Otrupek włochaty – brzmi groźnie, makabrycznie i tajemniczo

Byrrhus_pilula_Linn_1758

Nazwa często oddaje charakter zwierzęcia, grzyba czy rośliny. Otrupek kojarzy się z trupem, zwłokami. Jakaś tajemnicza zbrodnia majaczy we mgle. A do tego włochaty. Coś nieprzyjemnego. Ale zarazem intrygującego. Zatem zapraszam do lektury demaskującej tytułowego otrupka.

Trafiłem na niego przypadkiem, gdy zamieściłem zdjęcie chrząszcza przecudnej urody z imponującymi czułkami. Pierwsze moje skojarzenie nasunęło mi na myśl sprężyka. Ale znajomy specjalista od chrząszczy szybko mnie z błędu wyprowadził. „To nie jest sprężyk. Nie ma nic wspólnego z tą rodziną, bo rodzina Callirhipidae należy do Byrrhoidea, czyli jest bliżej spokrewniony z otrupkami i (Byrrhidae) niż ze sprężykami, które są w oddzielnej nadrodzinie Elateroidea.”

Otrupkowate? Czy to jakieś chrząszcze związane z padliną? Można je spotkać na martwych zwierzętach? Owadów, pojawiających się na zwłokach, jest wiele. Są wykorzystywane w kryminalistyce do określania potencjalnego czasu śmierci znalezionych zwłok.

Owszem, otrupkowate mają coś wspólnego z trupami, ale nie to, co myślałem. Same udają „trupka”. Jedno jest pewne, otrupkowate to chrząszcze bardzo tajemnicze bo słabo poznane, zwłaszcza ich tryb życia. Są uważane za grupę ewolucyjnie starą. Przypuszcza się, że otrupkowate odżywiają się mchem, porostami, glonami, niektórzy autorzy piszą, że odżywiają się także obumarłymi korzeniami traw lub innym materiałem roślinnym (w zasadzie detrytusem, martwymi częściami roślin). Czyli coś tam z szeroko rozumianymi „umarlakami” mają wspólnego. Larwy żyją w ziemi odżywiając się korzeniami różnych roślin.

Zasiedlają współcześnie strefę klimatu umiarkowanego. Niektóry specjaliści twierdzą, że są chłodnolubne. Występują w Europie i w Polsce, zarówno w obszarach górskich jak i nizinnych, w miejscach porośniętych mchem, na bagnach czy na wilgotnych skałach. Do otrupkowatych należą chrząszcze stosunkowo małe (do 13 mm), twarde, krępe i wyraźnie wypukłe. Charakterystyczną ich cechą są głębokie bruzdy na spodzie ciała, do których chrząszcze chowają odnóża i czułki – nie widać ani odnóży ani czułków, dlatego przypominają grudkę ziemi lub jakieś nasiono. Tak udając trupa, stają się trudno widoczne i trudne do uchwycenia. Niczym pancernik zwinięty w kulkę. I najpewniej ta cecha była powodem porównania ich do trupa – stąd nazwa otrupkowate. Są to mało ruchliwe chrząszcze, niektóre gatunki nie są zdolne do lotu (zrośnięte pokrywy skrzydłowe).

W Polsce występują 23 gatunki, z których jeden (Carpathobyrrhulus tatricus) umieszczony jest na Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych w Polsce. Polskie nazwy tych chrząszczy są urocze: otrupek, bedryk, ssacz, gabinetowiec, otrupek pigulnik, brunatek, dziewannik.

Otrupek włochaty (Byrrhus pilula) to najczęściej występujący przedstawiciel omawianej rodziny. Jego wymiary wahają się w granicach 7-11 mm. Jest gatunkiem pospolitym, spotkać go można na terenach nizinnych, w mchach lub na miejscach piaszczystych, na leśnych i polnych ścieżkach. W chwili zagrożenia chowa odnóża i czułki w specjalnych bruzdach i udaje martwego.

Morał z tej koleopterologicznej opowiastki jest taki, by nie sądzić o charakterze po samej nazwie. Bowiem nasze skojarzenia wynikają z naszego doświadczenia. Autor nazwy mógł mieć zupełnie inne skojarzenia i nazewniczą inspirację.

Fotografia: Udo Schmidt – Flickr: Byrrhus pilula (Linné, 1758), CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=21357522

Źródła:

  • Fauna Polski. Charakterystyka i wykaz gatunków. Tom I, Muzeum i Instytut Zoologii PAN, Warszawa, 2004.
  • Kozłowski M. W., Owady Polski – chrząszcze, Multico, Warszawa, 2009.
  • Majewski E., Słownik nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich, Warszawa, 1894.
  • Winkler J.R, Severa F., Mały atlas chrząszczy. PWRiL, Warszawa,1977.
  • Zahradnik J., Przewodnik: Owady. Multico, Warszawa, 2000.

Entomologiczne andrzejki

wonnica_pimwkaMożna wróżyć z wosku, cyny, fusów, wnętrzności zwierząt, odgaszanych węgli, lotu ptaka, świńskiej lub krowiej łopatki czy nawet czerpiąc wodę przetakiem. A można i wróżyć sobie owadami. Tak przynajmniej było jakieś sto lat temu na Warmii, o czym można wyczytać w „Dorocznych zwyczajach i obrzędach Warmii” Jana Chłosty.

Otóż dziewczęta na wsi kopały dołek w ziemi i szukały chrząszczy. Jeśli znalazły błyszczącego – to oznaczało, że wybranek będzie wojskowym. Jeśli znalazły czarnego chrząszcza – to przyszły mąż miał być kominiarzem. A jeśli jasny (biały) to znaczyło że będzie młynarzem. Domyślam się, że błyszczący czy czarny to może być owad dorosły (imago). Zapewne jakieś chrząszcze epigeiczne, szukające schronienia. Może jakieś biegaczowate (Carabidae), może trzyszcze a może tylko żuki gnojarze. Białe to już najpewniej są larwy, żyjące w glebie.

Wróćmy jednak jeszcze do tych dawnych, wiejskich wróżb na Warmii. Jeśli „robak” (wszystko zależy jaką wiedzę zoologiczną miały warmińskie dziewczyny i czy potrafiły odróżnić owady od innych bezkręgowców) miał szorstką powierzchnię to znaczyło, że mąż będzie bogaty. A jeśli gładką – ubogim.

Pośród innych andrzejkowych wróżb z dawnej Warmii warto wspomnieć (za Janem Chłostą) o umieszczaniu w łóżku nasion lnu lub owsa. Dodatkowo dziewczęta wypowiadały przy tej czynności sentencje, aby we śnie pojawił się wybrany chłopak. Bo wróżbom trzeba dyskretnie pomóc (podpowiedzieć). Koło Biskupca natomiast w andrzejkowy czas dziewczęta kładły pod poduszkę męskie spodnie lub nieumytą łyżkę.

Andrzejkowe wróżby są dobrym pretekstem by się spotkać w sympatycznym gronie. Wróżby i zabawy towarzystwie nie muszą się sprawdzać. Wszak sami jesteśmy kowalami własnego losu.

A na zamieszczonym zdjęciu chrząszcz z rodziny kózkowatych, wonnica piżmówka, sfotografowana w czasie badań w Delcie Wisły, kilka lat temu.

Czytaj także: O chrząszczach, motylach i wróżbach andrzejkowych

Ażebym nie urzekł czyli wiedźmy huculskie (Część 3. Poszukiwanie genezy wiedźm)

huculszczyznaKontynuuję swoje poszukiwania genezy słowa wiedźma. Po Polesiu (Wiedźmy poleskie czyli skąd się wiedźma u nas wzięła) tym razem sięgam do Huculszczyzny. Zajrzałem do starej, etnograficznej książki Włodzimierza Szuchiewicza pt. „Huculszczyzna” tom IV., wydanej w 1908 roku, dobra i rzetelna praca etnograficzna. Treść jeszcze nie została skarżona współczesnym, medialnym (Hollywoodzkim) punktem widzenia i nowym kulturowym kreowaniem fantastycznych światów. A materiały z żywej pamięci pochodzą z wieku XIX. Zatem materiał wiarygodny i rzetelny. W rozdziale XX („O bogach ziemskich i ludziach niezwykłych”) przeczytać można i o wiedźmach. W zasadzie zawarte fakty etnograficzne (to jak sobie Huculi wyobrażali wiedźmy i co o nich sądzili) potwierdzają wcześniej przytaczane (w poprzednich wpisach o wiedźmach) zdanie Moszyńskiego, że wiedźmy należały do kategorii półdemonów, z pogranicza świata ludzi i demonów.

