O wiedźmach czyli ewolucji znaczeń i kontekście co zmienia znaczenie

czarownicazakopaneW czasie Europejskiej Nocy Naukowców w Olsztynie, 30 września będę miał krótki wykład o maści czarownic do latania, jako… produkcie kulinarnym, wykorzystanym w promocji turystycznej regionu. Maść czarownic ma intrygować i zaciekawiać, ale ponieważ czasem rodzą się nieoczekiwane skojarzenia i opaczne rozumienie treści, czuję się w obowiązku napisać więcej i bardziej dokładnie. By nie mylić etnologii z okultyzmem.

Słowa zmieniają swoje znaczenie tak jak gatunki zmieniają nisze i przystosowania do środowiska. Ewolucja kulturowa podobna jest chyba do ewolucji biologicznej, struktura pozostaje (słowo) ale zmienia się funkcja. Takim słowem jest na przykład wiedźma (wiedźmy). We współczesnej kulturze słowo wiedźma nabrała zupełnie innego znaczenia niż kiedyś – obecnie oznacza kogoś dobrego, znającego się na ziołolecznictwie, bliskiego przyrodzie itd. I w takiej zmianie znaczenia (funkcji) nie ma nic złego ani dziwnego. To normalny proces. Gorzej jeśli współczesne znaczenie przenosimy w przeszłość i interpretujemy niezgodnie z kontekstem miejsca i czasu. Wtedy zaciera się różnica między literacką fantazją a nauką i powstają dziwaczne hybrydy gatunkowe.

Wiedźma nie jest jedynym i pierwszym słowem, które zmieniło znaczenie. Na przykład kobieta – kiedyś określenie pejoratywne, dzisiaj odbieramy zupełnie dostojnie. Czy inne słowo: dziwka/dziewka – kiedyś oznaczało po prostu dziewczynę, dzisiaj na pejoratywny kontekst. Niby też dziewczyna (lub kobieta) ale o określonej proweniencji. Sam, z dzieciństwa pamiętam, jak dziadek w swojej chachłackiej gwarze mówił do nas „nie ruchaj” (w znaczeniu nie ruszaj). Myśmy odbierali to jako wulgarne określenie seksualne, pod nosem się uśmiechając bo naruszone zostało tabu. Teraz owo słowo ponownie utraciło swoje pikantne znaczenie (dlatego piszę wprost, bez wykropkowań). Ważny jest kontekst wypowiedzi. Słowo pojawiające się w określonym kontekście zaczyna zmieniać swoje znaczenie np.: pedał, zrobić loda itd. Uczymy się znaczenia słów w kontekście, w jakim są używane i w dopełnieniu do mowy ciała. A nie tylko przez ich definicję.

Współczesne znaczenie słowa wiedźma wywodzone jest od wiedza, wiedzieć. Czyli wiedźma to kobieta która wie, ma wiedzę. I to w kontekście wiedzy dobrej, w tym znaczeniu znającej się na ziołach i leczeniu. Czasem jednak takie tłumaczenie, zgodnie ze współczesnym rozumieniem słów i bez wiedzy o przeszłości, może prowadzić na manowce. Bo równie dobrze niewiasta oznacza kobietę, która nie wie a dziewica – ta która się dziwi. Łatwo zostać dziewicą, wystarczy się zdziwić. Czasem dowcipna zabawa słowna może nabrać własnego życia.

Interpretacje etymologiczne i etnologiczne nie są łatwe (nie zapominając o entomologicznych), bowiem nie wszystkie ślady zostały utrwalone w piśmie, są one fragmentaryczne i trzeba sporego wysiłku by coś z mniejszą lub większą pewnością ustalić. Tak jak z odtwarzaniem dawnego życia na podstawie skamieniałości. I jak to w nauce bywa, argumentacje są różnorodne, hipotezy różne a ustalenia zmienne. Trzeba więc szukać w wielu źródłach. Proste googlanie jednego słowa nie pomoże. Nie jestem etymologiem (jestem entomologiem, słowa podobne ale znacznie zasadniczo różne), do poniższej analizy wykorzystałem jedynie podręczne książki z domowej biblioteczki i opracowania oraz umiejętności stosowania narzędzi naukowego myślenia.

