Woda z kranu to dobrowolna prostota, swoisty minimalizm stylu życia. Piję wodę z kranu bo jest bardzo dobrej jakości, bo jest znacznie tańsza od butelkowej, kupowanej w sklepie oraz dlatego, że czuję się odpowiedzialny za środowisko wokół mnie. Butelkowa woda to znacznie obciążenie środowiska przyrodniczego w postaci produkcji zbędnych śmieci i zbędnego transportu czyli zużywania nieodnawialnych surowców i emisji gazów cieplarnianych. A na dodatek z plastikowych butelek mogą uwalniać się szkodliwe substancje (zwłaszcza gdy butelka dłużej poleży w słońcu, np. bisfenole). Butelka na zdjęciu jest specjalna, z tworzywa bez bisfenoli.
Picie wody z kranu to kwestia zaufania i wiedzy o świecie. Boimy się tego co nieznane, a obecnie żyjemy w świecie konsumpcji, półek sklepowych i docierającej do nas reklamy. Reklamę znamy, dociera do nas każdego dnia z telewizji, radia, Internetu, gazet, ulicznych bilbordów. Przyrodę znamy dużo mniej. I też głównie z telewizji lub książek. Wody kranowej nikt w zasadzie nie reklamuje, a poza tym jest „za darmo”. W świecie nieustającej konsumpcji „za darmo” jest mocno podejrzane. Jakieś dziwne. A jak w sklepie kupione, to musi być dobre. Markowe. Jak ubrania z odpowiednią metką. Ta metka jest ważna. Jak dużo kosztuje, to znaczy dobre, ważne i daje poczucie spełnienia. Sklepowe daje poczucie spełnienia w świecie globalnej konsumpcji.
Picie wody z kranu to odpowiedzialność za losy biosfery, w której żyjemy i wpływu na globalne ocieplenie (skutki coraz bardziej odczuwalnej). Picie wody z lokalnego ujęcia to brak potrzeby zbędnego transportu. Jeśli pijemy wodę kupioną w sklepie… to płacimy za zbędne, jednorazowe opakowanie (od razu ląduje na śmietniku, a za wywożenie śmieci z miasta przecież płacimy). Płacimy także za zużyte paliwo na przywiezienie górskiej wody, kilkaset kilometrów do krainy tysiąca jezior. To tak, jakby drzewo wozić do lasu. . A po co kupować zbędne paliwo na transport i jednorazowe opakowanie? Po co przywozić z daleka to, co mamy u siebie, pod ręką? Dla dobrego konsumpcjonistycznego samopoczucia?
A może ta kupowana w plastykowej butelce jest lepsza? Dostęp do czystej wody to dostęp do zdrowia i wysokiej jakości życia. Na zdrowiu nie będziemy przecież oszczędzać. Tylko czy rzeczywiście ta woda butelkowa jest lepsza od zwykłej kranówki? Najczęściej nie. Woda wodociągowa też pochodzi z ujęć głębinowych, jest badana, kontrolowana i często dodatkowo uzdatniania, np. przez filtrowanie, ozonowanie itd. Być może w pamięci mamy wodę chlorowaną, kiepskiej jakości. Pamiętam te czasy, gdy mieszkałem w Płocku. Nawet po przegotowaniu woda była słabej jakości smakowej i nie najprzyjemniej pachniała. Ale te czasy dawno odeszły w przeszłość, przede wszystkim za sprawą postępu technologicznego.
Kiedyś piliśmy wodę ze źródła, ze strumienia, ze studni. Dawno temu. Krystalicznie czysta woda. Przynajmniej w stosunku do tej z rzeki, jeziora czy stawu. Krowy i konie poimy wodą „z przyrody”, ale sami nie wypijemy.
Jakiś czas temu, latem wybrałem się ze studentami do źródeł rzeki Łyny. Ja piłem wodę ze źródliskowego strumyka, studenci z plastykowych butelek. W moim plecaku było mniej bagażu, bo nie woziłem ( i nie kupowałem), tego co było za darmo na miejscu. Dlaczego moi studenci obawiali się napić wody ze źródła? Nie było kranu, białej glazury, tylko piasek i rośliny wokół. Ale ja znałem wcześniejsze badania tej wody i rozumiem procesy zachodzące w przyrodzie. Wiem, że to nie jest deszczówka czy woda z przydrożnej kałuży. Filtrowała się przez pokaźne złoża piasku i żwiru. I trwało to relatywnie długo. Przeciętnemu mieszczuchowi już łatwiej byłoby się napić wody ze studni. Bo studnia to specjalnie do wody wykopana, a źródło? Gdy wokoło drzewa, liście. Może jakieś pasożyty. Przecież bakterii nie widać. A może jakieś szkodliwe związki chemiczne, jakieś zanieczyszczanie. Tyle tylko, że łatwiej o zanieczyszczenia wód gruntowych, zasilających niejedna studnię, zwłaszcza gdy obok nieskanalizowana chlewnia czy leżący na pryzmie obornik. Czasem to naturalne, samoistne jest lepsze od tego specjalnie wytworzonego przez człowieka.
Woda ze źródła czy ze studni nie jest badania. Możemy tylko zaufać w jej jakość. Ale ta „z kranu” jest systematycznie badana. Może więc w rurach się „brudzi”. W Olsztynie, tam gdzie mieszkam, w wodzie jest stosunkowo dużo związków żelaza. W wyniku utleniania się wytrącają się nierozpuszczalne w wodzie tlenki żelaza i widzimy „rdzawe” nacieki. Widać to przy każdym źródle, gdy woda głębinowa wydostaje się na powierzchnie i styka się z tlenem atmosferycznym. Najczęściej to nie rury rdzewieją tylko wytraca się tlenek żelaza.
Wodę z kramu można przecież filtrować we własnym zakresie. Kiedyś tak robiłem. W wielu zakładach gastronomicznych tak robią. Ale to ze względu na odkładających się „kamień” w urządzeniach (tak jak w naszej pralce czy w czajniku). W procesach technologicznych te związki mineralne mogą przeszkadzać. Ale my potrzebujemy minerałów. Dlatego pijemy w czasie upałów wodę mineralną. Najczęściej taką wodę mineralna mamy… w kranie.
Z dużym zadowoleniem widzę coraz więcej restauracji, serwujących wodę z kranu oraz w hoteli i pensjonatów, z własnym ujęciem. Mają własna „kranówkę”, w estetycznych butelkach szklanych (firmowych) lub karafkach. Mniejsza produkcja śmieci (jednorazowe opakowania) i mniejsze zużycie paliw kopalnych. To biznes społecznie i ekologicznie odpowiedzialny, przy okazji przyjazny dla kieszeni.
Woda z kranu, wlana do dzbanka, to niemalże rękodzieło. Coś zrobione sobie samemu. Pełna lokalność. I powoli popularyzuje się moda na lokalność (bez konieczności zbędnego wożenia towarów). Rękodzieło nie jest gorsze od wielkoprzemysłowego, masowo produkowanego towaru. Cittaslow i dobrowolna prostota może zaczynać się od wody z kranu.