duże możliwości rozpraszają.

Mobilny internet powszechnie dostępny zmienił jeszcze więcej. A w zasadzie dopiero stwarza takie możliwości. Dopiero uczymy się dostrzegać i wykorzystywać potencjał mobilnego internetu. Media stały się hybrydowe. Prasa wymieszana została z radiem i telewizją a do tego z namiastka bezpośredniej rozmowy (aktywizujące komentarze i portale społecznościowe). Środowisko akademickie powoli odkrywa te możliwości. Zmieniają się tradycyjne formy komunikacji naukowej. Już nie tylko seminaria, referaty, publikacje i sesje posterowe (a przecież poster to naukowa nowinka, upowszechniona w naukach przyrodniczych zaledwie dociera do nauk humanistycznych).

Eksperymentuję i ja  tworząc różnorodne innowacje. Na seminarium 12 grudnia sprawdzałem swój kolejny prototyp (na zamieszczonym zdjęcie dwie formy, na planszach i na dachówce). Działa. Oczywiście dostrzegam sporo różnych mankamentów, nie do końca trafnych rozwiązań. I będę to poprawiał w następnych realizacjach. Droga do innowacji jest długa. Wykonałem zaledwie kolejny krok, ani pierwszy ani ostatni. Eksperymentowanie pozwala zrozumieć proces i technologię. I wiem co trzeba wcześniej przygotować. Z pozoru wygląda to prosto i łatwo. Ale ważna jest treść. Ta jednak powstaje długo.

Hybrydowe formy komunikacji w nauce stają się faktem. Dla wielu jeszcze jako mglista fantazja, dla innych – rodząca się innowacja. Dla mnie jest to drugie. I to nabywane aktywnie i twórczo a nie biernie z trzeciej ręki (bo gdzieś w gazecie wyczytałem).

„Promosaurus. Poradnik promocji nauki” – inspiratorium z dygresjami do Olsztyna

promosuarus_strona_glowna3bPromosaurus kojarzy się z jakimś prehistorycznym dinozaurem lub innym archaicznym, wymarłym jaszczurem. Ale nie jest to aluzja do odchodzącej i nieaktualnej przeszłości, jest to aluzja do wychodzenia na nowe kontynenty i zdobywania nowego świata. Jest opisywaniem niebywałych zmian, jakie dokonują się w upowszechnianiu wiedzy. Ewolucja, niczym rewolucyjne wychodzenie zwierząt na ląd, zdobywanie nowych przystosowań, pojawianie się zupełnie nowych gatunków. Takie porównanie, jako biologowi i ekologowi, bardzo mi odpowiada.

Dzisiaj premiera książki „Promosaurus. Poradnik promocji nauki” , pod redakcją Piotra Żabickiego i Edyty Giżyckiej a wydanej przez Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu (CITTRU) Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wersja papierowa jeszcze do mnie nie dotarła. Nakład wydaje się niewielki – zaledwie 500 egzemplarzy. Ale książka wydana jest na licencji creative commons i jest już bezpłatnie dostępna (w formacie PDF i ePub) na stronie: www.cittru.uj.edu.pl/promosaurus. Zatem rzeczywisty „nakład” jest … nieograniczony.

Na razie zdążyłem zapoznać się z nią pobieżnie. Ale już samo przejrzenie pozwala gorąco zachęcać zarówno pracowników naukowych, władze uczelni różnego stopnia oraz studentów, by jak najszybciej po tę pozycję sięgnęły. Na prawdę warto. I to nie dlatego, że znajdą tam niewielkie akcenty olsztyńskie.

Nie jest to typowy poradnik, bardziej inspiratorium czyli poradnik dla kreatywnych. Nie tylko podaje konkretne propozycje ale i rozszerza horyzonty.

