Pawice czyli wiedza w głowie kontra umiejętność szukania informacji

pawiceKształcenie opiera się na przekazywaniu informacji i wiedzy. To drugie to coś więcej niż suma wiadomości, to system pojęć i relacji między nimi. Najczęściej nazywamy tak definiowaną wiedzę rozumieniem. I nie łatwo to sprawdzić w teście czy kolokwium. Jak poznać po pracy pisemnej, podającej informacje, że odpytywany rozumie a nie tylko pamięta?

Przez tysiąclecia uczenie się było jednak zapamiętywaniem i ćwiczeniem rozumienia zapamiętanej wiedzy. Liczyło się przede wszystkim to co w głowie. Z czasem wynaleziono pismo. I wiedza gromadzona była nie tylko w głowach ludzi ale i w książkach i czasopismach. Do umiejętności dialogu z drugim człowiekiem (bo w taki sposób odbywa się transfer wiedzy z jednej głowy do drugiej) doszła umiejętność odszukiwania informacji w bibliotekach. Już nie sztuka zadawana pytań ale sztuka przeszukiwania katalogów, czasopism i półek bibliotecznych.

Umiejętność szukania staje się niezwykle ważna. Ale bez własnej wiedzy (nie tylko wiadomości ale i rozumienia) trudno zadać trafne pytanie drugiej osobie czy odnaleźć potrzebną informację w coraz to większych zasobach bibliotecznych. Teraz doszedł internet, który zbliżył nas do wiedzy zapisanej w plikach. Nadmiar informacji, nadmiar „książek” do przeczytania. Do tego szalony postęp w przyroście wiedzy i wiadomości przy szybkim dezaktualizowaniu się różnych informacji. Jeszcze nigdy ludzie nie mieli tak łatwego dostępu do tak ogromnego repozytorium wiedzy. Dzięki mobilnemu internetowi z dowolnego miejsca możemy przeszukiwać zasoby całej ludzkości. Zagubić się łatwo. Bo co z opasłej encyklopedii gdy się czytać nie umie? Tylko ozdoba na półce.

To czego teraz uczyć na studiach? Wiadomości (faktów), rozumienia tych informacji, szukania potrzebnych informacji czy korzystania z własnej wiedzy? Najpewniej wszystkiego, tylko w odpowiedniej proporcji. W zasadzie skupiamy się na przekazywaniu wiedzy i odpytywaniu, a wyszukiwania informacji studenci uczą się sami. Na przykład moje sposoby wyszukiwania informacji, których nauczyłem się na studiach i na początku mojej pracy naukowej…. są teraz mało przydatne. Sam do biblioteki dużo rzadziej chodzę… W zasadzie sporo uczę się od własnych studentów (nauczeństwo jako metoda pedagogiczna). Zatem edukacja (kształcenie) to przede wszystkim potrzeba tworzenie dobrej przestrzeni edukacyjnej i wspólne odkrywanie tajemnic świata. Jest to kwintesencja uniwersytetu, tyle że zmieniły się sposoby odkrywania.

Rok temu, na zajęciach z autoprezentacji, wymyśliłem termin nauczeństwo dla opisania sytuacji, w której od dawna się znajdujemy nie tylko na uniwersytetach. W tym roku kolejny raz przedmiot ten (tym razem pod nazwą prezentacje publiczne) realizuję w formie zgrywalizowanej (gamifikacja). O powodach napiszę kolejnym razem. Teraz skupię się na umiejętności poszukiwania informacji w XXI wieku, czyli co jest potrzebne studentowi a ja nie potrafię ich tego jeszcze dobrze nauczyć (staram się jedynie stworzyć dobre warunki edukacyjne – stąd elementy grywalizacji).

Rozgadałem się literami (bo jak można gadać, gdy się pisze?), pora przejść do meritum. Kilka dni temu otrzymałem przez Facebooka powyższe zdjęcie wraz z zapytaniem „co to jest”. Czasami dostaję takie różne zapytania, kierowane do specjalisty. A portale społecznościowe umożliwiają zupełnie nowe formy komunikacji i… edukacji pozaformalnej. Gdy zobaczyłem rzeczone zdjęcie, przypomniały mi się różne obrazy – sięgnąłem do już posiadanej wiedzy, zgromadzonej przez lata we własnej głowie (pamięci, w neuronach). To jest najprostsze i najszybsze. Obraz skojarzył mi się z kokonem chrząszczy wodnych z rodziny kałużnicowatych (Hydrophilidae), konkretnie kałużnicy. Kilka lat temu coś podobnego widziałem w czasie badań w Delcie Wisły. Przypomniałem sobie, że widziałem też w książce. Starym zwyczajem zacząłem szukać w domowym księgozbiorze. Ale nie znalazłem (dopiero po kilku dniach). Bo nie pamiętałem gdzie (w której książce). Pierwszy ślad więc już był. W korespondencji dopytywałem się o kolejne szczegóły. Zdjęcie pochodziło z Florydy, a więc fauna tamtejsza dla mnie nie jest znana (pomijając fakt, że całej krajowej przecież też nie znam). Może to jakieś amerykańskie kałużnicowate? Ale na drzewie? Nie zgadzało się siedlisko. Chyba, że jak u niektórych chruścików jaja składane są nad wodą, by wylęgające się larwy spadały wprost do zbiornika wodnego (siedlisko życia). Przyroda w swej różnorodności jest niesamowicie zaskakująca.