Cóż więc Huculi myśleli o wiedźmach? „Wiedźma to kobieta, z której podczas snu ulatuje dusza, wychodząc tyłem przez otwarte okno, drzwi lub komin. [tu moja mała dygresja – pogańska Słowiańszczyzna wyobrażała sobie duszę jako coś fruwającego zazwyczaj jako ptaka, być może czasem także owada-ćmy. W odniesieniu do ptaków zrozumiały był szacunek dla bocianów i jaskółek] Dusza wiedźmy wygląda jak świecąca, przejrzysta kula, która toczy się ogrodami, polami, na miejsce swojego przeznaczenia; można ją widzieć, a pochwycić ją może tylko kobieta połami swej koszuli, a mężczyzna spodniami, a przechować można ułowioną duszę tylko w makutrze; [makutra kojarzy mi się z ucieraniem maku. Być może owa makutra do przechowywania duszy wiedźmy ma jakiś związek z makiem i poprzednio przytaczanymi informacjami z Polesia, gdzie mak związany był z odczynianiem przeciw wiedźmom i zwany był wiedunem] gdyby przy tem ta kula pękła, umiera równocześnie kobieta, z której dusza uleciała. Gdyby kto pochwycił taką duszę, a ciału nadał inne położenie, jak to było, gdy ona z niego wyleciała, albo gdyby kto wziął ciało z miejsca, gdzie ta kobieta usnęła, ona nie ożyje, chociażby wypuścił ujętą duszę; trzeba poprzód położyć ciało na swoje miejsce i to w pierwotne położenie, wtedy dopiero wejdzie weń dusza i to tylko nocą, nigdy w dzień.”

No to mamy obraz wiedźmowej duszy. Pora coś więcej dowiedzieć się o samych wiedźmach: „Kobiety, co rodzą się wiedźmami, mają maleńki twardy ogon; są i bezogonowe wiedźmy, któremi stały się złe kobiety; te są wiedźmami od ludzi, a tamte od krów, owiec itp.”. Ewidentnie widać więc, że wiedźmy z zasady są złe. Mogą się takie urodzić. Być może ów ogon to medycznie udokumentowane przypadki urodzenia się ludzi z dłuższą kością ogonową. Jak każdy niecodzienny i „inny” przypadek w budowie anatomicznej budził strach i wymagał jakiegoś światopoglądowego uzasadnienia.

Nocą siadają wiedźmy na kociubę [narzędzie do wygarniania węgli z pieca chlebowego albo pogrzebacz, rodzaj pogrzebacza służącego do rozgarniania żaru w piecu chlebowym, ale także rodzaj płaskiej szufli, służącej do wkładania i wyjmowania ciasta (bochenków chleba itd) z pieca chlebowego – jak widzimy nie tylko miotła służyła do latania] lub miotłę i wylatują zwyczajnie kominem na oznaczone miejsce, na jakiejś górze lub na miedzy, gdzie odbywają swe narady; tam rozdziela pomiędzy nie czart szczeć, ażeby miały czem ciąć ludzi.” W dalszej części jest wzmianka o cięciu, zatem pewnie tną ową szczecią. Mamy więc drugi sposób podróżowania, już nie tylko dusza ulatująca nocą ale i sama wiedźma może latać (na miotle lub kociubie). W każdym razie spotykają się z czartem, silą nieczystą i bezwarunkowo szkodzą ludziom. O żadnej wiedzy na temat ziołolecznictwa w świadomości Hucułów sprzed ponad wieku nie ma mowy. Pomocne to nam będzie do oddzielenie tego co było dawniej, od współczesnego tworzenia wizerunku wiedźm. Ale to inna oczywiście opowieść.Wróćmy do huculskich wiedźm (etnograficznych zapisków Szuchiewicza). „Wiedźmy nasyłają chorobę, lub szkodzą człowiekowi materyalnie, ogryzając np. las, skutkiem czego on usycha lub t.p. One czarują w miejscach, którędy bydło idzie do wody, nabierając gliny ze śladu bydlęcia, wyskubują mu włosy, udoją mleka, a urobiwszy z gliny, włosów i mleka maleńkie baryłeczki, przechowują je w drzewach świerkowych.” Szuchiewicz w przypisie zaznacza, że baryłeczki to poczwarki chrząszcza Monochamus sartor – żerdzianka krawiec, chrząszcz z rodziny kózkowatych, zasiedla bory iglaste. w Europie Środkowej gatunek współcześnie rzadki, larwy żyją pod korą i tam następuje przepoczwarczenie. Huculi mocno związani byli z lasem i drewnem, większość ich wyrobów była z drewna. Zapewne często tego chrząszcza spotykali. Jak widać przypisywali mu magiczne właściwości, efekt knucia wiedźm ale i dobry środek do pomnożenia bogactwa (o tym niżej). Może jakoś wiązało się to z opisywanym szkodzeniem w postaci „ogryzania lasu, skutkiem czego on usycha” ? Erazm Majecki w „Słowniku nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich” z 1894 roku dla wspomnianego chrząszcza takie podaje polskie nazwy: cierniorożec, żerdziak, żerdzianka. „Kto taką baryłeczkę znajdzie, daje ja swej krowie, a krowa daje wskutek tego dużo tłustego mleka. [zatem jakiś sposób na przechytrzenie wiedźmy lub wykorzystanie jest działań na swoja korzyść] Wiedźma wchodzi do stajni, a gdy nassie się mleka, wraca wypełniona kulą do domu, gdzie wydaje mleko używane, a sama wchodzi przez usta w ciało. Wiedźma od krów może nadoić mleka i z międlicy, przysiadłszy koło niej, jak do podoju i wetknąwszy nóż w międlicę.”

Zatem wiedźmy kradną mleko krowom, przylatując jako dusza, zatem niewidzialna lub trudno dostrzegalna dla ludzi. W wielu opowieściach etnograficznych wiedźmy albo kradną mleko krowom, albo sprawiają, że krowy mało mleka dają (przez co działają na szkodę ludzi). Chciałbym na ten aspekt zwrócić uwagę. Praindoeuropejczycy wiązani są z udomowieniem bydła i hodowlą. Całoroczne wykorzystanie mleka dawało duży zysk cywilizacyjny i populacyjny (uniezależniało od sezonowości rolniczych plonów i zapobiegało głodowi). Być może stąd taka duża estyma dla bydła (widoczna także u indyjskich Ariów), zarówno w postaci wierzeń jak i obaw przez „zabraniem” mleka, podstawy wyżywienia i gospodarki. Te wywody o mleku i wiedźmach wskazywałyby, że wiedźmy jako złe demony czy półdemony pochodzą z dawnej prasłowiańskiej (może nawet praindoeuropejskiej) tradycji. Błędne są więc niektóre współczesne wywody jakoby dawniej, w przedchrześcijańskiej Słowiańszczyźnie wiedźmy były „dobre” i miały wiedzę jak wykorzystywać zioła do leczenia ludzi, a dopiero w czasach chrześcijańskich niesłusznie i z niewiedzy zostały uznane za złe. Zanim przytoczę kolejny fragment z „Huculszczyzny” Szuchiewicza, jeszcze małe wyjaśnienie czym jest międlica (młode pokolenie wiedzieć raczej nie może, chyba, że ze skansenu). Międlica, to drewniany przyrząd do międlenia lnu lub konopi. Z krową i mlekiem nic nie ma wspólnego. Może tylko wygląd, stojącej międlicy jakoś przypominałby czworonoga?

Huculi wiedźmy i upiory podobnie traktowali Upiór to znów taki mężczyzna, jak wiedźma. Jedni są od koni, inni od rybołowstwa, od myślistwa itd. Upiór wie, która z kobiet jest wiedźmą, to też może przeszkodzić jej zamysłom; jeżeli znają się oboje, wtedy zamienia się upiór na konia, a wiedźma jedzie na nim.” Ot, siła złego na jednego (człowieka). Skoro wiedźma czy upiór szkodzi to i wiele różnych praktyk magicznych z ziołami i innymi odstraszaczami wiedź i czarownic wszelakich zachowało się w zwyczajach ludowych, spisanych przez dawnych etnografów. Na przykład miotła czy siekiera położona na progu lub przy progu, wtykanie pokrzywy lub bylicy w strzechę obory, czy zakładanie na rogi krowom, by odstraszyć wiedźmy. Być może i świętojańskie wianki były sposobem zabezpieczania się ludzi przed wiedźmami. Traktowanymi jako zło czające się na zdrowie i majętność ludzi.

