Huculskie wiedźmy i zasada nieoznaczoności

huculszczyzna2Ekolodzy także mają swoją zasadę nieoznaczoności.  Tak w sporym uproszczeniu. Bo ingerencja w środowisko, z pobieraniem prób, odłowem osobników itd, powoduje zmiany: korzystne dla jednych niekorzystne dla innych populacji. Zatem jeśli chcieć dokładniej zbadać np. chruściki w rzece Pasłęce, to należałoby pobrać więcej prób… a zatem wprowadzić większe zmiany. Być może częste pobieranie prób w większym stopniu eliminuje gatunki stenobiontyczne a ułatwia życie eurytopom. W jakimś sensie więcej znaczy mniej (więcej prób, mniej wiedzy o tym co było i jak było bez badań).

Podobny problem chyba mają  etnografowie. Im bardzie wypytują, starają się poznać, tym bardziej „tubylcy” tworzą legendy, rytuały itd. Dowcipnie o tym pisze Michał Kruszona w swojej książce „Huculszczyzna. Opowieść kabalistyczna”:

Ankiety takie służyły do tak zwanych wywiadów terenowych. Odtąd etnografowie, zwłaszcza ci z mniejszym doświadczeniem, słuchają od wioskowych mądrali dokładnie tego, co chcą usłyszeć. Współcześni molfarzy i wieszczuni [rzecz dotyczy Huculszczyzny, ale śmiało można uogólnić] przygotowują się do tych spotkań solidnie niby do seminariów, czytają książki i opracowania antropologiczne, nierzadko w obcych językach. Wymyślają coraz to nowe opowieści, przytaczając je jako prastare.”

Omawiana książka (wraz z załączoną ilustracją) nie jest typową pracą naukową i etnograficzną. Niemniej autor ma odpowiednie wykształcenie i jak można wywnioskować dużą wiedzę o Huculszczyźnie. Natomiast ostrożność przy żadnej lekturze nie zawadzi.

Książka jest interesująca i warta przeczytania. Ukazuje przepiękny świat… którego już nie ma. Między wierszami znalazłem coś w interesującym mnie temacie, dotyczącym wiedźm. W jednym fragmencie autor wspomną o wiedzy ziołoleczniczej Hucułów (Rusinów, Karpatorusinów): „Huculi nad górnym Czeremeszem zamieszkiwali w XVIII wieku (…) głównie lasy i połoniny. Unikali uprawy roli, doskonaląc sposoby hodowli bydła i owiec. (…). Była też jeszcze jedna dziedzina, na której znali się jak mało kto, było nią znachorstwo wraz z towarzyszącą mu znajomością wszelakich ziół i naturalnych medykamentów. Ludzie obserwowali chore zwierzęta, bacznie przyglądając się roślinom wybieranym przez nie pośród innych (…) Później wzbogacali zwierzęcy instynkt o własną Intuicję, dodając do niej często niemałą dozę własnej inteligencji [oczywiście są to domniemania i interpretacje  Kruszony]”. Sąsiadami Hucułów byli Żydzi (późniejsi Chasydzi). „powstawał system stosowany w praktykach magicznych i znachorskich. Podpatrywał te sposoby Beszt. Od Hucułoów przejął wiedzę na temat ziół i ich działania. Praktyczną wiedzę medyczną łączył z mistyką. Stworzył w ten sposób spójny system (…)” Tak powstał chasydyzm. O wiedźmach nie ma wzmianki ale jest o ziołolecznictwie.

Kruszona wspomina o wiedźmach przy okazji fajki „Fajka ma wiele wspólnego z czarami. Zaczarować może każdego. Jej dym (…).” Jak na razie jest to przenośnia. Ale potem wspomina o kobietach, także palących fajkę, i ich zniszczonej cerze trudem życia. „Kiedy są młode [Hucułki], bywają piękne, stąd mamy na Huculszczyźnie czarodziejki i czarownice [te pierwsze młode, piękne, czarujące, te drugie stare i brzydkie]. Piękne czarnookie lansują między kawalerami swoją urodę, starając się być dostrzeżone zwłaszcza przez przybyszów spoza górskiej krainy. Czarują czarnymi oczyma. Dzisiaj mawia się, że różnica między lasowanie [to dotyczy więdnącej urody na starość] a lansowaniem zależy od wieku i jest tożsama z różnicą między czarownicą a czarodziejką„.

Nie zwróciłbym uwagi na te wzmianki o czarownicach, gdyby nie dalszy fragment, o starej Oksance, chodzącej po swoim obejściu między żmijami. Najwyraźniej była uważana przez miejscowych za czarownicę. Kiedy w czasie letniej powodzi porwała ją woda Czeremesza, nikt jej nie ratował. Utopiła się „Teraz straszą tam rybaków [kości po Oksance], a u nas i deszcz pada, i słońce świeci jak Bóg przykazał. Jest teraz spokojniej, bez czarownicy.” Owa powódź była po ulewie, jaka spadła po długiej suszy…. Najwyraźniej za suszę miejscowi Huculi obwiniali wiedźmę-czarownice Oksankę. Stara była. Młoda i piękna może by ktoś i ratował..

Puszcza Białowieska jest unikatem na skalę międzynarodową czyli wystawa na Noc Naukowców

1dninauko2016tytulowyPuszcza Białowieska jest unikatem na skalę międzynarodową, a na pewno europejską. Jest ostatnim fragmentem w miarę pierwotnej puszczy na nizinach. Jest europejskim laboratorium, w którym uczymy się jak rozsądnie gospodarować w lasach, także gospodarczych. Jest swoistym, ekologicznym „wzorcem z Sevres” a jednocześnie „magazynem gatunków”. I ja miałem przyjemność nie tylko odwiedzać Puszczę ale i prowadzić tam badania nad chruścikami. Stosunkowo pierwotny krajobraz powoduje, że ekosystemy wodne wraz z żyjącymi tam gatunkami (np. chruścikami) są dobrym punktem odniesienia do badania zmian antropogenicznych w wodach śródlądowych nizinnej części Europy.

W Puszczy Białowieskiej żyje wiele unikalnych gatunków zwierząt, roślin i grzybów, niektóre gatunki spotkać można tylko tu. Te gatunki mogą nam „się przydać”, zarówno w przemyśle farmaceutycznym, medycynie jak i szeroko pojętej gospodarce XXI w. Z tych właśnie powodów w wielu miejscach świata chroni się bioróżnorodność (różnorodność na poziomie genetycznym, gatunkowych oraz ekosystemowym).

Na zbliżającą się Europejską Noc Naukowców przygotowałem wystawę zdjęć z krótkimi opisami oraz QR Kodami, linkującymi do obszerniejszych artykułów  (wykorzystanie mobilnego Internetu). Funduszy starczyło na 6 plansz. Po wystawie 30 września można będzie plansze pokazywać w innych miejscach – łatwa do transportu i zawieszenia (jeśli by znalazły się fundusze to przygotuję kolejne plansze o przyrodzie Puszczy Białowieskiej z moimi zdjęciami).

Wystawa jest relacją z badań przyrodniczych, prowadzonych na terenie Puszczy Białowieskiej wraz z elementami kultury materialnej, zachowanej wokół Puszczy. Są to zdjęcia unikalnej przyrody Puszczy Białowieskiej oraz wyniki badań (linki), dotyczące owadów wodnych różnych siedlisk, ze szczególnym uwzględnieniem chruścików (Trichoptera). Uwzględnione zostało także siedlisko martwego drewna w Puszczy Białowieskiej i w lasach gospodarczych (warto ten wątek w przyszłości rozwinąć w postaci dodatkowych plansz). Przyroda może być podstawą rozwoju gospodarczego i rynkiem pracy dla społeczności lokalnej. Nie tylko w okolicach Puszczy Białowieskiej.

Bogactwo grzybów jest ogromne, jedna plansza poświęcona jest palcom umarlaka (lokalna nazwa grzyba).  Wiele z nich to gatunki saproksyliczne, żyjące na martwym drewnie. W naturalnym lesie martwego drewna jest dużo – stanowi ono ok. 30 % żywego drzewostanu (czasem nawet do 50%). W naszych lasach gospodarczych, gdzie martwe drewno jest usuwane a próchniejące drzewa wycinane, tych gatunków jest znacznie mniej bo uboższe jest siedlisko martwego drewna..