Kolejnym pomysłem, wynikającym z już posiadanej wiedzy i doświadczenia terenowego, było skojarzenie z kokonami pająków. Sam widziałem u knapiatka (Knapiatek, latarnia wróżki czy odwrócony kieliszek ?).  Wielkość i kształt się nie zgadzały, ale przecież to inny kontynent, inna fauna. Więc może poszukiwać wśród pająków? Autorka zdjęcia pisała, że jej kojarzyło się z kokonem modliszki. Jak to wszystko sprawdzić? Zacząłem szukać w Google, wpisując j kluczowe słowa i wybierają obrazy. Kilkanaście minut poszukiwań nie dało zadowalających rezultatów. Kształt przypominał trochę poczwarkę motyla – rusałki osetnika, ale inne szczegóły się nie zgadzały, więc nie szukałem wśród poczwarek.

Pora na grywalizację. Poprosiłem o pomoc studentów, formułując zadanie dodatkowe. Czy chciałoby im się szukać, gdybym poprosił w tradycyjnej formie na zajęciach? Czy fabuła grywalizacyjna miała znaczenie motywacyjne? Trudno mi to teraz rozstrzygnąć (szukam odpowiedzi już od roku). W każdym razie zebrałem wszystkie informacje i ze zdjęciem umieściłem jako zadanie dla chętnych: „Taki o to list ze zdjęciem otrzymałem: Nie jest to sprawa śmierci i życia a jedynie kompletnej niewiedzy ( i 3 wspólnych znajomych). Jedyne info jakie mam to, że „owo” coś ma rozmiar ok 1,7 na 2,5 cm i niekoniecznie jest mieszkańcem Polski. Zdjęcie jest z Florydy. zagadki wciągają… Z opisu wiadomo tylko jakie „to” ma rozmiary, że częścią kokonu jest suchy liść i że zdjęcie zrobione było na Florydzie. kokon wisi w pobliży wody, jeziora.”

I studenci szybko znaleźli. Zaczęły pojawiać się odpowiedzi. Ale ja doprecyzowałem, że ma być z dowodem i argumentacją. Czyli nie jak na kolokwium udzielić poprawnej odpowiedzi (przecież sam jej nie znałem) ale jak w autentycznym rozwiązywaniu zagadek naukowych (i nie tylko naukowych) – z uzasadnieniem (przekonaniem, dostarczeniem potwierdzających linów i zdjęć). Zadane otwarte z nieznaną odpowiedzią: nie trzeba zgadywać co prowadzący ma na myśli i jakiej oczekuje odpowiedzi.

Najpewniej studenci na początku tak jak ja szybko szukali w swojej pamięci podobnych obrazów lub zjawisk (wiedza już posiadana). A potem zaczęli szukać z wykorzystaniem internetu (zadawać pytania „specjalistom”). I poszło im to znacznie lepiej niż mi. Zapewne wiedzę entomologiczną oraz doświadczenia (zaobserwowane w przyrodzie obiekty) mam większą. Ale oni szybciej i sprawniej dotarli do właściwych informacji w przepastnym internecie. Wynika, że potrafią lepiej zadawać pytania „wujkowi Google” – w komunikacji internetowej są sprawniejsi ode mnie. A przecież to ja mam ich uczyć komunikacji naukowej. No tak, uczę ich. Ale wszystkiego nie wiem. Zwłaszcza w zakresie nowej rzeczywistości, której nie było wcześniej. Uczymy się jej razem. A cyfrowi tubylcy wiedzą nierzadko więcej. I potrafią swą wiedzę zastosować w praktyce.