Wróćmy do Huculszczyzny „Wiedźma, która nie ma gniewu do nikogo, przemawia wchodząc do izby lub do stajni: Tnę a nie utnę! – wtedy nic złego nie stanie się; jeżeli zaś powie bez powyższych słów: Joj, jakie to piękne! np. dziecko, oho, ono pewnie umrze!” Jeszcze ja pamiętam z dzieciństwa i młodości (współczesność, druga połowa XX wieku!) zwyczajowe zawiązywanie małemu dziecku w wózku czerwonej wstążki, by obronić przed urokiem. Może już nie w sferze świadomego kultu czy wierzeń ale przynajmniej zwyczajów kulturowych. A czyż my czasem nie mówimy, gdy nam ktoś coś dobrego życzy „nie dziękuję, by nie zapeszyć”? Ciekaw jestem czy przedmaturalne wiązanie sobie (na studniówkę) czerwonych podwiązek nie jest jakąś przetworzoną pozostałością po tych dawnych, archaicznych wierzeniach i zabezpieczaniem się przed urokiem wiedźm. Ciekawy wątek do poszukiwań. Ale wróćmy do Hucułów i ich wyobrażeniom wiedźm: „Dlatego też każdy człowiek, co nie chce być podejrzany o to, że jest wiedźmą czy upiorem, powinien przed wyrażeniem zdziwienia swego najpierw splunąć, potem powiedzieć: Ażebym nie urzekł! – i dopiero, gdy domownicy od powiedzą: Nie urzekniesz! – powiedzieć: Jakie to piękne! Lub podobnie.” Widać być uznanym za wiedźmę czy upiora nie należało do dobrego tonu. Groziło sąsiedzkimi restrykcjami. Czy to magicznymi, odwetowymi działaniami na szkodę czy… topieniem w rzece. Bo zapiski o wschodniosłowiańskim topieniu czarownic znamy z relacji arabskich już z XI czy XII wieku – nie mają więc genezy chrześcijańskiej a są rodem z przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny. Sam z dzieciństwa i z Mazowsza pamiętam z rozmów różnych ludzi takie zwroty „Ażebym nie urzekł” czy coś podobnego. Tak głęboko w codziennej kulturze wryły się dawne i już zapomniane zabobony, wierzenia, kultowe praktyki.

I na koniec jeszcze jeden fragment z Huculszczyzny sprzed ponad wieku „Jeżeli wiedźma lub upiór umrze, kładą ich ciało twarzą ku ziemi i tak, ażeby głową było zwrócone ku wschodowi, a ksiądz ma taki grób zapieczętować w nogach i głowie, ażeby wiedźma czy upiór nie mogły wyjść z groby.” Wierzenia i kultura – jeśli nie zostały spisane – nie zachowują się. Ale ostatnia wzmianka jest już śladem dla archeologów. Dysponując spisanymi wyobrażeniami (etnografia), można próbować interpretować znacznie starsze znaleziska archeologiczne, czy to dotyczące pochówku czy innych materialnych pozostałości. Żmudna to praca. Ale pasjonująca.

Dotychczasowe poszukiwania wskazują, że dawniej wiedźma traktowana była jako półdemon czyniący ludziom zło. I to pejoratywne traktowanie ma genezę bardzo starą, przedchrześcijańską. Współcześnie (koniec wieku XX i początek XXI) przypisujemy wiedźmom i czarownicom inne znaczenie, ale jest to już współczesna kreacja i wynika nie tyle z sięgania do źródeł lecz przetwarzania na współczesne potrzeby. O tym także napiszę. Niebawem.

c.d.n. będą kolejne informacje etnograficzne z Huculszczyzny i Słowiańszczyzny Wschodniej oraz Wołoszczyzny.

Czytaj także:

wiedzmy_huculskie

Anisoplia cyathigerum czyli giełczyk krzyżowiec czy nałanek, bronka i nierówienek na warmińskiej dachówce?

anisoplia_agricolaW czasie majówkowego malowania na kamieniach, cegłach i dachówkach (Sztuka nie tylko ludowa – wyczarowane z gliny) malowaliśmy motywy przyrodnicze. Były krajobrazy warmińskie „chwasty” i owady (a nawet trafiła się krowa i papuga). Inspiracją była pamięć tego, co obserwujemy wokół nas oraz przyniesione książki z roślinami i owadami Polski.

Ania Wojszel wybrała m.in. chrząszcza z „Małego Atlasu Chrząszczy”. No i pojawił się mały problem, bo w książce była tylko nazwa łacińska (bez polskiej). Zacząłem więc poszukiwanie, bo rozjaśnić nieco bardziej.

W Małym Atlasie była tylko nazwa łacińska Anisoplia cyathigerum. Trochę trwało, zanim ustaliłem z pomocą internetowych baz danych, że jest to starszy synonim Anisoplia agricola. W poszukiwaniu polskiej nazwy sięgnąłem do „Słownika nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich Erazma Majewskiego z 1894 r. Dla rodzaju Anisoplia znalazłem takie nazwy polskie: nałanek (od występowaniu na łanie zbóż?), bronka (ta nazwa niezwykle tajemniccza), nierówienek. Dla nazwy Anisoplia fruticolakłośnik, nałan kłosiniec. Jest w czym wybierać, by chrząszcza namalowany na dachówce miał jakąś polską nazwę. Dla gatunku Anisoplia cruciferagiełczyk, krzyżowiec. A skoro A. crucifera to synonim A. agricola i A. cyathigerum to wychodzi na to, że na dachówce jest giełczyk krzyżowiec. Ewentualnie nałanek, bronka i nierówienek.

Giełczyk krzyżowiec w Polsce występuje ale do tej pory na Warmii i Mazurach nie był stwierdzony. Teraz jest, namalowany na starej, warmińskiej lub mazurskiej dachówce ze Skansenu w Olsztynku. Rysunek w kształcie krzyża w jakiś sposób nawiązuje do historii regionu i Krzyżaków (rosyjska nazwa gatunku kózka krzyżonośna lub kózka nosząca krzyż). Krzyżowiec też do rysunku nawiązuje. Nie wiem tylko skąd giełczyk. Ale brzmi tajemniczo i sympatycznie.

Anisoplia agricola (syn. A. cyathigerum, A. crucifera) jest chrząszczem z rodziny żukowatych (Scarabaeidae) – czyli jest kuzynem. skarabeusza (poświętnika), żuka gnojarza, chrabąszcza majowego, pachnicy dębowej, orszoła i wielu innych. Należy do podrodziny Melolonthinae – plemię Rutelini . Są to chrząszcze szeroko rozprzestrzenione w rejonach tropikalnych subtropikalnych, wiele z nich odznacza się pięknym ubarwieniem. Nasz giełczyk krzyżowiec też jest jak na żuka ładnie ubarwiony. W Europie grupa Rutelini jest stosunkowo nieliczna. Ponieważ larwy żyją w zbożach i odżywiają się korzeniami, to bywają te chrząszcze zaliczane do szkodników. Tyle, że są nieliczne i rzadkie, szkód więc nie czynią.

Uwieczniony na dachówce gatunek występuje w Europie południowo-wschodniej i w południowo-wschodniej części Europy Środkowej, na Kaukazie, w Azji Mniejszej, Armenii i Syberii Zachodniej. W Polsce chrząszcz tej jest nadzwyczaj rzadko spotykany, znany z kilku stanowisk w południowej części kraju, przy czym dane o rozmieszczeniu na Nizinie Sandomierskiej i w Beskidzie Zachodnim oparte są na znaleziskach sprzed przeszło stu lat i wymagają współczesnego potwierdzenia. Giełczyk zasiedla gleby gliniaste i czarnoziemy w strefie lasostepu. Larwy żyją w glebie, odżywiając się korzeniami traw i roślin zielnych. Cykl rozwojowy trwa około dwu lat. Postacie dorosłe spotkać można w lecie. (źródła: Coleoptera Poloniae, Baza Bioróżnorodności).

A nieco wyżej widać dachówkę z czerwończykiem nieparkiem. mojego autorstwa.

Fot. Anna Wojszel.

Wszystko mija, nawet najgorsze

kaluznica

„Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija”

St. Lec

Wszystko przemija, nawet najdłuższa i jadowita żmija, i hejterka i cyberstalking. Są pasożyty świata biologicznego i pasożyty świata wirtualnego. Oba typy są uciążliwe. Ale przemijają. Co najwyżej zostają swędzące po ukąszeniach miejsca.

A na zdjęciu wyżej larwa kałużnicy, takiego chrząszcza wodnego. Wyspecjalizowany ślimakożerca. Nie żmija, a też … przepełza. W inne miejsce. By się przepoczwarczyć w coś innego.

Zagwoździak zawiły

scigaMoja znajoma zmaga się z chorobą nowotworową. Jeździ na chemioterapię. I codziennie rano zajada przygotowane „ziółka”. Smaczne nie są, więc przez jakiś czas mówiła na nie „owsianka”. Potem był obrok, jak dla konia. Któregoś dnia, po przypomnieniu, by zjadła swoją owsiankę, tak napisała:

– Mój obrok się obraził za „owsiankę” – widać wszystko się może przejść, nawet nazwy.

– Dobra, niech będzie obrok, albo dietetyczne ziółka.

– Ale idę mieszać swoje trociny i zaraz wrócę. To dary ziemi

– Skoro trociny… to coś dla chrząszczy

– Mogę być chrząszczem, byle pożytecznym.

I tak zacząłem wyszukiwać nazwy chrząszczy ksylofagicznych i saproksylofagicznych, o ładnych nazwach, by mojej znajomej się spodobały. Może pachnica dębowa albo kruszczyca złotawka? A że kobiety wybredne są, to i znaleźć nie łatwo. Bo czy nazwa ma być ładna czy sam chrząszczyk piękny?