Rzadkie gatunki roślin, grzybów i zwierząt są atrakcją turystyczną. Nad rozlewiska Biebrzy i Narwi corocznie przyjeżdżają rzesze turystów oglądać dziką przyrodę. I to w miesiącach tradycyjnie „nieturystycznych”. Podobnie jest z Puszczą Białowieską i innymi parkami narodowymi. A my ciągle nie mamy swojego Mazurskiego Parku Narodowego… Przyroda wokół nas jest jak muzeum lub galeria sztuki. Potrzebny tylko dobry przewodnik, który nam o tym opowie lub aktualny „katalog wystawowy”.

Wbrew pozorom Puszcza Białowieska nie jest dziewiczym terenem. Nawet w rezerwacie ścisłym widać dawne działania ludzkie (na wystawie nie zmieściły się fotografie ilustrujące ten proces). Jednak skala zmian jest niewielka. W Polsce żyje około 35 tys. gatunków bezkręgowców, z których około 26 tys. to owady. W Puszczy Białowieskiej wykazano obecność 11 700 gatunków bezkręgowców, ale żyje tu najprawdopodobniej ich 22 tys. Sam,  w czasie badań zbiorników wodnych Puszczy, spotkałem dwa nowe dla Parku Narodowego gatunki chruścików. A wydawało się, że chruściki (Trichoptera) należą do dość dobrze poznanej grupy na obszarze Puszczy.

Puszcza w obecnych granicach to niewielki stosunkowo obszar. Dla zachowania tej unikalnej przyrody konieczne jest rozszerzenie granic obecnego parku narodowego. Nie kłóci się to z rozwojem gospodarczym. Przyrodnicza sława Puszczy Białowieskiej przyciąga nie tylko naukowców z całego świata, ale także i turystów. Rocznie sam park narodowy odwiedza ponad 100 tys. turystów z całego świata. Miejscowości i gminy, które wykorzystują turystykę przyrodniczą, wyraźnie się rozwijają. Te, które stawiają na przemysł drzewny, wyraźnie są w stagnacji gospodarczej. Tak więc rozszerzenie granic parku narodowego to nie tylko wartość naukowa i przyrodnicza ale to także wartość gospodarcza. W Puszczy Białowieskiej jest dużo martwego drewna. A jest to unikalne siedlisko dla wielu gatunków grzybów, bezkręgowców i ptaków. Ale taka sytuacja jest tylko w parku narodowym. Pozostała część puszczy przypomina las gospodarczy. Chodzi więc o to, aby sensowną ochroną objąć większe obszary Puszczy Białowieskiej. Rozszerzenie granic parku narodowego jest mądrą i długofalową inwestycją, która z pewnością nam Polakom się opłaci.

Badania nad larwami chruścików Puszczy Białowieskiej przeprowadzone zostały w 2010 roku w kilku ciekach (strumienie i małe rzeczki) oraz zbiornikach okresowych. Wcześniej badane były jedynie imagines odławiane do światła (Mohammad et al. 1987, Czachorowski 2001, Gutowski et al. 2009). W zebranym w 2010 r. materiale wykazano dwa gatunki Trichoptera nowe dla Białowieskiego Parku Narodowego oraz 10 nowych dla Puszczy Białowieskiej. Dwa nowe gatunki są typowym elementem małych, śródleśnych rzeczek o piaszczystym dnie.

Mam wielką nadzieję kontynuować badania nad chruścikami i wodnymi bezkręgowcami Puszczy Białowieskiej…

czytaj także: http://copernicanum.blogspot.com/2016/09/puszcza-biaowieska-dziedzictwo.html

Jak uratowałem nastrosza co ludzi po nocach straszył, z dygresją o naukowym wolontariacie

13654325_1633941596921958_6642302751422808682_nDziało się to pod koniec lipca Roku Pańskiego 2016. Wieczorem, w telefonie zadźwięczał komunikat z Facebooka. Alicja T. z: Agnieszka P.-C.: „Stanisław, coś nas odwiedziło i śpi, mamy zwiewać?” Do tej przynaglającej prośby dołączone było zdjęcie owada, wyglądającego niesamowicie. Zanim odpisałem już rozgorzała dyskusja: „Marta F.: Ja tam bym uciekła ….”.

Owszem, była jeszcze inna alternatywa zgubna dla tego owada – w sumie człowiek jest większy i nie będzie uciekał ze swojego domu…. Z byle powodu. Swego bronić trzeba….

Szybko więc pospieszyłem z pomocą i wyjaśnieniami, że to na pewno motyl nocny, ćmą czasem zwany (do światła często przylatują, tak jak chruściki – Trichoptera). A dokładniej zawisakiem. To dziwne ułożenie skrzydeł jest typowe dla nastroszy. Nastrosz ale nie znam gatunku, trzeba sprawdzić.

Nocna pora sprzyja wyobraźni. Nastrosz się nastroszył i nastraszył. Wobec nowego i nietypowego jesteśmy nieufni a wiele różnych owadów nam po prostu wadzi: gryzie, kłuje, krew wysysa. Z podejrzliwością patrzymy na nowe dla nas stworzenia.. Podobnie zaniepokojony głos zaalarmował mnie równo trzy lata temu, i też dotyczyło nastrosza: Nastrosz topolowiec i prognoza pogody… ze zmorą w tle

Kilka dni temu kolega z pracy (nie entomolog) przyniósł mi owada nieco „rozplaskanego”, z prośbą o rozpoznanie i wyjaśnienie czy to coś groźne było. Kolega był na wycieczce w lesie i coś mu za koszulę wlazło, drapało i miał wrażenie, że chce ugryźć. Po bliższych oględzinach okazało się, że to jakiś roślinożerny ryjkowiec (chrząszcz). A więc zupełnie niegroźny. No cóż, żyjemy w mieście, z przyrodą, także i tą sześcionogą, mamy znacznie mniejszy kontakt niż nasi przodkowie. Przyroda za oknem jest dla egzotyczna niemalże. Ale kto pyta nie błądzi a internet z Facebookiem jest dobrym środkiem komunikacji.

Wróćmy do nastrosza, po moim wyjaśnieniu Agnieszka P-C napisała „Oczywiście że darowałyśmy mu życie, nawet uratowany został przed kotem.” I tak, dzięki Facebookowi uratowałem życie nastroszowi. Ale konkretnie jakiemu gatunkowi?

Rano zasiadłem do komputera i jeszcze raz obejrzałem zdjęcie. Jest nie najlepszej jakości. Widać nieco zniszczone skrzydła z osypanymi łuseczkami i postrzępionymi brzegami. Znaczy motyl jest mocno „zlatany”, swoje przeszedł (a w zasadzie przefrunął). Wygląda na nastrosza osinowca (Laothoe tremulae) lub nastrosza topolowca (Laothoe populi). Na zdjęciu nie widać nasady drugiej pary skrzydeł, co pozwoliłoby jednoznacznie rozpoznać gatunek. Najpewniej jest to samica i to nastrosza osinowca. Tak wnioskuję po ubarwieniu skrzydeł, tułowia i odwłoka.

W przyrodzie o obiektywną pewność jest trudno. W podejściu naukowych typowe jest to, że brak ostatecznych odpowiedzi. Zastosowanie dodatkowych metod, pozyskanie nowych danych umożliwia weryfikację wcześniejszych hipotez. Naukowa prawda nigdy nie jest ostateczna, zawsze coś można uzupełnić a nawet diametralnie zmienić – bo decydują nie tylko pojedyncze obserwacje ale i kontekst teoretyczny (paradygmat czyli kontekst interpretacji).

