Zadanie dla sześciolatka, z którym profesor biologii poradzić sobie nie może

10687044_10205529265704381_2654434708872530704_nW pośpiechu i z nastawieniem na wiedzę pamięciową różne dziwne rzeczy powstają. Wyżej przykład z zeszytu do ćwiczeń, pierwsza klasa szkoły podstawowej, poważne wydawnictwo. Żona poprosiła o pomoc „może Ty, jako biolog. powiesz jaka jest poprawna odpowiedź?”. Spojrzałem i zbaraniałem. Uczciwie przyznaję, że nie wiem. A nauczyciel musi wiedzieć… lub udawać, że wie.

Wierszyk jakiś taki bez rytmu i rytmu. A o to by przecież chodziło, by ćwiczyć pamięć i kojarzenie (utrwalanie wyrazów, liter, boż to pierwsza klasa). Ale niech tam, jestem biologiem i co mi do wierszyków (tak pięknie językowo pisanych jak przez Tuwima czy Brzechwę). Z botanicznego punktu widzenie szpilki drzew iglastych to też liście. Ale niech tam, trzymajmy się popularnego podziału na liście i igły (szpilki). Zatem listki na sośnie nie powinny rosnąć. Błąd znaleźć łatwo. Nie pasuje sosna. To było proste. Ale teraz „podkreśl nazwę drzewa które pasuje do treści”. A tam albo nic nie pasuje albo jest wiele poprawnych odpowiedzi. Za to pojawiają się „mądre” zwroty, takiej jak „wers”. Nie za dużo na raz do biednej dziecięcej głowiny? Nie za szybko? Ten „wysoki poziom” jest raczej dyletanctwem.

Najbardziej pasowała by wierzba, bo to krzew i drzewo iście wiosenne, i bazie w wierszyku się pojawiają (może w oryginalnym, pierwotnym wierszyku tak i było). Ale wierzba nie może być z dydaktycznego punktu widzenia, bo ma w sobie literki, które jeszcze na tym etapie nie są znane uczniowi. Więc w zestawie wierzby nie ma. Odrzucamy jodłę i  świerk jako drzewa iglaste. Pozostaje 5 poprawnych odpowiedzi – 5 drzew liściastych, których liście mogą się zielenić. Polecenia nie rozumie nawet nauczyciel („co poeta miał na myśli”). Polecenie wskazuje, że ma być jedna prawidłowa odpowiedź. Może więc trzeba uwzględnić fenologię i zgadnąć, które drzewa pierwsze wypuszczają liście? Poprzeczka niezwykle wysoka (zadałem to zadanie do rozwiązania studentom, ciekawe jak sobie poradzą). O ile pamiętam to dęby dość późno liście wypuszczają. Więc można z dębu zrezygnować. Pozostają jeszcze 4 gatunki. Można sugerować się także rymem do „wiośnie”. Wtedy by wypadało, że „klonie” najbardziej pasuje. Ale ze względu na rym a nie sens przyrodniczy. Jedno polecenie w zeszycie do ćwiczeń a rozprawkę całą napisać można. Ambitne te nasze podręczniki do pierwszej klasy!

11130240_10205529265744382_90856046760512785_n

To było wczoraj. A dzisiaj żona pyta „rozpoznasz mi te motyle”. Bo nauczyciel musi sam wiedzieć by odpowiedzieć dzieciakom, gdy zapytają. A pytają, bo sa ciekawe świata i jeszcze nie wiedzą, że pytających się nie lubi w naszej szkole. Te podpisane ilustracje rozpoznawania nie wymagają. Tyle tylko, że w części to nie nasze motyle (nie występują w Polsce). Podobnie z tymi w dolnej części. Rozpoznać się da rusałkę osetnika (nasza ci ona). Obok zupełnie nie nasze (już lepiej z tymi, których się rozpoznać nie da, bo zawsze mogą robić za swojaka). Niektóre da się rozpoznać, bo północnoafrykańskie i czasem w południowej Europie można spotkać.

Moje pytanie brzmi – dlaczego nie ma gatunków rodzimych, takich które dziecko zobaczyć może na łące? Czy to jakiś zamysł autora podręcznika? Bo pawica atlas to chyba największy motyl na świecie a sułtanki żyją w krajach śródziemnomorskich, tam gdzie czasem dzieciaki z rodzicami na wakacjach bywają (te forsiaste). Jednak wątpię w jakiś zamysł autora (ów) tego zeszyty do ćwiczeń. Zagadkowość treści i ilustracji wynika raczej z pośpiechu i ignorancji. Motyl ma być kolorowy i tyle. Kto by się na nich znał… Sami autorzy przyrodę bardziej znają z telewizji (a tam dużo programów „zagranicznych” o Afryce i rafach koralowych) a nie z wycieczek po okolicy. A nawet jak widzą to i tak nie rozpoznają (robal, to robal). A gdzie konsultacje podręcznika? A kto by miał na to czas i ochotę. Bylejakość wkrada się wszędzie… Nie jest łatwe życie nauczyciela, co z takich podręczników i materiałów edukacyjnych, obowiązkowych korzysta.

Przykład z marcinkowską motylarnią i materiałami do projektu „w świecie motyli„. Na moje pytanie, dlaczego na plakacie jest egzotyczny motyl, a przecież edukacja poświęcona jest mazurskiej łące – otrzymałem odpowiedź „bo nie ma ładnych zdjęć z dzieckiem i krajowymi motylami”. Po prostu, nawet jak się chce, to wydawnictwa korzystają z tego co jest, a krajowych ilustracji nie ma. Autorka projektu obiecała, że wynajmie zawodowego fotografa, by samemu zrobić porządne zdjęcia z naszymi motylami. Będzie na drugi sezon. Więc jakieś światełko w tunelu.

No cóż, przyrodę coraz bardziej znamy z telewizji i internetu a nie spacerów po łące, lesie czy nad jeziorem. Ignorancja przyrodnicza więc rośnie i rośnie (nawet uniwersyteccy filozofowie piszą nazwy gatunkowe z zasadniczymi błędami). Potrzebne są dobre ilustracje, udostępniane na wolnej licencji. Wikipedystów nam po prostu potrzeba! Edukacja przyrodnicza potrzebuje wielu wolontariuszy i miłośników rodzimej przyrody. Bo nawet studenci Wydziału Biologii i Biotechnologii na swojej koszulce umieścili orła amerykańskiego… zamiast rodzimy gatunek. Zapewne łatwiej się googlają amerykańskie wzorce i materiały graficzne….

Czy rodzima bioróżnorodność ulegać ma zapomnieniu? I stanie się niebawem egzotyczna? Nie rezygnujmy! Do dzieła, pisać, fotografować, opowiadać. Nasza przyroda zasługuje na ocalenia od zapomnienia w powodzi ignorancji…

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s