– Znajdź mi proszę jakąś ładnie brzmiącą nazwę chrząszczową. Kruszczyca jak łuszczyca, odpada

– Kruszczyca jest pięknie zielona, pachnica jest brązowa, ale za to cudnie pachnie. Przynajmniej samce (feromony). Ale chrząszczy próchnojadów i drewnojadów jest wiele, jakaś podchodząca nazwa się znajdzie.

– Próchno-jady pasuje mi z racji słusznego wieku

– Ksylofag może być? Zawsze to uczenie brzmi, poważnie, dostojnie.

– Całą grupą nie mogę jednak być to szukaj dalej. Ksylofag bardzo mi pasuje, tylko poczytam kto zacz

– Zjadający drewno, a trociny to drewno. Wonnica piżmówka? Zacnik kropkowany, zacnik zielony, kwietnica okazała, wepa marmurkowawana? Szukać jeszcze? Zagwoździak fioletowy?

– „Zagwoździak pospolity” tak namieszam . Albo jeszcze bardziej pasujące „zagwoździak zawiły”. Zagwoździak będzie najlepszy. już nie szukaj. Przecież mówiłam Wam, że cała jestem z patologii. Więc…

Zagwoździakiem, zagwoździkiem nazywane są chrząszcze z rodzaju Callidium – ściga. Chrząszcze z rodzaju Callidium dawniej nazywane były sciga (później ściga), po chorwacku – lukavac, po czesku – hladkoštitnik. W Polsce występuje kilka gatunków chrząszczy z nazwą ściga: ściga liliowa (ściga lśniaca, zagwoździk złocistozielony – Callidium aeneum), ściga fioletowa (zagwoździk fiołkowy – Callidium violaceum), ściga skórzasta – Callidium coriaceum), ściga purpurowa (Pyrrhidium sanguineum), ściga lśniąca (ś. brunatna, borówka lśniąaca, b. brunatna – Tetropium castaneum), ściga matowa (ś. ćmawa, ś. żółtawa, borówka ćmawa, b. żółta – Tetropium fuscum), ściga bukowa (ś. dębowa, płaskowiak zmiennik, zmiennik bukowiec – Callidium testaceum = Phymatodes testaceus).

Jest więc zagwoździak fioletowy zwany także: zagwozdnikiem fiołkowym i ścigą fioletową. Pewna i stała jest tylko nazwa łacińska (naukowa – Callidium violaceum L.). Zagwoździak, niech będzie, że lokalnie zwany zawiłym, to chrząszcz z rodziny kózkowatych (Cerambycinae). Zagwoździak fioletowy to chrząszcz, który wygryza kręte chodniki głębokości 2-3 mm w warstwie bielu, często pod korą. Atakuje drewno suche. Larwy rozwijają się w różnych drzewach iglastych, głównie jednak na świerku pospolitym i sośnie pospolitej. Czasem spotkać można je na buku, dębie czy olszy a nawet na drzewach owocowych. Leśnicy mówią, że opada (to znaczy samice składają tam jaja i potem rozwijają się larwy) drzewa osłabione, obumierające i martwe. Mogą to być drzewa w lesie powalone przez wiatr lub śnieg, drzewa ścięte oraz grube gałęzie (suche) w koronach drzew żywych. Mogą rozwijać się nawet na nieokorowanych belkach, żerdziach i słupach użytych w różnych konstrukcjach i ogrodzeniach (co stanowi zmartwienie nie tylko dla leśników, dbających o jakość surowca). Czasami mogą „atakować” (czyli rozwijać się) żywe drzewa ale z miejscowymi uszkodzeniami kory, np. ospałowane (spałowanie to sposób ogryzania kory przez np. jelenie) lub uszkodzone mechanicznie. Zasiedla wyłącznie drewno nie okorowane. Leśnicy wiedzą o tym, dlatego po ścince starają się szybko wywieźć z lasu lub przynajmniej okorować.

Zagwoździak fioletowy to niewielki chrząszcz o długości ciała od 8 do 16 mm, o barwie metaliczno-fioletowej. Mowa oczywiście o chrząszczach dorosłych. Larwy jak to larwy są białawe, tłuste i tylko głowa się wyróżnia. I jak na larwy przystało są większe od dorosłych, bo osiągają długość 26 mm. Dorosłe są polifagami lasów liściastych i mieszanych. Larwy są saproksylofagami. Niewątpliwe to zagwoździak zawiły. Kiedyś stworzono termin – ekon – dla odróżnienia różnych ekologicznych nisz larw i postaci dorosłych. Ale ten termin rzadko jest używany. Szkoda.

Wróćmy do zagwoździaka zawile fioletowego. Imagines spotyka się od maja do lipca, rzadziej sierpnia, najliczniej w czerwcu (wtedy je najłatwiej spotkać, gdyby ktoś szukał w przyrodzie). Cykl rozwojowy trwa zwykle dwa lata. W suchym drewnie cykl rozwojowy może się wydłużyć. Bo w przyrodzie są prawa ale i wyjątki, wynikające z kontekstu.

Zagwoździk fioletowy – na życzenie mojej znajomej niech nazwany będzie lokalnie zagwoździkiem zawiłym – to gatunek szeroko rozmieszczony w Europie, w jej części północnej, środkowej i południowej-wschodniej. Występuje także na Syberii, w Mongolii, w Chinach, Korei i Japonii. Odnotowany także w Nowej Funlandii i na wschodzie Ameryki Północnej. W Polsce gatunek występuje w lasach iglastych i mieszanych, preferując drzewostany 20-60 letnie. Najczęściej spotkać można tego chrząszcza na stanowiskach nasłonecznionych, często na składowiskach surowca drzewnego i nawet w zabudowaniach. Niektórzy autorzy piszą, że w ostatnich latach zanotowano synantropizację zagwoździka fioletowego. Znaczy przenosi się z lasu bliżej siedzib ludzkich, „uczłowiecza się” (z greckiego języka syn – razem, anthropos – człowiek).

Zdjęcie: Siga [Public domain], Wikimedia Commons

O chrząszczach, motylach i wróżbach andrzejkowych

kamienie_i_owady

Jak bardzo szybko zmienia się świat wokół nas widać po andrzejkowych wróżbach. Niezależnie od tego czy rozpatrujemy te wróżby jako zabobony i świat mitologiczny czy jako zabawę towarzyską, a więc małe wydarzenie kulturalne, to odbija się w nich obraz świata, który nas otacza. Kiedyś była to przyroda, rośliny, zwierzęta. Na przykład dawniej na Warmii w andrzejkowy wieczór wróżono z chrząszczy: „Poszukiwano w ziemi chrząszczy! Błyszczący oznaczał, że przyszły wybranek będzie wojskowym, biały – młynarzem, a czarny – kominiarzem. Po kształcie odgadywano też, czy będzie zamożny, czy biedny.” (Izabela Treutle, Andrzeju, daj mi męża… )

Dzisiaj owadów (takich z chityny i hemolimfy) obok siebie tak często nie widujemy, bo żyjemy w innym środowisku. Zastanawiam się jakie to chrząszcze mogły być wykorzystywane w andrzejkowych, warmińskich wróżbach, czyli co w pobliżu wiejskiego domu mogło się wróżącym pannom nawinąć pod rękę. Błyszczące to mogły być niektóre gatunki biegaczy (Carabidae) – te rzeczywiście gdzieś na ziemi, w polu, czy ogrodzie można spotkać. Podobnie z czarnymi chrząszczami bo i takie są gatunki wśród biegaczowatych. Błyszczące mogłyby być bogatkowate (Buprestidae), lub inne próchnojady z rodziny żukowatych (Scarabeidae), np. kruszczyca złotawka i inne, podobnie zielonometaliczne. Ale te ostatnie dwie rodziny związane są raczej z drewnem i drzewami. Jakoś z ziemią można je powiązać, przynajmniej leśną. Czarnych owadów w drewnianej, wiejskiej chacie (i obejściu: stodole, oborze, chlewie) możnaby spotkać dużo więcej, zarówno z kózkowatych (Cerambycidae) jak i czarnuchowatych (Tenebrionidae). Przecież nie muszą być żywe (a więc mogły zachować się z okresu letniego czy wczesnowiosennego, leżąc martwe gdzieś w kącie.). Białych chrząszczy – jako dorosłych (stadium imago) – to nie znam. Ale larwy chrząszczy są zazwyczaj białe (przynajmniej te żyjące w glebie czy próchnie), poczynając od pędraków, które w ziemi znaleźć na pewno można. Pozostaje tylko pytanie co dawniej za chrząszcze uważano. Czy larwy też były uważane za chrząszcze? Przecież inaczej wyglądają. I czy tylko chrząszcze? Bo na przykład całkiem współcześnie powstały pomnik chrząszcza w Szczebrzeszynie jest pasikonikiem. Owady były wokół nas na co dzień. Sam pamiętam z babcinej wiejskiej chaty.