Nastrosze dość dziwnie układają skrzydła: tylna para jest z przodu – robi to rzeczywiście niesamowite wrażenie czegoś niezwykłego, nietypowego. A do tego owad jest stosunkowo duży. Nastrosz osinowiec jest gatunkiem rzadkim. Ten fakt zmusza do ostrożności we wnioskowaniu, bowiem statystycznie łatwiej byłoby spotkać pospolitego nastrosza topolowca niż rzadszego nastrosza osinowca. Rozmieszczenie nastrosza osinowca jest środkowo-wschodnio palearktyczne. W Polsce notowany ze wschodniej części kraju. W naszym regionie notowany (a więc u nas ma swoją zachodnią granice zasięgu występowania). Skoro zatem zdjęcie pochodzi z Olsztyna, to nastrosz osinowiec jest możliwy. Nie obala to naszej hipotezy (że na zdjęciu jest nastrosz osinowiec).

Dorosłe postacie omawianego gatunku pojawiają się od początku maja do początku czerwca. Z kolei nastrosz topolowiec w formie imaginalnej pojawia się od początku maja do początku sierpnia. Zatem okres pojawu bardziej wskazuje na topolowca niż osinowca. Niemniej skrzydła motyla, uwiecznionego na zdjęciu wskazują na „wylatanie”, a więc owad jest „stary”. Nie wyklucza to więc nastrosza osinowca (nie falsyfikuje naszej hipotezy co do identyfikacji gatunku), który przetrwał aż do koca lipca.

Dla porządku dodam, że gąsienice żerują na osice. Są ślicznie zielone z kolorowym deseniem.

Czy można jakoś bardziej uwiarygodnić hipotezę, że na Zatorzu, pod koniec lipca, moje znajome widziały nastrosza osinowca? Kolejnego zdjęcia się nie da zrobić – motyl odfrunął. Na dołączonym zdjęciu dobre cechy diagnostyczne nie są widoczne. Co zatem można jeszcze zrobić? Trzeba poszukać innych informacji i sprawdzić, czy ten gatunek w tym rejonie występuje (może ktoś widział, może zrobił zdjęcia, jeśli nie w stadium imago to w stadium gąsienicy?). Nie wiem czy udałoby się dotrzeć do innych obserwacji, innych osób z tego roku. Gdyby udało się potwierdzić występowanie nastrosza osinowca, wtedy hipoteza nasza byłaby nieco wzmocniona. Ewentualnie można w roku kolejnym specjalnie szukać obu gatunków w Olsztynie: nastrosza topolowca i osinowca.

Można także obejrzeć zgromadzone kolekcje i szukać dodatkowych cech diagnostycznych, które dałoby się zastosować do załączonego zdjęcia. Podobnie mam z chruścikami. Klucze oparte są o genitalia – tych niestety na zdjęciach nie widać. Zatem trzeba opracować klucz-atlas na podstawie rysunku i ubarwienia skrzydeł, i to pierwszej pary, bo to one są na zdjęciach widoczne. Takie narzędzie ułatwiłoby identyfikację chruścików a tym samym możliwość pozyskania wielu danych z całego kraju. Specjalistów jest zbyt mało, by mogli wszędzie dotrzeć. Ponadto otwierałyby się kolejne perspektywy dla naukowców-wolontariuszy (amatorami zwanych). Każdy może w badaniach naukowych uczestniczyć i pomagać w zbieraniu wartościowych danych. Na przykład takie obserwacje pomocne mogą być w monitorowaniu i dokumentowaniu zmian zasięgów występowania w miarę ocieplania się klimatu lub innych antropogenicznych przekształceń środowiska.

Jesteś na wakacjach, nasz ze sobą telefon komórkowy? Możesz włączyć się w monitoringowe badania naukowe. Potrzebna tylko odrobina wiedzy i… komunikacji. Nawet Facebook do tego się przyda.

Czytaj także: Owadomotyl czyli nastrosz topolowiec jako nocna moczytrąbka

Sząbruk. Niezwykłości przyrody regionu – co żyje w źródle

13590319_10208738305928381_2181717559289337689_nKiedy za oknem pada deszcz, to można porozmyślać. Szum spadających kropel, jest jak uspokajająca muzyka. Część wody spłynie od razu, ulicami, odpływami burzowymi do rzeki, potem do morza. Ale część wsiąknie i zasili wody podziemne. Po jakimś czasie, może po kilku miesiącach, może po kilku latach a może nawet po kilkudziesięciu, woda wypłynie na powierzchnią. Miejscem tego wypływu są źródła.

Podobnie jest z mądrymi słowami: po jednych spłyną, w innych zapadną, i „wypłyną” po jakimś krótszym lub dłuższym czasie. Staną się ożywczym źródłem czegoś nowego.

Muzyka, którą gra Pro Musica Antiqua, powstała wiele lat (stuleci) temu. Teraz ponownie do nas „wypływa” i możemy cieszyć się dźwiękami.

Ale wróćmy do źródeł, obiektów przyrodniczych bardzo małych. Małe jest nie tylko piękne ale i wpływowe. Miejsca wypływu wody, źródliska, w naszym regionie najczęściej znaczą żelaziste nacieki. W zetknięciu z tlenem atmosferycznym utleniają się związki żelaza i wytrąca się nierozpuszczalny tlenek żelaza. Niczym rdza. U nas przeważają źródła typu helokrenowego. Małe wysięki z cienką warstwą wody to unikalne siedlisko dla fauny i flory. Nie ma co prawda u nas stygofauny, ale życie biologiczne jest równie ciekawe.

Źródliska często rozpoznać można po żółto kwitnącej śledzienicy skrętolistnej. Mała, niepozorna roślina kwitnąca już w marcu (a i w lutym można spotkać zakwitającą). Można powiedzieć że prawdziwy zwiastun wiosny. Ciekawostką jest to, że zapylana jest przez ślimaki. Innym niezwykle interesującym mieszkańcem źródeł helokrenowych jest chruścik krynicznia wilgotka (Crunoecia irrorata), gatunek chroniony i parasolowy (dla ochrony źródeł). Łatwy do przyżyciowego oznaczenia. A jeśli w źródle występuje, to znaczy że fauna ma w miarę naturalny charakter (warta jest ochrony). I można się tam spodziewać wielu innych źródliskowych gatunków: chrząszczy, wodopójek, ślimaków, muchówek itd. Na przykład nitnikowca Gordius aquticus. Leniwie poruszający się pasożyt o niecodziennym kształcie.

Źródło jest swoistą dziurką od klucza, przez które można „podglądać” cały ekosystem (krajobraz). Uwidaczniają się w nim różnorodne procesy, np. reżim hydrologiczny w skali wieloletniej, zanieczyszczenia wód podziemnych, sposób użytkowania otaczającego źródło zlewni. Dlatego źródliska wzbudzają zainteresowanie ekologów.

Kameralny kontakt z przyrodą wycisza nas i tak jak muzyka, łagodzi obyczaje. To właśnie przy źródliskach miały miejsce liczne objawienia, np. w pobliskim Gietrzwałdzie.

W wakacyjnych wędrówkach po Warmii i Mazurach, warto przysiąść przy źródle. By napić się czystej i chłodnej wody i by porozmyślać o przyrodzie, o życiu, o ludziach. Kameralnie posłuchać głosów przyrody i cieszyć się jej widokiem. Nawet jak komary dokuczają.

Zobacz letnie koncerty kameralne oraz więcej zdjęć na facebooku.

13559043_10208738314688600_593389709935168873_o

Nie będę prowadził żadnego pokazu stawiania pijawek !

stawianiepijawekNajpierw będzie wyjaśnienie, potem refleksja i komentarz.

Dzisiejsza Gazeta Olsztyńska trochę namieszała. Wbrew temu co opublikowali w gazecie  ani ja ani pan Lewandowski nie będziemy pokazywali stawiania pijawek! Będziemy pokazywali co żyje w wodzie, może i jakaś pijawka się trafi ale na pewno nie lekarska. Pijawki będą, ale pokaz poprowadzi pan M. Zjawiński. Czyli niby się zgadza, ale nie całkiem.

Trochę irytujące mogą być te niedokładności. Przeciętny zjadacz chleba być może nie dostrzeże problemu, jednak dla specjalisty różnica jest znacząca. Do tej pory nigdy nie stawiałem pijawek, nie mówiłem o tym ani raczej nie będę. Nie znam się po prostu na tym.