Aby sprawdzić, skąd się wzięło słowo wiedźma w języku polskim, sięgnąłem do „Słownika etymologicznego języka polskiego” Aleksandra Brücknera (pierwsze wydanie w 1927, moje reprintowe z 1974 roku). Nie wszystko tam dla mnie jest jasne i nie wszystko potrafię poprawnie zrozumieć i odcyfrować specjalistyczny i skrótowy żargon słownikowy). Z hasła w tym słowniku wynika, że wiedźma, pochodzi od słowa wiedma, które to słowo popularne było zwłaszcza w wieku XVII i wywodzi się z rusińskiego wied’ma (nie rosyjskiego ale rusińskiego, czyli współcześnie przykładalibyśmy do Ukrainy i ewentualnie Białorusi). Brückner stawia znak zapytania czy aby to słowo nie jest czasem własne (czyli polskie). Wskazuje także na czeskie słowo wiedi oznaczające niby wieszcze. Czyli wynikałoby, że wiedźma pochodzi bardziej od wieszczenia i wieszczki niż wprost od wiedzy. Owszem, żeby wieszczyć (wróżyć) trzeba mieć jakąś określoną wiedzę, trzeba „widzieć”. W każdym razie Brückner zasiał ziarno niepewności i zaciekawienia. Oczywiście w słowniku zawarte jest uogólnienie i brakuje danych wyjściowych, na których wspomniany autor oparł swoje wnioski i interpretacje. Teraz należałoby głębiej sięgnąć do języka rusińskiego (Łemkowie, Bojkowie, Ukraińcy), kultury i znaczeń by pełniej zrozumieć skąd się słowo wied’ma wzięło i co oznaczało w tamtej kulturze. Póki co nie mam takiej możliwości.

Według „Małego słownika języka polskiego” (PWN, Warszawa 1969, wydanie z 1989 r .) słowo wiedźma ma dwa znaczenia 1. wg dawnych wierzeń ludowych i w baśniach wiedźma to kobieta mająca związek ze złymi mocami, czarownica, zła wróżka 2. (pogardliwie) – kobieta zła i brzydka. Także używane w znaczeniu wyzwiska. Drugie źródło wskazuje na pejoratywne znaczenie wiedźmy, w odróżnieniu od współcześnie nadawanego znaczenia w popkulturze telewizyjnej (może po części za sprawą takich filmów jak Harry Potter). Z kolei „Słownik wyrazów bliskoznacznych” pod red. S. Skorupki (Warszawa 1990) dla słowa wiedźma jako bliskoznaczne podaje: czarownica, złośnica. Czyli też coś nieprzyjemnego.

Sięgając do starszych źródeł słownikowych odnajdujemy pejoratywne znacznie, ale we współczesnej kulturze już nabrało odcienia sympatii i akceptacji i swoistych konotacji „ekologicznych”. Różny czas to i różne znaczenie. Bowiem inny jest kontekst historyczny, społeczny i kulturowy. Potem zajmę się rozważaniami, dlaczego nastąpiła zmiana znaczenia i odbioru.

„Słownik etymologiczny języka polskiego” Izabeli Malmor z 2010 roku wiedźmę umieszcza wśród wyrazów pochodnych od słowa wiedzieć, obok powiedzieć, świadek, świadomy, w zestawieniu wiadomość, wiedza, wiedźma. Podaje także fragment tekstu źródłowego „Kłodę baranią wiedma w kocieł wwaliła” (Jakub Żebrowski, XVII w.). Natomiast samo słowo wiedzieć definiuje tak: 1. Być świadomym czegoś, zdawać sobie z czegoś sprawę, orientować się w czymś., 2. mieć wiedzę, wiadomości o czymś, 3. Dawniej też „znać”. 4. staropolskie (XV w.) także potrafić, umieć, móc. Etymologię słowa wiedzieć wywodzi od praindoeuropejskiego widzieć – nastąpiło rozszerzenie znaczenia: widziałem kogoś, coś czyli wiem o kimś, czymś. Niemniej na podstawie tego słownika współczesne powiązanie wiedźmy z wiedzą wydaje się jak najbardziej uzasadnione i poprawne,. Ciekawy jest natomiast trop powiązania ze słowem widzieć co może jakoś łączyć się z wieszczyć.