Jak napisała jedna z autorek (Bożena Podgórni) „Promocja nauki nie jest niczym nowym i wydumanym, nie jest chwilowym hobby. Fakt, że postrzegana jest jako nowinka, wynika z niedawnych zmian w relacjach społecznych. Ale przecież dzielenie się wiedzą i sposobami dochodzenia do odkryć jest oparte na wartościach od zawsze tkwiących w etosie nauki, takich jak prawda, wolność i mądrość. Bez nich nie powstałaby ta wewnętrzna potrzeba, która napędza proces naukowy.”

Poradnik jest zbiorem autorskich i tematycznych rozdziałów, wstęp („Promosaurus wyrusza…„) napisał Piotr Żabicki. Drugi rozdział to „Nauki (od) zawsze stosowane” Bożeny Podgórni. Kolejne rozdziały: „Dlaczego popularyzacja nauki jest dla mnie tak ważna?” (Lech Mankiewicz), „Popkultura w otoczeniu nauki” (Piotr Żabicki), „Science market. Czy komercyjny marketing może inspirować promocję nauki?” (Edyta Giżycka), „Wyjść z szuflady… czyli rzecz o związkach komercjalizacji i promocji nauki” (Radosław Rudź), „Aktywna edukacja: trudna sztuka przyciągania?”, (Agata Jurkowska), „Garść refleksji o popularyzacji matematyki”, (Krzysztof Ciesielski), „Strona internetowa: którędy do badań?”, (Ilona Iłowiecka-Tańska), „Blog naukowy oraz inne narzędzia promocji nauki i naukowca w sieci”, (Emanuel Kulczycki), „Skomplikowana nauka w prostych słowach” (Bożena Podgórni, Justyna Jaskulska-Schab).

Już tylko lektura tytułów rozdziałów podpowiada, że tematyką nie jest tylko prosta promocja nauki i upowszechniania wiedzy ale i zupełnie nowa koncepcja edukacyjna, jaka kiełkuje na uniwersytetach. Jeśli dostrzeżemy, że dwa blogi z Olsztyna są polecane w tym poradniku, to może uświadomimy sobie również i to, że Olsztyn (na swoją miarę i możliwości) również w tym przemianach uczestniczy, że i u nas coś ważnego się dzieje.
Nie jesteśmy tacy na szarym końcu…

Poradnik wydany jest przez Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu (CITTRU) Uniwersytetu Jagiellońskiego. Myślę, że z krakowskiego centrum innowacji i transferu technologii moglibyśmy brać przykład i się uczyć jak należy być rzeczywiście innowacyjnym i jak skutecznie promować uczelnię. Krakowskie CITTRU wspiera rozwój nowoczesnej nauki poprzez tworzenie oferty technologicznej UJ oraz kreowanie współpracy z biznesem (co wydaje się oczywiste i standardowe dla wszystkich placówek tego rodzaju. Ale CITTRU popularyzuje wiedzę i promuje nowe metody komunikacji naukowej – dzięki czemu widoczni są nie tylko w okolicach Krakowa ale i całej Polsce. To nie tylko widoczność ale i wiarygodność… kreatywności. Myślę, że dzięki m.in. takim działaniom gospodarka chętnie zwraca się do środowiska naukowego z konkretnymi propozycjami.

Wgrywam sobie poradnik do mojego czytnika ebooków i zabieram się do pogłębionej lektury. Zachęcam studentów wszystkich kierunków do sięgnięcia po tę bezpłatną a wartościową pozycję.

ps. O książce i popularyzacji wiedzy podyskutujemy w olsztyńskiej kawiarni naukowe Collegium Copernicanum oraz w czasie najbliższej Nocy Biologów (10 stycznia 2014).

Innowacyjność, zaufanie społeczne i usychające drzewa w mieście

Co ma zaufanie społeczne do usychających drzew w mieście? Ilustruje to powyższy obrazek z dawno zakończonej inwestycji na Placu Konsulatu. Niby wszystko ładnie, pięknie i nowocześnie, a jednak coś jest nie tak. Diabeł tkwi w szczegółach. Spróbujmy się zastanowić skąd ten diabeł się bierze. Będę dowodzić, że z braku zaufania i wynikającej z tego nieumiejętności dialogowania (komunikacji międzyludzkiej).