Specjalnie na blogu pisałem dokładnie co będzie i kto jakie zajęcia poprowadzi. A tu masz. Pijawki, chruściki, ważki – dla niektórych to wszystko to samo (pokazywanie bezkręgowców, stawienie pijawek). Nie jest to samo. I dlatego zapraszam na Noc Świętojańską do Parku Centralnego w piątek 24. czerwca, by naocznie i namacalnie zobaczyć.

Ale refleksja jest nieco inna. Czym innym jest to, co powiedzieliśmy lub chcieliśmy przekazać, a czym innym jest to, co rzeczywiście dotarło do odbiorcy. Tu mam znakomity przykład informacji zwrotnej. Mam szansę przekonać się co i jak zostało zrozumiane, bo jest odpowiedź pisemna, ułożona własnymi słowami pani redaktor. Nie jest to wyrecytowanie na pamięć wyuczonej regułki ale wypowiedź własna, a więc daje pogląd na zrozumienie. Piszę więc o realnej ewaluacji. Ale żeby ona była musi być informacja zwrotna.

Czy się denerwować, że zostałem zrozumiany nie tak jakbym sobie życzył? Nie. Trzeba jeszcze raz opowiedzieć, inaczej i dokładniej. Edukacja przyrodnicza i popularyzacja wiedzy (inaczej można nazwać to edukacja pozaformalną) jest potrzebna. I to bardzo. Trzeba zakasać intelektualne rękawy i…. do pracy.

Chrabąszcze już latają. Uprzejmie donoszę.

chrabaszczKiedy zobaczyłem u znajomej zdjęcie z chrabąszczem, to przypomniała mi się przygoda mojego kolegi ze studiów. Zaraz ją opowiem, będzie z morałem, a przynajmniej dygresją do narzekania na współczesnych studentów, że niby są tacy słabsi od tych dawniejszych (czyli nas).

Chrabąszcz majowy, jak sama nazwa wskazuje, pojawia się w maju. Mowa oczywiście o postaciach dorosłych, tak jak na załączonym zdjęciu. Bo larwy, zwane pędrakami, żyją w glebie przez około 3 lata (a wiec są tam cały rok fenologiczny, a nie tylko w maju). Traktowane są jako szkodniki. Chrabąszcz majowy to bez wątpienia owad lądowy. To podkreślenie jest ważne dla dalszej opowieści.

Mój kolega ze studiów pisał pracę na temat chrząszczy wodnych rzeki Pasłęki. Razem jeździliśmy w teren, bo moja praca magisterska dotyczyła chruścików(Trichoptera) tejże samej rzeki Pasłęki. Było to jakieś 30 lat temu. W tym czasie nie było u nas komputerów. Pracę pisało się odręcznie, zanosiło promotorowi do pokazania, poprawiało i kolejną wersję znowu odręcznie przepisywało. Czasem już w miarę końcową wersję już przepisaną na maszynie do pisania. Z naciskiem na „czasem”. Choć z nieco późniejszych lat pamiętam z uniwersytetu w Mińsku (Białoruś) prace dyplomowe już w wersji ostatecznej napisane… ręcznie. U nas wcześniej też tak było. Sporo się trzeba było naprzepisywać. Ręcznie, za każdym razem od nowa, całość. Dużo pracy. Nie licząc samego wykonania badań, zestawień, obliczeń itp.

W tamtych czasach maszyna do pisania to był wynalazek i sprzęt drogi. Nie każdy miał. Na dodatek ówczesna władza (PRL) ograniczała dostęp do sprzętu piszącego, nie tylko ze względu na permanentny deficyt wszystkiego, ale i ze względu na tłamszenie wszelkich objawów „nieprawomyślności socjalistycznej”. Aby opozycja nie miała na czym pisać i upowszechniać „bibuły”.

Tak czy siak, nie każdy (a raczej niewielu) potrafiło samodzielnie pisać na maszynie do pisania. Bo dostępu nie było i nawet jak ktoś chciał to nie za bardzo miał się gdzie i jak nauczyć. Studenci więc pisali ręcznie i ostateczną wersję zlecali do przepisania zawodowym maszynistkom, płacąc za to oczywiście z własnej kieszeni. Aby mieć prace magisterską w kilku niezbędnych egzemplarzach, przepisywało się z użyciem kalki. Pierwszy egzemplarz był najładniejszy, kolejne już mniej wyraźne (zwłaszcza przy użyciu grubego papieru kredowego).

Wspomniany wyżej kolega ze studiów napisał swoją pracę, maszynopisy wziął i zaniósł do introligatorni celem oprawienia. Znowu kilka dni oczekiwania. Ale gdy poszedł odebrać pracę, to jakoś dziwnie odsyłali go na kolejne dni. Czuł, że coś jest nie tak. W końcu odebrał pracę – obrona za kilka dni, tuż tuż. Otworzył swoją prace dyplomową i nogi się pod nim ugięły. Zobaczył tytuł „Chrabąszcze wodne rzeki Pasłęki” (zamiast oryginalnego tytułu Chrząszcze wodne (Coleoptera) rzeki Pasłęki). Skala błędów wszelakich w środku była jeszcze większa. Okazało się, że w introligatorni przypadkiem spadła gilotyna na pracę oryginalną i ją przecięła. Zakład chciał szybko i dyskretnie naprawić szkodę i dał na własną rękę komuś do bardzo szybkiego przepisania. Ignorancja przepisującego było duża: chrabąszcz czy chrząszcz, co to za różnica (zobacz też Bubel ze Szczebrzeszyna czyli wiedza przyrodnicza potrzebna jest nawet artyście), Z wielkiego stresu uratowała go teściowa, szybko przepisując, zarywając noc, całą pracę od nowa. W brzmieniu oryginalnym. Zdążył oddać do dziekanatu na ostatnią chwilę i obrona mogła się odbyć.

Wróćmy do współczesności, w której tak często narzekamy publicznie na obecnych studentów, że są słabsi niż kiedyś, że dużo niższy poziom ich wiedzy i umiejętności itd. Jednym słowem, kiedyś to było znakomicie a teraz tylko upadek. Otóż ośmielam się nie zgadzać z taką diagnozą i opinią. Współczesny student musi umieć dużo więcej niż kiedyś i przechodzimy z tym do porządku dziennego. Na przykład praktycznie każdy student musi samodzielnie napisać swoją pracę dyplomową na komputerze – czyli tak jak  kiedyś było – napisać na „maszynie”. Chyba nie ma obecnie studentów, którzy dają swoją pracę do przepisania komuś innemu? Ale to nie wszystko. Pisanie na maszynie to… użycie jednej czcionki i nic więcej. Techniczne stukanie w klawisze i przesuwanie wałka. W przypadku druku to redaktor czy korektor nanosił znaki, umożliwiające zecerowi użycie kursywy i innych wyróżnień. Współczesny student musi nie tylko napisać ale i edytować. Siłą rzeczy musi umieć przynajmniej w stopniu podstawowym samodzielnie edytować tekst (złożyć i złamać, jakbyśmy to kiedyś określili). Zatem w jednej osobie autor, maszynistka i wydawnictwo. Ale i to nie wszystko. Obecnie wymagamy, aby w każdej pracy dyplomowej znalazło się streszczenie w języku angielskim (było nie było język obcy, kiedyś nie było takich wymagań). Na koniec egzamin dyplomowy, w czasie którego student musi przedstawić prezentację pracy. Taki mały referat z wykorzystaniem prezentacji multimedialnej. Kolejne nowe umiejętności sprawdzane praktycznie w działaniu.

Narzekając na poziom współczesnych studentów zapominamy, że nasze obecne wymagania są dużo wyższe niż kiedyś. A czas nie jest z gumy. Jeśli w jednych obszarach wymagamy więcej praktycznych umiejętności, to może mają mniej czasu na zakuwanie w innych? Jeśli porównujemy poziom studentów dawniej i dziś, to warto zrobić pełen bilans, a nie tylko wybiórczo. Osobiście wcale nie uważam, że kształcimy na niższym poziomie niż kiedyś. Kształcimy znacznie więcej osób, także tych, dla których kiedyś wykształcenie wyższe było reglamentowane, tak jak cukier na kartki. I zapominamy, że potrafią wiele rzeczy, o których nam się nie śniło. Ba, nawet do dzisiaj ich nie opanowaliśmy w stopniu wystarczającym.