Więcej światła na omawiane zagadnienie wnoszą książki etnograficzne odnoszące się do wierzeń ludowych i słowiańskich. Tam wyraźnie widać powiązanie wiedźmy z półdemonami czy istotami złymi, pośrednimi między ludźmi a demonami. Moszyński w swojej „Kulturze Ludowej Słowian” słowa wiedźma używa jako synonim czarownica. Czary i czarowanie rozumie ów autor (opierając się na bogatych badaniach etnograficznych z końca XIX i początków XX w.) jako praktyki magiczne wykonywane na szkodę bliźnich. Ludowe rozumienie czarownicy (a więc i wiedźmy) wiąże się ze złem, wyrządzanym ludziom. Dlatego jest jednoznacznie pejoratywne. O tym dokładniej napiszę kolejnym razem.

Na koniec mała dygresja, nawiązująca do współczesnego popkulturowego wiązania czarownic, wiedźm itd., ze średniowieczem i paleniem na stosie przez świętą inkwizycję. To część współczesnej, kulturowej „mitologii”. Pozwolę sobie przytoczyć obszerniejszy fragment sprzeczny z tymi wyobrażeniami „Proceder topienia i palenia czarownic na stosach przywędrował do Polski w epoce renesansu [a więc po okresie średniowiecza – S.Cz.] prosto z Niemiec, nigdy jednak nie przyjął nawet w dziesiątej części takich rozmiarów, jak u naszych zachodnich sąsiadów… Oskarżenia o czary wnosiły osoby prywatne i rozpatrywały je sądy świeckie (a nie kościelne, jak zwykło się uważać). Pierwszą czarownicę spalono w Polsce w Chwaliszewie koło Poznania w 1511 roku. Ostatni zaś proces o czary, bardzo zresztą głośny, odbył się w Doruchowie w 1775 roku, kiedy to spalono czternaście kobiet.” („Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach”, Paweł Zych, Witold Vargas, Wyd. Bosz, 2015 r.). To kolejny przykład tego, że współcześnie popularne poglądy czasem dalekie bywają od historyczny realiów (czyli w skrócie od tak zwanej prawdy).

Najwyraźniej w naszym potocznym rozumieniu za średniowiecze rozumiemy to co było kiedyś, dawno temu, w zupełnym oderwaniu od historycznych epok.

W naszym regionie przypomina mi się spalenie czarownicy w Reszlu, sprzed dwóch wieków. Ale warto zaznaczyć, że nie była to wtedy Polska tylko zabór pruski i protestantyzm (ani czas ani kontekst nie dotyczył więc świętej inkwizycji). Na dodatek kobieta była podpalaczką. Tak więc skazano ją w zasadzie za podpalenie. Nazwano czarownicą… bo było to słowo, określające kogoś złego, omotanego siłami nieczystymi. No bo kto normalny podpalałby domy w mieście? Akurat chyba zrobiła to z zazdrości na niewiernym kochanku. To oczywiście zupełnie inna opowieść.

Na ilustracji czarownica lub wiedźma na miotle (w każdym razie jakaś baba) z Zakopanego.

Do pełnego poznania skąd się wzięło słowo wiedźma i co kiedyś oznaczało potrzeba większej ilości danych i przejrzanych źródeł. Zachęcam do włączenia się w poszukiwania wiedźmy. Zajrzyj do biblioteki, poszukaj w internecie i podeślij (np. w komentarzach) swoje ustalenia. Nauka to dyskusja i falsyfikowanie hipotez w dialogu i eksperymentach empirycznych.

c.d.n. i będzie o wiedźmach, czarownicach, dziwożonach, Babie Jadze i innych wstrętnych babach, czyli o przechodzeniu pojęć z mitologii do kultury. Tak jak gatunków z ekosystemów do ekosystemów i innych środowisk. Teraz też pojęcia zmieniają znaczenie przechodząc z mitologii do kultury. Zwłaszcza popkultury telewizyjno-festiwalowej.