I jeszcze jedno pytanie ciśnie mi się na klawiaturę: czy ówczesne panny wiedziały gdzie odpowiednich chrząszczy szukać – bo wiadomo, że szczęściu warto pomóc. Jeśli marzyłby się jakiś młynarz zamożny, to znając przyrodę łatwiej go sobie wywróżyć. I jak poznać czy wróży bogatego czy biednego męża? Bo tłustości i kształtach?

Owady do wróżenia wykorzystywane były nie tylko jesienią, ale i wiosną. Na Polesiu dawniej wierzono, że jak wiosną zobaczy się pierwszego motyla białego (to musiałby być jakiś bielinek, zimujący w stadium imago), to wróży on urodzaj na krowie mleko. Jeśli natomiast żółtego (inny motyl z tej samej rodziny – latolistek cytrynek), to wróży urodzaj na miód pszczeli (Latolistek cytrynek – podwójny śpioch i zwiastun wiosny)

Bielinki wydają się pospolitymi motylami, wszystkie pospolicie nazywamy bielinkami kapustnikami (bo zapewne coś ze szkoły pamiętamy). Tymczasem pospolitsze są inne, np. bielinek rzepnik (Pieris rapae), który jest mniejszy od bielinka kapustnika, rozpiętość skrzydeł waha się w granicach 42-46 mm. Motyl ten należy do rodziny bielinkowatych (Pieridae). Na wierzchołku (krawędzi) przedniego skrzydła znajduje się czarna plamka. Czarnych plamek jest więcej – u samca na skrzydłach występują jeszcze dwie plamki, u samicy – trzy. Spód tylnego skrzydła jest żółtawy z czarnym przyprószeniem a żyłki nie wyróżniają się od tła. Motyle pokolenia wiosennego i letniego nieco się różnią w ubarwieniu – wykształceniem ciemnych plam i stopniem przyprószenia czarnymi łuskami.

Bielinek rzepnik występuję w lasach, zaroślach, sadach, ogrodach, terenach ruderalnych, na polach, miedzach. Jest liczny i powszechny w całej Polsce i Europie. W górach występuje do wysokości 2 000 m n.p.m. Występują 2-3 pokolenia w ciągu roku. Dorosłe motyle pojawiają się już na początku kwietnia i są obecne aż do czerwca. Wiosenne pojawienie się dobrze nadaje się na wróżby, o czym same motyle z pewnością nie wiedzą. A i dzisiaj, rolnik pracujący na polu w klimatyzowanej kabinie swojego wypasionego ciągnika raczej przyrody nie dostrzega. Przynajmniej tych malutkich owadów. Wróćmy do bielinka rzepnika – kolejne pokolenie pojawia się w lipcu. Możemy je obserwować do września, czasem jeszcze w październiku. Zimuje w stadium poczwarki.

Gąsienice – koloru matowo zielonego z jasnymi bokami i jednym jasnym pasem – żerują na roślinach z rodziny krzyżowych (Cruciferae), w szczególności na kapuście, na pieprzycy (Lepidium sp.), gęsiówce (Arabis sp.), czosnaczku, nasturcji oraz na rozedzie (Roseda sp.). Gąsienice mogą wyrządzać szkody na polach kapusty oraz w ogrodach, gdzie zjadają nasturcje. Gąsienice pierwszego pokolenia żerują na roślinach dziko żyjących, natomiast gąsienice drugiego pokolenia chętnie i często żerują na uprawach. Bielinek rzepnik występuje w Europie, północnej Afryce, strefie umiarkowanej w Azji. Gatunek został zawleczony do Ameryki Północnej i Australii.

Współcześnie owady znamy bardziej z ilustracji i telewizji. Nawet jak w ramach towarzyskich spotkań wykonujemy transfer owadów na kamienie (na zdjęciu takie właśnie spotkanie w Dywitach), to często są to ilustracje owadów tropikalnych. Przyrodę bardziej znamy z internetu niż ze swojego sąsiedztwa. Być może w ramach odtwarzania warmińskich tradycji narodzi się zwyczaj wróżenia…. z wykorzystaniem kamieni, na których będą ilustracje chrząszczy. Trzeba tylko teraz stworzyć propozycję atrakcyjnych zawodów potencjalnych i pożądanych mężów. Bo współczesne panny raczej nie marzą o młynarzy czy kominiarzu. W każdym razie pomysł na zabawę towarzyską jest taki: najpierw spotykać się na zajęciach z rękodzieła (malowanie lub transfer owadów na kamieniach) a potem rozmaite wróżby. I jeszcze konieczne jest przypisanie różnym gatunkom owadów (lub tylko chrząszczom) zawodów wymarzonych mężów….. Pomijając fakt, ze współczesne panny tak nie spieszą się z zamążpójściem tak jak dawniej… Może więc i element zamążpójścia trzeba we wróżbach z bioróżnorodnością w tle zmienić?

A czegóż życzyć by sobie chciały współczesne dziewczyny i kobiety?

O oczatce, seksmisji i chorobach wenerycznych u owadów

kuczmarskaOczatka to największa nasza krajowa biedronka. I chyba najpiękniejsza. Z młodości pamiętam, że dużo ich widywałem nad Morzem Bałtyckim, w czasie wakacyjnych wypadów. Załączone obok zdjęcie oczatki, wykonane przez panią Barbarę Kuczmarską, też zrobione zostało nad morzem. Co biedronki robią na nadmorskiej plaży? Poleciały na wakacje? Niezupełnie. Oczatka jest związana z lasami iglastymi (o tym dalej), a takowych nie brakuje na nadbałtyckich wydmach. Zniesione przez wiatr nad morze, tam wpadają i wraz z falami pojawiają się na brzegu. Tak jak wiele innych owadów.

Biedronki (biedronkowate, Coccinellidae) to rodzina i chrząszczy (Coleoptera). Należą do najlepiej znanych owadów i dobrze są zakorzenione w kulturze (boże krówki, czytaj Czy biedronka ma biodro, czy biedrzeniec jest plamisty i skąd pochodzi biedrzyga?). Są lubiane, przede wszystkim dlatego, że są ładnie ubarwione i są pożyteczne.

Biedronkowate mają owalny kształt ciała z wyraźnie wypukłymi pokrywami. Między sobą różnią się kolorami. Występuje ponad 2 tys. gatunków na świecie, w Polsce około 80 gatunków. Dlaczego około? Bo znamy co prawda 76 gatunków z Polski, ale nie mamy pewności czy lista jest pełna. Przecież zupełnie niedawno pojawiała się biedronka azjatycka. Często u biedronek występuje polimorfizm – osobniki tego samego gatunku są różne, jedne z dominacją koloru czerwonego, inne prawie całe czarne. Ewolucjoniści lubią zajmować się tym polimorfizmem, szukając prawidłowości.

Najłatwiej biedronki spotkać w miejscach nasłonecznionych, w parkach, sadach, na łąkach, w ogrodach. Larwy i dorosłe są zazwyczaj drapieżne, odżywiają się mszycami. Jeden z pospolitszych gatunków to biedronka siedmiokropka (Coccinella septempunctata). Często spotykane to także: biedronka dwukropka (Adalia bipunctata), tytułowa oczatka (Anatis ocellata). Żółtoczarno ubarwione są: biedronka mączniakówka (zwana także koszelą, biedronką dwudziestokropką), czy wrzeciążka (Propylea quatuordecimpunctata). Z kolei żółtopomarańczowe są: gielas dziesięcioplamek (Calvia decemguttata) czy gielas czternastoplamek (Calvia quatuordecimguttata). Czyż polskie nazwy tych owadów nie są sympatyczne?

Dawno oczatki nie widziałem. Teraz najczęściej w Olsztynie widuję biedronki azjatyckie o bardzie różnorodnym i zmiennym ubarwieniu. Dlaczego na zimę biedronki skupiają się w duże „stada”? Częściowo wiąże się to z ich jaskrawym kolorem. Czerwone ubarwienie – zwłaszcza z czarnymi kropkami – odstrasza drapieżniki: ptaki i owady. Kolorowe barwy informują „jestem niesmaczny”. Wszystko dzięki trującym alkaloidom (pyrazyna), obecnym w hemolimfie biedronek. Gdy boża krówka poczuje zagrożenie, wraz z krwią wydziela się zapach, związany z pochodną pyrazyny. Ma bardzo intensywną woń. Ale pyrazyna pozwala  biedronkom nie tylko odstraszać drapieżniki lecz także na gromadzenie się jesienią – jest sygnałem informującym o obecności innych biedronek. Zwołuja się zapachem. Nasze biedronki siedmiokropki też się zbijają „w stada”. Azjatka jest liczniejsza, dlatego jej skupiska są dla nas tak charakterystyczne i zwracamy na nie uwagę.

Pyrazyna jest wyczuwana przez błonkówki z rodziny męczelnikowatych (typowe parazytoidy). Na przykład taki Dinocampus coccinellae składa jajo w biedronce, a rozwijająca się larwa pożera biedronkę od środka. Wyjada gonady i ciało tłuszczowe a potem uszkadza układ nerwowy i paraliżuje biedronkę. Jeszcze żyje ale się nie może poruszyć. Nazwa męczelnikowatych jest jak najbardziej adekwatna.