Nie ma chrabąszczy wodnych (chyba, żeby uznać za takowe, te które akurat wpadną do rzeki). Narzekania na niski poziom obecnych studentów są także mocno przesadzone o ile w ogóle prawdziwe.

(Fot. Anna Szymajda)

Muzyka, w której słyszę chruściki

kamienie_i_ania_broda_2Muzyka odzyskana i wydobyta z przeszłości, nadjeziorna. Wyszperana przez Anię Brodę w Krainie Tysiąca Jezior. Angielski tytuł przygotowywanej płyty (Thousand Lakes) ma ułatwić wyjście tej przecudnej, folkowej muzyki poza prowincjonalne opłotki. W daleki świat.

Muzyka nadjeziorna, w której słyszę chruściki i brzęczące nad wodą owady. Przypomina mi się na przykład wyjątkowy i związany z jeziorami chruścik Hydroptila dampfi. On gdzieś w tych nutach na pewno jest. Mały, niepozorny acz wyjątkowy. A może jest i motyl szlaczkoń siarecznik? A może cytrynek latolistek?

Muzyczne warmińsko-mazurskie motywy przywracanie do życia są jak malowane butelki. stare dachówki czy polne kamienie. Kiedyś potrzebne, potem zapomniane i wyrzucone, pod płot, na strych, gdzieś do leśnego rowu. Dlatego wspieram projekt Ani Brody (więcej na stronie Polak Potrafi). I Ty też możesz zostać współproducentem wyjątkowej płyty z muzyką Krainy Tysiąca Jezior.

Dziedzictwo niematerialne jest jak życie, wymaga ciągłego odtwarzania, trwania. Nie można odłożyć gdzieś do szafy czy na strych. By żyła musi być ciągle odtwarzana, musi dźwięczeć wypiewywana i odgrywana. Dziedzictwo niematerialne jest ulotne i trudne do zachowania. Wymaga stałej pracy, troski i nieustannego wykorzystywania. Muzyka towarzyszy człowiekowi od dziesiątków tysięcy lat. A może nawet setek. Ale zapisujemy nutami i zarejestrowanymi dźwiękami na płytach i plikach ją dopiero od niedawna. Wcześniej przekazywana była z ust do ucha, w bezpośrednim kontakcie człowieka z człowiekiem, kultury z kulturą. Tworzona jest w kontekście czasów i miejsca. We wspólnocie ludzi, którzy w codziennej pracy oraz różnorodnych uroczystościach czy chwilach wyjatkowych nie tylko rozmawiają ale i śpiewają.

Śpiew i muzyka ułatwiają zapamiętanie treści (opowieści). Są jak rym i rytm w poezji. Pozwalają zapamiętać długie historie. Kiedyś rozmawialiśmy i śpiewaliśmy przy pracy, w życiu codziennym. Bez sprzętu elektronicznego sami wypełnialiśmy przestrzeń domową śpiewem i muzyką. Ten świat i te umiejętności odchodzą w przeszłość.

Na powrót wymyślamy sposoby życia wspólnotowego, na podwórku i ulicy. Już nie przy darciu pierza czy międleniu lnu. Przy wspólnym śpiewaniu, malowaniu kamieni czy zakładaniu trawnika między parkingami. Drugim kontekstem, w którym powstaje muzyka są instrumenty i technika. To jak potrafimy zbudować przyrządy do wydawania dźwięków wpływa na muzykę, jaką tworzymy i w jakiej uczestniczymy. W niepamięć odchodzą dawne instrumenty, bo teraz są doskonalsze, lepsze, elektryczne. Ewoluuje zatem i muzyka. Ale dzięki wytrwałym poszukiwaczom przeszłości odzyskujemy nie tylko historie minionych czasów ale i dźwięki archaiczne i przez to niezwykle egzotyczne.

Nawet w nowoczesności czerpiemy z dawnego dziedzictwa, również tego niematerialnego. Bo są rzeczy nieprzemijające w swojej wartości. Niedawno zakończył się rok Oskara Kolberga. Ale nie zakończyła się praca wielu osób, przywracających do życia dawne dziedzictwo muzyki regionalnej. Jedną z tych pracowitych osób jest Ania Broda. Liczę, że najnowsza płyta będzie mogła być wydana. Jeśli chcesz, wesprzyj i ty: https://polakpotrafi.pl/projekt/ania-broda-plyta.

Malowanie kamieni przy współczesnym, miejskim „łuskaniu fasoli”. Rozmowy i śpiewanie. Bo z muzyką łatwiej zapamiętać nawet zawiłe, ludzkie historie. Ponadto pojawia się dodatkowa treść, harmonia i piękno. Zostań współproducentem niebanalnych treści z prowincji.

Zobacz też:

kamienie_i_ania_broda_3

kamienie_i_ania_broda_1

O chochliku co z Puszczy Białowieskiej pochodzi

DSCN3427Unikalność przyrodnicza Puszczy Białowieskiej jest od dawna podkreślana. Dużo w niej do odkrycia dla przyrodników. Jest jak swoisty punkt odniesienia, nasze unikalne w skali europejskiej CERN. Powinniśmy dbać, bo to nasze niezwykłe bogactwo narodowe.

W maju wybieram się na XXIII Ogólnopolskie Warsztaty Bentologiczne, które odbędą się w Janowie Lubelskim. Jakiś czas temu opracowywałem chruściki z Lasów Janowskich. Ale teraz jadę do tego miejsca by opowiedzieć o chruścikach Puszczy Białowieskiej.

Tegoroczne warsztaty poświęcone będą rzekom polihumusowym, które są mało znanym i rzadko występującym w Polsce typem cieków. Niezależnie jednak od wspólnego referatu, dotyczącego kilku grup bezkręgowców wodnych tego typu wód (moją działką są chruściki), będę chciał zrelacjonować wyniki badań nad chruścikami cieków Puszczy Białowieskiej. Polihumusowe one nie są ale humusowe to już na pewno.

Co wspólnego mają chochliki do Puszczy Białowieskiej? I jaki maja związek z chruścikami? Ano trochę mają, ale po kolei.

Badania terenowe w Puszczy Białowieskiej wykonaliśmy w 2010 r., na 11 stanowiskach umiejscowionych na ciekach wodnych. Stanowiska dobrano tak, by pokrywały się ze stanowiskami, na których prowadzono wcześniej badania fizyczno-chemiczne, florystyczne, fitosocjologiczne i mikrobiologiczne. Dodatkowo w badaniach uwzględniono zbiorniki okresowe i stawy. Wyniki trochę się w szufladzie odleżały, bo myślałem, że w ramach grantu uda się rozszerzyć badania i dopiero całościowe wyniki opublikuję. Grantu nie udało się zdobyć (na razie) Teraz jest okazja podwójna wyciągnąć wyniki z szuflady, przedstawić je na konferencji a potem napisać publikację. Jeśli nie ja to niech ktoś innych kontynuuje, bo Puszcza skrywa jeszcze wiele naukowych tajemnic, wartych poznania.