Może najpierw wyjaśnię co z tą inwestycją jest nie tak. Duża powierzchnia wyłożona granitem i polbrukiem tudzież ulicznym asfaltem. Dla gleby z drzewami zostawiono niewielką przestrzeń. Na dodatek ta zieleń odgrodzona jest wysokim murkiem. Nawet jak popada, to woda z placu nie zasili gleby, spłynie kanalizacją. Z jednej strony to rosnące obciążenie dla systemu kanalizacyjnego, z drugiej brak wody dla zieleni (trzeba podlewać, ale administracja o tym zapomina).

Ostatnio sporo w Olsztynie pada, ale proszę zwrócić uwagę na wysuszoną polepę pod drzewem i resztki rachitycznej zieleni. Dużo pada, a zieleń i tak usycha. Paradoks wynikający z błędów w realizacji inwestycji (braku wyobraźni od projektanta to szarego wykonawcy). Woda zamiast podlewać roślinność i zasilać wody powierzchniowe – spływa kanalizacją. Marnotrawstwo i rosnące zagrożenie podtopieniami. Bo im więcej miasta w taki sposób wybetonujemy, tym większe obciążenie dla systemu kanalizacji burzowej. Czyli drzewa będą usychać przy równoczesnym zalewaniu chodników, piwnic i samochodów? Skąd takie niefunkcjonalne projekty?

Dobrze ilustrują ten problem cytaty z wywiadu z prof. Hausnerem.

„Innowacyjność nie powstanie za sprawą działań administracyjnych. Nawet najbardziej sprawna władza publiczna nie może nakazać gospodarce innowacyjności”

„Innowacyjność to wykorzystanie zasobów, w tym wiedzy, do wytwarzania wartości dodanej”

Indywidualnie, klanowo, jesteśmy zaradni, ale nie jako zbiorowość, wspólnota. Dlaczego? Bo nie mamy zaufania do nikogo poza najbliższym otoczeniem. (…)Cechy naszej administracji to: zaściankowość, widzenie tylko swojego odcinka, nieufność i zabieganie o swoje.”

Prof. Jerzy Hausner (Tygodnik Powszechny z dnia 28 lipca 2013 r.)

Im więcej nieufności, tym mniej dialogu i komunikacji. W konsekwencji nie dostrzegamy ważnych elementów, które po zakończeniu inwestycji mocno doskwierają a nie ma ich jak poprawić. W przypadku Placu Konsulatu, po interwencjach społecznych postawiono ławki. Ale tych betonowych murków nie ma jak naprawić. I drzewa będą usychały. Prędzej czy później.

To zapatrzenie na siebie, brak zaufania – za wyjątkiem swojego klanu – pozbawia nas innowacyjności i spycha w drogie i niefunkcjonalne inwestycje. Żeby projekty inwestycji miejskich były lepsze, potrzeba więcej dialogu i zaufania. To drugie buduje się bardzo powoli. Trzeba wytrwałości. Ale po pierwsze trzeba wizji i budowania przestrzeni przyjaznej kontaktom międzyludzkim. Kapitału ludzkiego niby nie widać… ale skutki braku tego kapitału już są bardzo widoczne.

Za dialog wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni.
Budujmy zaufanie a nie podsycajmy nieufność, m.in. przez mnożące się teorie spiskowe.

Naukowe blogowanie w Olsztynie

247362_4351437997497_90095172_n

Zwiastun artykułu Emanuela Kulczyckiego w 16. numerze czasopisma NIMB, w którym dużo informacji o internecie i komunikacji naukowej. NINB (Nauka, Innowacje, Marketing, Biznes) – redaguje CITTRU czyli Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu działające na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Ciekawi mnie ilu naukowców z Olsztyna bloguje i ile naukowych blogów tworzonych jest w Olsztynie. Znam tylko nieliczne. Ciekawe czy ktoś już pokusił się o przegląd i skatalogowanie olsztyńskich blogów naukowych?