U biedronek dwukropek zauważono swoistą „seksmisję”, to znaczy embriony samców zamierają w jajach. Biedronki (larwy) mają zwyczaj zjadać jaja. A że wylęgają się głównie samice to one zjadają owe nierozwinięte embriony męskie, zarażone chorobotwórczymi mikroorganizmami (bakterie zwane zabójcami samców). I zaraża się kolejne pokolenie, w rezultacie eksterminacja samców trwa w najlepsze. W antysamcowy spisek u owadów zamieszane jest niejaka Wolbachia.

Owady także mają swoje choroby weneryczne. Jakiż ten mikro świat podobny do naszego! U biedronek są to ektopasożytnicze grzyby z rodzaju Hesperomyces, przenoszone drogą płciową. I z samcem źle i bez samca jeszcze gorzej. Nawet biedronkowe życie jest ciężkie. Więc nie narzekajmy zbytrnio na swoje.

Przejdźmy do oczatki. Gdy w pod koniec kwietnia 2012 roku dyskutowałem ze studentami o ekologii człowieka i ekosystemie miasta, w czasie wykładu na trawniku przyleciała do nas biedronka oczatka. Być może swoją obecnością chciała się włączyć do dyskusji? A skoro biedronki głosu nie mają, warto za nią powiedzieć to, co być może mimochodem chciała przekazać. Biedronka oczatka (Anatis ocellata L.) jest największą europejską biedronką. Dorosły owad dochodzi do długości 9 mm, larwy są dwukrotnie dłuższe. Jest charakterystycznie ubarwiona – czarne plamy na czerwono-ceglastym tle są otoczone żółtym obramowaniem. Bardzo charakterystyczny jest także czarno-biały rysunek na przedpleczu. Czasem zdarzają się osobniki inaczej ubarwione – bez czarnych plam na pokrywach skrzydłowych (polimorfizm ubarwienia).

Oczatka jest gatunkiem leśnym (preferuje bory sosnowe), związanym z drzewami iglastymi. Jednak od jakiegoś czasu w miastach, w wyniku ogrodniczych nasadzeń, zwiększyła się liczba drzew iglastych. Na skutek tego do miasta zaczęły wnikać ptaki związane z drzewami iglastymi i oczywiście owady, czego oczatka jest przykładem. Obecność tej biedronki jest więc przykładem globalnych zmian synurbizacyjnych i uzależnionym od estetycznych gustów człowieka (pomińmy w tym uogólnieniu przykład biedronek z seksmisją). Jak by nie było człowiek jest w ekosystemie miasta gatunkiem zwornikowym.

Oczatka jest gatunkiem kosmopolitycznym, bytuje w lasach iglastych (głównie świerkowych) na całym świecie. Oczatka jest jak wiele biedronek drapieżnikiem, zjada się głównie mszyce (żywi się także czerwcami – chodzi o owady a nie miesiące). Drapieżne są postacie dorosłe (imago) jak i larwy. Ze względu na mszycożerność uważana jest za gatunek pożyteczny i z tego względu została introdukowana za oceanem, w Ameryce Północnej (tam jest gatunkiem obcym). Można powiedzieć, że przez aktywność człowieka stała się gatunkiem kosmopolitycznym. Pierwotnie występowała w Europie, na Kaukazie, Syberii i Japonii. Dzisiaj… nic nie jest już jak dawniej. U siebie widzimy inwazyjną i obcą biedronkę azjatycką, a nasze… porozwoziliśmy po świecie i inni mają też ewentualne kłopoty. Motywem była biologiczna walka z mszycami.

Oczatka zimuje gromadnie w ściółce iglastej. A jeśli w mieście wszystkie liście grabimy i nie zostawiamy niczego w spokoju, to gdzie mają zimować oczatki? Jeszcze raz więc apeluję o pozostawianie liści przynajmniej na części trawników (u mnie pod oknem kosiarze z grabiącymi od lat z trawnika robią klepisko… makabra dla dżdżownic i sześcionogów, szukających pożywienia i schronienia na zimę).

Wczesną wiosną samice składają jaja na igłach lub gałązkach drzew iglastych. Biedronki te spotkać można na świerkach, sosnach i modrzewiach. Mszyce bywają wykorzystywane przez mrówki, które zjadają spadź. A mrówki w obronie swojego „dojnego stadka” odpędzają inne małe drapieżniki. Oczatki jakoś sobie z tym problemem radzą. Bo i biedronki i mrówki wykorzystują mszyce, ale są to przykłady zupełnie różnych zależności międzygatunkowych. Konflikt interesów mrówek i oczatek jest ewidentny. Jak się więc bronią oczatki przed mrówkami? Po pierwsze biedronki wydzielają cuchnącą substancje (o których pisałem wyżej), co skutkuje nie tylko w stosunku do agresywnych mrówek ale i ptaków. Po drugie w obronie przez mrówkami oczatka po prostu chowa pod siebie odnóża, a ciało przylega do podłoża, tworząc prawdziwą twierdzę obronną. Opływowe kształty powodują, że taką przylegającą do podłoża biedronkę nie ma za co złapać, a żuwaczki mrówek nie są w stanie przegryźć chitynowego pancerza chrząszcza (bo biedronka jest przy okazji chrząszczem). Gdy wszystkie słabe punkty są ukryte i z zewnątrz pozostaje jedynie twardy chitynowy pancerzyk, mrówki nie mają żadnych szans.

Larwy oczatek żywią się głównie mszycami ochojnikowatymi z rodzaju Dreyfusia. Larwy mają brodawkowate wyrostki, pokryte włoskami. Żarłoczna oczatka w ciągu swojego larwalnego i dorosłego życia zjada do 2500 mszyc. Właśnie dzięki temu znalazła uznanie jako biologiczny środek do walki ze szkodnikami. Co prawda biedronki te zjadają także gąsienice motyli oraz larwy rośliniarek (owady z rzędu błonkówek), czasem są nawet kanibalami. Wiele oczatek ginie w lesie w tak zwanych opaskach łownych, służących do kontrolowania populacji brudnicy mniszki (Lymantria monacha) i barczatki sosnówki (Dendrolimus pini) – szkodników leśnych. Ale w miastach leśników nie ma, więc oczatki przynajmniej pod tym względem mają lżejsze życie.

Zwalnianie życia i odzyskiwanie przestrzeni publicznej, także w miasteczku akademickim, możliwe jest od zaraz. Wystarczy o tym nie tylko mówić, ale i podejmować, zwykłe, proste czynności. Jesienią nie namawiam do spotkań na trawniki, sugeruję kawiarnie. A przy okazji na butelkach możemy namalować kilka oczatek i biedronek siedmiokropek.

Hurmak olchowiec czyli o prowincjonalnym koronkarstwie

hurmak1

Polacy nie gęsi… swoje stonki mają. Wiem wiem, w pierwowzorze chodziło o język gęsi a nie same gęsi. Ale ładnie brzmi więc w sparafrazowanej formie wykorzystuję. Bo będę opowiadał o stonce, ale nie tej zza Atlantyku, co przez morze się przedostała, by nasze ziemniaki bezprzykładnie zjadać. Okazuje się, że mamy własne stonki (chrząszcze z rodziny stonkowatych), I to takie, co koronki z liści robią. Takie lokalne rękodzieło.

Stonka, o której snuję opowieść, nie jest w paski. Jest metalicznie granatowa, czasem tylko prześwituje pomarańczowy brzuszek (oczywiście o odwłok chodzi, bo owady brzuchów nie mają, co najwyżej brzuszną stronę ciała). Chodzi o pospolitego u nas hurmaka olchowca. Hurmak – bo zazwyczaj gromadnie, tłumnie, masowo, hurmą występuje. A olchowiec? Bo na olchach żyje. To znaczy spotkać można go na wielu gatunkach drzew liściastych ale wyraźnie preferuje olsze. Nazwa dobrze oddaje istotę tego owada.

Skoro mowa o stonce ziemniaczanej czyli żuku kolorado, to nie jesteśmy dłużni Amerykanom – hurmak olchowiec został w 1912 roku zawleczony do Ameryki Północnej. Nie wiem jaki jest bilans transatlantyckiego meczu na stonki, bo gatunków jest dużo a ostatnio u nas szkody wyrządza stonka kukurydziana, również zza Atlantyku.

W naszej przyrodzie przeważają gatunki typowe, endemitów prawie nie mamy. Ale na przykład hurmak olchowiec jest typowym zwierzęciem dla lasu bagiennego. Na początku wiosny spotkać można go niemalże na każdym drzewie olchowym (ale w górach już nie). Pospolity na olszy szarej. Ale na niżu. W górach powyżej 600-700 m n.p.m. są już bardzo rzadkie, mimo że jest tam roślina żywicielska. Czyli o występowaniu nie decyduje samo jedzenie (nawet hurmaki nie tylko samym chlebem,… to znaczy olchą, żyją). Dla fitofagów liczą się także i inne czynniki. Związki fitocenozy i entomocenozy nie są takie proste i oczywiste. Uwarunkowane różnymi kontekstami, o których jeszcze nie wiemy. Ale jako ludzie ciekawi świata (nam na myśli naukowców zawodowych i amatorów) poszukujemy i odkrywamy.