Na początku pojawiły się sugestie odnoszące do pająków, np. Anna P. „Nephila clavata – Długość samicy wynosi od 17 do 25 mm, a samca ok. 7 mm. Ciało tego gatunku pająka jest w kolorze żółtym i granatowym, odnóża w żółto-granatowe pasy, jedynie karapaks jest barwy białej. Na spodniej stronie odwłoku znajduje się czerwone ‚znamię’. Jesienią samce spędzają czas na pajęczynie samicy w celu kopulacji. Samica składa kokon na ogół ukryty na drzewie, z którego wykluwa się około 400-1500 młodych pająków. To jedyny dowód jaki posiadam.” Damian M. „Może to tygrzyk paskowany (Argiope bruennichi)?”. Mariola P. „Ja obstawiam Heteropoda venatoria”.

Potem pojawiły się pomysły na różne motyle, Przemysław M. „A może to Eumaeus atala? Michał P. „W pierwszym momencie pomyślałem o mrówkach tkaczkach, ale nie zgadza się ani rozmiar kokonu ani miejsce jego znalezienia. Następnym skojarzeniem był Araneus dimidiatus, pająk budujący gniazdo w skręconych liściach. Ostatecznie jednak, po chwili poszukiwań, zdecydowanie stawiam na ćmę Io (Automeris io), występującą na Florydzie i budującą takie właśnie kokony. (…) Skoro potrzeba dowodów, to oto dowody. Zasadniczo po samym kokonie ciężko jest na sto procent określić, jaki to gatunek, lecz bez wątpienia jest to kokon ćmy z rodziny Pawicowatych (Saturniidae). Nie jestem już aż tak bardzo pewien czy to akurat Automeris io, ponieważ rozmiar kokonu może być nieco za mały, ale w każdym razie jest to jakiś jego krewniak”.

Do wypowiedzi dołączone były zdjęcia i linki do artykułów i zdjęć. link 1, link2, itd.

A jak szukali?

Przemysław M. „Najpierw klasycznie – prawy przycisk myszy na zdjęcie i opcja „szukaj obrazu w Google”. No ale niestety się nie udało. No to trzeba było pokombinować. Najpierw wyszukiwałem „kokony motyli”, potem „motyle na Florydzie”, wpisywałem wymiary ciała dodając wyraz kokon w języku angielskim, kolejno „kokony liść”, „kokony Floryda”, coś mnie naszło, żeby sprawdzić jak wygląda kokon modliszki (bo akurat przeglądając zdjęcia w Googlach natknąłem się na jej zdjęcie), skoro modliszki to i karaczany, „owady Florydy”. Przez pewien czas skupiłem się na pająkach, później znowu „owady Floryda”, i z polską i z angielską, „kokony drzewa”, „Allegro” (chwilowe zwątpienie w sukces). Wpadłem na pomysł, że skoro szukałem motyli to czemu ominąłem ćmy. „Ćmy kokony”, „Ćmy Floryda”, po parę kombinacji tych samych sformułowań i po polsku i po angielsku, aż dziwnym zrządzeniem losu natrafiłem na stronkę powyżej.”

Facebook jako narzędzie komunikacji? A czemu nie, można prowadzić dialog on-line, kształcenie ustawiczne, e-learning i kształcenie pozaformalne, ale także uzupełniać komunikację typowych, tradycyjnych zajęć.

A nad grywalizacją muszę jeszcze popracować. I swój pomysł dopracować. Na razie to prototyp, który testuję wspólnie ze studentami. Poznajemy i odkrywamy.

Dlaczego warto jeździć na konferencje naukowe ?

t_zdjecie_rodzinne_ideatorium_2015

Czy warto jeździć na konferencje naukowe? Przecież w zasadzie nie liczy się to do dorobku naukowego i awansu zawodowego, na dodatek można zapoznać się z faktami i odkryciami naukowymi w formie publikacji nie ruszając się z miejsca. Czasem nawet można wykłady konferencyjne obejrzeć w internecie (na żywo lub archiwalne filmy). Więc po co jeździć i tracić czas na podróże? Bo można przecież wszystko samemu wyszukać i w ciszy wysłuchać? Na dodatek na konferencji nasze zainteresowanie wzbudza jedynie mniejsza lub większe część referatów czy posterów. Na części się nudzimy.

Warto, ale nie dla punktów lecz po emocjonalne wzmocnienie motywacji do pracy i po inspiracje. Liczy się bezpośredni kontakt. A to oznacza szybką interakcję. Poza przekazem informacji odbieramy emocje i język ciała. A więc mamy możliwość oceniania wiarygodności wypowiedzi. To zwiększa nasze zaufanie (lub odwrotnie, wiemy że coś jest mało sensowne, że jest sztuczne i puste intelektualnie). Dzięki emocjom więcej zapamiętujemy. Emocje są na dodatek zaraźliwe. W czasie dyskusji powstaje swoista wartość dodana (Ludwik Fleck nazywał to kolektywami naukowymi), której w publikacjach nie od razu znajdziemy.