Komunikacja w środowisku naukowym zmienia się tak jak w całym społeczeństwie, głównie za sprawą nowych mediów, w tym przede wszystkim internetu (strony www. blogi, fora dyskusyjne, portale społecznościowe, serwisy typu YouTube, najróżniejsze wikipedie itd.). Do tego dochodzi dziennikarstwo obywatelskie, uprawiane także coraz efektywniej przez studentów z Olsztyna. To też osobna działka olsztyńskiej twarzy blogosfery z nauka w tle.

Osobiście, na bazie swoich doświadczeń i wyczytanych informacji w różnych miejscach, od kilku tygodni eksperymentuję wraz ze studentami biotechnologii – tworzymy swoje e-portfolio (zobacz agregator z naszymi, powstającymi e-portfolio).

Chyba na większości uczelni działają centra innowacyjności, na UWM także. Ale jakoś o nich mało słychać. Najwyraźniej nie wszyscy są wystarczająco innowacyjni mimo wsparcia finansowego z UE. Warto się uczyć od najlepszych :). Krakowskie CIITRU nie ogranicza się tylko do własnego, lokalnego środowiska – poszukuje bardziej globalnie, i to chyba dość skutecznie.

O innowacjach, kreatywności, zaufaniu i miłości bliźniego

filizanka_i_ciatskoZestawienie (słów w tytule) wydawałoby się dziwaczne. Ale psycholodzy udowadniają, że do innowacyjności i postępu technologicznego potrzeba pewnych konkretnych kompetencji społecznych.

„do innowacji niezbędne jest nie tylko wykształcenie, ale też miłość bliźniego: zaufanie, umiejętność współpracy, brak podejrzliwości, że bliźnim kierują niecne intencje i za chwilę mnie wyroluje. (…) Zaufanie między ludźmi pozwala na współpracę w zespole”

Prof. Janusz Czapiński

Polacy bez wątpienia są bardzo kreatywni. Ale do innowacyjności mierzonej liczbą patentów, wdrożeń i gospodarki opartej na wiedzy brakuje, nam umiejętności współpracy w zespole. A na przeszkodzie stoi m.in. zbyt duża nieufność. Inni – dzięki pracy zespołowej i wzajemnym zaufaniu – wdrażają to, co my wymyślimy…

Ten brak zaufania owocuje także ogromną biurokracją. Do kontroli pracowników, którym nie ufamy, wymyślamy mnóstwo papierów, sprawozdań. Dotarło to już do nas, na uniwersytety. Coraz więcej czasu będę spędzał na wypełnianiu tabelek i biurokratycznej sprawozdawczości. Podobnie jak policjanci czy nauczyciele. Liczy się coraz bardziej to, co w papierach niż rzeczywiście zrobione.

Bez wzrostu zaufania „daleko nie pociągniemy”… Zwiększanie nieufności osłabia naszą gospodarkę i szanse na rozwój.

Futuronauta i ekolog na Marsie

okladkafutoronauta

Listonosz to sympatyczny pan. Dzisiaj przyniósł mi przesyłkę z Krakowa, z Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu (UJ). W przesyłce było kilka autorskich egzemplarzy książki pt. „Futuronauta – najlepsze teksty futurystyczno-naukowe”, a w śroku mój tekst „Ekolog na Marsie”.

Jakkolwiek nie liczy się to punktowanego dorobku naukowego, to wspomniany artykulik daje mi dużą satysfakcję. Z kilku powodów. Spróbowałem napisać coś zupełnie innego, ale mieszczącego się w upowszechnianiu wiedzy (w tym przypadku ekologii i biotechnologii). Po drugie uczestniczyłem w czymś naprawdę nowatorskim i innowacyjnym. Szkoda tylko, że to z Krakowem… U nas też jest jakieś centrum innowacji, ale nie ma tak dobrych, odważnych i innowacyjnych pomysłów. Ot szara, sztampowa biurokratyczna bezbarwność.