Hurmak olchowiec występuje na skrajach wilgotnych lasów, zadrzewień nadbrzeżnych (jeziora, rzeki), przy drogach. Zasiedla Palearktykę, od Azji Mniejszej po północną Afrykę. No i od początku XX w. także Amerykę. Hurmak to metalicznie fioletowo-granatowa stonka, żerująca na liściach olchy. Pospolity gatunek, obok którego przechodzimy i go nie zauważamy. Krewniak stonki ziemniaczanej zza oceanu, równie kłopotliwy ale dla leśników (roślinożercy często uważani są za szkodniki jeśli akurat jedzą to, na czym i nam zależy). Hurmak olchowiec lokalnie może występować w dużej liczebności, co wyraźnie widać po śladach żerowania. Ale jedynie w szkółkach leśnych i uprawach może wyrządzić większe szkody, przyczyniając się nawet do zamierania drzewek. Leśnicy w takich przypadkach proponują aby wiosną, po wykryciu pierwszych chrząszczy, drzewa opryskać preparatami owadobójczymi o działaniu kontaktowym. Lepiej zdać się jednak na naturalnych wrogów. W przyrodzie jest tak, że raz zjadasz ty, a raz zjadają ciebie. Na przykład jajami i larwami hurmaka odżywia się drapieżny chrząszcz Hister helluo z rodziny gnilikowatych (Histeridae) .

Poza piękną barwą hurmaka podziwiać możemy koronkową robotę żarłoczności jego larw. Jest to najczęściej i najliczniej spotykana u nas stonka. Więc i wyszkieletyzowanych liści olchy można sporo spotkać. Wystarczy wybrać się na spacer i obserwować mikroświat. A jak wygląda olcha? Łatwo poznać po pokroju liści i innych cechach. W dobie internetu nie trudno przygotować sobie „ściągę” przed wycieczką. A wrzesień będzie dobrym miesiącem na obserwowanie hurmaków. We wrześniu najaktywniejsze są hurmaki około godziny 9 rano, najmniej aktywnie o 18 wieczorem, co wynika również z temperatury. Ciemna barwa ciała sprzyja pobieraniu ciepła z otoczenia.

Koronkową robota para się głównie w stadium larwalnym (larwy są czarne). Wygryza nieregularne otwory w blaszce liścia, fachowo nazywa się to szkieletyzowaniem liści. Po śladach żerowania można rozpoznać ten gatunek. Jestem przekonany że każdy widział hurmaka lub przynajmniej ślady jego żerowania. Hurmak olchowiec zwany także – hurma olszowiec Agelastica alni (L.) to chrząszcz z rodziny stonkowatych (Chrysomelidae). Dorosłe fioletowo-ciemnogranatowe z metalicznym połyskiem, wielkości 5-7 mm, z silnie wypukłym ciałem. Wierzch ciała pokryty gęstymi, drobnymi kropkami (wgłębieniami). Pokrywy skrzydłowe w tylnej części są lekko rozszerzone. Larwy koloru czarnego, z odnóżami (tak jak u chrząszczy przystało). Młodsze stadia larwalne zabarwione na oliwkowo-szaro, starsze owłosione, osiągają długość 12 mm. Poczwarki są jasnożółte, miękkie i delikatne.

Samice składają jaja (barwy żółtej) w płaskich pakietach po ok. 70 sztuk, umieszczonych na brzegach dolnej strony liści olchy. Łącznie samica składa w ciągu ponad miesiąca około 600-900 żółtych, owalnych jaj, potem ginie (ponad połowę mniej niż stonka ziemniaczana). Larwy wylegają się już po 5-12 dniach i intensywnie żerują na liściach olchy (spotkać je można od czerwca do lipca). Wyjadają miękki miąższ, zostawiając twarde żyłki (liść wygląda jak misterna koronka). Larwy najpierw żerują w gromadzie, potem rozpraszają się. Jedynie w trakcie linienia ponownie się skupiają w małe grupki. Larwy linieją trzykrotnie. Po wylince są koloru żółtawego, ale szybko ciemnieją. Z końcem lipca i w sierpniu wyrośnięte larwy schodzą na ziemię, gdzie pod powierzchnią ziemi przepoczwarczają się. Po tygodniu wychodzą dorosłe chrząszcze. Żerują na liściach olchy aż do nadejścia mrozów. W cyklu rozwojowym występuje jedno pokolenie w roku. Ślady żerowania dorosłych są inne niż ślady żerowania larw – dorosłe hurmaki wygryzają w liściach nieregularne otwory. Zimują schowane w ściółce, wychodzą wczesną wiosną. Pełen cykl życiowy trwa rok.

No to teraz zapraszam na jesienny spacer, najlepiej w godzinach przedpołudniowych. Gdzieś nad rzekę, jezioro lub w teren lekko wilgotny, tam gdzie olch najwięcej. I zachęcam do poszukiwania koronczarskich wytworów aktywności naszej rodzimej stonki. Lokalne, prowincjonalne rękodzieło (a w zasadzie żuwaczkodzieło). A na spacerze, jak to zwykle bywa, będzie o czym porozmyślać. To nic nie kosztuje a daje dużą przyjemność. Ponoć wydzielają się endorfiny w mózgu. Zupełnie za darmo i bez akcyzy.

Trojszyk gryzący czyli o pożytkach płynących ze szkodników

Czy szkodnik może być pożyteczny? Ależ owszem, bo wszytko zależy od kontekstu. Ekologia jest nauką uczącą kontekstowego myślenia. Filozofia uprawiana na łące ma swoją specyfikę. To współczesna filozofia przyrody. Na łące panuje spokój, z dala od ulicznego zgiełku czy cywilizacyjnego i korporacyjnego wyścigu szczurów. A do filozoficznej refleksji cisza i spokój są niezbędne.

Za to w samej trawie życie kipi. Zwłaszcza wiosną. Powszechność zachowań rozrodczych widoczna jest w każdym wymiarze. Jest więc co bezkarnie podglądać.

Są różne sposoby na poznanie i zrozumienie świata wokół nas. Próbujemy wszystkiego: rozmyślań nad książką w bibliotece, kontemplacji w kościele i na wieczornej Drodze Krzyżowej (wczoraj w Olsztynie), eksperymentów w laboratorium i obserwacji terenowych. Ciekawość nas zżera – bo człowiek jest istotą, która potrzebuje sensu, potrzebuje rozumieć i „ogarnąć” wszystko. Miotamy się między wyciszoną refleksją na pustelni a intensywnym zbieraniem obserwacji czy wykonywaniem licznych eksperymentów. By potem znowu je przemyślać na pustkowiu wszelakim. Na przykład na łące.

Na zdjęciu wyżej uwiecznione są kwitnące latem kosaćce żółte w Delcie Wisły, a na nich uwijają się jakieś chrząszcze z rodziny ryjkowcowatych (Curculionidae). Obserwacja przyrody w naturze jest przyjemna, ale dłuższe eksperymenty lepiej wykonywać w laboratorium (deszcz za kołnierz nie leci, komary nie gryzą, pokrzywa nie parzy po nogach). Do tego celu dobrze nadają się szkodniki magazynowe, bo łatwo je hodować. Tak więc nawet szkodnik może spełnić pożyteczną rolę.

Różne doświadczenia i sposoby rozmyślań komplementarnie budują naszą wiedzę o świecie i nas samych. Nie ma rzeczy niepotrzebnych, nie ma ludzi zbędnych i mniej wartościowych. Może tylko nasza wyobraźnia nie pozwala nad dostrzec tej ukrytej wartości.

Bohaterem opowieści dzisiejszej jest trojszyk gryzący (Tribolium castaneum), mały chrząszcz o barwie czerwono-brązowej. Ostatnio pojawia się w prasie pod nazwą „czerwony chrząszcz mączny” , co jest prostym tłumaczeniem nazwy angielskiej. Jak widać częściej czytamy prasę naukową w języku angielskim a nie polskie, starsze opracowania. Ale po co wymyślać nowe nazwy, kiedy stare dobrze się mają?

Trojszyk gryzący należy do rodziny czarnuchowatych (Tenebrionidae), jest wielkości 2,3-3,5 mm długości. Żyje zazwyczaj 335-450 dni, samica składa do 450 jaj. Larwy najlepiej rozwijają się w temperaturze około 35 stopniu Celsjusza. W dobrych warunkach larwa rozwija się w ciągu 20 dni (nowe pokolenie po niespełna miesiącu – jeśli więc zadbać o warunki to w ciągu roku można mieć kilka pokoleń a cały eksperyment zamknąć w czasie trwania grantu badawczego, czyli 2-3 lat maksymalnie). W trudniejszych warunkach larwy rozwijają się przez ponad 100 dni. Dobre warunki do rozwoju trojszyki gryzące znajdują w klimacie tropikalny oraz w magazynach. W tych ostatnich traktowane są jako szkodniki. Gatunki z rodzaju Tribolium występują w strefie tropikalnej i subtropikalnej. Trojszyk gryzący należy do najczęściej spotykanych szkodników magazynowych. U nas żyje tylko w magazynach i pomieszczeniach zamkniętych. No i w laboratoriach. A tam do woli naukowcy mogą je podglądach w komfortowych (dla siebie) warunkach. Popijając kawę i plotkując na Fecebooku….