Kibice klęski czyli o pozorach dyskusji

trzmielbodziszek2Czy każda rozmowa i wymiana zdań (mówionych lub pisanych) jest dyskusją? Nie. Brzmi to może paradoksalnie, ale w dyskusji nie chodzi tylko o wymianę naprzemienną zdań, opinii, argumentów. Prawdziwa dyskusja nastawiona jest na poszukiwanie prawdy, rozwiązania, ustalenie faktów. A czasem słowa służą do pokonywania, niszczenia, odnoszenia zwycięstwa, agresji (treść rozmowy wtedy ma drugorzędne znaczenie). Mimo pozorów jednakowej formy (i tu i tu ludzie mówią lub piszą) treść jest zasadniczo różna. Prawie czyni różnicę…

Lubię porównywać systemy społeczne (kulturowe) do systemów biologicznych (ekologicznych). Jest w tym mniej lub bardziej czytelne poszukiwanie analogii, ale także poszukiwanie wspólnego mianownika w obrębie ogólnej teorii systemów. Nie zawsze wyraźnie te podobieństwa zaznaczam, traktując jako oczywiste (co nie dla wszystkich wypowiedź czyni w pełni czytelną – już teraz proszę o wybaczenie, jeśli zapomnę pełniej analogii wskazać i należycie objaśnić).

Z określeniem „kibice klęski” spotkałem się ponad rok temu. W dowcipny sposób ujmuje znane od dawna określenie „polskie piekiełko” czy coraz popularniejsze „hejtowanie”. Bo niby ktoś kibicuje, ale w gruncie rzeczy życzy klęski i do niepowodzenia przedsięwzięcia dąży. Tak więc, jeśli się do dowolnej akcji ludzie przyłączają, wcale nie znaczy, że są kibicami, czasem są kibicami klęski. Niby są „za”, ale mają jakieś „ale”, zniechęcają, rozmydlają, kierują energię w proceduralny gwizdek lub bardzo poboczne tematy (wyprowadzają swoją aktywnością w przysłowiowe maliny). Po prostu z wielkim wysiłkiem udowadniają, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Aktywnie dyskutują, ale mniej lub bardziej nieświadomie przyczyniają się do zniechęcenia i klęski, praktycznie uniemożliwiają podejmowanie decyzji i realnych działań. Przypomina mi się stara anegdota, kiedy to fizycy pomierzyli trzmiele (teraz zrozumiałym jest dołączone zdjęcie do ilustracji tego wpisu) i obliczyli, że przy takiej jak jest wadze, wielkości skrzydeł i liczbie machnięć skrzydłem na sekundę trzmiel nie powinien unieść się w powietrze. Ale trzmiele o tym nie wiedzą i znakomicie latają. Potem oczywiście okazało się, że nie wszystkie parametry zostały poprawnie policzone. I teraz trzmiele fruwają w pełni legalnie…

Polskie piekiełko nie jest tylko polskim. Wielokrotnie spotykałem się z takim określeniem i zjawiskiem, bywając w różnych krajach, zwłaszcza Europy Wschodniej. Nie jest więc to polska specyfika, ale specyfika złej kultury pracy i dominacji zawiści (nieufności, niskiej samooceny itd.). Odczuwamy to i teraz, a że znamy z własnego gruntu, to wydaje się nam, że to takie typowo polskie. Niedawno żaliła się znajoma, która próbuje organizować sieć współpracy między małymi przedsiębiorcami, na niepowodzenia. Bo często okazuje się, że jakiś mały przedsiębiorca wycofuje się ze wspólnej promocji tylko dlatego, że ktoś inny by zyskał. On by nie stracił, a wręcz przeciwnie, ale fakt, że ktoś jeszcze by zyskał, jest nie do przejścia. Nie „żebym miał więcej krów od sąsiada”, ale „żeby jemu krowy zdechły”.

Za sprawą internetu, który przyniósł nowe wcielenie „kibiców klęski” pojawiło się pojęcie hejtować i hejter. Znak czasu, bo słowo pochodzi od angielskiego hate – nienawidzić. To jeszcze jeden przykład, że zawiść i „polskie piekiełko” wcale nie są polskie i do nas ograniczone. Zjawisko hejteryzmu jakkolwiek mocno uwidoczniło się w przestrzeni internetowej (poprzez łatwość anonimowej wypowiedzi) to przecież właściwe jest człowiekowi od tysiącleci. Jest niejako krzyczeniem w tłumie. Ktoś schowany w tłumie krzyczy nienawistne słowa, uskrzydlony tłumem i anonimowością w tłumie. Tak samo jak w anonimowym internecie (tworzy społeczność maksymalnego tłumu) by nie ponosić odpowiedzialności.