Ja badałem larwy, w ich naturalnym siedlisku. Wcześniej były publikowane wyniki odłowu imagines do światła (wiemy jakie gatunki występują w okolicy ale nie wiemy gdzie bytują larwy). To są zupełnie dwa różne obrazy trichopterofauny Puszczy Białowieskiej, inne ale komplementarne. W materiale zebranym w 2010 r. są gatunki nowe dla Białowieskiego Paku Narodowego (nie wykazywane do tej pory): Beaerodes minutus oraz Potamophylax rotundipennis. Te dwa gatunki można uznać za typowe i charakterystyczne dla małych rzek terenów śródleśnych i o dnie piaszczystym. Na terenie Puszczy Białowieskiej, poza granicami Parku, stwierdzono kolejne gatunki, po raz pierwszy odnotowane: Cyrnus crenaticornis, Hydropsyche siltalai oraz Ylodes simulans. Ocena ogólnego charakteru fauny chruścików Puszczy Białowieskiej wskazuje, że jest zdominowana pod względem jakościowym (liczby gatunków) przez element rzeczny, strumieniowy i w nieco mniejszym stopniu drobnozbionikowy. Udział elementów typowych dla wód stojących trwałych jest nieco mniejszy, mimo uwzględnienia stawów znajdujących się poza granicami parku. Pod względem ilościowym (liczebności) najliczniej reprezentowanych jest element drobnozbiornikowy i strumieniowy.

DSCN3458Biorąc pod uwagę strukturę dominacji oraz frekwencji, zauważyć można, że pod względem ilościowym przeważają gatunki drobnozbiornikowe (Limnephilus flavicornis, Trichostegia minor), typowe dla śródleśnych wód okresowych oraz gatunki typowe dla małych rzek śródleśnych (Limnephilus rhombicus), związane z rzekami krajobrazu otwartego (L. lunatus) oraz z rzekami z brzegami zadrzewionymi (Anabolia laevis). Pod względem pospolitości (frekwencja) wyróżniają się gatunki typowe dla śródleśnych drobnych zbiorników okresowych: Anabolia brevipennis, Glyphotaelius pellucidus, Limnephilus flavicornis, gatunki małych rzeczek śródleśnych (Limnephilus rhombicus, L. lunatus) a także gatunek typowy dla śródleśnych małych cieków o charakterze okresowym – Ironoquia dubia. Do tej pory gatunek ten uważałem za semisynantropa, zasiedlającego śródleśne rowy. Jego częste występowanie na terenie Białowieskie Parku Narodowego, wykazane także w latach 60. ubiegłego wieku (Mohhamand i In. 1986), wskazywać może, że okresowo wysychające cieki w Puszczy Białowieskiej są elementem typowym i naturalnym. Dane z Puszczy zmieniają obraz tego, co uważamy za pierwotne i naturalne. To ważne dla monitoringu rzek i prób renaturyzacji, bo mamy lepszy, prawdziwszy punkt odniesienia.

Zarówno wskaźniki różnorodności, indeksy biotyczne (BMWP, BMWP-PL – liczone dla całego makrobentosu) jak i wskaźniki naturalności wskazują na dobrą i bardzo dobrą jakość badanych cieków. Badane cieki wodne Puszczy Białowieskie cechują się stosunkowo wysoką, porównywalną z innym ciekami nizinnymi, wartością wskaźników różnorodności biologicznej i bardzo wysoką wartością współczynnika Pielou. Niższe klasy jakości wód (na niektórych stanowiskach) – przy równocześnie wysokich wskaźnikach różnorodności, wysokich wskaźnikach naturalności oraz obecności gatunków rzadkich takich jak chruściki Oligostomis reticulata, Beraeodes minutus – wynikać mogą z charakteru tych cieków: dużej ilości detrytusu i zabagnienia.

A teraz pora wyjaśnić co z tym chochlikiem. W ramach primaaprilisowego żartu, w 2006 opublikowałem krótki tekst, dowodzący, że chochlik to chruścik. Skoro pachnica dębowa miałaby stać się warmińskim symbolem Międzynarodowego Roku Różnorodności Biologicznej, to uznałem że warto będzie przygotować analogiczną opowieść o pachnicy i warmińskim Kłobuku. W sam raz do szukania w dziupli na noc świętojańską. Zbliża się pierwszy kwietnia, więc może pora przypomnieć ten żart (w innym miejscu, pisany na całkiem „poważnie”).

Jak się okazuje chochlik jest istotą wielce zagadkową. Ostatnie jednak analizy i badania wskazują, że chochlik jest owadem z rzędu chruścików, gatunkiem zagrożonym wymarciem, który przez skolonizowanie siedlisk antropogenicznych, opanował nową niszę i dalej egzystuje. W środowisku naturalnym prawdopodobnie całkowicie już wyginął albo jest na skraju wyginięcia (pisząc te słowa 10 lat temu nie znałem jeszcze wyników badań w Puszczy Białowieskiej). Można sądzić, że obecne chochliki są już ewolucyjnie zmienione za sprawą przystosowania się do nowego środowiska. Najprawdopodobniej zmianie uległ także behawior chochlików. To taka mała dygresja do ewolucyjnych procesów synurbizacji i synatropizacji.

Mały słownik języka polskiego PWN (1989) tak objaśnia znaczenie słowa „chochlik”: „w baśniach ludowych: istota nadprzyrodzona duch złośliwy albo psotny; skrzat, latawiec, duszek” oraz „chochlik drukarski – omyłka, błąd w druku, często będący przyczyną zabawnych nieporozumień” Można wnioskować, że istota owa dawnej częściej i liczniej występowała w przyrodzie. Pierwotne środowisko życia jest trudne do ustalenia ze względu na skąpe piśmiennictwo z dawnych czasów. Możemy jedynie wnioskować pośrednio z zachowanych przekazów literacko-gawędziarskich. Obecnie istota owa występuje jedynie (lub głównie) w środowisku antropogenicznym, najczęściej w drukarniach i wydawnictwach. Przed całkowitym wyginięciem uratował się ów chochlik zmianą siedliska życia.

Więcej na temat chochlika znaleźć można w Wikipedii i dotyczy już formy całkowicie synantropijnej: (zobacz też Chochlik jest chruścikiem ).

Skąd przypuszczenie, że chochlik jest owadem? Owad to stworzenie złośliwe, naprzykrzające się, (porównaj: wadzić, zwada, wada, wadliwy). We współczesnym języku występuje jedynie chyba w języku czeskim właśnie jako „owad” – ktoś przykry, złośliwy. Dobrze to oddaje naturę chochlika. I jednoznacznie wskazuje, że chochlik to jakiś gatunek owada. Biorąc pod uwagę dane językowe można przypuszczać, że „owad” to słowo prasłowiańskie. W takim razie z owadami zetknęli się już Prasłowianie. Jeśli przyjąć, że etnos słowiański ukształtował się w środowisku leśnym lub na pograniczu lasu i stepu, to znalibyśmy pierwotne siedlisko chochlika. Najpewniej wraz z wędrówkami ludów około IV-V w n.e przedostał się ze wschodniej Europy (zlewnia Dniepru?) na zupełnie nowe tereny środkowoeuropejskie jak i zachodnioeuropejskie. W oderwaniu od środowiska pierwotnego skolonizował siedliska antropogeniczne. Słowianie byli ludem głównie rolniczym. Przekształcanie pierwotnej puszczy w krajobraz rolniczy sprzyjać musiało rozprzestrzenianiu się chochlików. Potem przenosząc się do siedzib ludzkich i wyewoluował w chochlika drukarskiego.

Dlaczego spośród owadów chochlika zaliczylibyśmy do rzędu Trichoptera? Chochlika drukarskiego tak na prawdę chyba nikt nie widział, chociaż na co dzień widzimy efekty jego działalności, wizualne ślady jego behawioru. Wskazuje to na jego kryptyczny behawior. Samego chochlika jeszcze chyba nikt nie widział, ale skutki jego owszem.

U chruścików właśnie behawior budowlany budzi niegasnącą ciekawość i zainteresowanie badaczy. A o tym behawiorze wnioskujemy głównie z wytworów: domków, sieci, a więc efektów pracy. Na dodatek należy wiązać chochlika z papierem, a więc pierwotnie z drewnem (cieki puszczańskie obfitują w butwiejące drewno). Jedynie wilgotne, butwiejące drewno jest strawialne przez owady (obecność grzybów i bakterii). Wskazuje to na środowisko wodne jako pierwotne dla chochlików. Dodatkowo musiały to być zbiorniki śródleśne, choć nie wiemy czy raczej wody stojące (lenityczne) czy płynące (lotyczne). Ustalenie tego szczegółu wymaga dodatkowych i wnikliwych badań. Spośród owadów wodnych odżywiających się detrytusem oraz o krytycznym behawiorze najbardziej chochlikowate są właśnie chruściki. Larwy wielu gatunków budują domki, które upodabniają owada do podłoża, utrudniając zobaczenie przez drapieżnika. Na dodatek imagines są aktywne głównie w nocy oraz o zmierzchu i świcie. Biorąc pod uwagę powyższe cechy chruścików i chochlików widzimy uderzającą zbieżność. Te podobieństwa nie są przypadkowe.