Konferencje to nie tylko sesje referatowe i wykładowe czy sesje posterowe. To także liczne okazje do bezpośrednich, kameralnych rozmów kuluarowych. W mniejszej grupie śmielej się wypowiadamy, duża publiczność o wiele bardziej stresuje i obawiamy się takich dyskusji. W spotkaniach nieformalnych wypowiedzi nie muszą być starannie uporządkowane i dopracowane. Mogą być niedokończone, rodzące się, krzepnące w wymianie zdań. Tak powstają pomysły wspólnych badań, wspólnych publikacji i nowych inspiracji. Później łatwiej o wymianę zdań, już w formie listów, e-maili itd. Pierwszy krok został wykonany. Lub ponownie wzmocniony, odnowiony.

Mimo powszechnego dostępu do coraz liczniejszych publikacji, mimo internetu i łatwego dostępu do rosnącego repozytorium wiedzy, mimo kontaktów z wykorzystaniem poczty elektronicznej, wideo-chatów, telekonferencji, pełni komunikacji w bezpośrednich spotkania nic nie zastąpi. Dlatego konferencje będą się odbywały i warto jeździć nawet daleko, gdzie w jednym miejscu zbiera się grupa specjalistów lub osób zainteresowanych wybranym tematem. Na konferencji spotyka się w jednym miejscu „rozproszone plemię” by zobaczyć „ilu nas jest”. To motywuje i inspiruje. Jest jak ładowanie akumulatorów.

Publikacje drukowane na papierze, jako rozwinięcie listów drukowanych w prasie, uzupełniały jedynie wielowiekową tradycję bezpośrednich rozmów. Komunikacja internetowa udoskonaliła i przyspieszyła kontakty między naukowcami. Bezpośrednie rozmowy są jednak czymś więcej. I dlatego będą miały swoje ważne miejsce w świecie akademickim dnia codziennego.

Z perspektywy studenta warto chodzić na wykłady uniwersyteckie. Mimo, że można samemu znaleźć w książkach i publikacjach (zajmie to więcej czasu). Na wykładach uzyskujemy nie tylko informacje, ale i wiedzę o wiarygodności, emocje, motywacje do pracy, zrozumienie. Pomijając fakt, że bywają wykłady nudne, jałowe, bezbarwne. Ale tak samo jest z publikacjami i książkami, nie wszystkie są warte przeczytania od deski do deski.

W kwietniu byłem na III Ogólnopolskiej Konferencji Dydaktyki Akademickiej Ideatorium (więcej o konferencji na stronie: http://www.ideatorium.ug.edu.pl), zorganizowanej przez Wydział Biologii Uniwersytetu Gdańskiego. W dwudniowych obradach wzięło udział ponad 120 nauczycieli akademickich z całej Polski. Przedstawiono 23 wystąpienia ideatoryjne (krótkie referaty), dwa wykłady plenarne oraz 25 posterów. Odbyły się także dwie debaty eksperckie. I były rozmowy kuluarowe, w przerwach, na spotkaniu przy ognisku, przy kawie i nawet w podróży.

Z konferencji przywiozłem sporo inspiracji. Niektóre zwiędną zanim zaistnieją, bo zabraknie motywacji, czasu lub kolejnego wzmocnienia. Inne powoli będą dojrzewały. Głównym zyskiem było naoczne przekonanie się, że jest wielu pracowników akademickich myślących podobnie o solidności dydaktyki akademickiej. Ludzi, którym się chce poszukiwać, starać, eksperymentować. To wyzwala z poczucia osamotnienia. Motywuje. Pojawia się oczywiście pytanie gdzie i jak kontynuować w Olsztynie dyskusję o doskonaleniu dydaktyki akademickiej? Może w formule kawiarni naukowej? Jechać daleko… by zainspirować się do spotkań na miejscu…. Właśnie po to warto jeździć na konferencje. By pozornie znaleźć daleko to, co jest pod ręka na miejscu.

Jednym z miłych zaskoczeń było to, że spotkałem aż 4 osoby z Olsztyna, z innych wydziałów. Trzeba jechać za siódmą rzekę (gór po drodze nie było)… by ze sobą się spotkać. W Olsztynie nie było okazji i sposobności. Aż dopiero w Gdańsku. Wybrać się do innego miasta się spotkać i zarazić pomysłami. Przedyskutować grywalizację i gry planszowe, wykorzystywane w pracy ze studentami. Może więc wyjazd zaowocuje dalszymi spotkaniami na miejscu.

U góry zdjęcie z konferencji w Gdańsku, pobrane ze strony organizatorów.