Co do hejtera to znalazłem taką definicję: 1. „Hejtowanie to obrażanie, często za pomocą krytyki bez uzasadnienia. Polega więc na niechęci i niemiłym zachowaniu w stosunku do innych internautów. Ogólnie – anonimowy pocisk, gdzie hejterowi wolność słowa poprzewracała się w głowie”. 2. Hejter to „internauta, który wyraża swoje niezadowolenie, nienawiść w stosunku do wszystkich i do wszystkiego. Hejter przegląda blogi czy fora internetowe i zamieszcza negatywne komentarze na temat osób lub rzeczy, niezależnie czy w rzeczywistości komentowana osoba czy rzecz jest pozytywna czy nie. Hejter wszczyna kłótnie, obrzuca innych obelgami, próbuje wszystkich rozzłościć swoimi komentarzami i wpisami, minusuje filmy, wypowiedzi lub inne materiały umieszczone przez kogoś innego”.

Po części za wykwit hejteryzmu winne są różne reality show z cynicznym wyśmiewaniem się i wystawianiem różnych osób na tanie pośmiewisko. Od telewizji łatwo przejść do internetu (i vice versa), Anonimowość, czy poczucie anonimowości i samotności przed monitorem, uwalnia społeczne hamulce. Wrażenie odosobnienia (gdy hejter pisze na klawiaturze) sprawia, że robi rzeczy niekontrolowane. Rzeczy, których przy ludziach nie wypada robić (np. puszczać bąki). Normalnie, patrząc człowiekowi w oczy nie mówimy wszystkiego negatywnego, nawet jeśli nam w głowie zakiełkuje. Bo widzimy skutki swojej agresji słownej – możemy zobaczyć spowodowany ból psychiczny ale i możemy spodziewać się gwałtownej reakcji. Rezygnujemy i z empatii i z obawy o wzajemną zwrotną agresję. Przed monitorem i klawiaturą tracimy rozeznanie, że komunikujemy się z żywym człowiekiem, z krwi i kości i z emocjami.

Hejtowanie jest zjawiskiem społecznym po części nowym, ze względu na skalę i sytuację. Z tym nowym zjawiskiem kulturowym społeczności muszą sobie poradzić, tak jak z nowym patogenem – odchorować i uodpornić się. Dlatego może cieszy się większą popularnością np. Facebook niż anonimowe fora medialne, bo tam występuje się pod własną tożsamością i szkoda ją zdewaluować (nawet jeśli jest to tożsamość wymyślona i odgrywana).

W hejcie istotne są ataki personalne, znane od wieków w społecznościach ludzkich i potyczkach słownych. Zajmowała się tym retoryka a także z erystka (ale nie była to sztuka słownego kopania po kostkach tylko sztuka rozpoznawania i neutralizowania nieuczciwych sposobów dyskusji). Ataki personale (argumentum ad personam) to jeden z nieuczciwych sposobów prowadzenie dyskusji, typu „Pan profesor nadal upiera się przy tym, że tu spotkał się z hejterstwem. Ciekawe co na to na jego studenci? Wiedzą, że ma problemy ze zrozumieniem pojęć? Bo nie uwierzę, że robi to specjalnie.” Klasyczny przykład ataku na osobę (co ma do dyskusji fakt, że ktoś jest profesorem, hydraulikiem czy dziennikarzem oraz wskazanie, że to na pewno jest złe i ktoś inny, studenci by wyśmiali), aby tym sposobem zbić tezy. Skoro osoba jest niewiarygodna to i niewiarygodne jest to, co mówi lub pisze. Z przytoczonego przykładowego fragmentu można zauważyć, aż adwersarz stara się zdenerwować i poniżyć (czyli sprawić przykrość) innego dyskutanta. Wypowiedź nie dotyczy tego czy ktoś rozumie poprawnie hejterstwo, na czym polega ewentualny błąd w rozumowaniu, dyskusja sprowadza się do ataku personalnego, poniżenia… i mieści się w definicji hejterstwa. Skąd się bierze? Z chęci wygranej, wykazania, że jest się górą a nie z chęci rozwiązania problemu, dociekania prawdy, rozbioru logicznego zdania, wskazania na błędy w rozumowaniu itd. Wynika to z nastawienia na rywalizację, na walkę a nie na zgłębienie problemu czy znalezienie rozwiązania.