Pozostaje nam jedynie zidentyfikować konkretny gatunek chruścika, który jest chochlikiem. Nie wszystkie gatunki chruścików występujących w naszym kraju mają polskie nazwy. Chochlika zatem trzeba chyba szukać pośród tych gatunków. Dodatkowym kryterium powinno być rzadkość występowania oraz synantropijny charakter.

Po wstępnych analizach 10 lat temu uznałem, że chochlikiem jest Ironoquia dubia. Jest to gatunek, który może być uznany za synantropijny (a raczej semisynantropijny). Jest związany z wysychającymi rowami melioracyjnymi. Sam rodzaj pochodzi chyba z Syberii (Beringia) – rodzaj Ironoquia występuje także w Ameryce Północnej. Prawdopodobnie stosunkowo niedawno przywędrował do Europy Środkowej i chyba jest związany z krajobrazem rolniczym (rolnictwo ekstensywne). Jego pojawienie się można wiązać z okresem wędrówek ludów indoeuropejskich, lub później z wędrówkami Słowian. Ale liczne występowanie w ciekach Puszczy Białowieskiej wskazuje skąd pochodzi ten gatunek. Siedlisk takich już praktycznie nie ma, więc nic dziwnego że gatunek kolonizuje siedliska zastępcze.

Ironoquia dubia od 2006 roku ma polską nazwę: chochlik psotny. ewolucyjną i ekologiczną chochlików.

Wcześniej opublikowane: Stanisław Czachorowski, Trichopteron 19, 2006. oraz Czy chochlik jest chruścikiem?

Pawice czyli wiedza w głowie kontra umiejętność szukania informacji

pawiceKształcenie opiera się na przekazywaniu informacji i wiedzy. To drugie to coś więcej niż suma wiadomości, to system pojęć i relacji między nimi. Najczęściej nazywamy tak definiowaną wiedzę rozumieniem. I nie łatwo to sprawdzić w teście czy kolokwium. Jak poznać po pracy pisemnej, podającej informacje, że odpytywany rozumie a nie tylko pamięta?

Przez tysiąclecia uczenie się było jednak zapamiętywaniem i ćwiczeniem rozumienia zapamiętanej wiedzy. Liczyło się przede wszystkim to co w głowie. Z czasem wynaleziono pismo. I wiedza gromadzona była nie tylko w głowach ludzi ale i w książkach i czasopismach. Do umiejętności dialogu z drugim człowiekiem (bo w taki sposób odbywa się transfer wiedzy z jednej głowy do drugiej) doszła umiejętność odszukiwania informacji w bibliotekach. Już nie sztuka zadawana pytań ale sztuka przeszukiwania katalogów, czasopism i półek bibliotecznych.

Umiejętność szukania staje się niezwykle ważna. Ale bez własnej wiedzy (nie tylko wiadomości ale i rozumienia) trudno zadać trafne pytanie drugiej osobie czy odnaleźć potrzebną informację w coraz to większych zasobach bibliotecznych. Teraz doszedł internet, który zbliżył nas do wiedzy zapisanej w plikach. Nadmiar informacji, nadmiar „książek” do przeczytania. Do tego szalony postęp w przyroście wiedzy i wiadomości przy szybkim dezaktualizowaniu się różnych informacji. Jeszcze nigdy ludzie nie mieli tak łatwego dostępu do tak ogromnego repozytorium wiedzy. Dzięki mobilnemu internetowi z dowolnego miejsca możemy przeszukiwać zasoby całej ludzkości. Zagubić się łatwo. Bo co z opasłej encyklopedii gdy się czytać nie umie? Tylko ozdoba na półce.

To czego teraz uczyć na studiach? Wiadomości (faktów), rozumienia tych informacji, szukania potrzebnych informacji czy korzystania z własnej wiedzy? Najpewniej wszystkiego, tylko w odpowiedniej proporcji. W zasadzie skupiamy się na przekazywaniu wiedzy i odpytywaniu, a wyszukiwania informacji studenci uczą się sami. Na przykład moje sposoby wyszukiwania informacji, których nauczyłem się na studiach i na początku mojej pracy naukowej…. są teraz mało przydatne. Sam do biblioteki dużo rzadziej chodzę… W zasadzie sporo uczę się od własnych studentów (nauczeństwo jako metoda pedagogiczna). Zatem edukacja (kształcenie) to przede wszystkim potrzeba tworzenie dobrej przestrzeni edukacyjnej i wspólne odkrywanie tajemnic świata. Jest to kwintesencja uniwersytetu, tyle że zmieniły się sposoby odkrywania.

Rok temu, na zajęciach z autoprezentacji, wymyśliłem termin nauczeństwo dla opisania sytuacji, w której od dawna się znajdujemy nie tylko na uniwersytetach. W tym roku kolejny raz przedmiot ten (tym razem pod nazwą prezentacje publiczne) realizuję w formie zgrywalizowanej (gamifikacja). O powodach napiszę kolejnym razem. Teraz skupię się na umiejętności poszukiwania informacji w XXI wieku, czyli co jest potrzebne studentowi a ja nie potrafię ich tego jeszcze dobrze nauczyć (staram się jedynie stworzyć dobre warunki edukacyjne – stąd elementy grywalizacji).

Rozgadałem się literami (bo jak można gadać, gdy się pisze?), pora przejść do meritum. Kilka dni temu otrzymałem przez Facebooka powyższe zdjęcie wraz z zapytaniem „co to jest”. Czasami dostaję takie różne zapytania, kierowane do specjalisty. A portale społecznościowe umożliwiają zupełnie nowe formy komunikacji i… edukacji pozaformalnej. Gdy zobaczyłem rzeczone zdjęcie, przypomniały mi się różne obrazy – sięgnąłem do już posiadanej wiedzy, zgromadzonej przez lata we własnej głowie (pamięci, w neuronach). To jest najprostsze i najszybsze. Obraz skojarzył mi się z kokonem chrząszczy wodnych z rodziny kałużnicowatych (Hydrophilidae), konkretnie kałużnicy. Kilka lat temu coś podobnego widziałem w czasie badań w Delcie Wisły. Przypomniałem sobie, że widziałem też w książce. Starym zwyczajem zacząłem szukać w domowym księgozbiorze. Ale nie znalazłem (dopiero po kilku dniach). Bo nie pamiętałem gdzie (w której książce). Pierwszy ślad więc już był. W korespondencji dopytywałem się o kolejne szczegóły. Zdjęcie pochodziło z Florydy, a więc fauna tamtejsza dla mnie nie jest znana (pomijając fakt, że całej krajowej przecież też nie znam). Może to jakieś amerykańskie kałużnicowate? Ale na drzewie? Nie zgadzało się siedlisko. Chyba, że jak u niektórych chruścików jaja składane są nad wodą, by wylęgające się larwy spadały wprost do zbiornika wodnego (siedlisko życia). Przyroda w swej różnorodności jest niesamowicie zaskakująca.

Kolejnym pomysłem, wynikającym z już posiadanej wiedzy i doświadczenia terenowego, było skojarzenie z kokonami pająków. Sam widziałem u knapiatka (Knapiatek, latarnia wróżki czy odwrócony kieliszek ?).  Wielkość i kształt się nie zgadzały, ale przecież to inny kontynent, inna fauna. Więc może poszukiwać wśród pająków? Autorka zdjęcia pisała, że jej kojarzyło się z kokonem modliszki. Jak to wszystko sprawdzić? Zacząłem szukać w Google, wpisując j kluczowe słowa i wybierają obrazy. Kilkanaście minut poszukiwań nie dało zadowalających rezultatów. Kształt przypominał trochę poczwarkę motyla – rusałki osetnika, ale inne szczegóły się nie zgadzały, więc nie szukałem wśród poczwarek.