Podglądając przyrodę tak na prawdę chyba chcemy zrozumieć samych siebie. W tym sensie przyrodnicy są rasowymi humanistami.

Czy można zrozumieć własną seksualność obserwując zachowania rozrodcze chrząszczy? Naukowcy z Wielkiej Brytanii opublikowali prace, z których mogłoby wynikać, że trojszyki gryzące mają korzyści z rozwiązłości seksualnej. Ekolodzy i biolodzy ewolucyjni przypominają, że u wielu gatunków samice odnoszą korzyści z kopulacji z wieloma samcami. Takie zjawisko obserwuje się w małych populacjach.

„Rozwiązłość seksualna” jest antropomorfizmem, próbą przykładania ludzkiego świata do całej przyrody. Ale porównywanie się z innymi gatunkami jest jakąś próbą samousprawiedliwienia. Albo samozrozumienia. W przyrodzie dostrzegamy to, co sami chcemy widzieć. Jedni chętniej powołują się na monogamię i wierność aż po grób u niektórych ptaków, inni poszukują rozgrzeszenia u rozwiązłych chrząszczy. A naukowiec poszukuje uogólnień i praw natury. Mitycznego kamienia filozoficznego… Naukowiec z racji umiłowania wiedzy (nie mylić z umiłowaniem kariery i korporacyjnych umizgów dworskich) jest chyba filozofem.

Ale wróćmy do zachowań rozrodczych chrząszczy. Dlaczego niektóre gatunki decydują się na liczne kontakty seksualne (rozwiązłość płciowa w przenośni), skoro wiążę się to z ryzykiem? Jakaś korzyść musi być. Bo w przyrodzie wszystko ma jakiś sens. Trzeba go tylko poszukać. A szukać można na wiele sposobów, wzajemnie się uzupełniających.
Teoria egoistycznego genu (swego czasu bardzo popularna) sugeruje, że liczne kontakty samców dają im szansę na liczne potomstwo a więc rozprzestrzenienie swoich genów. A co z samicami? Przecież zniosą tyle samo jaj (bo mam na myśli owady) bez względu na liczbę partnerów? Po co więc im ta „rozwiązłość”? Liczne kontakty to większe ryzyko i osłabienie organizmu. W tym czasie nie można się odżywiać, traci się energię, czasem kopulacja trwa długo i bywa brutalna (nawet ze skutkiem śmiertelnym) i w końcu jest się bardziej bezbronnym wobec drapieżników. Nie mówiąc o roznoszeniu chorób. Tak, tak, owady też maja choroby weneryczne (o tym napiszę niebawem).

Same biologiczne straty. Więc po co?

Nic więc dziwnego, że wiele gatunków wypracowało w toku ewolucji sprytne metody unikania przez samice seksualnego molestowania przez samce. Na przykład u niektórych ważek samice przyjmują ubarwienie… samców. Nie dlatego, że są jakieś homo czy gender. Samcom trudniej dostrzec w nich samiczkę. I mają trochę więcej „świętego spokoju”. Mogą żyć swoim zżyciem i swoimi sprawami bez molestowania…

Gdyby się tak zastanowić, to i w modzie ludzkiej oraz innych zachowaniach moglibyśmy dostrzec sporo analogii – czasem kobiety wysyłają jasne sygnały uwodzicielskie, czasem „znikają” nam z oczu.
Są obok, ale nie traktujemy je jako obiekty seksualne…

Brytyjskim naukowcom na przykładzie trojszyka udało się wykazać, że w małych populacjach seks z wieloma partnerami pozwala samicom wyrównać straty z rozmnażania się ze spokrewnionymi genetycznie partnerami (genetycznymi krewniakami). Bo w małych populacjach, gdy krzyżują się osobniki blisko spokrewnione, dochodzi często do licznych wad genetycznych (chów wsobny, ujawnianie się genów recesywnych, odpowiedzialnych za różne schorzenia). Przykłady możemy spotkać także wśród ludzi, np. w liniach dynastycznych, gdzie żeniono się (lub wychodzono za mąż)  w obrębie rodziny, by zachować majątek i nie doprowadzać do podziału władzy. Pazerność na władzę i kasę na zdrowie nie wychodzi…

Naukowcy przebadali zachowanie samic trojszyka w małych populacjach (z chowem wsobnym, wielopokoleniowe krzyżowanie się krewniaków w warunkach laboratoryjnych) i w dużych populacjach (bez chowu wsobnego). Okazało się, że samice z małych populacji były dużo bardziej agresywne pod względem zachowań seksualnych niż te z populacji normalnych. Wskazuje to, że chów wsobny może wpłynąć na zachowanie samic. Ale jak one rozpoznają, że są z małych czy dużych populacji? Jak rozpoznają bliskie pokrewieństwo genetyczne?

Antropolodzy u ludzi zaobserwowali analogiczne zjawiska: w małych populacja częściej partnera poszukuje się na zasadzie odmienności (im bardziej odmienny tym atrakcyjniejszy, np. Murzyn w Europie czy „białas” w Afryce czy na wyspach Polinezji), natomiast w dużych wybiera się raczej podobnego. Ale również w tym przypadku można zadać pytanie o mechanizm, który wyzwala zachowania „małopopulacyjne” czy „wielkopopulacyjne”? Przecież nawet ludzie nie robią analiz pod kątem heterozygotyczności, nie mówiąc o małych chrząszczach. Więc skąd wiedza? Lub inaczej – jak to działa?

Oczywiście nie o wiedzę w sensie ludzkim tu chodzi. Bardziej o molekularne mechanizmy zachodzących procesów. I znacznie ciekawsze wydają się aspekty leczenia niepłodności u ludzi. Bo gdybyśmy poznali to zjawisko u chrząszczy, to można potem szukać analogicznych mechanizmów u ludzi. I próbować skutecznie działać, by przeciwdziałać wadom genetycznym u dzieci.

Ale wróćmy to trojszyków i badań naukowych. W populacjach, gdzie nie ma chowu wsobnego, sukces reprodukcyjny był podobny, bez względu na to, czy samica kopulowała z jednym, czy z pięcioma samcami (taki był eksperyment). Jednak w populacjach z chowem wsobnym w przypadku samic kopulujących z tylko jednym samcem liczba przeżywającego potomstwa spadała o 50%. Ujawniały się po prostu defekty genetyczne. Natomiast samice współżyjące z pięcioma partnerami miały wskaźnik przeżywalności potomstwa taki jak w dużych populacjach (bez efektu chowu wsobnego).

Duża agresywność seksualna samic trojszyka (domagających się kopulacji z wieloma samcami), jak wynika z badań brytyjskich i amerykańskich entomologów, zależała więc od genetycznego niedopasowania między samicami i samcami (powszechne w populacji z narastającym chowem wsobnym).

Badania wskazują, że samice dysponują jakimś mechanizmem odfiltrowania najbardziej odpowiedniej spermy, by uzyskać bardziej żywotne potomstwo. Jak to się dzieje? Jak one to robią?

W każdym razie wykazano, że chów wsobny może wpłynąć na zachowanie samic. Czy ma to coś wspólnego z epigenetyką?

Czy czegoś dowiedzieliśmy się o sobie (o ludziach) i współczesnych zwyczajach? Czy  wątlejsze życie społeczne i częstsze życie w samotności (z laptopem lub przed telewizorem) wpływa na obyczajowość zachowań ludzkich? Bo we współczesnym świecie, żyjąc w wielkich miastach, potencjalnych dużych skupiskach ludzkich i tak jesteśmy bardziej samotni niż kiedyś na wsi. Nasze relacje społeczne są uboższe. Mamy znacznie mniej czasu na życie towarzyskie i relacje międzyludzkie niż kiedyś. Zamiast relacji rzeczywistych więcej relacji wirtualnych. W tej facebookowej i smartfonowej komunikacji nie wszystkie kanały informacji są wykorzystywane. Na przykład nie docierają do nas w pełni wszystkie sygnały języka ciała. Czy ta zmieniona forma kontaktów wpływa na nasze zachowania? Może to jest sygnałem, jaki odbiera organizm i „wie”, że jest w małej lub dużej populacji? Może wzmożona seksualność jest reakcją na osamotnienie w tłumie i spłycenie relacji społecznych? Przecież częstość kontaktów nie przekłada się na rozrodczość.

Zapewne i tym się kiedyś jacyś naukowcy zajmą. Obserwując  nie tylko chrząszcze czy inne owady.