Jedni skupiają się na walce, inni wolą odkrywać prawdę lub prawidłowości, dyskutują by coś poznać a nie by pokonywać i zwyciężać. Dwa różne cele prowadzenie dyskusji. Z pozoru to samo, bo i tu i tam ludzie rozmawiają, ale istota jest inna. Złudne podobieństwo formy.

Kiedyś krzyczenie z tłumu też dawało bezkarność, było swoistym powoływaniem się na „wielu” (tak wielu, jak liczny jest tłum), bo jest to niejako krzyczenie w imieniu tego tłumu (nawet jeśli nie było na to zezwolenia ani akceptacji). Czyli „to nie moja opinia lecz cytuję, przywołuję opinię większości”. A wtedy już tylko krok to kamienowania… Bo przecież w tłumie jest się anonimowym, „to nie ja, to lud tak zdecydował, grupa, abstrakcyjna większość”. Na nowe zjawisko hejteryzmu (które to zjawisko nie całkiem jest takie nowe) społeczności muszą wypracować nowy system obronny. Inaczej rozpadną się, niszczone przez agresję. A w małych grupach dominować będą kibice klęski i „polskie-niepolskie piekiełko”. Pisałem wcześniej o mikrosporidiach i „dogrywaniu”, docieraniu się elementów w ramach układów ekologicznych. To właśnie nam myśli miałem, pisząc o hejterstwie. W miarę ewolucyjnego „docierania się” należy oczekiwać zmniejszania się zjadliwości relacji. Ewentualnie śmierci całego układu…

Ps. Hejterem się bywa, hejterem bywa każdy z nas. I chodzi o to, by jak najrzadziej bywać hejterem, by jak najrzadziej lub lepiej w ogóle nie hejtować. Potrzebna więc wiedza i samokontrola oraz poznawanie czym jest a czym nie jest dyskusja. Przecież nawet w najbardziej emocjonalnie prowadzonej dyskusji, można dociekać prawdy a nie walczyć. Wystarczy świadomie zmienić cel. A że najlepiej zmieniać świat od siebie samego, to zachęcam siebie i innych do autorefleksji i samoobserwacji. Inaczej nawet drobne społeczności ginąc będą od kibiców klęski.

Śmieci w lesie i ekologiczny punkt widzenia… teorii naukowych

Tak jak gatunki uzależnione są od środowiska, w którym żyją, tak teorie naukowe uzależnione są od społeczeństw, w których powstają i się rozwijają. Najczęściej retrospektywnie bardzo upraszczamy historyczny rozwój wiedzy (nauki), dostosowując do preferowanego i obecnego punktu widzenia. Zapominamy i pomijamy dawny kontekst, przez co niejednokrotnie koloryzujemy i wypaczamy rzeczywisty rozwój teorii naukowych.

Od dawna pociąga mnie porównywanie ewolucji biologicznej i ewolucji kulturowej. Ciągle poszukuję podobieństw i rozmyślam nad wspólnym mechanizmem tych procesów. Z resztą nie tylko ja. Taki chyba jest klimat epoki :).

Szczególnym polem mojego zainteresowania jest rozwój myśli ekologicznej (ekologii jako nauki). Po znakomitych dwóch książkach Stanisława Zięby, "Historia myśli ekologicznej", Wyd. KUL, Lublin 2004, "Perspektywy ekologii człowieka" Wyd. KUL 2008, oraz wcześniejszych kilku opracowaniach (m.in. Marcina Ryszkiewicza "Matka Ziemia w przyjaznym kosmosie. Gaja i zasada antropiczna w dziejach myśli przyrodniczej" Wyd. PWN, Warszawa 1994), obecnie jestem w trakcie lektury "Historii nauk o środowisku" Petera Bowlera (Wyd. Uniw. Warszawskiego, 2007).

