"Sam fakt, że ktoś spróbuje używek, jeszcze nie determinuje jego losu. Los determinuje to, czy widzi sens w swoim życiu. (…) W tej chwili (…) ludzie nie wytrzymują presji sukcesu, stresu, lęku o przyszłość, nadmiaru oczekiwań i ambicji."
Ewa Woydyłło-Osiatyńska (Tygodnik Powszechny)
Jesteśmy jak rozpędzony samochód – jedziemy siłą bezwładu. Zryw i wysiłek był potrzebny w latach dorabiania się i wychodzenia z biedy materialnej i duchowej komunizmu. Już się dorobiliśmy, mamy dużo wszystkiego, cierpimy na nadmiar informacji, dóbr, kontaktów, wrażeń, spamu papierowego i elektronicznego, śmieci…
Indywidualnie wielu z nas odniosło sukces, a mimo to w bezładzie dalej uczestniczymy w wyścigu szczurów. Ciągle wydaje się nam zbiorowo i indywidualnie, że powinniśmy mieć dużo więcej, zwłaszcza więcej niż inni. Ale coraz śmielej przebija się nie tylko zmęczenie i wypalenie, ale i tęsknota za spokoną prowincją, gdzie życie płynie znacznie wolniej, gdzie można chcieć mniej ale za to przeżywać dokładniej i głębiej owo "mniej".
Tęsknimy za prowincją, gdzie mniej wrażeń… które można spokojnie przeżywać a nie "zaliczać".
Na prowincji – tak jak w pustelni – poszukujemy sensu. Tak jak w swoistym rezerwacie rozglądamy się za reliktowymi gatunkami, które w wielkim świecie dawno już wymarły.