Obok radości mała refleksja ze smutkiem w tle…. bo szkoda, że swoje „talenty” i koncepcje muszę realizować gdzieś daleko, a nie u siebie. Zarządzanie zasobami ludzkimi (kapitał ludzki) jest kluczem do sukcesu polskiej nauki i szkolnictwa wyższego…

Regionalna wystawa innowacyjności, czyli niedosyt oddziaływania uniwersytetu

We wtorek, na zaproszenie, miałem okazję uczestniczyć w VI Regionalnej Wystawie Innowacyjności, tym razem poświęconej przemysłowi spożywczemu. Bardzo potrzebne są takie imprezy, ale byłem trochę rozczarowany. Nie, że coś źle zostało zrobione, zorganizowane, ale że zobaczyłem rzeczywistość trochę odbiegającą od oczekiwań. W sumie to nic nowego, ale lepiej zrozumiałem dlaczego nasz region to Polska C, dlaczego tak słabo się rozwija gospodarczo. Zamiast winić Brukselę, rząd, klimat, historię, słabe drogi czy lotniska, najpierw wypada uderzyć się we własne piersi. Najwidniejsza przeszkoda tkwi w naszych głowach, w naszym kapitale (kapitaliku) ludzkim.

Wiek XXI to przede wszystkim rozwój gospodarki opartej na wiedzy i innowacyjności. Tej niewątpliwie brakuje w naszym regionie. Z żalem nie zauważyłem obecności UWM, pośród w sumie nielicznych stoisk i obecnych osób. Ponoć UWM uczestniczył, ale widać ja dość powierzchownie rozglądałem się… Mimo to zauważyłem obecności innych uczelni z Olsztyna i Olecka. Lekceważymy małe firmy? Nie dostrzegamy okazji? Nie mamy już mocy przerobowych?

Sporo odpowiedzi na moje smutne zdziwienie znalazłem w broszurze (dostępnej na stoisku wystawy) „Regionalna strategia innowacyjności woj. warmińsko-mazurskiego do roku 2020”:

„Firmy nie widzą korzyści oraz nie mają umiejętności czerpania wiedzy i potencjału innych instytucji. Rzadziej niż średnio w kraju podejmują współpracę w zakresie działalności innowacyjnej (…) i w ograniczonym wymiarze współpracują z instytucjami świadczącymi specjalistyczne usługi wsparcia innowacji.”

„(…) jednocześnie ciągle zbyt słaba jest współpraca uniwersytetu z pozostałymi aktorami sceny innowacyjnej – przedsiębiorstwami, instytucjami otoczenia biznesu i samorządem, skutkiem czego nie stał się on [UMW] motorem rozwoju innowacji w regionie. Przyczyny tej sytuacji leżą zarówno po stronie tych interesariuszy, jak i samego uniwersytetu (…)”

Oczywiście, każda uczelnia ze swej istoty jest kreatorem innowacyjności. Chodzi tylko o to, że UWM mieści się w jakiejś tam krajowej przeciętnej. A przecież zarówno potencjał jest większy (mam taką głęboką nadzieję) jak i oczekiwania społeczne ogromne. Jeśli nie UWM to co/kto pociągnie cały region do rozwoju, zapewniającego i dobrobyt i pracę młodym ludziom?

Dlaczego UWM nie jest liderem i motorem innowacyjnej gospodarki całego regionu? To pytanie warto wielokrotnie i mocno postawić i publicznie przedyskutować. Na przykład w zupełnie innowacyjny sposób współpracując w tej dyskusji z mediami…

Pozwalam sobie na tę gorzką refleksję, bo wystawa innowacyjności ma być inspiracją a nie miejscem zdobywania drobnych gadżetów (długopisy, notesy, piłeczki, kawałek chleba ze smalcem). Dla mnie stała się zaczynem przemyśleń i twórczego niepokoju. Z pewnością nie tylko dla mnie. Więc mimo ewentualnego zwątpienia warto takie wystawy organizować. Być może nawet dużo częściej.