Książka ta ułatwia mi porządkowanie i przypominanie sobie faktów dużo wcześniej zapoznanych. Niżej dwa tendencyjnie wybrane cytaty:

"Źródłem sukcesu teorii ewolucji pod koniec XIX wieku były inne elementy niż te, które obecnie uznajemy za najważniejszy składnik myślenia Darwina."

"Darwinizm był typowy dla epoki wyzysku, a idea postępu dokonującego się dzieki walce przyciągała powszechną uwagę. Przemysłowcy wyzyskiwali robotników, a państwa zachodnie wyzyskiwały resztę świata, lecz ci, co wygrywali w tej walce, pragnęli widzieć swój sukces jako siłę napędową postępu. Dobór naturalny nie był jedynym przejawem tego sposobu myślenia; darwinizm oferował inne wygodne hasła – jak przeżywanie najlepiej dostosowanego – wszystkim, którzy poszukiwali naukowego usprawiedliwienia dla swojej obojętności na los przegranych w wielkim wyścigu Natury."

Tak chyba i dzisiaj przymykamy oko na zaśmiecenie i dewastację otaczającej nas przyrody, co niektórzy lansują ideę postępu i rozwoju w naszym regionie (Mazury cud natury) poprzez budowanie wieżowców w Olsztynie, betonowanie trawników, wycinkę drzew i zaśmiecanie lasów, sprzeciw na powołanie Mazurskiego Parku Narodowego. Eksploatacja ponad wszystko, a wyrzuty sumienia i ewentualne protesty uciszane są niezbędnym postępem… i enigratycznym rozwojem gospodarczym ("nie chcemy być skansenem")

Na zdjęciu wyżej, butelka z martwymi owadami… weszły te żuki gnojarze i biegacze jak do pułapki. I już nie wyszły. Są wśród przegranych. Przegranymi są i leśnicy, którzy rocznie tylko w nadleśnictwie Olsztyn wydają na sprzątanie lasów około 50 tys. zł. W sumie placimy my, ze swoich podatków.

Bezczelni, ogoistyczni cwaniacy, wyrzucający swoje śmieci do lasu, najpewniej czują się zwycięzcami, bo zaoszczędzili w sprytny sposób parę złotych, przerzucając swoje koszty na innych. Ciekawe jakich argumentacji użyją dla uzasadnienia moralnego swoich egoistycznych i antyspołecznych postępków?

Blog czyli czwarta strefa kontaktów międzyludzkich

Kontakty z ludźmi realizujemy w różnych strefach, to swoisty język ciała. Trzy strefy są powszechnie już znane – czwarta jest chyba nową obserwacją (moją autorską*), nowym dostrzeżeniem istniejącego od dawna zjawiska. To właśnie w tej czwartej strefie kontaktujemy się za pomocą blogów.

Strefa intymna – to przestrzeń wokół nas do 40-50 cm. Pozwalamy się dotykać, przytulać, zbliżać tylko osobom, z którymi utrzymujemy kontakt intymny, czy to z partnerem seksualnym, czy to w ramach rodzinnego przytulania się (lub przyjacielskiego – ale w tym przypadku tylko dzieci i kobiety). Każdy obcy, kto wkroczy w naszą strefę intymną wywołuje nasz niepokój, odbieramy go jako intruza, molestującego.

Strefa prywatna – to przestrzeń wokół nas w granicach 40-150 cm. W tej przestrzeni toczymy swoje życie towarzyskie, w tej przestrzeni kontaktujemy się z osobami na gruncie prywatnym. W takiej mniej więcej odległości toczymy rozmowy z osobami znanymi, z przyjaciółmi, kolegami itd. Ludzie północy mają trochę dalszą tę strefę, ludzie południa bliższą: dlatego Włoch w czasie rozmowy będzie się przysuwał a Anglik odsuwał (dla Włocha to przestrzeń towarzyska, dla Anglika jest już wkraczaniem w przestrzeń intymną). Jeśli ktoś w kontakcie towarzyskim za nadto zbliża się do nas, czujemy się zanipokojeni, bo wkracza do naszej strefy intymnej.