Pora na grywalizację. Poprosiłem o pomoc studentów, formułując zadanie dodatkowe. Czy chciałoby im się szukać, gdybym poprosił w tradycyjnej formie na zajęciach? Czy fabuła grywalizacyjna miała znaczenie motywacyjne? Trudno mi to teraz rozstrzygnąć (szukam odpowiedzi już od roku). W każdym razie zebrałem wszystkie informacje i ze zdjęciem umieściłem jako zadanie dla chętnych: „Taki o to list ze zdjęciem otrzymałem: Nie jest to sprawa śmierci i życia a jedynie kompletnej niewiedzy ( i 3 wspólnych znajomych). Jedyne info jakie mam to, że „owo” coś ma rozmiar ok 1,7 na 2,5 cm i niekoniecznie jest mieszkańcem Polski. Zdjęcie jest z Florydy. zagadki wciągają… Z opisu wiadomo tylko jakie „to” ma rozmiary, że częścią kokonu jest suchy liść i że zdjęcie zrobione było na Florydzie. kokon wisi w pobliży wody, jeziora.”

I studenci szybko znaleźli. Zaczęły pojawiać się odpowiedzi. Ale ja doprecyzowałem, że ma być z dowodem i argumentacją. Czyli nie jak na kolokwium udzielić poprawnej odpowiedzi (przecież sam jej nie znałem) ale jak w autentycznym rozwiązywaniu zagadek naukowych (i nie tylko naukowych) – z uzasadnieniem (przekonaniem, dostarczeniem potwierdzających linów i zdjęć). Zadane otwarte z nieznaną odpowiedzią: nie trzeba zgadywać co prowadzący ma na myśli i jakiej oczekuje odpowiedzi.

Najpewniej studenci na początku tak jak ja szybko szukali w swojej pamięci podobnych obrazów lub zjawisk (wiedza już posiadana). A potem zaczęli szukać z wykorzystaniem internetu (zadawać pytania „specjalistom”). I poszło im to znacznie lepiej niż mi. Zapewne wiedzę entomologiczną oraz doświadczenia (zaobserwowane w przyrodzie obiekty) mam większą. Ale oni szybciej i sprawniej dotarli do właściwych informacji w przepastnym internecie. Wynika, że potrafią lepiej zadawać pytania „wujkowi Google” – w komunikacji internetowej są sprawniejsi ode mnie. A przecież to ja mam ich uczyć komunikacji naukowej. No tak, uczę ich. Ale wszystkiego nie wiem. Zwłaszcza w zakresie nowej rzeczywistości, której nie było wcześniej. Uczymy się jej razem. A cyfrowi tubylcy wiedzą nierzadko więcej. I potrafią swą wiedzę zastosować w praktyce.

Na początku pojawiły się sugestie odnoszące do pająków, np. Anna P. „Nephila clavata – Długość samicy wynosi od 17 do 25 mm, a samca ok. 7 mm. Ciało tego gatunku pająka jest w kolorze żółtym i granatowym, odnóża w żółto-granatowe pasy, jedynie karapaks jest barwy białej. Na spodniej stronie odwłoku znajduje się czerwone ‚znamię’. Jesienią samce spędzają czas na pajęczynie samicy w celu kopulacji. Samica składa kokon na ogół ukryty na drzewie, z którego wykluwa się około 400-1500 młodych pająków. To jedyny dowód jaki posiadam.” Damian M. „Może to tygrzyk paskowany (Argiope bruennichi)?”. Mariola P. „Ja obstawiam Heteropoda venatoria”.

Potem pojawiły się pomysły na różne motyle, Przemysław M. „A może to Eumaeus atala? Michał P. „W pierwszym momencie pomyślałem o mrówkach tkaczkach, ale nie zgadza się ani rozmiar kokonu ani miejsce jego znalezienia. Następnym skojarzeniem był Araneus dimidiatus, pająk budujący gniazdo w skręconych liściach. Ostatecznie jednak, po chwili poszukiwań, zdecydowanie stawiam na ćmę Io (Automeris io), występującą na Florydzie i budującą takie właśnie kokony. (…) Skoro potrzeba dowodów, to oto dowody. Zasadniczo po samym kokonie ciężko jest na sto procent określić, jaki to gatunek, lecz bez wątpienia jest to kokon ćmy z rodziny Pawicowatych (Saturniidae). Nie jestem już aż tak bardzo pewien czy to akurat Automeris io, ponieważ rozmiar kokonu może być nieco za mały, ale w każdym razie jest to jakiś jego krewniak”.

Do wypowiedzi dołączone były zdjęcia i linki do artykułów i zdjęć. link 1, link2, itd.

A jak szukali?

Przemysław M. „Najpierw klasycznie – prawy przycisk myszy na zdjęcie i opcja „szukaj obrazu w Google”. No ale niestety się nie udało. No to trzeba było pokombinować. Najpierw wyszukiwałem „kokony motyli”, potem „motyle na Florydzie”, wpisywałem wymiary ciała dodając wyraz kokon w języku angielskim, kolejno „kokony liść”, „kokony Floryda”, coś mnie naszło, żeby sprawdzić jak wygląda kokon modliszki (bo akurat przeglądając zdjęcia w Googlach natknąłem się na jej zdjęcie), skoro modliszki to i karaczany, „owady Florydy”. Przez pewien czas skupiłem się na pająkach, później znowu „owady Floryda”, i z polską i z angielską, „kokony drzewa”, „Allegro” (chwilowe zwątpienie w sukces). Wpadłem na pomysł, że skoro szukałem motyli to czemu ominąłem ćmy. „Ćmy kokony”, „Ćmy Floryda”, po parę kombinacji tych samych sformułowań i po polsku i po angielsku, aż dziwnym zrządzeniem losu natrafiłem na stronkę powyżej.”

Facebook jako narzędzie komunikacji? A czemu nie, można prowadzić dialog on-line, kształcenie ustawiczne, e-learning i kształcenie pozaformalne, ale także uzupełniać komunikację typowych, tradycyjnych zajęć.

A nad grywalizacją muszę jeszcze popracować. I swój pomysł dopracować. Na razie to prototyp, który testuję wspólnie ze studentami. Poznajemy i odkrywamy.

Skąd się biorą malowane słoiczki

WP_20160201_09_46_23_ProKażdy pomalowany słoiczek ma swoją, indywidualną historię. Na przykład część z nich służyła jako pojemnik na próbę z chruściani. Tak jak te widoczne na zdjęciu. Najpierw stały w sklepie, z przecierem pomidorowym (te mniejsze) albo innym produktem spożywczym. Po zjedzeniu nie zostały wyrzucone na śmietnik. W ramach reusingu (powtórnego użycia) zostały wykorzystane do celów naukowych. W tym przypadku (uwiecznione na zdjęciu) chruściki zebrane na Wielkopolsce, zalane alkoholem etylowym, niedawno w paczce przyjechały do Olsztyna. Po oznaczeniu… również nie wędrują do śmietnika. Będą pomalowane.

A po pomalowaniu sprezentuję komuś być może daleko od Olsztyna. Kolejna podróż i rosnąca historia odwiedzanych miejsc, spotykanych ludzi, obserwacji, emocji. I stanie sobie taki słoiczek, który pamięta zawarty w nim przecier pomidorowy, dżem lub konserwę mięsną, pamięta będące w nim chruściki (oznaczenia wykorzystane zostaną w stosownej publikacji). W końcu namalowany owad czy roślina, nawiązująca do bioróżnorodności lokalnej. Będzie stał pusty, jako ozdoba albo będzie służył jako pojemnik na przyprawy lub jakoweś drobiazgi. Znowu będzie świadkiem różnych historii. Czy je ktoś spisze lub opowie?

Na efekt składa się wiele drobnych kroków i wiele historii, które niczym klocki lego układać mogą się w większe opowieści przeróżnie komponowane. Jeden z takich klocków ułoży samochód, inny domek, a ktoś inny może ludzika?