Strefa publiczna – to przestrzeń w jakiej kontaktujemy się z osobami obcymi (powyżej mniej więcej 1,5 m, gdzieś do 3-5 m lub trochę dalej). W takiej odległości rozmawiamy z osobami obcymi, toczymy rozpowy urzedowe i publiczne, nawet z wrogiem (chyba że ma broń miotającą…). Na ulicy, gdy nie chcemy "dostrzegać" ludzi, spuszczamy wzrok z nadchodzących z przeciwka chodnikiem, gdy tylko wkroczy w naszą strefę publiczną.

We wszystkich tych przypadkach rozmawiamy z drugim człowiekiem i utrzymujemy kontakt wzrokowy, śledzimy jego reakcje, odczytujemy jego mowę ciała. Ale od czasu, gdy powstało pismo pojawił się czwarty wymiar kontaktów, swoiście wirtualny, w którym już nie widzimy drugiej osoby, brak nam w rozmowie języka ciała (do odczytywania emocji, intencji). Generalnie jest mniejszy kontakt, trochę jakbyśmy mówili do siebie. Mniejsze są więc hamulce emocjonalne i społeczne, mniej mamy informacji o interlokutorze.

Blog – jest formą takiej komunikacji w czawartym wymiarze. Kiedyś było to pisanie pamiętnika. Niby nikt go nie czytał (w czasie rzeczywistym) ale w jakimś sensie piszący wyobrażał sobie potencjalnego czytelnika (a więc nie 100% szczerość tak jak w rozmowie w myślach z samym sobą). Jednocześnie piszący czuł komfort, że nigdy z czytelnikiem nie spojrzą sobie w oczy. Stąd w pamiętnikach sporo osobistych, skrytych "ujawniej" czy nawet konfabulacji.

Anonimowy blog – mimo, że może być czytany w czasie rzeczywistym (a nie po wielu latach, jak w przypadku tradycyjnych papierowych pamiętników),  to przez anonimowość internetu, jest takim bezkontaktowym-kontaktem. Widzimy tylko ekran komputera a nie drugą osobę. Brak nam informacji (głosowych i wzrokowych) z języka ciała…

Ale blog czasami ma także formę małej, autorskiej gazetki. Jeśli jest podpisany imieniem i nazwiskiem, trudno mówić o anonimowości i "puszczaniu" społecznych hamulców. Jest formą wypowiedzi w przestrzeni publicznej, a autor ma świadomość rozpoznawalności (mimo, że brak kontaktu głosowego czy wzrokowego).

A na koniec pytanie – czy to co się pisze ktokolwiek czyta? Czy blog jest formą pisania dla siebie, a więc zwykłego, indywidualnego porządkowania myśli? Statystyka wejść na stronę także może być myląca – informuje jedynie, że ktość tu wszedł, a nie że czytał :). Dodatkowym elementem ewaluacyjnym mogą być zamieszczane komentarze. Te również bywają zwodnicze, bo jak badania naukowe pokazują, o wiele chętniej wypowiadamy w interniecie negatywne opinie: anonimowy internet (w tym komentarze) to domena sfrustrowanych i niezadowolonych osób lub chwil. A więc to niesymetryczne pokazanie reakcji potencjalnych czytelników.

Ninijeszy bog jest już od wielu miesięcy "przedrukowywany" na portalu redtram, kilka razy pojedyncze wpisy były przedrukowywane w papierowym wydaniu Naszego Olsztyniaka, a kilka dni temu zauważyłem, że także jest już "przedrukowywany" w wersji eletronicznej (tu wpisy na Naszym Olsztyniaku). W tych przedrukach zamieszczane są jedynie początki wpisów (a na redtramie także zdjęcia), wraz z linkiem do wpisu źródłowego. Uświadamia mi to wagę pierwszych 2-3 zdań. Jest to forma mini abstraktu. Tak też konstrułowane są materiały dziennikarskie. Jakby nie było blogowanie uczy… oraz jest materiałem do kompozycji portalowych i wykorzystywania dziennikarstwa obywatelskiego.

przypisy:

* – tak mi się przynajmniej zdaje, bo odkryłem to sam dla siebie. Być może po raz któryś "odkrywając Amerykę" :). W każdym razie w dostępnych mi opracowaniach wymieniane są trzy strefy…